Ojciec roku (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Emocjonalny terroryzm! Ale skuteczny...
Wiesz, kiedy jesteś kijowym ojcem? Kiedy nie masz pojęcia o zainteresowaniach i znajomych swoich własnych dzieci i kiedy jesteś ostatnią osobą w mieście, która dowiaduje się, że jego żona jest uzależniona od leków na receptę. Andy Goodrich właśnie dowiedział się, że jest kijowym ojcem.
Hallie Meyers-Shyer przyznała, że głównego bohatera pisała konkretnie dla Michaela Keatona i gdyby nie zgodził się przyjąć roli, film prawdopodobnie nigdy by nie powstał. Może to prawda, ale odnoszę również wrażenie, że pan Goodrich to po prostu ktoś, kogo reżyserka i scenarzystka w jednej osobie kiedyś znała i ma o nim bardzo konkretne wyobrażenie. Jeden szybki google search później wiem już, że autorka czerpała do scenariusza ze swojego własnego życia, a filmowa Grace (Mila Kunis), to pod wieloma względami właśnie ona. Ma to szalenie dużo sensu, ponieważ film jest aż przerażająco trafnym portretem przepracowanego ojca, któremu prawdziwe życie ucieka za plecami przez pracę.
Myślę, że niejeden dorosły widz znajdzie w "Ojcu roku" odrobinę siebie. Ja zdecydowanie poczułem nieprzyjemnie bliską więź z głównym bohaterem. Nie jestem może aż tak nieobecny w życiu swojej rodziny, jak on, ale wiem, że pracuję za dużo, że często nie ma mnie w domu, że na pewno odbija się to w jakimś stopniu na moim synu, który jednak więcej czasu spędza z matką, niż z ojcem. I choć film ostatecznie ma całkiem pozytywny wydźwięk (choć raczej słodko-gorzki, jak to mówi w pewnym momencie sam Goodrich), to po wyjściu z kina naprawdę chce się być lepszym człowiekiem, bardziej zaangażowanym, obecnym. A to już naprawdę coś.
Ojciec roku (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Osobista historia
Fabularnie film jest bardzo epizodyczny, będąc czymś w rodzaju skrótowo pokazanej podróży głównego bohatera do stania się lepszym człowiekiem. Jest to podróż raczej wyboista, a jej ramy czasowe wyznaczają dwa wielkie wydarzenia. Początek to udanie się jego drugiej, znacznie od niego młodszej żony na odwyk i oznajmienie, że go zostawia, podczas gdy koniec zaznaczony został przez akcję porodową córki z pierwszego małżeństwa, wspomnianej już Grace. Trzy miesiące w niecałe dwie godziny - wiadomo, że pod pewnymi względami będzie skrótowo.
W większości sytuacji nie przeszkadza mi to za bardzo albo wręcz wcale, ale jest kilka takich elementów dzisiejszego filmu, które trochę jednak ostudziły mój entuzjazm do niego. Pierwszym z nich jest sam punkt wyjścia. Kobieta, której nigdy nie widzieliśmy na oczy oznajmia mężczyźnie, którego właśnie widzimy pierwszy raz, że idzie na odwyk i go zostawia. Nie ma w tym nic komediowego (film opisywany jest jako komediodramat), ale i warstwa dramatyczna nie działa, bo nie znam tych ludzi - nie wiem jak mam sympatyzować z Goodrichem, czy może powinienem nic gardzić. Trudno powiedzieć. Być może reżyserka, dla której był to istotny przełom w życiu jej ojca, miała na myśli konkretne emocje, lecz wódz ich tutaj nie czuje. Później jest już jednak znacznie lepiej. W większości.
Poznajemy postać Mili Kunis, której relację z ojcem można opisać jako... Skomplikowaną. Z jednej strony widać, że są ze sobą całkiem blisko - rozmawiają na bardzo osobiste tematy, żartują sobie, proszą się o przysługi. Gdyby tylko Andy był odrobinę lepszy w faktycznym robieniu tych przysług dla swojej bardzo ciężarnej córki, może nie patrzyłaby na niego czasami z ledwie hamowaną wściekłością, stojącą w bezpośredniej sprzeczności z tym, jak ich relacja wygląda na co dzień. Kunis bardzo ładnie gra twarzą te sprzeczne emocje, od czasu do czasu pokazując prawdziwy ból, skryty w jednym, krótkim spojrzeniu na ojca, który jak zawsze nie ma dla niej czasu, bo jego nowa rodzina go potrzebuje. Prowadzi to wszystko do pięknie emocjonalnego finału, którego szczerość, prawdziwość i bezpardonowość sprawiają, że łzy same leją się z oczu. Keaton i Kunis wypadają świetnie jako ojciec i córka, zarówno w tych scenach, w których obserwujemy ich, kiedy się śmieją, jak i tych właśnie cichszych, pełnych ukradkowych spojrzeń i cichej introspekcji.
Ojciec roku (2024) - recenzja, opinia o filmie [Kino świat]. Sztuka oddzielania życia zawodowego od rodzinnego
Drugim, bardzo ważnym wątkiem jest galeria sztuki należąca do głównego bohatera. Galeria, która od zawsze była pierwszym i najważniejszym priorytetem w życiu Goodricha, a która teraz musi zejść na dalszy plan, bo tylko on jeden (i leniwa, izraelska niania) musi opiekować się swoimi dziewięcioletnimi bliźniakami. I jest to kolejna sytuacja biorąca widza na emocjonalnego zakładnika, ponieważ, jak nietrudno się domyślić, ciężko jest pogodzić zarządzanie biznesem (w dodatku z problemami finansowymi) z byciem tatą na pełen etat. I choć rozumiem, dlaczego zakończenie tego wątku w taki, a nie inny sposób było potrzebnym i, zapewne, dobrym wyborem, to jednak sposób w jaki tam docieramy - poprzez postać graną przez Carmen Ejogo - zupełnie do mnie nie trafił. Było to zbyt nagłe, zbyt wygodne fabularnie w tym konkretnym momencie filmu.
Trzecim, ostatnim już elementem całej tej układanki, są "obecne" dzieci Andy'ego - Billie i Mose (odpowiednio: Vivien Lyra Blair I Jacob Kopera) oraz związany z nimi wątek ich dobrego kolegi ze szkoły, Alexandra i jego samotnego taty. Słyszałem opinie osób, które uważają, że ewoluujące podejście Goodricha do dzieci zostało pokazane w sposób zbyt płytki, zbyt "dziecinny", choć ja osobiście tak nie uważam. Coś, co z początku wygląda jakby kompletnie obcy "wujek" zajmował się dziećmi dawno nie widzianej siostry, zaczyna ewoluować we wzajemne zrozumienie, przyjaźń i troskę. Dzieje się to trochę szybko - to właśnie ta skrótowość, o której wspominałem - ale w dobrej kolejności, z wiarygodnie rozłożonymi akcentami. Szkoda tylko, że maluchy w pewnym momencie znikają na tak długo, że kiedy na sam koniec wyparowują nagle do pomieszczenia, aż zdziwiłem się skąd się tam właściwie wzięły. Trzeba było odchudzić trochę wątek galerii, a więcej czasu dać właśnie im, bo to ta relacja z całą trójką swoich dzieci jest emocjonalnym rdzeniem całego filmu.
Tak, "Ojciec roku" to bezapelacyjnie bezczelnie grający na naszych emocjach film, szyty grubymi nićmi, jasno pokazującymi zamysł autorki. Ale jest przy tym tak cholernie skuteczny w tym, co robi, że aż trudno mi się na niego gniewać, a przy tym regularnie jest się tu z czego pośmiać (to w końcu również komedia, w dodatku całkiem skuteczna). Być może trochę zawyżam ocenę ze względu na fakt, jak bardzo trafił do mnie ten film. O tym przekonamy się jednak dopiero za jakiś czas, bo na razie wciąż jeszcze jestem w emocjach.
Atuty
- Świetna chemia Kunis i Keatona;
- Naprawdę zabawny;
- Wiarygodny portret ojca pochłoniętego pracą i tego, jak odbija się to na jego życiu;
- Szczerze poruszający.
Wady
- Część wątków zbyt prywatna, przez co nie do końca trafia do widza;
- Cały wątek z Lolą Thompson nie działa;
- Miejscami ma się wrażenie, że autorka przesadziła z ilością dramatycznych sytuacji.
"Ojciec roku" zrobił na mnie mocne wrażenie, pozwalając się i pośmiać i wzruszyć. To bardzo osobista historia autorki i choć pod pewnymi względami jest zbyt skrótowa i miejscami zbyt wygodnie skrojona pod kolejne poruszające moementy, to jednak polecam ją wszystkim potrzebującym czegoś krzepiącego na jesienną deprechę.
Przeczytaj również
Komentarze (12)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych