Funko Fusion – recenzja i opinia o grze [PS5, Xbox, PS4, Switch, PC]. Jak można było to aż tak zepsuć?!
Wykorzystanie wielu marek o światowej popularności powinno być receptą na sukces, prawda? Tak mogłoby się wydawać już od pierwszej zapowiedzi projektu studia 10:10 Games. Produkt, jaki deweloperzy nam dostarczyli, jednak jasno pokazuje, że nie wystarczy znane IP, a potrzeba znacznie więcej pomysłów, przemyślanego gameplayu i... testów, całej fazy dodatkowych testów. Zapraszam do recenzji Funko Fusion.
Debiutancka gra studia 10:10 Games, w którym pracują również deweloperzy posiadający w swoim portfolio gry z serii LEGO, miała być swego rodzaju spełnieniem oczekiwań ogromnego fandomu, jaki winylowe figurki zdążyły wokół siebie zgromadzić. Szał na te charakterystyczne, wielkogłowe postacie wystrzelił na początku XXI wieku, kiedy producent sięgnął po tak popularne licencje jak Marvel, DC, Disney, Pixar, Star Wars, Nickelodeon czy Pokemon. A sympatyków systematycznie przybywa.
Pomysł przeniesienia Funko Pop do kolejnego medium, czyli gier wideo, wydawał się jak najbardziej uzasadniony. W końcu po sukcesie serii LEGO stało się jasne, że znajdą się gracze, którzy chętnie zasiądą przed ekranem i wcielą się w sympatyczne postacie.
W połowie sierpnia miałam okazję sprawdzić dwa światy Funko Fusion i muszę przyznać, że całkiem nieźle się bawiłam, choć już na tak wstępnym etapie, raziło w oczy kilka podstawowych problemów. Po prawie 20 godzinach spędzonych przy grze 10:10 Games dochodzę do wniosku, że mogło być znacznie lepiej, bo to co otrzymaliśmy, nie ucieszy nawet zatwardziałych fanów Funko POP. Ale do brzegu...
Funko Fusion posiada klimatyczne podstawy
Rozpoczynając zabawę, wybieramy świat, do którego chcemy wkroczyć i zostajemy automatycznie przekierowani do miejsca stającego się swego rodzaju HUB-em. Tam poznajemy prostą jak konstrukcja cepa historię – świat Funko zostaje zaatakowany przez Eddy'ego Funko, który przejmuje inne uniwersa. Kiedy król Freddy liże rany po nagłym ataku, my wcielamy się w kolejne postacie (na starcie otrzymujemy dostęp do czterech z danego świata) i ruszamy do walki przeciwko przejętym fioletową mazią przeciwników, bo Eddy zdążył daleko sięgnąć swoimi mackami i wywołać ogólny chaos.
Deweloperzy nie wykorzystali najgłośniejszych i najpopularniejszych bohaterów, natomiast w Funko Fusion na ekranie zobaczymy protagonistów ze światów licencjonowanych przez NBCUniversal, czyli Jurassic World, Coś, Powrót do przyszłości, Szczęki, Wysyp żywych trupów, Laleczka Chucky, Hot Fuzz, a także takich serii jak między innymi The Umbrella Academy, Masters of the Universe, Battlestar Galactica czy Scott Pilgrim. Nie jest to może pełna paleta najgłośniejszych hitów, jednak musicie przyznać, że te marki już od kilku dobrych lat utrzymują się na rynku i mają oddane grona sympatyków, co w połączeniu z motywami Funko Pop powinno dać szansę na całkiem solidną zabawę. Właśnie, powinno być podstawą, o ile uwzględnimy dopracowany gameplay...
Recenzowanemu Funko Fusion nie można odmówić jednego – bardzo dobrze dopasowanych realiów. Wkraczając w siedem zaprezentowanych światów, gdzie w każdym mamy do przejścia pięć etapów, już od samego początku zostaniemy oczarowani wieloma nawiązaniami, niespodziankami, większymi i mniejszymi sekrecikami oraz Easter Eggami, jakie twórcy wykorzystali. Mając do dyspozycji wiele IP ekipa bardzo mocno się w nich zagłębiła i dopasowała miejsca do ich klimatu. Muszę przyznać, że spore wrażenie zrobiły na mnie miejscówki z Jurassic World, Masters of the Universe, Scotta Pilgrima czy The Umbrella Academy, choć tylko część z nich może pochwalić się naprawdę rozbudowanymi, niemal otwartymi lokacjami. Zazwyczaj zajmujemy się pozbywaniem kolejnych wrogów w ograniczonych, choć bardzo kolorowych i wypełnionych skrzynkami z winylami (główną walutą), miejscówkach.
Podstawy, podstawami, ale chodzi o gameplay...
Z każdą kolejną godziną rozgrywki w Funko Fusion przekonujemy się jednak, że tak wiele światów nie wpłynęło na kreatywność deweloperów i nie wniosło zbyt dużo do mechanik oraz systemów zastosowanych w rozgrywce. Oczywiście, pewne smaczki związane z różnymi światami zostały delikatniej lub mocniej wepchnięte, tak więc oto Scott Pilgrim zamiast spluwy dzierży gitarę, na etapie z Jurassic World na każdym kroku musimy uważać na wielkie jaszczurki, protagoniści z Umbrella Academy mogą pochwalić się swoimi specyficznymi zdolnościami, He-Man został tak naprawdę przedstawiony w formie klimatycznej kreskówki (ten świat jest naprawdę efektowny!), Hot Fuzz jest utrzymane w klimacie klasycznego kryminału osadzonego na brytyjskiej prowincji z humorystycznymi momentami, ale... to zdecydowanie za mało, kiedy brakuje dopracowanej rozgrywki.
Na każdym etapie recenzowanego Funko Fusion mamy do dyspozycji cztery postacie należące do danego uniwersum. Protagoniści, choć odznaczają się wielkimi głowami, nie są jednak bezbronni, bo mają do dyspozycji broń białą oraz różnego rodzaju (w zależności od świata) spluwy. Przeciwnicy okazują się naprawdę wytrzymali, więc szybko zorientujecie się, że najlepiej do nich celować z giwery i trzymać ich na dystans. Pod tym względem jednak twórcy zbytnio się nie popisali, bo oferują nikłą różnorodność w broni palnej. Zgodnie z założeniami, protagoniści posiadają kilka unikatowych umiejętności – tutaj na pierwszy plan wysuwa się ekipa The Umbrella Academy – lecz w trakcie rozgrywki aż tak mocno tego nie odczujemy, gdy naokoło rozpierducha i chaos.
Funko Fusion wydaje się do bólu powtarzalne i to nie tylko w formule misji. Najważniejsze zadania bazują na dwóch założeniach: przejęciu, ochronie i eskorcie wybranej postaci lub próbie przetrwania z hordami przeciwników. I jeżeli to już na wstępie Was nie zniechęca, to dalej niestety nie jest lepiej... Przede wszystkim bowiem gra wydaje się mało czytelna i responsywna. Choć w prawym dolnym rogu otrzymujemy podpowiedź dotyczącą celu danej misji, jej poszczególne fragmenty są nieco niezrozumiałe. Trafiamy więc w samo oko cyklonu i próbujemy się odnaleźć, a tytuł ni w ząb nam nie pomoże – nawet jeżeli krążymy w kółko (a oto nietrudno, bo brakuje mapki, a niektóre lokacje są spore), nie otrzymamy drobnej podpowiedzi (postacie Funko nie mówią, więc nas nie naprowadzą), czy akurat zebranie i stworzenie danego przedmiotu będzie skuteczne.
Nieprzystępna zabawa
Po światach bowiem rozsiane są maszyny, które umożliwiają nie tylko przygotowanie pomocnych napojów czy gadżetów do walki, ale także rzeczy, jakie okazują się kluczowe do realizacji danej misji, zebrania jak największej liczby koron czy popchnięcia rozgrywki dalej. Nawet przy anielskiej cierpliwości człowiek więc próbuje się odnaleźć, gromadzi przedmioty ze skrzyń i przenosi je do automatów. Czasami bywa, że w złej kolejności, ale o tym już przekonujemy się, gdy jest za późno. Maszyny w pewien sposób urozmaicają zagadki środowiskowe i zadania, dodając kolejne aktywności. Dla przykładu, nie raz, nie dwa będziemy potrzebować trampoliny, kanistrów, baterii, dzięki której połączymy przerwane przewody, a poszczególne światy będą wymagały od nas wykreowania i wykorzystania takich elementów jak chociażby lustrzane portale, gramofon czy wzmacniacz. Generalnie recenzowane Funko Fusion wypełnione jest zagadkami do odkrycia, które w pewien sposób spowalniają zabawę, ale są całkiem przemyślane – i stanowią jeden z atutów gry.
Zwieńczeniem każdego ze światów jest walka z przejętym fioletową mazią bossem, a my po raz kolejny mamy za zadanie strzelać do fioletowych części na jego ciele, gromadzić je do specjalnego pojemnika i po drodze nie zapominać o tym, że z każdej strony atakują nas poplecznicy Eddy'ego, którzy tak łatwo nie odpuszczają. Dużo się dzieje, kamera często nie nadąża, a z każdą godziną odczujecie, że strzelanie i walka w zwarciu nie przynoszą zbyt dużo satysfakcji, bo bywają po prostu męczące i żmudne. Cieszy mnie jednak, że twórcy obładowali Funko Fusion sporą dawką humoru i żartobliwych nawiązań do danych produkcji.
„Święto fandomu” - naprawdę?
Oprócz zebrania winyli, które możemy spieniężyć nie tylko na życie po przegranej, napoje uzupełniające poziom zdrowia, bomby i inne gadżety, w produkcji gromadzimy inne części, a przede wszystkim korony, które są konieczne, by dorwać się do głównego bossa. Niestety, tak jak w przypadku całej rozgrywki, również ten aspekt wymusza na nas backtracking w Funko Fusion. Jeżeli nie uzbieramy wystarczającej liczby królewskich nakryć głowy, nie ma szans, byśmy stanęli twarzą w twarz z Eddym. Zresztą, pojedynki z bossami oraz głównym bossem zbyt wiele nie wnoszą, bo są generyczne i bardzo do siebie podobne. Po każdym kolejnym świecie doświadczamy niemal tego samego – deweloperzy jedynie podmieniają wygląd większego przeciwnika.
Zgodnie z zapewnieniami 10:10 Games Funko Fusion ma być „największym świętem fandomu, łączącym ukochane filmy i programy telewizyjne każdego pokolenia z humorem, zabawnymi mechanikami i szybką, pełną adrenaliny akcją” - i naprawdę ładnie to brzmi. Wiemy jednak, że do tańca trzeba dwojga, dlatego oprócz obietnic, przyjemnych dla oka światów wypełnionych przyjemnymi smaczkami, potrzeba było jeszcze rozgrywki, która nie frustruje, a angażuje. Przy tej liczbie błędów czy niezrozumiałych rozwiązań jednak ciężko czerpać przyjemność z rozgrywki. Choć nie będę ukrywać, że na początku byłam niezwykle entuzjastycznie nastawiona do tytułu i przygotowania tej recenzji.
Gra ma bowiem gigantyczne problemy z błędami i to błędami z jakimi dawno nie spotkałam się w finalnej wersji produkcji. I nie mówię tylko o tym, że system nie daje nam żadnych informacji zwrotnych, więc czasami przez 20 minut musimy robić w kółko jedną rzecz, mając nadzieję, że w końcu zaskoczy i pozwoli nam pchnąć fabułę dalej. W Funko Fusion ponad 10 razy zawiesiła się moja konsola (PS5), wielokrotnie nie mogłam otworzyć drzwi lub nie działał przycisk, więc musiałam resetować poziom (a spędziłam w nim sporo czasu, szukając odpowiedzi „co ja mam zrobić”), nie byłam w stanie pokonać nieśmiertelnego przeciwnika, zablokowała się jedyna droga wyjścia i... mogłam bym tak wymieniać i wymieniać. Recenzowany tytuł potrzebuje wielogodzinnych testów i zmian w podstawach, by zapewnić podstawową frajdę, ale komu? To jest dobre pytanie, bo poziom trudności odstraszy młodszych, a powtarzalna i nudna rozgrywka uśpi starszych. Gdzieś na bazie projektowania deweloperzy nie odpowiedzieli sobie na pytanie, do kogo jest ta gra. A ostatecznie zabrakło pieniędzy lub czasu na ekipę, która by Funko Fusion dobrze ograła przed premierą, by wyeliminować całą masę błędów.
Konkurencja dla gier LEGO? Nie sądzę
Po spędzeniu prawie 20 godzin z Funko Fusion, muszę przyznać, że dawno już żadna z gier mnie tak nie wymęczyła, regularnie frustrując licznymi niezrozumiałymi mechanikami. Po sierpniowym sprawdzeniu fragmentu produkcji byłam pewna, że deweloperzy muszą włożyć jeszcze sporo pracy w testy – ten tytuł naprawdę już na etapie projektowania potrzebowałby informacji zwrotnych dotyczących przyjęcia wśród zwykłych graczy. Bo nie chodzi tylko o liczne bugi czy crashe (zdarzało się, że tytuł z niewiadomych powodów odmawiał posłuszeństwa), ale przede wszystkim fakt, że Funko Fusion jest po prostu mało intuicyjne, a im dalej w las, tym walka wydaje się coraz mocniej nużyć.
Ogrywając gry z serii LEGO doświadczamy nie tylko całkiem przyjemnego, różnorodnego gameplayu, zagadek pasujących do przedstawianego świata i sporej dawki humoru – są to przede wszystkim produkcje przemyślane w wielu, nawet najdrobniejszych aspektach. Nawet te dojrzalsze sceny są dopasowane do tych młodszych odbiorców – czego niestety brakuje w tytule 10:10 Games. W przypadku Funko Fusion odniosłam wrażenie, że już w momencie tworzenia pierwotnej wersji zabrakło konkretnego ustalenia, dla kogo będzie to gra – bo na pewno nie jest to tytuł przeznaczony dla dzieci. Wykorzystanie tak dojrzałych marek jak Coś, Laleczka Chucky, Battlestar Galactica, Hot Fuzz czy Szczęki i obładowanie wielu scen makabrycznymi ujęciami przemocy, gdzie krew leje się raz za razem, na pewno nie jest rozwiązaniem przeznaczonym dla tytułu z gatunku family friendly.
Niedawno na rynku zadebiutował Astro Bot, który pod wieloma względami wydawał mi się sporą konkurencją dla recenzowanego Funko Fusion. Sądzę, że wydawca nie trafił, wybierając termin premiery tak bliski najnowszej produkcji PlayStation, bo porównując obydwa projekty, część graczy po prostu wybierze grę Team Asobi, która cieszy od pierwszej do ostatniej minuty frywolnym gameplayem, przemyślanymi mechanikami i całą gamą nawiązań do marki PlayStation. Funko Fusion miało szansę być podobnym projektem – lekkim, przyjemnym – ale do tego potrzeba było solidnego przemyślenia, co tak naprawdę 10:10 Games chce osiągnąć i do kogo chce dotrzeć. Ich gra nie jest dla dzieci, brak możliwości rozgrywki w kooperacji na kanapie jest dodatkowym mankamentem, a błędy i słabe podstawy odrzucają już po kilkudziesięciu minutach. Szkoda, że pomimo niemałego doświadczenia wielu deweloperów budujących zespół, mówimy o tak słabym debiucie...
Ocena - recenzja gry Funko Fusion
Atuty
- Każdy ze światów posiada swój unikatowy styl,
- Ilość znajdziek, Easter Eggów i tajemnic do odkrycia,
- Bardzo dobra jakość oprawy,
- Zagadki,...
Wady
- ... które nieco zwalniają tempo,
- Brak minimapki szczególnie mocno utrudnia rozgrywkę w dużych lokacjach,
- Duży backtracking,
- Gra tak naprawdę nie wyjaśnia celu zadania,
- Błędy, błędy, błędy...,
- Chaotyczna walka,
- Fabuła nie wnosi zbyt wiele i nie zachęca do dalszej rozgrywki.
Funko Fusion nie skradnie serc wielu graczy i nie przyciągnie do siebie fanów marki Funko POP. 10:10 Games powinno już w trakcie prac szczególnie mocno postawić na testy, które pozwoliłyby zapobiec wielu późniejszym błędom – bo w obecnej sytuacji gra się po prostu mało przyjemnie.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych