Kite man: Hell yeah! (2024)

Kite Man: Hell yeah! (2024) - recenzja, opinia o serialu [max]. Spin-off animowanej Harley Quinn

Piotrek Kamiński | 19.07, 21:00

Ciamajdowaty złol, Kite Man, i jego dziewczyna, Golden Glider, kupują bar będący jednocześnie bazą wypadową tego pierwszego. Nie wiedzą, że Lex Luthor ukrył w nim równanie anty-życia, którego nieustannie poszukuje Darkseid. Teraz muszą mierzyć się z problemami związanymi z prowadzeniem własnej działalności, dbaniem o związek i wszystkimi ludźmi i tym podobnymi, którzy chcieliby położyć swoje łapska na równaniu.

Oryginalny serial o przygodach Harley Quinn wciągnął mnie o tyle, że ze względu na srogo zwichrowany umysł głównej bohaterki, ten otaczający ją świat i zamieszkujące go dziwolągi, zwykle nijak mające się do bardziej kanonicznego ich wyglądu i zachowania, w jakiś sposób wydawały się odpowiednie. To był serial o Harley, można było wręcz teoretyzować, że to właśnie jej umysł skrzywia lekko rzeczywistość (nie wiem czy bez tego head-canonu przeżyłbym śliniącego się, dzikiego komisarza Gordona).

Dalsza część tekstu pod wideo

Tym razem jednak głównymi bohaterami jest parka znacznie bardziej, ekhem, zwyczajnych, superzłoli i nagle jakoś zaczyna mi ten szalony klimat serialu przeszkadzać. Zwłaszcza, że i tak mamy tu do czynienia z fabułą tak niestandardową dla DC, że równie dobrze można by pozmieniać imiona i nikt by się nawet nie połapał, że to miało cokolwiek wspólnego z Batmanem czy Supermanem.

Kite Man: Hell yeah! (2024) - recenzja, opinia o serialu [max]. Nie oczekuj niczego poważnego

Zakochana para

No więc głównym bohaterem serialu jest Kite Man... Tak jakby. Nie rozumiem czy tytuł tego serialu to jest jakiś żart, którego ja po prostu nie rozumiem czy próba gaslightowania widzów czy o co dokładnie chodzi, ale ten serial absolutnie NIE jest o Kite Manie (Matt Oberg). Jasne, jest on jedną z występujących w nim postaci - całkiem istotną nawet - ale nie oszukujmy się: rzecz powinna nazywać się "Golden Glider" (Stephanie Hsu), jako że fabuły niemal wszystkich odcinków kręcą się wokół niej, podczas gdy jej chłopak jest jedynie postacią wspomagającą. Nie przeszkadza mi sam ten fakt, bo bardzo lubię ją jako postać (a do tego ten nowy design, o bracie!), ale uważam takie zagrania za chamskie i nieszczere.

W każdym razie! Po tym jak Lex Luthor (kolejny pośmiertny występ Lance'a Reddicka) chowa równanie anty-życia w zamrażarce na zapleczu baru głównych bohaterów, prowadzonego przez starego, zgryźliwego dziadka, Noonana, który zasadniczo jest po prostu animowanym Jonathanem Banksem - pasuje, jako że to właśnie on podkłada mu głos - miejsce to staje się nagle centrum wszelkich najważniejszych wydarzeń we wszechświecie. Z początku to po prostu sam Lex stara się nie dopuścić do tego, aby bar stał się popularny, żeby nikt przypadkiem nie odnalazł jego skarbu (po co w ogóle go tam chował?), w efekcie uzyskując zupełnie odwrotny efekt. Ekipa zatrudnia nowych pracowników, wśród których znajdzie się wciąż mówiący jak przesadzona wersja tego z "Mroczny rycerz powstaje" Bane (James Adomian), syjamscy bracia Dubelz (Michael Imperioli), głowa Queen of Fables (Janelle James) oraz zupełna nowość - Malice (Natasia Demetriou), gotycka, wyniosła, zaopatrzona w małego, demonicznego kotka blondynka, zupełnie przy okazji będąca córka chrzestną Darkseida.

Kite Man: Hell yeah! (2024) - recenzja, opinia o serialu [max]. Całkiem nieźle pomyślany sezon

Darkseid i jego chór

Większa część sezonu biegnie dwutorowo. Z jednej strony mamy pojedyncze, często mocno odjechane historyjki, najczęściej kręcące się wokół związku głównych bohaterów - czy mieszkać razem, czy wziąć ślub, czy dopytywać o przeszłość, o której to drugie wolałoby nie rozmawiać. Po drodze można pośmiać się z raczej niskich lotów humoru scenarzystów, a od czasu do czasu nawet wzruszyć się jakimś bardziej poważnym, uroczym momentem, choć moim zdaniem serial częściej jest złośliwy i nieprzyjemny, niż sympatyczny. Skłamałbym jednak, gdybym napisał, że od czasu do czasu nie wybuchałem głośnym śmiechem - głównie za sprawą jak zawsze wybitnego Bane'a i ciągniętego niemal do samego końca serialu, ale za każdym razem zabawnego gagu związanego z braćmi Dubelz. Z drugiej strony natomiast mamy wątek wspomnianego już wielokrotnie równania, który sam w sobie podzielony jest na kilka etapów i zostaje ostatecznie zakończony w finale. Być może humor scenarzystów nie zawsze do mnie trafiał, ale szanuję ich i tak za to, że potrafili napisać składną (w tym swoim szaleństwie) historię i zakończyli ją wraz z końcem sezonu, a nie jak połowa dzisiejszych grafomanów, którzy kończą sezony niczym, połowę wątków zostawiając na później. Niezła ironia: nagrywasz chamsko, żeby mieć większe szanse na nie zostanie skasowanym, przez co ludzie się wkurzają, wystawiają niskie noty, oglądalność i dobra wola maleją, aż w końcu... Zostajesz skasowany.

Głosy, jak należało się spodziewać, zostały podłożone pierwszorzędnie i drażni jedynie fakt, że po raz kolejny dostajemy scenariusz, w którym większość chłopaków to ciamajdy albo dziwaki - dobrze, że mają do pomocy tyle twardych babek, rozumiesz, bo pewnie by nie dotrwali do trzeciego odcinka. W kwestii animacji mamy zasadniczo ten sam styl i ogólną jakość, co w "Harley Quinn" - wyraziste twarze i kształtne ciała, na tle w miarę szczegółowych, specyficznie, stylowo pomalowanych, jakby poplamionych wnętrz. Może się podobać. Natomiast ścieżka dźwiękowa autorstwa Michaela Gatta jest z gatunku tych, które generalnie są miłe dla ucha i podbijają wrażenia płynące z oglądania, ale przede wszystkim po prostu... Nie przeszkadza. Miejscami można wręcz nie zwrócić uwagi na jej obecność.

"Kite Man: Hell yeah!" jest bardzo specyficznym serialem - trochę o miłości i związkach, o rodzicielstwie i o mordowaniu przeciwników na różne, brutalne sposoby. Jest się tu regularnie z czego pośmiać (i to tak solidnie, głośno), ale miejscami gagi nie trafiają, a sam charakter opowiadanych historii potrafi zniesmaczyć tym, jakie to zbędnie okrutne. Koniec końców jednak muszę przyznać, że bawiłem się solidnie, pod koniec naprawdę wkręcając się w relację (niesłusznie) tytułowego bohatera i Golden Glider. Przaśna, wulgarna zabawa - raczej dla młodych dorosłych, albo niedojrzałych starych dziadów, jak ja. Jeśli rynsztokowy humor i girl power do ciebie nie trafiają, omijaj szerokim łukiem.

Serial miał już być dostępny, ale z przyczyn technicznych, premiera została przełożona na 25.07.

Atuty

  • Kite Man i Golden Glider;
  • Bane wciąż jest absolutnie przezabawny;
  • Sporo udanych żartów;
  • Dobrze dobrane głosy;
  • Dla jednych - epatuje brutalnością.

Wady

  • Równie dobrze mógłby być swoją własną, niezwiązaną z DC marką;
  • Od czasu do czasu przesadnie złośliwy i okrutny;
  • Wygodne, mało satysfakcjonujące zakończenie;
  • Dla innych - epatuje brutalnością.

"Kite Man: Hello yeah!" nie jest wybitnym serialem animowanym, ale jego mieszanka szczeniackiego humoru i uroczego romansu sprawia, że i tak dobrze się go ogląda. Dla fanów "Harley Quinn" jak znalazł.

6,5
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper