Tales of Kenzera: ZAU – recenzja i opinia o grze [PS5, XSX, SWITCH, PC]. Nie śpię, bo zamrażam wodospad
Tales of Kenzera: ZAU to produkcja o stracie, dorastaniu i odpowiedzialności. A poza tym gigantyczne grzyby robią tu za trampolinę. Czy warto zagrać? Dowiecie się z recenzji.
ZAU to debiutancki projekt zespołu Surgent Studios, na którego czele stoi brytyjski aktor Abubakar Salim. Nie jest to nazwisko zupełnie nowe w branży – artysta dołożył swoją cegiełkę do prac nad Assassin's Creed Origins, gdzie podkładał głos pod Bayeka. Podczas przedpremierowej prezentacji Tales of Kenzera: ZAU aktor wyjawił, że gra bazuje na jego osobistych przeżyciach.
Główną postacią jest tu młody szaman Zau, który nie może pogodzić się ze śmiercią ojca. Żal i tęsknota stają się tak wielkie, że chłopak postanawia wybrać się w niebezpieczną podróż, by przywrócić Babę do świata żywych. W tej wyprawie odważnemu czarownikowi towarzyszy bóstwo śmierci.
Dialogi i świat gry zawierają liczne nawiązania do kultury i mitologii afrykańskiej. Czyli można powiedzieć, że Tales of Kenzera: ZAU eksploruje tematykę, z którą większość z nas nie miała wcześniej do czynienia. Deweloperzy nie byli jak dotąd za bardzo zainteresowani zgłębianiem tajników mitologii krajów Afryki. Dobrze, że zdecydowano się na coś tak oryginalnego.
Ciekawie o gatunku
Jak na klasyczną przedstawicielkę gatunku metroidvania przystało, recenzowane Tales of Kenzera: ZAU oferuje rozległy świat, w którym biegamy od punktu A do punktu B, wykonujemy sekwencje zręcznościowe (w tym także te na czas) i walczymy z przeciwnikami. Mapa jest dość duża i mamy tu trochę dreptania, ale na szczęście zadbano o przemyślane rozmieszczenie punktów szybkiej podróży.
Założyciel Surgent Studios mówił, że nieprzypadkowo wybrał metroidvanię jako formę dla swojej historii. Jego zdaniem mechanizmy rządzące gatunkiem zdają się odzwierciedlać sytuację żalu po utracie kogoś bliskiego: na początku odwiedzający czuje się wyobcowany w nowym świecie – musi więc ów świat rozpracować kawałek po kawałku i oswoić się z nim, błądząc w mrocznych zaułkach mapy; i gdy już go wystarczająco pozna, ma szansę otworzyć zamknięte drzwi i pójść dalej.
Dwa miecze, to znaczy dwie maski
Przez większość czasu w Tales of Kenzera: ZAU wykonujemy zadania zręcznościowe. Skaczemy po platformach, wspinamy się i omijamy ruchome przeszkody. Ciekawie funkcjonuje w tym przypadku mechanika zamrażania płynącej wody – dzięki niej możemy na przykład przemierzyć rzekę „pod prąd”, a wodospad służy nam jako ściana do wspinania. Natomiast trochę szkoda, że nie pokuszono się o większą liczbę łamigłówek środowiskowych.
Drugi istotny składnik gameplayu to potyczki z przeciwnikami – zarówno tymi małymi, jak i potężnymi. Tytuł oferuje prosty, a jednocześnie niezmiernie satysfakcjonujący system walki. Zau dysponuje dwoma stylami, które nazwano maską słońca i maską księżyca. Symbolizują one życie i śmierć. Pierwszy styl kładzie nacisk na starcia bezpośrednie i polega na zadawaniu mocnych ciosów; w drugim przypadku główną rolę odgrywają potyczki na dystans (i między innymi zamrażanie przeciwników). Style te z czasem rozwijamy, wydając na nie kolejne punkty umiejętności. Należy dbać o równoczesne odblokowywanie gałęzi obydwu drzewek, bo niektóre typy wrogów są podatne na ataki przy użyciu wyłącznie jednej maski.
Poszczególne obszary mapy czasem świecą pustkami – nie obraziłabym się, gdyby tu i ówdzie rozstawiono trochę więcej pojedynczych wrogów, których można byłoby sieknąć w międzyczasie.
Nie dogodzisz
Tales of Kenzera: ZAU to ładna gra. Do gustu przypadł mi przede wszystkim wygląd lokacji, które są niezwykle zróżnicowane. Mamy tu zielony las, piaszczyste pustkowia, lochy z kryształami – i wiele innych malowniczych krajobrazów. Z drugiej strony jednak w niektórych momentach to, co widzimy na ekranie, aż zanadto przypomina produkcję mobilną. Gdy po raz pierwszy musiałam stawić czoła wielu wrogom jednocześnie i kamera zaprezentowała nieco oddalony widok, pomyślałam, że włączyła mi się reklama z jakąś grą na Androida.
Za daleko – źle, ale za blisko też źle. Na zbliżeniach postacie i elementy otoczenia zaczynają wyglądać trochę jak ziemniaki obierane kosą. Na szczęście takie ujęcia nie występują tu nazbyt często. Zresztą cut-scenek też wielu tu nie ma – to stosunkowo niewielka gra, nie ma więc co liczyć na filmowe ujęcia. Za to warto w tym miejscu wspomnieć, że tytuł w wersji na PS5 jest dobrze zoptymalizowany – spadki płynności praktycznie się tu nie zdarzają.
Złego zdania nie można również powiedzieć o warstwie dźwiękowej. Muzyka to zdaniem szefa Surgent Studios bardzo ważny element w grach. Zadbano więc o klimatyczne nagrania, których autorką jest brytyjska kompozytorka Nainita Desai. Ponadto bardzo ucieszyło mnie, że oprócz angielskiego dubbingu recenzowana produkcja oferuje też głosy w języku... suahili.
Gdzieś już to widziałam
Podczas oglądania materiałów wideo z Tales of Kenzera: ZAU co niektórzy mogą pomyśleć, że gra przypomina Prince of Persia: The Lost Crown. Akcja tych tytułów rozgrywa się w zupełnie innych światach, co nie zmienia faktu, że w zasadzie wszystko wygląda tu podobnie: od ciosanej na pniu grafiki po efekty specjalne i komiksowe ekrany z dialogami. Rozumiem, że nikt nikomu nie zapuszczał żurawia do zeszytu, ale i tak trochę niefortunnie się złożyło, że premiery tych produkcji odbyły się w niewielkim odstępie czasowym. Przez to, choćby twórcy się dwoili i troili niczym Sargon w wyzwaniach czasowych, skojarzenia z „Księciem” nie unikną.
I jeśli miałabym wybierać pomiędzy Tales of Kenzera: ZAU i Prince of Persia: The Lost Crown, to minimalnie zwycięża ta druga produkcja. Nie chodzi o oprawę audio-wizualną, bo one prezentują względnie równy poziom, a o pewne różnice w gameplayu i w płynności zabawy. W tytuł od Ubisoftu grało mi się odrobinę przyjemniej. Na pewno wiele osób doceni bogatsze opcje dostosowania poziomu trudności. Długość tych gier również nie pozostaje bez znaczenia – przejście wszystkich czterech rozdziałów w ZAU to robota na około 10 godzin. „Księciunio” trwa jednak dłużej. Ale w tym przypadku wiadomo: co kto woli.
To trzeba sprawdzić
Tales of Kenzera: ZAU to produkcja warta uwagi. Do jej atutów należą oryginalna tematyka, piękne lokacje i przyjemny system walki. Jednocześnie można trochę ponarzekać na małą liczbę łamigłówek środowiskowych – no i na gdzieniegdzie aż nazbyt „komórkową” oprawę wizualną. Ale nie są to jakieś wielkie minusy – na pewno nie przeszkadzają one w dobrej zabawie.
Na koniec warto wspomnieć, że gra trafia na premierę do PlayStation Plus. Rzadko zdarza się, że w usłudze Sony ląduje świeżynka. Debiut ZAU w Plusie to świetna sposobność ku temu, by sięgnąć po ten tytuł i zatopić się w jego czarodziejskim świecie. Istnieje spora szansa, że będziecie zadowoleni.
Ocena - recenzja gry Tales of Kenzera: ZAU
Atuty
- Oryginalna tematyka
- Zróżnicowane lokacje
- Satysfakcjonujący system walki
- Muzyka
- Dubbing (suahili!)
- Dobra optymalizacja na PS5
Wady
- Czasem za bardzo przypomina grę na Androida
- Niektóre obszary mapy świecą pustkami
- Trochę za mało zagadek środowiskowych
Tales of Kenzera: ZAU od Surgent Studios to nieduża produkcja, która ma parę solidnych zalet. Warto w to zagrać – możliwe, że szaman was oczaruje.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (26)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych