Eksplodujące kotki (2024) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Nadchodzi kotokalipsa
Bóg od dłuższego już czasu obija się na potęgę, więc zarząd nieba zsyła go na ziemię w formie kota, gdzie będzie musiał nauczyć się empatyzować z ludźmi i naprawdę zmienić czyjeś życie na lepsze, zanim będzie mógł wrócić na górę. Kiedy dowiaduje się o tym piekło, postanawiają wysłać też kogoś od siebie, aby uprzykrzyć bogu życie i przy okazji wyszkolić sobie lepszego demona. Oboje znajdują dom u dysfunkcyjnej rodziny Higginsów.
Dla tych, którzy nie zdawali sobie z tego sprawy, "Eksplodujące kotki" to prosta, ale uzależniająca gra karciana, w której gracze rzucają przeciwko sobie różne dziwaczne "koty", w stylu Brodokota - czyli kota kocura trzymającego się od spodu męskiej głowy, przez co wygląda jak broda - Kartoflokota Włochatego, Arbuzokota i tym podobnych dziwactw. Dobiera się karty w nadziei, że nie trafi się na eksplodującego kotka, który swoimi wesołymi, typowo kocimi zabawami, zniszczy zaraz ziemię, jeśli nie rozbroimy go, odwracając jego uwagę, na przykład promieniem breloczkowego laserka. Przednia zabawa dla całej rodziny, ale jestem przekonany, że wielu osobom samo nasuwa się jedno, proste pytanie: jak zrobić z czegoś takiego serial?!
Odpowiedź jest tylko częściowo zaskakująca. Otóż, trzeba po prostu nie przejmować się za specjalnie materiałem źródłowym, wydestylować z niego kilka charakterystycznych obrazów czy koncepcji, a następnie zbudować wokół nich zupełnie oryginalną historię. Najlepsze jest to, że nie trzeba się przy tym w ogóle ograniczać tym, co wypada, a co nie, bo już sam tytuł sugeruje, że będzie to produkcja raczej hardkorowa. Grunt, to żeby fabuła miała jakiś tam, swój własny sens i była zabawna.
Eksplodujące kotki (2024) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Boża misja
Rodzina Higginsów składa się z ojca, Marva, fana papierowych RPGów, swojej pracy w domu towarowym i swojego szefa; matki, Abbie, twardej rakarki z wojskową przeszłością; syna Travisa, typowego nastolatka z obsesją na punkcie gier i streamowania, który parę lat temu przypadkiem zdobył "sławę", kiedy podczas szkolnego pokazu talentów pomylił słowa piosenki i jego wtopa poszła w świat, bo ktoś akurat musiał robić dokładnie wtedy livestream; córki Grety, której geniusz ustępuje jedynie jej nieprzystosowaniu do życia w społeczeństwie. Wszyscy po kolei są totalnie dysfunkcyjni i absolutnie nie potrafią żyć ze sobą nawzajem.
Zadaniem Bogokota (niby w napisach jest Koci Bóg, ale jakoś Bogokot bardziej pasuje mi do klimatu gry, więc pozwolę sobie tak go nazywać), jest zaradzić temu jakoś, co pozwoli mu na nowo docenić ludzi jako gatunek i sprawi, że będzie lepiej wykonywał swoją pracę. Teoretycznie. Tak samo jak teoretycznie zadaniem Diabłokota jest uprzykrzanie życia zarówno Higginsom jak i bogu, ale bardzo szybko zaczyna wytwarzać się między nimi coś na kształt wzajemnego szacunku, przyjaźni i tak dalej. Bo tenże bóg nie został zesłany na ziemię za bycie zbyt litościwym. Najbardziej na świecie, to on kocha samego siebie i swój głos (w oryginalnej wersji dystyngowany Tom Ellis, wymieniający lucyferowe rogi na boską brodę), a dla zabawy postawi przeciw Belzebubowi nawet i duszę jednego ze swoich podopiecznych albo i ze dwie.
Eksplodujące kotki (2024) - recenzja, opinia o serialu [Netflix]. Flaki, tęcza i wartości rodzinne
Kolejne odcinki upływają na obserwowaniu przeróżnych perypetii rodziny Higginsów, co z jednej strony może wydawać się nudne, z drugiej, to taka typowa struktura sitcomu, gdzie z początku nie dzieje się nic, odpala się zapalnik przygody, dzieje się, a na koniec wszystko wraca do normy. Dopiero pod koniec fabuła przyspiesza i zaczyna przypominać coś na kształt ciągłości narracyjnej. Ważne jest jednak to, że wszystkie te przygody służą lepszemu ukazaniu sylwetki danego członka rodziny, niejednokrotnie oferując na koniec naprawdę pięknie powiedziany morał czy prawdę życiową, które warto wziąć sobie do serca.
"Eksplodujące kotki" są przy tym serialem absolutnie niepoprawnym, brutalnym i nie bojącym się sięgnąć po żarty spoczywające komfortowo na dnie metaforycznej beczki. Zobaczymy parodię "Uwolnić orkę" z zupełnie innym, niż oryginalne zakończeniem, znajdzie się kilka odniesień do "Egzorcysty" i klasycznych filmów z Bruce'em Willisem, jednorożce mają zeza i stawiają tęczowe klocki, a mama udaje cyfrową psycholożkę swojego syna, bo dzięki temu może wiedzieć co mu chodzi po głowie, nie musząc budować z nim żadnej matczynej więzi. Jest grubo, ale przy tym, w większości przypadków, naprawdę szczerze zabawnie. Przemoc i wulgaryzmy nie są tu celem samym w sobie, a jedynie narzędziami do budowania bardziej ambitnych (powiedzmy) żartów.
"Eksplodujące kotki" nie są w żadnym wypadku produkcją wybitną, do kompletu skierowaną do całkiem konkretnej grupy odbiorców, których nie tak łatwo obrazić. Uważam jednak, że jest to bardzo udana produkcja, pełna zabawnych gagów, uroczych momentów, a przy tym również flaków i tęczowego kału. Nie jest idealnie, a epizodyczność większości odcinków może zniechęcić część widowni, ale osobiście bawiłem się bardzo dobrze i liczę na drugi sezon. Końcówka pierwszego sugeruje, że takowy jest w planach.
P.S. Jeśli diabeł jest jednym z dzieci boga, a Belzebub córką diabła, to czy Bogokot jest dziadkiem Diabłokota? Ble.
Atuty
- Odniesienia do oryginalnej karcianki;
- Potrafi całkiem uroczo opowiadać o rodzinie;
- Większa część gagów potrafi rozbawić;
- Wizualnie specyficzny, ale potrafi zrobić wrażenie;
- Bogokot i Diabłokot mają dobrą chemię dzięki Tomowi Ellisowi i Sasheer Zamacie.
Wady
- Część żartów nie trafia dosyć mocno;
- Epizodyczny charakter większości sezonu kłóci się odrobinę z końcówką - jak w pierwszym sezonie "Rozczarowanych".
"Eksplodujące kotki" to niezobowiązujący, mocno chaotyczny, ale jeśli lubisz takie klimaty, to również szczerze zabawny serial. Trzeba jedynie mieć na uwadze, że jest to rozrywka raczej niskich lotów.
Przeczytaj również
Komentarze (6)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych