Recenzja nowego filmu Netflixa, pod tytułem "Rebel Ridge". To oni rozlali pierwszą krew
Terry Richmond stara się dojechać na czas do aresztu, gdzie ma wpłacić kaucję za swojego kuzyna, który wpakował się w niemałe kłopoty. Niestety, po drodze zostaje zatrzymany przez skorumpowanych policjantów, nie będących fanami ani jego koloru skóry, ani pieniędzy, które przy sobie posiada. Rzecz w tym, że Terry zwyczajnie MUSI mieć te pieniądze.
Lubię od czasu do czasu obejrzeć sobie taki prosty film akcji w starym stylu. Samotny główny bohater-zabijaka, zwrócony przeciwko nie mu świat, z którym on najchętniej nie miałby nic wspólnego, odpowiednia wiekiem, ładna kobieta, która będzie pragnęła mu pomóc, bo jest uczciwa, a on przystojny. I jazda - można przez półtorej godziny się bawić, strzelać i mordować.
Jedyny problem, to że "Rebel Ridge" trwa trochę dłużej, niż 90 minut, bo aż 130 i trochę ten dodatkowy czas jednak czuć. Jak łatwo się domyślić z akapitu powyżej, konstrukcja fabuły nie należy do przesadnie ambitnych i tak jak nie ma w tym niczego złego, tak wydaje mi się, że bardziej zwięzłe opowiedzenie tej historii tylko by jej pomogło. Przynajmniej przy trzech różnych okazjach nasi bohaterowie włamują się w różne miejsca i nikt mi nie wmówi, że nie dało się tych scen - chociaż dwóch - ze sobą połączyć. A tak naprawdę, to ponad tę główną koncepcję walki ze złą policją, nie ma tu już niczego, co mogłoby walczyć o naszą uwagę.
Rebel Ridge (2024) - recenzja filmu [Netflix]. Prosta historia o zabijaniu
W teorii mamy wątek kuzyna, lecz jest to bardziej mechanizm budowania konfliktu, niż pełnoprawna postać, o której można by było coś napisać. Jest też wspomniana już, dobra dziewczyna, pracująca w sądzie Summer (AnnaSophia Robb) i trzeba przyznać, że w jej przypadku reżyser i scenarzysta Jeremy Saulnier przynajmniej próbuje dać jej jakiś wątek. Tak więc Summer ma córkę, o prawa do której widywania musi nieustannie walczyć, bo dawniej trochę nabroiła. Film nigdy jakoś przesadnie się na tym wątku nie skupia, ale nadaje jej to jakiegoś tam kolorytu, a i wyjaśnia dlaczego w pewnych musi być ona raczej ostrożna.
Główną osią fabuły jest jednak konflikt na linii Terry (Aaron Pierre) i szeryf Sandy Burnee (Don Johnson) i, na szczęście, jest to wątek całkiem zajmujący. Z jednej strony szeryf jest pewnym siebie człowiekiem, który wie, że ma zbudowany w okolicy dobry układ. Kiedy jednak zaczyna grzebać w przeszłości Richmonda i dowiaduje się, z jakiego rodzaju człowiekiem ma do czynienia i, że nie kłamał on mówiąc, że sytuacja jest poważna, szybko zmienia nastawienie, próbując się dogadać. Nie jest to więc zwyczajnie zero-jedynkowy czarny charakter, ale osoba z zarówno charakterem, jak i mózgiem, dzięki czemu jego niełatwa relacja z głównym bohaterem jest o tyle ciekawsze do śledzenia.
Rebel Ridge (2024) - recenzja filmu [Netflix]. Główny bohater ma wyglądać, a nie grać!
Tego samego nie da się jednak powiedzieć o głównym bohaterze, który, odnoszę wrażenie, był wybierany w sposób równie staromodny, jak pisany był scenariusz filmu. Czytaj: ma mieć charakterystyczną, przystojną twarz i muskulaturę, która pozwoli produkcji zaoszczędzić na kaskaderach, bo swoje popisy będzie robił w większości sam. I trzeba przyznać, że Pierre ma w sobie coś takiego, co sprawia, że w scenach akcji sprawdza się bardzo dobrze, ale nie jestem przekonany, czy wystarczy mu naturalnej charyzmy, aby udźwignąć trochę bardziej dramatyczną rolę główną. Tutaj nie musiał się tym jednak przejmować, bo cały jego występ sprowadza się do robienia intensywnych, najczęściej wkurzonych min, zakładania komuś dźwigni albo zajmowania pozycji strzeleckiej. Osobiście wolałbym jednak, aby miał szansę pokazać się również z bardziej dramatycznej strony, żeby postać Johnsona nie musiała bać się go jedynie dlatego, że jest doskonale przygotowaną fizycznie maszyną do zabijania.
Nie traktuję jednak tego konkretnego elementu scenariusza jako czegoś wybitnie szkodzącego filmowi, bo prawda jest taka, że "Rebel Ridge" to film, który w pierwszej kolejności ogląda się dla scen akcji, a te robią bardzo dobre wrażenie. Już nawet ta otwierająca film sekwencja, w której "stróżowie prawa" naprzykrzają się głównemu bohaterowi jest pełna napięcia, a przecież właściwie nic takiego się w niej nie dzieje. Ot, rozmawiają sobie. Później następuje jednak eskalacja tegoż napięcia i Pierre dostaje szansę, aby pokazać w jakim celu został zatrudniony. Trzeba przyznać, że dźwignie, łamania i rozbrojenia w jego wykonaniu robią wrażenie - specjaliści od choreografii wiedzieli co robią. Jasne, co bardziej ambitne sekwencje, a jest tu choćby wiszenie na bocznej szybie pędzącego samochodu z próbami zrzucenia wiszącego, kręcone były z użyciem ekipy kaskaderskiej, ale zazwyczaj wyglądają przyzwoicie, bez rzucających się w oczy kaskaderów na każdym ujęciu. Chyba że za widocznego kaskadera uznamy brak widocznej twarzy aktora. W ogólnym rozrachunku jednak sceny akcji robią bardzo dobre wrażenie, przywodząc na myśl "stare" kino sprzed trzydziestu, czterdziestu lat.
"Rebel Ridge" to esencja kina akcji lat minionych - ze wszystkimi tego zaletami i wadami. Chciałoby się aby główny bohater był trochę "żwawszy", a cała fabuła mogłaby być odrobinę krótsza, ale to wciąż absolutnie poprawnie zrealizowany, dostarczający prostej, a skutecznej rozrywki. Poproszę więcej tego typu produkcji na czerwonym N! Nie kina, które próbuje być ambitne, ale kompletnie mu to nie wychodzi, a nowe wersje i nawiązania do klasyków ery VHS. Ja jestem usatysfakcjonowany.
Atuty
- Dobrze zaprojektowane sceny akcji;
- Prosta, ale lekka w odbiorze fabuła;
- W większości dobre tempo;
- Wyraziści antagoniści.
Wady
- Nie aż tak angażujący główny bohater;
- Wątki poboczne bez polotu;
- Mógłby być z 20 minut krótszy.
"Rebel Ridge" mógł byś kolejnym, nijakim filmem Netflixa. Zamiast tego postanowił być kolejnym, prostym, ale jakże ekscytującym akcyjniakiem ery kaset video, tyle że wydanym w 2024 roku i ubranym w dzisiejsze szaty. Jeśli brzmi, jak coś , co mogłoby ci się spodobać, to polecam.
Przeczytaj również
Komentarze (15)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych