Gwiezdne wojny: Akolita (2024)

Gwiezdne wojny: Akolita (2024) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Czyli: jak zmarnować solidny potencjał

Piotrek Kamiński | 17.07, 22:30

Była padawanka, a obecnie mechanik, Osha, zostaje obwiniona o morderstwo, które popełniła jej siostra bliźniaczka. Teraz, razem z garstką rycerzy Jedi, musi odnaleźć ją i udowodnić swoją niewinność.

Naprawdę chciałem lubić ten serial. Mało tego! Pierwszych kilka odcinków nawet mi się podobało. Choć zawierały solidną dozę dziwnych decyzji scenariuszowych, to jednak krył się w nich również niemały potencjał - nie eksploatowana dotąd na ekranie epoka, wiedźmy inne, niż Siostry Nocy, tajemniczy, zamaskowany użytkownik ciemnej strony mocy, którego najpewniej widzieliśmy już wcześniej, tajemnicze wydarzenia z przeszłości. Naprawdę było z czego rzeźbić i po pierwszych czterech odcinkach byłem bardziej na tak, niż na nie. Teraz natomiast nie wiem, czy wciąż to "Kenobi" jest moim najmniej ulubionym, gwiezdnowojennym serialem czy może jednak twór Leslye Headland.

Dalsza część tekstu pod wideo

Będę wychodził w tym tekście z założenia, że wszyscy obejrzeliśmy już przynajmniej większą część sezonu i spoilery nam niestraszne. Jeśli jednak seans nowych "Gwiezdnych wojen" wciąż przed tobą, to po krótce powiem tak: większość postaci jest bez wyrazu - zwłaszcza główna aktorka, która wszystkie emocje wyraża tą samą miną - ich motywacje albo nie mają sensu albo nie istnieją, na sam koniec nie wyjaśnia się żadna z rzeczy, którymi moglibyśmy się interesować, a dwa odcinki są niemal dosłownie tym samym, tylko ze zmieniona perspektywą. Na plus można zaliczyć mistrza Sola (znany ze "Squid game" Lee Jung-jae) do pewnego momentu oraz choreografię walk, która potrafi zrobić bardzo przyjemne wizualnie wrażenie, miejscami kojarząc się trochę z "Matrixem". I to w sumie tyle. Dalej będą spoilery.

Gwiezdne wojny: Akolita (2024) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Garść zalet

Mae, chyba

O tym, jak serial wygląda wspominałem już jakieś półtora miesiąca temu, przy okazji pisania wstępnej opinii po obejrzeniu pierwszych czterech odcinków, więc pozwolę sobie się nie powtarzać. Przejdźmy do mięska, a dokładniej do zalet serialu. Uważam, że Lee Jung-jae wypada przez większość czasu bardzo dobrze jako Sol. Wyraźnie czuć w nim mieszankę troskliwości, żalu i lęku, co z automatu czyni go intrygującym Jedi, jako że te dwie ostatnie cechy raczej nie pasują do credo zakonu. Fani szybko przypięli mu metkę nowego Qui-Gon Jina i naprawdę dało się z nim zrobić bardzo wiele. Mógł nawet okazać się zakonspirowanym mistrzem Qimira (wiem, kanonicznie nie miałoby to sensu, ale teraz to już są tylko legendy, więc mogą sobie robić, co im się podoba, czy się to komuś podoba czy nie). Więc co zrobili z nim scenarzyści w liczbie dziesięciu? Poczuł "więź" z Oshą, kochał ją wręcz. Mam nadzieję, że była to ojcowska miłość...

Jestem również bezapelacyjnie fanem scen walk w serialu. Widać, że akurat pod tym względem nie dość, że specjaliści od choreografii mieli kilka fajnych pomysłów, to jeszcze kosmicznie wielki budżet pozwolił im na ich solidne opracowanie i nakręcenie. Mamy rzuty mieczem, rozłączanie i ponowne łączenie miecza na dwa w locie, interesujące techniki z użyciem mocy - być może mało honorowe, ale od kiedy ciemna strona przejmuje się takimi detalami - no i, oczywiście walkę wręcz, która do pewnego stopnia była w "Gwiezdnych wojnach" od zawsze, ale nigdy do tego stopnia. Od czasu do czasu zdarza się, że Mae (Amandla Stenberg) walczy dosłownie samymi rękoma i nogami, ale zazwyczaj ciosy połączone są z machaniem mieczem - pojawiają się dźwignie, przekładki, próby dotarcia do przeciwnika. No i nie przeszkadza również na pewno fakt, że w trakcie ginie masa postaci, więc widać, że Nieznajomy (Manny Jacinto) nie robi sobie jaj. Na tym, niestety, zalety serialu się kończą.

Gwiezdne wojny: Akolita (2024) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. I ciężarówka wad

Yord i Sol

Porozmawiajmy o wadach. Uważam, że główne bohaterki, Mae i Osha są absolutnie beznadziejnie napisanymi postaciami. Ich motywacje zmieniają się z minuty na minutę, większość czasu trudno w ogóle powiedzieć, o co im chodzi, czego chcą. Osha pragnie oczyścić swoje imię. Później jednak nie przeszkadzałoby jej też zabicie siostry, bo jest zła, a sekundę później sama przyłącza się do Sitha, który wybił jej dawnych i nowych znajomych. Pewnie zdążyła o nich zapomnieć, kiedy już pokazał jej swoje umięśnione plecy. Nawet na pewno, bo na koniec dosłownie trzymają się za ręce! Czemu?! Mae natomiast zabija Jedi, którzy odwiedzili jej planetę na polecenie Qimira. Jak ją odnalazł? Dlaczego mistrz Torbin dosłownie zgadza się dla niej popełnić samobójstwo - przecież nie zrobił niczego takiego? Ale miało być o Mae. Ona również mówi jedno, a robi drugie. Przerywa swoją krucjatę przeciwko Jedi, bo jej siostra żyje (reszta sabatu wciąż nie, ale oni, najwyraźniej się nie liczą), po czym nokautuje ją i zostawia samą w lesie pełnym potworów, bo ona chce iść chyba zabić - nie może się zdecydować - Sola, ponownie zmieniając zdanie - aby ostatecznie raz jeszcze rzucić wszystko dla siostry. Jak chorągiewka. I rozumiem, że ktoś może być rozrywany między światłem, a ciemnością, ale to trzeba jakoś umotywować, dodać kontekst, a nie po prostu skakać z kwiatka na kwiatek i widz ma być zadowolony, bo jak nie to jest hejterem. No i Stenberg jest mierną aktorką, co też na pewno nie pomaga.

Podobnie, a nawet szerzej można by się rozpisać o reszcie obsady, ale ponieważ nie chcę tu pisać 20 tysięcy znaków, to pozwolę sobie wspomnieć jeszcze tylko o Nieznajomym/Qimirze. Teoretycznie postać ta wciąż ma potencjał, bo jej wątek nie został zakończony, ale nie jestem przekonany czy dostaniemy drugi sezon, a osobiście mam wręcz nadzieję, że nie, bo skoro przy pierwszym zmarnowali tyle budżetu i potencjału, to dlaczego niby przy drugim miałoby być lepiej? Ze wszystkich możliwych, intrygujących widzów pytań, "Akolita" zdążył odpowiedzieć na jedno - kto jest mistrzem Nieznajomego - choć, jeśli mrugniesz w nieodpowiedniej sekundzie, możesz to kompletnie przegapić. Dementor... Znaczy się mistrz Qimira wyłania się z cienia, kiedy ten wraz z Oshą opuszcza planetę. Wiele wskazuje na to, że jest to przedstawiciel rasy Muun, a więc, po raz pierwszy na ekranie, proszę państwa, kanoniczny Darth Plagueis! Otwiera to jednak kolejną puszkę Pandory. Bo skoro ten przebywał na tej samej planecie, co jego uczeń, to zapewne wie, o jegoż uczennicy, o złamaniu zasady dwóch. Chyba, że może obserwował go w tajemnicy... Nie jest to niemożliwe, ale ponieważ dzisiaj każdy liczy od razu na wielosezonowy kontrakt, byle jacy scenarzyści nie mają żadnego problemu z pisaniem mizernych historii, w których większość wątków pozostaje bez zakończenia, bo przecież czymś tę widownię trzeba przyciągnąć, tak więc nie mamy pojęcia o co z tym Plagueisem chodzi - o ile to w ogóle on.

Żeby jednak nie było, że tylko krytykuję, to trzeba przyznać, że udało się wytłumaczyć dlaczego Ki-Adi-Mundi mówił w "Mrocznym widmie", że Sithowie wyginęli tysiąclecie wcześniej. Niemal dosłownie wszyscy, którzy mogli potwierdzić, że pojawił się nowy Sith, zginęli, zanim zdążyli podzielić się z kimkolwiek tą wiedzą - choć wciąż nie rozumiem, dlaczego tamta misja na Brendok była owiana tak wielką tajemnicą. Jasne, zginęło sporo osób, ale wiedźmy zdecydowanie pokazały, że nie boją się korzystać z ciemnej strony mocy, stworzyły w sztuczny sposób życie, były mocno antagonistycznie nastawione, mama Oshy i Mae zaczęła zamieniać się w... Coś, zanim zdezorientowany Sol podjął decyzję, by działać, a reszta zginęła, bo przejęła kontrolę nad Kellnaccą i została z niego wygoniona (strasznie głupia scena). Co w tych wydarzeniach jest tak straszne, że aż trzeba to przed wszystkimi zataić? W każdym razie, Vernestra (Rebecca Henderson) postanawia zrzucić wszystko na Sola, zapewne bojąc się konsekwencji, gdyby wydało się, że wszystkich pozabijał jej dawny uczeń. Jest to całkiem interesująco zapowiadający się wątek, ale nie w tym sezonie, więc nie ma czego chwalić. No i jednak skończyło się na narzekaniu!

"Gwiezdne wojny: Akolita" jest serialem ładnie wyglądającym, miejscami nieźle brzmiącym (chociaż ta piosenka w napisach końcowych siódmego odcinka, to było jakieś totalne nieporozumienie), ale najzwyczajniej w świecie źle napisanym, w dodatku z główna rolą zagraną przez pozbawioną wyrazu aktorkę. Pierwsza połowa serialu nawet mnie zaintrygowała i wciąż uważam, że wątek pychy kroczącej przed upadkiem Jedi ma gigantyczny potencjał. Druga natomiast wzięła tę zbudowaną dobrą wiarę i zdeptała ją brudnym butem. Czekam jeszcze tylko na drugi sezon "Andora" i "Ahsoki". Reszta obecnych "Gwiezdnych wojen" przestała mnie interesować. Mój brak wiary wydałby się zapewne Vaderowi rozczarowujący, ale jest jak jest.

Atuty

  • Sceny walk;
  • Sol był przez większość serialu interesującą postacią;
  • Pojedyncze ciekawe, ale każdorazowo nie w pełni zrealizowane pomysły.

Wady

  • Mierna Amandla Stenberg;
  • Pusta, dziurawa, miejscami nielogiczna, niedokończona fabuła;
  • Trzeci i siódmy odcinek są do siebie zbyt podobne;
  • Popowa piosenka w "Gwiezdnych wojnach";
  • Pourywane, niezbyt satysfakcjonująco rozpisane odcinki;
  • Dlaczego Bazil dostał aż tyle czasu ekranowego?

"Akolita" jest mocnym pretendentem do miana najsłabszego serialu w odległej galaktyce, dawno, dawno temu. Solidne walki na miecze, to jeszcze nie wszystko. Musi towarzyszyć im jeszcze dobra fabuła, której tutaj nie uświadczymy.

2,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper