Problem trzech ciał (2024) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Czy świat można jeszcze uratować?
Świat zdaje się stawać na głowie. Wszystko, co wydawało nam się, że wiemy o fizyce, a więc i o wszechświecie, przestaje nagle znajdować zastosowanie. Do kompletu w różnych miejscach świata, w bardzo podobny sposób samobójstwa popełniają kompletnie nieznani sobie nawzajem ludzie. Ich śmierć zawsze poprzedza odliczanie, ale do czego? Co ono znaczy? I jaki związek z tym wszystkim ma rewolucja w Chinach z 1966?
Zacznijmy od słonia w pomieszczeniu (mówi się tak po polsku?): Nowy serial Netflixa wyszedł spod ręki Davida Benioffa i D.B. Weissa, znanych w półświatku jako "Dumb and Dumber" showrunnerów "Gry o Tron". To oni swego czasu rzucali kwiatkami takimi jak "Danny jakby zapomniała o żelaznej flocie, ale oni zdecydowanie nie zapomnieli o niej", dali Aryi głowę Nocnego Króla, bo nikt by się tego nie spodziewał, a na koniec zrobili z Danki Hitlera w przeciągu jednego odcinka. Owszem, wciąż trochę przeżywam ten ostatni sezon. Później mieli robić "Gwiezdne wojny", ale ostatecznie nic z tego nie wyszło. Złośliwi mówią, że Disney wycofał się po finale "Gry o Tron". Tak więc myślę, że moje i wielu innych osób wątpliwości co do jakości ich następnego projektu były jak najbardziej usprawiedliwione. Ale jest szansa! Otóż...
Oryginalny "Problem trzech ciał" to książka science-fiction autorstwa Liu Cixina, pierwsza część jego wielokrotnie nagradzanej trylogii. I to właśnie to ostatnie słowo jest tutaj kluczowe - trylogia. Mało tego - skończona trylogia. Niektórzy lubią o tym zapominać, ale mając materiał źródłowy, D&D potrafili skleić naprawdę dobry serial, który szturmem wdarł się do świadomości masowego widza, jednym ruchem sprawiając, że fantasy stało się "fajne". Jasne, wycięli przy tym połowę zawartości - niemal wszystkie bardziej typowo fantastyczne elementy - ale serial wciąż robił robotę. Tak więc, przechodząc do meritum, po obejrzeniu całego sezonu i zapoznaniu się pobieżnie ze strukturą książki, mogę spokojnie powiedzieć, że chłopakom udało się osiągnąć rezultat podobny do tych "środkowych" sezonów tamtego serialu. Co mam przez to na myśli?
Problem trzech ciał (2024) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Widza wita zagadka na zagadce i milion pytań bez odpowiedzi
Zacznijmy od tego, że wersja Netflixa została "dostosowana do zachodniego widza". Czytaj: większość akcji przeniesiono do Wielkiej Brytanii, a zamiast chińskiego naukowca, głównym bohaterem jest teraz... Piątka wybitnie inteligentnych przyjaciół z Oxfordu. Zakładam, że najbardziej ortodoksyjni fani oryginału wysiądą już w tej chwili, bo jak to tak można zmieniać materiał źródłowy (niewykluczone, że byłbym jednym z nich, gdybym przeczytał wcześniej książkę). Śmiem jednak twierdzić, że była to dobra decyzja, która pozwoliła scenarzystom zbudować kilka ciekawych relacji, przekazać odrobinę ekspozycji w bardziej naturalny sposób. Nie czarujmy się, telewizja potrzebuje tych międzyludzkich konfliktów, dram, przyjaźni i tragedii, aby widz nie czuł znużenia oglądając przez osiem godzin naukowe rozkminy. Jestem pewien, że znajdą się tacy, dla których taka produkcja byłaby ideałem, ale twórcy celują w jak najszerszą widownię i ciężko ich za to winić.
Tak więc naszymi głównymi bohaterami są Auggie Salazar (Eiza Gonzalez), Will Downing (Alex Sharp), Jack Rooney (John Bradley), Saul Durand (Jovan Adepo) i Jin Cheng (Jess Hong). Ta pierwsza wynalazła nanowłókna tak cienkie i wytrzymałe - jeśli nazwa nie sugeruje tego w dostateczny sposób - że potrafią bez trudu przeciąć nawet diament. Niestety, chwilę po wielkiej, zakończonej sukcesem próbie, zaczyna ona widzieć przed oczami cyfry, które szybko identyfikuje jako odliczanie - podobne do tych, które poprzedzały wspomniane zgony wspomnianych naukowców. Jak je powstrzymać i kto jest za nie odpowiedzialny? Will z początku wydaje się być po prostu ciamajdowatym romantykiem. Od zawsze kocha się w Jin, ale nigdy jej tego nie powiedział. Do tego "zmarnował" swój potencjał najbardziej ze wszystkich, rezygnując z poważnej nauki na rzecz nauczania nieszanującej go młodzieży. Jack jako jedyny wykorzystał swój intelekt, aby się dorobić. Stworzył PRAWIE najbardziej popularne chrupki w kraju. Jest zabawny i wyluzowany, ale nigdy nie odwróci się od przyjaciela w potrzebie. Saul pozostał wierny fizyce i choć czuje rezygnację po tym, jak wszystkie znane mu prawa fizyki stanęły na głowie, wciąż pozostaje człowiekiem nauki. Stawkę zamyka Jin, genialna fizyczka i obiekt westchnień Willa. Jest jednak kimś znacznie ważniejszym i ostatecznie może nawet być kluczem do uratowania świata. Zaraz. Jak to "uratowania świata"?!
Otóż, kiedy przebić się przez te wszystkie pytania i zagadki, które serial stawia przed widzem w pierwszych dwóch odcinkach, zaczyna wyłaniać się prawdziwa natura fabuły "Problemu trzech ciał". Zaczynamy rozumieć jaki jest cel niedorzecznie zaawansowanej technologicznie gry, w którą grają od czasu do czasu nasi bohaterowie i po co oglądaliśmy na samym początku scenę kaźni ojca Ye Wenjie (Rosalind Chao i Zine Tseng). Wszystko jest ze sobą połączone i ma swój wewnętrzny sens, trzymający się bardzo kurczowo ram logiki serialu. Przyznam jednak, że im więcej rozumiałem, tym mniej imponowała mi kręcąca się w międzyczasie historia. To wciąż ciekawa opowieść, która ma jeszcze sporo do powiedzenia, ale zdaje się, że obietnica tajemnicy, była trochę bardziej kusząca, niż sama tajemnica. Staram się jednak pamiętać również, że pierwsza część jest ledwie wstępem do tej historii, że przygotowuje po prostu grunt pod dalsze wydarzenia. I generalnie przygotowuje go bardzo dobrze, nawet jeśli mój pędzący milion na godzinę mózg układał sobie bardziej wykręcone (i pewnie również dużo bardziej kretyńskie) teorie. Od pewnego momentu sezonu, scenarzyści zdają się grać z nami w otwarte karty, ale wcale nie sprawia to, że serial staje się nudny. Wręcz przeciwnie - wchodzimy wtedy w etap planowania, omawiania różnych hipotez, teoretyzowania o, cóż, wszystkim. To w tych momentach "Problem trzech ciał" robi się najciekawszy, jako że są to zupełnie świeże, wymyślone przez autora koncepcje i próby rozgryzienia ich przez głównych bohaterów ogląda się z zapartym tchem, samemu również snując własne teorie.
Problem trzech ciał (2024) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Cała plejada zapadających w pamięć postaci
Ludzie od castingu, to jest Nina Gold i Robert Sterne (oboje powracający z "Gry o tron"), wykonali kawał wyśmienitej roboty. Piątka z Oxfordu ma ze sobą bardzo dobrą chemię -w szczególności zachwycił mnie John Bradley w roli tak innej od Samwella Tarly'ego, że nie sposób zwrócić na niego uwagi. To do niego należy prawdopodobnie najbardziej emocjonalny (przynajmniej w moim odczuciu) moment całego sezonu. Cała piątka ma swoje momenty, choć oczywiście nie brakuje im przywar, które irytują już od pierwszego kontaktu z nimi, ale to właśnie ta wielowymiarowość sprawia, że są tak ciekawymi bohaterami. Wytknąłbym jedynie, że scenariusz zdaje się nie do końca wiedzieć, co ma w każdej danej chwili robić z tymi wszystkimi postaciami, więc taka Auggie na przykład po prostu znika na dobre dwa odcinki, bo nie ma nic konkretnego do roboty. Wspierać będzie ich cała gromada postaci z różnych miejsc, czasów (planet?). Na pierwszy ogień idzie Da Shi (Benedict Wong), agent rządowy, który jako pierwszy łączy ze sobą tajemnicze samobójstwa naukowców i odnajduje naszą Piątkę. Facet jest absolutnym gburem, ale przy tym ma bardzo bystry, spostrzegawczy umysł i cięty język. Jego szefa gra Liam Cunningham (ciąg dalszy reunionu "Gry o tron") i jest to człowiek zagadka - nieprzenikniony, trzymający wszystkie swoje karty bardzo blisko siebie. Tak naprawdę cokolwiek więcej o nim dowiadujemy się dopiero pod koniec sezonu. Widać, że Cunningham świetnie się bawili grając go, bo jest to postać karykaturalnie wręcz tajemnicza. Ale hej - przynajmniej ciekawa! Ye Wunjie wprowadza nas w całą fabułę, więc podskórnie od początku wiemy, że będzie istotnym kołem zębatym całej tej fabularnej machiny. Z charakteru to taka typowa, cicha, azjatycka babka o niebagatelnym intelekcie - trochę dziwaczna, trudna do polubienia, rzeczowa. O reszcie pobocznych postaci lepiej żebym się nie wypowiadał, bo to już terytorium ostro spoilerowe. Starczy powiedzieć, że w całym pierwszym sezonie nie znalazłem choćby jednego, słabego ogniwa. Jeremy Podeswa (też "Gra o tron") oraz jego koledzy i koleżanki wykonali kawał dobrej roboty, jeśli chodzi o reżyserię.
Ale słowa uznania należą się również operatorom, a tych było aż czterech - Martin Ahlgren, P.J. Dillon, Richard Donnelly i Jonathan Freeman. Chłopaki w praktycznie każdym odcinku atakują nas pięknie skomponowanymi kadrami, raz ukazując majestat danego miejsca, innym razem pokazując marginalne znacznie człowieka w całym obrazie, a jeszcze kiedy indziej po prostu zachwycając widza rozstawieniem elementów w kadrze w taki sposób, że oko automatycznie płynie między nimi, jakby wiedzione niewidzialną ręką. Ponieważ mamy do czynienia z produkcją science-fiction, oczywistym jest, że regularnie oglądać będziemy efekty pracy sztabu grafików komputerowych i w większości przypadków efekt ten jest jak najbardziej przyzwoity - od czasu do czasu dostajemy jakiś obiekt w tle, martwe ciało (gore w ogóle robi robotę), dosłownie rozpadających się ludzi, start rakiety kosmicznej. Symulacje kłębów dymu wyszły im pierwsza klasa. Czasami miałem wrażenie, że danej scenie przydałoby się kilka szlifów, ale oglądałem większość odcinków w wersji jeszcze niedokończonej, więc nie będę narzekał. A nawet z tym faktem i tak serial wygląda (i brzmi - muzykę zrobił ulubiony kompozytor Dana i Dave'a, Ramin Djawadi) naprawdę bardzo korzystnie. Nie do końca kupił mnie jedynie "świat gry", ale podejrzewam, że był to celowy zabieg twórców.
"Problem trzech ciał" gra sobie bardzo luźno z fabułą literackiego oryginału - niby pchając akcję we właściwym kierunku, ale po drodze przepisując sobie materiał źródłowy pod siebie - a więc trochę jak w przypadku "Gry o tron". Najwierniejsi fani prozy Cixina wkurzą się pewnie na ogrom zmian w fabule i zepchnięcie warstwy naukowej na boczny tor. Wciąż jest, ale bardziej "zamerykanizowana", uproszczona i ograniczona do niezbędnego minimum, mimo że to właśnie te zupełnie nowatorskie pomysły rozwiązania problemu (trzech ciał również, owszem) są chyba najbardziej intrygującym elementem całego serialu. To produkcja często bardzo zimna, chirurgicznie precyzyjna, acz regularnie przełamywana zazwyczaj solidną chemią łączącą Piątkę z Oxfordu. Napięcie odpuszcza im więcej dowiadujemy się o całej sytuacji, a i zakończeniu brakuje jakiejś takiej większej formalności - ma się wrażenie, że za moment włączy się po prostu kolejny odcinek, a nie że to już koniec. Obietnica przyszłych wydarzeń sprawia jednak, że i tak już nie mogę się doczekać kontynuacji. Niewykluczone, że pęknę i przeczytam w międzyczasie książki albo na lenia zacznę oglądać nałogowo filmiki na temat serialu i jego pierwowzoru, których niechybnie pojawi się za moment cała masa. Czy można mówić, że oto dostaliśmy kolejną "Grę o tron"? Absolutnie nie. "Problem trzech ciał" to po prostu kompetentnie, bardzo dobrze wręcz przygotowane science-fiction, o którym zapomnisz pewnie na długo przed tym, jak twórcy zaserwują nam kolejny sezon. Tylko tyle i aż tyle. Moim zdaniem, tej jakości serial w dzisiejszych czasach przesytu kinematografią - bo każdy może kręcić i wygląda na to, że każdy to robi - zasługuje jednak na pochwałę. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy.
Atuty
- Bardzo polubiłem piątkę głównych bohaterów;
- Nie szczypie się z pokazywaniem przemocy;
- Intryguje od pierwszych minut i długo udaje mu się ten stan utrzymać;
- Arcyciekawe spojrzenie na w teorii wyeksploatowany temat;
- Piękne zdjęcia i klimatyczna muzyka;
- Cała obsada robi bardzo dobrą robotę;
- Dobre tempo;
- Rozbudowuje postacie z oryginału w sensowny, służący fabule sposób.
Wady
- Im dalej w las, tym bardziej opada ekscytacja tym, co dzieje się na ekranie;
- Piątka z Oxfordu może i była dobrym pomysłem, ale są momenty, w których dosłownie nie mają nic do roboty, praktycznie wtapiając się w tło;
- Finał bardziej urywa się, niż zakańcza jakiś etap historii.
"Problem trzech ciał" zaczyna się z grubej rury, atakując widza masą pytań bez odpowiedzi, tak że ten siłą rzeczy stara się jakoś na nie odpowiedzieć. Problem w tym, że faktyczne odpowiedzi, skądinąd ciekawe, nie są tak widowiskowe, jak można by sobie wyobrażać. To ciekawy początek szerszej historii o hipotetycznej sytuacji, z którą rodzaj ludzki jeszcze nie musiał się mierzyć, ożywianej przez łatwe do polubienia postacie. Cixin, w przeciwieństwie do Martina, skończył już swoje książki, więc jest szansa, że D&D dowiozą solidną resztę tej opowieści.
Przeczytaj również
Komentarze (41)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych