La Maquina: Bokser (2024) - recenzja serialu [Disney]. Brudna strona sportu

La Maquina: Bokser (2024) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Brudna strona sportu

Piotrek Kamiński | 16.10, 21:45

Esteban "La Maquina" jest bohaterem Meksyku. W swoich czasach pokonał każdego, kogo dało się pokonać, zyskując sobie uwielbienie tysięcy fanów. Jego gwiazda zaczyna jednak słabnąć, kiedy wiek zaczyna przypominać o swoim istnieniu. Zamiast się poddać, pięściarz i jego promotor postanawiają jednak zawalczyć o jeszcze jeden błysk przed przejściem na emeryturę. 

Gael Garcia Bernal lubi na stare lata grać ludzi, u których tężyzna fizyczna gra pierwsze skrzypce. Nie tak dawno temu był Cassandro, w tak samo zatytułowanym filmie, teraz natomiast dostajemy mini serial o przebrzmiałym bokserze, dawniej ukochanym pięściarzu Meksyku, teraz ukochanym pijaku Meksyku, jak to podsumowuje go jedna z postaci. W obu przypadkach kluczowe są wrażliwość i podatność głównego bohatera - cechy, które pozwalają Bernalowi rozwinąć dramatyczne skrzydła. Ale tak, jak w przypadku "Cassandro" udało się dostarczyć naprawdę interesujący, poruszający portret człowieka z pasją, odsłaniając przy okazji kurtynę zakulisowych machinacji lucha libre, tak "La Maquina" jest zasadniczo parodią czegoś podobnego, tyle że w świecie boksu.

Dalsza część tekstu pod wideo

Rzecz w tym, że to nie jest serial komediowy! Nikt tu nie próbuje być zabawny. Fabuła kręci się wokół tematów śmierci, zdrady, alkoholizmu, wymuszeń, korupcji, psychicznego znęcania się nad drugim człowiekiem. Same ciężkie rzeczy. Szkopuł polega na tym, że scenariuszowi brakuje wyczucia - jest zbyt pompatycznie, pozbawieni twarzy antagoniści posiadają dosłownie nieograniczone możliwości, jak w jakimś filmie superbohaterskim, praktycznie każdy jeden dramatyczny element serialu jest przerysowany tak mocno, że w pewnym momencie zaczyna bawić. A początek był naprawdę mocny.

La Maquina: Bokser (2024) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Trochę o sporcie, a trochę o niczym konkretnym

Przyjaciele

Zaczynamy od zapoznania się z wszystkimi bohaterami dramatu. Esteban (Bernal) jest wciąż ukochanym przez tłumy pięściarzem, ale ilość promili, z jaką przystępuje do treningów czy nawet walki właściwej natychmiast obnaża mnogość problemów, z którymi ewidentnie sobie nie radzi, a których źródłem jest osobą jego ojca, który porzucił go, gdy ten był jeszcze mały. Widzą to też jego bliscy - była żona, dziennikarka imieniem Irasema (Eiza Gonzalez ) nie potrafi z nim już być, ale wciąż myśli o nim ciepło i jest jej go szkoda. Dzieci nie widzą tego aż tak, choć ma to raczej związek głównie z tym, że nigdy nie miały zbyt bliskiego kontaktu z ojcem. Najbardziej całą sytuację przeżywa Andy (Diego Luna), który jest nie tylko managerem, ale i przyjacielem La Maquiny. I to właśnie ta kombinacja zależności sprawi, że wyląduje ich obu w tarapaty, przez które życia ich oraz ich rodzin zostaną zagrożone.

Muszę rzucić tym jednym spoilerem dla kontekstu, więc jeśli nie chcesz żadnych detali fabuły wykraczających poza pierwszych 15 minut pierwszego odcinka (choć wciąż w tym pierwszym odcinku się mieszczących), to zapraszam do kolejnego akapitu. Już? No więc okazuje się, że za przynajmniej częścią zwycięstw Estebana - w tym za ostatnim - stała grupa bardzo niebezpiecznych ludzi, o bardzo szerokich wpływach. Nigdy nie chcieli niczego w zamian za swoją pomoc, aż do teraz. La Maquina ma przegrać swoją ostatnią walkę, bo inaczej wszyscy ich bliscy, a później i oni stracą życie. Straszna sprawa, choć biorąc pod uwagę powagę sytuacji, trudno nie zauważyć, że od początku proste z niej wyjście: zrobić, co każą. Nawet jeśli z początku nasi bohaterowie nie chcą o tym słyszeć, to później, kiedy widzą już jak głęboko sięgają macki "tych złych", powinna to być oczywista oczywistość. I fakt ten siedział mi delikatnie z tyłu głowy do samego końca serialu, nieustannie irytując lekkimi szeptami, że to przecież nie ma sensu.

La Maquina: Bokser (2024) - recenzja, opinia o serialu [Disney]. Aktorzy niosą ten serial

Niezła była żona

W podobnym tonie można wypowiedzieć się o wielu innych aspektach serialu. Stoi on w takim dziwnym rozkroku, z jednej strony sugerując, że oto jak wygląda nielegalny świat sportu, z drugiej kreując postacie i wydarzenia tak wyolbrzymione, że trudno traktować je poważnie. Andy ma piekielnie dziwną relację ze swoją mamą - niby kult matki jest w Meksyku czymś absolutnie normalnym, ale twórcy idą z tym tematem o kilka kroków dalej, niż się spodziewasz. Prawie jak gdyby za temat zabierał się Tarantino, tyle że serialowi brakuje jego lekkości w innych aspektach, przez co elementy te nie do końca się ze sobą zgrywają. Podobnie wątek tajemniczych, szarych eminencji, pociągających za sznurki za kurtyną - nie dość, że nigdy nie zostaje należycie dopowiedzialny, do samego końca zostając jedynie tą taką bezkształtną masą niezdefiniowanego mroku, to jeszcze miejscami ich władza i możliwości są tak ogromne, że aż niewiarygodne, pod koniec jednego odcinka przepoczwarczając teoretycznie tragiczny moment w totalną farsę.

Tym, co sprawia, że "La Maquinę" ogląda się ostatecznie bardzo dobrze, nawet jeśli finał część widzów zawiedzie, jest sposób w jaki została nakręcona i nienaganne aktorstwo głównej obsady. Bernal i Luna od lat już współpracują ze sobą przy kolejnych projektach, przyjaźniąc się przy tym w prawdziwym życiu, więc ich relacja wypada w serialu tak naturalnie, jak to tylko możliwe, zbierając dodatkowe punkty za interesujące kreacje aktorskie. Andy jest człowiekiem pełnym kompleksów, siedzącym pod butem mamy, a jednocześnie uzależnionym od "wyglądania dobrze" - pod więcej niż jednym względem. Esteban natomiast pragnie przede wszystkim miłości, kompletnie nie radząc sobie, kiedy mu jej brakuje, co stanowi idealne pole do popisu dla Bernala i tych jego wielkich, smutnych oczu. Relacja obu chłopaków jest zresztą emocjonalnym rdzeniem całego serialu i jej zwieńczenie działa na widza nawet, kiedy w tle cała masa innych wątków powoli się rozpada.

"La Maquina" to bez dwóch zdań pozycja ciekawa, wciągająca i trzymająca w napiciu. Powiedziałbym wręcz, że jeśli dać się porwać wydarzeniom, będąc z bohaterami od chwili do chwili, nie za bardzo rozkładając na czynniki pierwsze to, co oglądamy, jest to historia wręcz bardzo dobra. Kolejne odcinki przelatują w mgnieniu oka, postacie łatwo jest polubić, a nieustannie zagrażająca obsadzie intryga sprzyja budowaniu relacji z nimi. Problemy zaczynają się, kiedy widz zaczyna zastanawiać się nad tym, co zobaczył i zauważa o jak wielką dozę wyrozumiałości proszą go twórcy serialu. Nie napiszę, że kompletnie psuje to odbiór całego serialu, ale ocena końcowa bez dwóch zdań mogła i powinna była być przynajmniej o dwa oczka wyższa. Było z czego rzeźbić.

Atuty

  • Świetni Bernal i Luna;
  • Klimatyczne zdjęcia i montaż;
  • Wciągająca intryga;
  • Dobre tempo;
  • Nieoczywiste, ale ciekawe role drugoplanowe;
  • Interesujący wgląd w tajniki boksu.

Wady

  • Intryga rozpada się kompletnie kiedy się nad nią zastanowić;
  • Nie do końca zrealizowane wątki, które wpływają na ostateczny odbiór całości;
  • Niewykorzystany potencjał tematu.

"La Maquina" to opowieść o sporcie i o ludziach, ale przede wszystkim o mrocznych kulisach tego, czym na co dzień cieszą się fani. Rzecz w tym, że te dwa pierwsze elementy wychodzą twórcom znacznie lepiej, niż ten trzeci. Warto obejrzeć dla Bernala i Luny, ale nie spodziewaj się fajerwerków.

6,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper