Smerfy: Smerfne marzenia – recenzja i opinia o grze [PS5, Xbox, PS4, Switch, PC]. Smerfna niespodzianka
Niczym smerfojagody obok wioski Smerfów na rynku w ekspresowym tempie debiutują nowe gry Microids wypełnione po brzegi niebieskimi bohaterami. Francuskie studio wyciska świat wykreowany przez belgijskiego rysownika komiksowego Pierre’a Culliforda do granic możliwości, ale na najnowszej platformówce od razu nie wieszałabym psów. Zapraszam do recenzji Smerfy: Smerfne marzenia.
Ostatnie lata są niezwykle intensywne dla sympatyków niebieskich przyjemniaczków. Microids pozwoliło wziąć udział w Misji Złoliść, dostarczyło przyzwoitą rywalizację w małych samochodzikach, wysłało ekipę w poszukiwaniu Zielonego Kamienia, a nawet przygotowało mini-gry. Produkcje na licencji niebieskich bohaterów nie wyróżniają się z tłumu, a często są raczej typowymi średniakami. Wredni powiedzieliby, że Francuzi żerują na miłości fanów do swego czasu popularnej marki, ale ja nie chcę być niegrzeczna... Szczególnie po ostatnich kilkunastu godzinach spędzonych z nowym projektem.
Smerfy: Smerfne marzenia zostały stworzone przez Ocellus Studio na zlecenie Microids. Tym razem deweloperzy pracowali nad trójwymiarową platformówką, która w porównaniu z wcześniejszymi pozycjami rozbudowującymi IP wyróżnia się dopracowaniem i pomysłem. Nie będzie wielką przesadą, gdy stwierdzę, że zbliżająca się premiera jest jedną z najlepszych gier z tej marki od kilku lat.
Banalna historia? Tak, ale się sprawdza
Bez większych wprowadzeń, zawiłych zwrotów akcji czy szokujących zdarzeń – rozpoczynając rozgrywkę od razu dostajemy jak obuchem w łeb podstawowymi założeniami. Recenzowane Smerfy: Smerfne marzenia otrzymały historię, która wpisuje się w realia świata i gry, jednocześnie skutecznie zachęcając do spędzenia wolnego czasu przy konsoli. Gargamel ma nowy, chytry plan, by złapać niebieskie stworki – po oblaniu smerfojagód tajemniczym eliksirem, będzie w stanie namierzyć każdego Smerfa, który skusi się na ich zjedzenie. A stąd już łatwa droga do wkroczenia do wioski Smerfów. Kiedy część bohaterów zjada posiłek przygotowany przez Kucharza, zapadają oni w długi sen. Gracz wciela się w jednego ze Smerfów, który musi im pomóc, wybudzając ich z koszmarów. Jedynym sposobem jest udanie się do każdego ze snów, pomoc niebieskiemu przyjemniaczkowi, po wcześniejszym przeżyciu szalonej przeprawy w danym świecie. W końcu wioska czeka na ratunek.
Proste? Tak. Przyjemne? No całkiem. Skuteczne? Jak najbardziej. Ocellus Studio nie wymyśla koła na nowo, a pod płaszczykiem przygody podzielonej na misje ukazuje całkiem przyjemną pozycję. Smerf, w którego się wcielamy, wskakuje na wielką poduszkę i wylatuje w niebo, gdzie czekają na niego różne sny podzielone na konstelacje. Tak, każda ze śpiących postaci otrzymuje własny kawałek historii.
Kucharz chciałby gotować same smakołyki, lecz jego przyjaciele mierzą się z niestrawnością. Sen Smerfetki osadzony został w tropikalnych realiach – wielobarwną miejscówkę jednak ciągle przyćmiewają jej wspomnienia z przeszłości związanej z Gargamelem. Laluś cierpi przez brak możliwości zobaczenia swojego pięknego lica w lustrzanym odbiciu, Pracuś ma zadanie do zrobienia, Marzyciel mierzy się z nie lada wymagającym wyzwaniem, a jeszcze jeden jegomość... No właśnie, nie chcę zdradzać zbyt wiele, w czyim śnie graczom jeszcze przyjdzie się znaleźć. Rozgrywka w Smerfy: Smerfne marzenia została podzielona na 4 duże światy marzeń (po 3 poziomy w każdym) oraz mniejsze sekwencje uwzględniające zmagania z innymi Smerfami (łącznie 16 minipoziomów). Główne światy już od pierwszych chwil czarują dopasowaniem do poszczególnych smerfów, rozbudowaniem oraz wieloma smaczkami po drodze, które wpisują się w klimat danej lokacji. Przede wszystkim jednak to w trakcie konkretnych poziomów w „dużych konstelacjach” poznajemy unikalne mechaniki – a tych nie brakuje. Pod tym względem Smerfy: Smerfne marzenia są miłym zaskoczeniem.
Muszę przyznać, że oprócz tropikalnej krainy Smerfetki, gdzie trzeba było wykazać się pewną zręcznością w pokonywaniu przeszkód i doświadczało się drastycznej zmiany klimatu, największe wrażenie w nowej grze ze Smerfami w rolach głównych zrobił na mnie sen Lalusia. Niebiańska lokacja bazowała na wykorzystaniu luster – i to dosłownie. Bez odbijających nasze odbicie tafli nie można było pokonać wielu przeszkód, uchronić się przed atakiem przeciwników czy dotrzeć do następnych części świata. Sporo „światła” rzucają także lampy. Całość utrzymana jest w cukierkowych kolorach, co nadaje pozytywnej atmosfery.
Mogę chwalić deweloperów za projekt głównych światów, lecz niestety nie wszystkie lokacje zostały tak solidnie i w przemyślany sposób dopracowane. W astralnej mapie mamy także okazję odwiedzić sny (minipoziomy), które już nie wyróżniają się tak charakterystyczną, przyjemną dla oka stylistyką, efektownymi miejscówkami i są znacznie krótsze. Nie oznacza to jednak, że sam gameplay jest w nich ograniczony – nic z tych rzeczy, bo różnorodnych rozwiązań nie brakuje. W śnie Ważniaka bierzemy udział w nietypowej wersji piłki nożnej – mechanika pojawia się tylko w tym jednym świecie i odznacza się całkiem interesującym konceptem. Natomiast próbując pomóc Pracusiowi, spędzamy kilka minut w lokacji w 2,5D. Ta zmiana perspektywy niezwykle pozytywnie wpływa na gameplay, pozwalając inaczej podejść do eksploracji. Trochę żałowałam, że świat był tylko dodatkowym, krótkim etapem, który można było pokonać bez większych przeszkód w ekspresowym tempie.
Ocellus Studio wykazało się pomysłowością niemal na każdym kroku. Deweloperzy znaleźli nawet czas na zrealizowanie drobnej sekwencji skradankowej, podczas której Smerf musi wykazać się sprytem i unikać ustawionych w kilku miejscach strażników. To zadanie może być także okazją do rozmowy z młodszym graczem. Nie chcę wchodzić w szczegóły, jednak twórcy podejmują pewien wątek, który można jak najbardziej przegadać tuż po sesji przed konsolą. Tak, zróżnicowane sekwencje i różnorodny gameplay są niezaprzeczalnie największymi atutami recenzowanej platformówki Smerfy: Smerfne marzenia.
Krótka, ale intensywna przygoda
Nasz smerfny przyjaciel nie ma tak naprawdę większych umiejętności bojowych i sam z siebie nie jest w stanie zaatakować wrogów – choć nie do końca pozostaje bezbronny. W światach można odnaleźć przedmioty, które zapewniają dodatkowe możliwości. Za sprawą broni możemy strzelać do wybranych celów, ale również jesteśmy w stanie wysunąć ze wskazanych ścian dodatkowe przejścia. Młot jest idealny do niszczenia przeszkód i umożliwia budowanie w wyznaczonych miejscach skrzyń lub dodatkowych murów. Wspominając o śnie Lalusia, wyróżniłam mechanikę światła, która podczas rozgrywki sprawia sporo frajdy. Rozlokowane w tym sennym marzeniu oświetlenie pozwala na dotarcie do wcześniej niedostępnych miejsc (i uzyskanie dodatkowych smerfojagód, które są walutą) i podążenie niewidzialną drogą, ale także wymaga czujności. Lampy bowiem mogą „spłatać psikusa” i usunąć część ścieżki, jaką podąża nasz bohater. Pewnym wyzwaniem może okazać się także przemierzanie przeszkód, kiedy do dyspozycji mamy... odbicie w lustrze, któremu poświęcałam miejsce kilka akapitów wyżej. Te wszystkie mechaniki pojawiają się w wielu trójwymiarowych platformówkach, ale Ocellus Studio bardzo zręcznie je wymieszało i dopasowało do danych etapów, urozmaicając gameplay.
Każdy duży świat kończy się walką z bossem, a zawsze przed starciem jesteśmy świadkami dynamicznej sekwencji. Z najbardziej intensywnym pokonywaniem przeszkód trzeba się zmierzyć właśnie w śnie wspomnianego Lalusia, kiedy Smerfy lecąc przez wielki tunel mają za zadanie nie uderzyć w kwadrat wypełniony częściami składającymi się z 9 kształtów. Zadaniem użytkownika jest nie tylko ustawienie się we właściwym miejscu, ale również dopasowanie do przeszkody.
W recenzji nie mogę jedynie podkreślać wszelkich ochów i achów, bowiem Smerfy: Smerfne marzenia mają pewien problem – grę ukończycie w około 6 godzin. Jeśli jesteście wprawieni w trójwymiarowych, platformowych bojach, to finałowe napisy zobaczycie nawet po niespełna 5 godzinach, choć w tym czasie nie zdobędziecie wszystkich światów i nie zobaczycie pełnej zawartości. W każdej lokacji czekają na nas niebieskie grzybki, których wyznaczoną liczbę trzeba zebrać, by uzyskać dostęp do niektórych snów. Nie jest to wymagane do ukończenia gry, jednak jakość produkcji sprawia, że aż chce się spędzić w niej nieco więcej czasu.
W duecie siła!
Całą przygodę w Smerfy: Smerfne marzenia można ukończyć w pojedynkę, ale jeśli macie w domu młodego fana niebieskich bohaterów, to kolorowe atrakcje czekają na poznanie w duecie. Deweloperzy z Ocellus Studio mieli pełną świadomość, że niektóre etapy mogą być za trudne dla młodszych odbiorców, więc przygotowali bardzo sensowny system pomocy. Gracz może po prostu kliknąć trójkąt (na DualSense), by ekspresowo przenieść się do swojego kumpla na ekranie – rozwiązanie jest również wykorzystywane w momencie, gdy smerf spadnie lub zostanie zaatakowany. Jeśli młodszy kompan doświadcza pewnych trudności, może pokonać przeszkody, przenosząc się do głównego bohatera.
Twórcy nowej smerfnej przygody jednak trochę nie poradzili sobie z balansem wyzwań. Choć osobiście nie miałam większych problemów z pokonywaniem nawet najbardziej wymagających i intensywnych etapów w Smerfy: Smerfne marzenia, tak już moja pociecha czasami narzekała na poziom trudności. Nierzadko tempo zmagań jest na tyle wysokie, a na ekranie na tyle dużo się dzieje, że musimy wykazać się dobrą znajomością kontrolera i zręcznością, by dotrzeć do wyznaczonego miejsca bez uszczerbku. Poziom trudności będzie różnie odbierany – w zależności od wieku i wprawy gracza. Zdecydowanie przedszkolaki będą potrzebować naszego wsparcia podczas zabawy.
W pokonywaniu przeszkód sprawdzają się umiejętności niebieskich krasnali. Jak wspominałam, bohaterowie nie są wojownikami, jednak szybko biegają (w trakcie sprintu są trochę nieporadni), a dodatkowo podczas skoku mogą zawiesić się na moment w powietrzu, bądź też aktywować specjalną bańkę mydlaną, która pozwala na przemierzanie krótkiego dystansu nad ziemią. Gracz jest w stanie płynnie wykorzystywać skok + bańkę + dodatkowy rzut, by docierać jeszcze dalej – a to przynosi bardzo dobry efekt. Jeśli oczywiście posiadacie pewną wprawę ;)
Poznając Smerfy: Smerfne marzenia spodobało mi się, że Ocellus Studio nadmiernie nie skoncentrowało się na walce, a sporo czasu poświęciło sekwencjom platformowym. Co prawda, niebieskie przyjemniaczki czasami strzelają do wrogów lub mogą przywalić im z młota, ale tak naprawdę główną przeszkodą dla wielu graczy będą typowe dla gatunku platformowe etapy. Spora część przeciwników nie atakuje bezpośrednio głównego bohatera, za to przemierza wyznaczoną trasę z punktu A do punktu B lub strzela w przestrzeń – smerf jest więc zmuszony ominąć zagrożenie.
Mała wioska z wielkim problemem i... sporą niespodzianką
Recenzowane Smerfy: Smerfne marzenia to krótka gra, którą poznacie nawet w 5 godzin, ale kolorowe, różnorodne światy, wiele smaczków i atrakcji, a także ciekawe wyzwania powinny skraść serca szczególnie młodszym graczom. Twórcy doskonale wiedzieli, do kogo kierują ten tytuł, więc przygotowali nawet skromną personalizację – podczas rozgrywki zbieramy smerfne jagody lub szpulki z nicią, dzięki którym już w Wiosce Smerfów jesteśmy w stanie kupić kilka ubrań. Nie jest to najbardziej rozbudowany system w historii smerfnych gier, ale to kolejna zachęta to maksowania lokacji, zbierania waluty i wymieniania jej na fatałaszki.
Cieszy fakt, że podczas rozgrywki w Smerfy: Smerfne marzenia nie doświadcza się żadnych rażących błędów i bugów. Gameplay jest całkiem płynny, jeżeli tylko jesteśmy w stanie pokonać wszelkie przeszkody, to żadne niedociągnięcia nie powinny nam zepsuć zabawy – bo jakościowo jest naprawdę przyzwoicie. Trochę po oczach daje oprawa mniejszych etapów, ale trzeba to już zrzucić na karb przyjętej konwencji i konsekwentnie realizowanego projektu.
Przyjmując od Rogera do recenzji Smerfy: Smerfne marzenia miałam spore wątpliwości. Pamiętając o wcześniejszych projektach Microids i ogrywając część z nich, nastawiałam się na zwykłego średniaka bez polotu. A tutaj taka niespodzianka. Najnowsza pozycja osadzona w niebieskim uniwersum może dostarczyć sporo frajdy, jest całkiem przyjemna i naprawdę wyróżnia się na tle swoich poprzedników rozwijających IP. To po prostu przemyślana i dobrze zrealizowana platformówka, która nie przebije Astro Bota, ale też nie ma powodów do wstydu – bo jest warta uwagi.
Ocena - recenzja gry Smerfy: Smerfne marzenia
Atuty
- Kolorowe, barwne światy - szczególnie spore wrażenie robią główne sny Smerfów,
- Sporo uwagi poświęcono sekwencjom platformowym,
- Różnorodne wyzwania - liczba zastosowanych mechanik i systemów jest jednym z głównych atutów gry,
Wady
- Długość rozgrywki,
- Spore różnice w projekcie większych i mniejszych poziomów,
- Pewien brak konsekwencji w balansie wyzwań - niektóre zadania mogą sprawiać sporo trudności szczególnie młodszym graczom.
Jeżeli planujecie sięgnąć po grę osadzoną w świecie niebieskich przyjemniaczków, to Smerfy: Smerfne marzenia polecam z czystym sumieniem. Ta platformówka odznacza się wieloma angażującymi rozwiązaniami i szczególnie przemyślanym gameplayem, zabiera graczy w kolorowe światy, które chce się poznawać. Gdyby nie długość rozgrywki, to byłoby nawet znakomicie.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych