Tombi! Special Edition - recenzja gry. Remaster przez różowe okulary
Tombi! zajmuje specjalne miejsce w moim sercu. Produkcja Whoopee Camp zadebiutowała wyłącznie na PS1 w 1998 roku i mimo dosyć ciepłego przyjęcia sprzedała się wyjątkowo źle. Nie przeszkodziło to jej w zebraniu wokół siebie małego, ale wiernego kultu.
Niska sprzedaż przełożyła się na szybko drożejący oryginał i jeśli ktoś nie kupił kilkanaście lat temu pudełka za względnie normalną cenę (200-300 zł), to skazany do tej pory był na wyłożenie z portfela nawet tysiąca złotych. Chyba że gdzieś w szafie ktoś miał schowane PS3 i kupił emulowane wydanie w ramach klasyków z PSOne.
To tylko emulacja. I co z tego?
Limited Run Games zapowiadając rok temu plan wypuszczenia odświeżonej wersji Tombi! mocno mnie ucieszyło. Szybko okazało się, że będziemy mieli do czynienia z wiernym odwzorowaniem oryginału działającym na Carbon Engine. Teraz wiemy, że to nic innego jak wrapper emulatora, w tym wypadku PCSX-ReArmed, dzięki któremu deweloperzy mogli dorzucić kilka usprawnień.
Dostajemy więc opcję przewijania rozgrywki, zapis i wczytywanie w dowolnym momencie, wybór rozmiaru okna rozgrywki, dodatkowe ramki, filtr CRT i opcją wyboru między oryginalną ścieżką dźwiękową a remiksami przygotowanymi specjalnie pod nowe wydanie. Opcja minimum, zwłaszcza w porównaniu do emulowanych klasyków wydawanych przez Sony, które lądują w PS Plusie.
Nie uważałbym, że to jest jednak większy problem. Tombi! to gra bardzo skąpo korzystająca z trójwymiarowych obiektów, więc renderowanie ich w wyższej rozdzielczości mijałoby się z celem. No i twórcy sami zaznaczali, że zależy im na oddaniu oryginalnego ducha gry. Jeśli ktoś uzna to za tanią wymówkę, to być może będzie miał rację. Nie mi wyrokować.
Jedyne czego bym się przyczepił w kwestii emulacji to fakt, że deweloperzy nie pokusili się o poprawienie czasów wczytywania. Oglądanie czarnego ekranu co chwilę, nawet podczas wchodzenia do menu gry nie jest czymś, co w 2024 roku chciałbym oglądać w tytułach, nad którymi pracują, zdawałoby się, ogarnięci ludzie.
Dzikus i gang złych świń
Jeśli nie kojarzycie Tombi!, to spokojnie, fabuła nie jest przesadnie skomplikowana. Grupa złych świń kradnie głównemu bohaterowi złotą bransoletę, będącą spadkiem po dziadku. Zdenerwowany, lekko mówiąc, młodzieniec momentalnie wyrusza w drogę, by ją odzyskać. Rozgrywka przypomina bardziej grę przygodową aniżeli zwyczajną platformówkę. Rdzeń rozgrywki opiera się na wykonywaniu zadań dla napotykanych postaci, co pozwala pchać powoli fabułę do przodu.
Na zaliczenie czeka ich łącznie 120, choć oczywiście nie wszystkie trzeba wykonać. Część z nich jest prosta i zaliczamy je po drodze ku zakończeniu gry, jednak są i takie, które wymagają od nas nieco kombinowania i często sporo backtrackingu. Nie powiedziałbym jednak, że jest on męczący, Tombi! samo w sobie nie jest przesadnie długą produkcją.
Elementy platformowe i walka nie należą do najlepszych w gatunku, jednak najważniejsze, że nie przeszkadzają w przechodzeniu gry. Czepić mogę się głównie sposobu walk z bossami, które wymagają od nas wrzucenia prosiaka do latającego po planszy worka. Zależnie od koloru świniaka, mamy podczas starcia małe utrudnienia, jednakże całość można skończyć zazwyczaj w parę sekund (albo i mniej, jeśli będziemy korzystać z przewijania).
Piksele dają po oczach
Nie ma co ukrywać, że gra z PS1 będzie wyglądała olśniewająco w 2024 roku. Stylistycznie atrakcyjnie? Jak najbardziej, bo to właśnie ten aspekt wizualny utrzymuje Tombi! na powierzchni. Lokacje są unikatowe i większość z nich jest po prostu ładna. Sam bohater, jak na sprite’a, z których jest animowany, zaskakuje ekspresyjnymi (i zabawnymi) reakcjami.
Najbardziej wizualnie odstają przede wszystkim scenki przerywnikowe, które odpalają się w oryginalnej jakości. Z jednej strony oszczędzono nam wykorzystania sztucznej inteligencji, która zazwyczaj masakruje wideo w swoich zabiegach upscalujących. Z drugiej… no razi w oczy to, co nam zaserwowano. Trzeba na te kilkanaście-kilkadziesiąt sekund podczas trwania przerywników przymknąć oczy.
A jak wypadają nowe wersje utworów? Odczucia mam mieszane. Część utworów zmieniła się niewiele, zachowując ducha oryginału. Niektóre znacząco zyskały na ponownym nagraniu, ale są też takie, które kompletnie zmieniają brzmienie. Na szczęście, jak wspomniałem już, mamy dowolność w przełączaniu między oryginałami a nowymi nagraniami.
Dla kogo to wydanie?
Odpowiedź wydaje się prosta. Dla każdego, kto nie choruje na obsesję posiadania oryginalnego pudełka, za które trzeba zapłacić kosmiczne pieniądze. Co prawda pudełkowe wydanie Tombi! Special Edition od LimitedRunGames swoje kosztuje, jednak cyfrę złapiecie za niecałą stówkę.
I tak, wiem, emulatory istnieją od dawna i przykładowy Duckstation pozwala na dużo więcej niż to, co przygotowała ekipa LRG. Jednak ten argument ma sens w przypadku pecetowych graczy, konsolowcy większego wyboru nie mają. Nie powinni czuć się jednak przez to gorsi. Dostają oryginał, w znośnej cenie, bez potrzeby wydawania grubych kwot.
Ocena - recenzja gry Tomba!
Atuty
- Wierna emulacja oryginału z dodatkami (przewijanie rozgrywki, filtry, zapis w dowolnym momencie)
- Dostęp do galerii zakulisowych materiałów i nowa ścieżka dźwiękowa
- Dla osób nieposiadających oryginału — cena znacząco zwiększa dostępność gry
Wady
- Brak sensownych usprawnień technicznych
Deweloperzy odpowiedzialni za Tombi! Special Edition mogli do tego wydania przyłożyć się nieco bardziej. Choć uczciwie przyznam, że dla przeciętnego gracza nie ma to większego znaczenia. Niedociągnięcia zauważą głównie hardkorowi gracze.
Graliśmy na:
PS5
Przeczytaj również
Komentarze (49)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych