Hellboy: Wzgórza Nawiedzonych (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Horror nie jedno ma imię
Hellboy i agentka specjalna Song znajdują się w jadącym zdecydowanie za szybko pociągu, przewożąc do siedziby B.P.R.D. drogocenny towar, na którym łapy położyć chcą źli ludzie. Oboje, wraz z paczką - demonicznym pająkiem, którego trzeba ponownie schwytać, zanim urośnie w siłę - lądują awaryjnie w niepokojąco cichym lesie, gdzie prócz pająka, będą musieli zająć się również klątwą rzuconą na lokalne dziecko.
Nowy film o przybyłym z piekieł pół-demonie, który stoi po stronie ludzi, to już czwarta adaptacja komiksów Mike'a Mignoli i pierwsza, przy której brał on tak czynny udział, współtworząc scenariusz na podstawie swojego komiksu "Lichwiarz", czy też "the Crooked Man". I udział ten bezapelacyjnie widać. Film Briana Taylora jest bardzo wierną adaptacją tamtej historii, postacie bez dwóch zdań nie tylko wyglądają, ale i zachowują się tak, jak ich odpowiedniki z kart komiksu, cała opowieść trzyma się, tak po ludzku, kupy.
Pewnym problemem jest natomiast jej format. Trwający ponad półtorej godziny film to całkiem sporo czasu na opowieść, która w komiksie rozciągnięta była zaledwie na trzy zeszyty. Sprawia to, że po całkiem klimatycznym wstępie, a przed nie najgorszym finałem, dostajemy boleśnie rozciągnięty środek, który nie byłby jednak aż takim problemem, gdyby budżet i/albo reżyseria stały na odpowiednio wysokim poziomie. Szkoda więc, że tak nie jest...
Hellboy: Wzgórza Nawiedzonych (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Diabelsko kameralnie
Rzecz dzieje się w latach pięćdziesiątych, choć biorąc pod uwagę ustronność lasu, w którym rozgrywa się akcja filmu, mogłyby to zapewne być i ostatnie lata i niewiele by się zmieniło. Po zgubieniu pająka, Czerwony (Jack Kesy) i Song (Adeline Rudolph) trafiają do małej społeczności, która jednak odmawia pomocy, bo mają swoje własne problemy z lokalną wiedźmą, Corą Fisher (Hannah Margetson). Tak więc nasi bohaterowie, wraz z powracającym po latach do wioski Tomem Ferrellem (Jefferson White), ruszają rozmówić się z wiedźmą, nie przeczuwając jeszcze nawet, że czeka ich potyczka z relatywnie potężnym, demonicznym sługą, którego obecność w historii sugeruje oryginalny tytuł.
Tym, co absolutnie zasługuje na pochwałę w filmie Taylora - współautora dzieła sztuki, jakim niewątpliwie była dylogia "Adrebalina", z Jasonem Stathamem w roli głównej - jest jego klimat. Myślałby kto, że facet z taką przeszłością weźmie Hellboya i zrobi z jego pomocą totalną młóckę, festiwal brutalności i przemocy. Tymczasem on zrobił horror (tyle że największy i najstraszniejszy demon stoi po stronie tych dobrych). I trzeba przyznać, że akurat zbudowanie klimatu mroku i niepewności wyszło mu naprawdę bardzo dobrze, a sceny takie jak demoniczny wąż trzymający kobietę w powietrzu i wślizgujący się jej do ust, robią wrażenie. Przestaje się wtedy zwracać uwagę na komputerowego węża, schowane w mroku albo mgiełce niedociągnięcia CGI, czy wyraźnie doklejoną głównemu bohaterowi muskulaturę.
Hellboy: Wzgórza Nawiedzonych (2024) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Potrzebna była pewniejsza ręka
Problemem jest natomiast jak reżyser wykorzystuje ten klimat, a robi to... Średnio sprawnie. Pierwszym, rzucającym się w oczy problemem jest nie do końca umiejętna praca z nieistniejącymi obiektami. Blisko początku filmu, Czerwony wije się po ziemi, starając się zrzucić z siebie i pochwycić wspomnianego już pająka, ale zarówno sposób, w jaki on z nim "walczy", jak i późniejsze wkomponowanie arachnida w obraz pozostawiają wiele do życzenia, zasadniczo zabijając całą wczuwkę. Drugim problemem jest tempo i montaż. Jak już wspomniałem, środek filmu jest tak rozwleczony, z całą obsadą zajmującą się swoimi sprawami, że jakikolwiek zbudowany wcześniej rytm zostaje brutalnie zamordowany. Jakby reżyser po prostu wziął materiał źródłowy dostosowany przez Mignolę i zwyczajnie przełożył go na taśmę filmową, nie myśląc o tym, jak zaadaptować go w sposób, który byłby zajmujący dla widza, zapominając o tkance łącznej pomiędzy poszczególnymi kadrami. Efekt jest nieciekawy, chaotyczny i - jak zauważyli chyba wszyscy, którzy film widzieli - mało profesjonalny.
Mniejsza niż u Del Toro, czy nawet w filmie z Davidem Harbourem skala, bardziej kameralna historia i umiejscowienie akcji w przeszłości działa tu na korzyść niewielkiego budżetu Taylora. Pozwala też lepiej poznać widzom postać głównego bohatera, choć akurat pod tym względem filmowcy się nie popisali, zakładając chyba, że i tak każdy przecież wie kim jest "Hellboy". To taka trochę sytuacja bez wyjścia, bo jestem pewien, że gdyby postacie zostały lepiej wprowadzone, to narzekałbym, że po co wałkować znowu ten sam temat, ale jestem też przekonany, że dałoby sie zrobić to naturalnie, gdyby tylko twórcy w ogóle o tym pomyśleli. Tymczasem bohaterów poznajemy, kiedy robią rozpiedziel w pociągu, po czym po prostu idą dalej. Masz posiadać już wiedzę na temat postaci, bo film nie powie ci o nich nic - ani dlaczego wielki demon pracuje z ludzką kobietą, ani dla kogo, ani o co w ogóle chodzi. Całe szczęście, że aktorzy na tyle dobrze czują postacie, że osoby zaznajomione z tematem rzeczywiście nie powinny mieć z tą nową twarzą postaci większego problemu. Ton Perlman może to nie jest, ale Jack Kesy naprawdę daje radę. Reszta obsady zresztą też. Może jedynie akcenty lokalsów wydawały mi się być trochę za mocne, ale takie to czasy i temu to klimat, więc szybko je zaakceptowałem.
Finalnie, "Wzgórza Nawiedzonych" nie są dobrym filmem, choć skłamałbym pisząc, że pod wieloma względami nie podobał mi się bardziej, niż wersja z 2019. Horrorowy klimat zdecydowanie pasuje do postaci, tworząc ciekawy kontrast z faktem, że to on jest tutaj tym najstraszniejszym. Obsada spisuje się bardzo dobrze, CGI może i nie robi roboty, ale klasyczne, praktyczne efekty jak najbardziej (ta napełniająca się skóra!). No i wypada docenić, jak wierną adaptacją jest film Taylora, o co zadbał sam autor komiksu. Myślę, że lepszy reżyser dałby radę skleić z tego materiału kawał naprawdę dobrego kina, ale i wersja którą dostaliśmy może się podobać - jeśli pogodzić się z zapleczem jej powstawania i docenić ją za to czym jest, zamiast tego, czym mogła być. W sumie polecam... Jak wskoczy na streaming.
Atuty
- Kameralny, horrorowy klimat;
- Kilka dobrych, praktycznych efektów;
- Bardzo wierny komiksowi;
- Jack Kesy nie jest złym Hellboyem.
Wady
- Zdjęcia wieją zwykle taniochą i czasami amatorszczyzną;
- Dziwny montaż i struktura filmu generalnie;
- Środek potrafi się ciągnąć;
- Okropne CGI.
"Hellboy: Wzgórza Nawiedzonych" nie jest dobrym filmem, ale ma w sobie kilka ciekawych scen i pomysłów. No i nigdy jeszcze nie mieliśmy tak wiernej adaptacji komików Mignoli. Jeśli coś to dla ciebie znaczy, to polecam dać mu szansę. Jeśli nie - lepiej trzymaj się od niego z daleka.
Przeczytaj również
Komentarze (23)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych