Omen: Początek (2024) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Niezły prequel, słaby straszak
Zanim Antychryst trafił do rodziny Thornów, musiał gdzieś przyjść na świat. Nowy film Arkashy Stevenson opowiada historię Margaret, amerykańskiej nowicjuszki, która trafia do katolickiego sierocińca w Rzymie, gdzie ma przyjąć śluby. Nie ma jeszcze pojęcia, w jak złe miejsce trafiła.
Moje koleżanki i koledzy rozpływają się nad tym, jak niesamowicie udanym filmem jest "Omen: Początek". Starałem się unikać innych opinii przed seansem, ale korzystając z mediów społecznościowych i biorąc pod uwagę wszechobecny zachwyt krytyków, było to praktycznie niemożliwe. Wczoraj wieczorem poszedłem jednak na seans i... No nie czuję tego. Jasne, sam film przygotowany został solidnie - historia wciąga, wszystkie przyszłe zwroty akcji zostały poprawnie zapowiedziane, aktorsko wszyscy robią robotę.
Ale!
Problem w tym, że nie za bardzo dało się tu czymś postraszyć widza, bo mały Damian nie zdążył jeszcze nawet przyjść na świat, więc reżyserka i scenarzyści muszą polegać niemal wyłącznie na klimatycznej ścieżce dźwiękowej i zdjęciach. I tak jak muzyka, wraz z tymi przeszywającymi człowieka chórkami, wżera się w człowieka, a kilka scen potrafi wywołać grymas obrzydzenia na twarzy, tak uważam, że ten film zupełnie nie jest straszny. Nie wiem, może to po prostu na jestem już zbyt zepsuty, ale tak jak większość filmu oglądało mi się bardzo dobrze, tak grozy nie czułem praktycznie wcale. Jakbym oglądał dramat z paroma nadprzyrodzonymi momentami, a nie następcę klasyka, w którym szyba ścina facetowi głowę jednym ruchem.
Omen: Początek (2024) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Mocny początek i rozwleczony ciąg dalszy
Film otwiera znany i lubiany przez fanów oryginału ksiądz Brennan (doskonały Ralph Ineson, który z tym swoim głosem z powodze jem mógłby grać samego szatana, a nie sługę bożego). Partneruje mu Charles Dance - w ogóle mamy tu do czynienia z czymś na wzór niewielkiego zlotu aktorów znanych z "Gry o Tron" - i trzeba przyznać, że jest to otwarcie bardzo mocne. Atmosfera jest gęsta, kadry i dekoracje sprawiają wrażenie jak żywo wyciągniętych z oryginału, o co postarał się reżyser zdjęć, Aaron Morton (między innymi "Martwe zło" z 2013). Szybko zaczynamy rozumieć, co zapewne za moment się wydarzy, lecz nie jesteśmy w stanie w żaden sposób pomóc bohaterom. Możemy jedynie patrzeć. Bardzo dobry wstęp i żałuję tylko, że cały film nie utrzymał podobnego tonu.
Chwilę później przeskakujemy do Margaret (Nell Tiger Free - również z "Gry o Tron"), z którą spędzimy praktycznie całą resztę filmu. Dziewczyna właśnie przybyła do Rzymu, gdzie mieszkać będzie wraz z innymi siostrami i nowicjuszkami w prowadzonym przez nie sierocińcu. Szybko zacznie zauważać jednak, że panują tu dziwne, mało miłosierne zasady, jak regularne zamykanie niegrzecznych dzieci w "the bad room". Margaret szybko zaczyna interesować się jedną z dziewczynek, cichą, ale też sprawiającą kłopoty Carlitą (Nicole Sorate).
Omen: Początek (2024) - recenzja, opinia o filmie [Disney]. Dobra główna rola
Sercem i duszą całego filmu jest główna bohaterka. Free przeprowadza ją przez cały szereg różnych emocji i stanów. Zaczyna jako cicha, grzeczna dziewczynka, następnie, za sprawą współlokatorki, kolejnej nowicjuszki, Luz (Maria Caballero) poznajemy jej bardziej wyzwoloną, skrywaną na co dzień stronę, z której będzie dalej ewoluowała, wyraziście pokazując zarówno determinację, rezygnację, gniew, przerażenie i jeszcze parę innych rzeczy.
Partnerujący jej aktorzy wcale nie wypadają przy niej jakoś znacznie gorzej. Zarówno Bill Nighy, Sonia Braga jak i Dora Romano mają w sobie coś takiego, co pozwala im być jednocześnie dobrodusznym i niepokojącymi (a może to po prostu kwestia habitu?), dzięki czemu widz nigdy nie ma pewności, czy powinien im ufać. Sprawia to, że zagadka tego, co tu się ostatecznie ma wydarzyć jest tyleż ciekawsza. Przyznam, że tak jak od pewnego momentu finałowe rozwiązanie staje się już jasne i oczywiste, tak z początku wcale nie spodziewałem się, którędy dokładnie pójdzie historia. Scenariusz żongluje kilkoma potencjalnymi rozwinięciami, dobre pół filmu trzymając widza w niepewności, na koniec składając jednak wszystkie wątki raczej zgrabnie, satysfakcjonująco.
"Omen: początek" jest dziwnym filmem. Z jednej strony ładnie nakręconym, z nastrojową muzyką i dobrą obsadą, z drugiej w kontekście grozy zupełnie nie ma się czym pochwalić, wręcz ciągnąc się trochę w środkowej części. Powiedziałbym, że to całkiem skuteczny prequel, sensownie przygotowujący grunt pod pierwszy "Omen" i przy tym opowiadający nieźle pomyślaną intrygę. Rzecz w tym, że jako horror film po prostu leży, bo ile można się jarać klimatyczną muzyką, kiedy w całym filmie umierają łącznie bodajże dwie, może trzy osoby, a większość czasu obserwujemy stabilny rozwój fabuły, a nie demoniczne siły w akcji. Tak więc ostatecznie powiedziałbym, jak w tytule, że dostaliśmy solidny kawałek kina, ale kiepski horror. Trzeba być tego świadomym, wybierając się na seans. Ocena krakowskim targiem.
Atuty
- Ładne, klimatyczne zdjęcia;
- Wrażliwa, empatyczna Nell Tiger Free;
- Ciężka, ryjąca psychikę ścieżka dźwiękowa;
- Nieźle pomyślana intryga.
Wady
- Nierówne tempo;
- Klimat grozy praktycznie nie istnieje;
- Rozciągnięte zakończenie.
"Omen: Początek" nie przestraszy raczej żadnego dorosłego widza, ale opowiada całkiem ciekawą historię, rozpisaną na kilka interesujących postaci i tym potrafi utrzymać uwagę widza. Można obejrzeć, ale warto wiedzieć przed faktem, że horror z filmu pani Stevenson jest żaden.
Przeczytaj również
Komentarze (39)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych