Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven - recenzja i opinia o grze [PS5, NS, PS4, PC] Wielopokoleniowe brzemię
Stworzona przez pana Akitoshi Kawazu i wydana w 1993 roku, Romancing SaGa 2 dokonała śmiałego zerwania z pierwszą odsłoną serii, skupiając się na pokoleniach kolejnych cesarzy prowadzących przez wieki wojnę z paranormalnymi istotami znanymi jako Siedmiu Bohaterów. Ruch ten przysporzył tytułowi sporej popularności, czyniąc go jednym z najlepiej sprzedających się produkcji Squaresoftu na Super Famicom/ SNES. Czy 30 lat później remake Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven jest w stanie powtórzyć sukces oryginału? O tym przeczytacie w naszej recenzji.
Wprawdzie przeszedłem od razu do czasów współczesnych, ale po drodze należy wspomnieć, że Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven zostało już raz - 8 lat temu - wydane jako nieco usprawniony remaster. Widocznie tytuł miał potencjał na coś większego, a jego popularność była wystarczająco duża, by Square Enix pokusiło się o remake, czym zajęło się studio mające w swoim portfolio odświeżenie Trials of Mana, co w samej grze jest bardzo widoczne.
Saga trwająca stulecia
Będąca wciąż turowych jRPG-iem recenzowana Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven przenosi nas do krainy Varennes, której już raz groziła zagłada, od której uratowało ją legendarnych Siedmiu Bohaterów. Po wielu stuleciach jednak sytuacja się powtarza, ale głównymi złymi stali się dawni wybawcy, którzy bez skrupułów zaczęli grandzić po całym świecie. Dlaczego? Nie wiadomo i to między innymi przyjdzie nam odkryć. Akcja całej opowieści rozpoczyna się w cesarstwie Avalonu, leżącym na północy całego kontynentu. Doświadcza ona coraz częstszych ataków potworów, z którymi cesarz i jego syn Gerard starają się jakoś radzić. Niestety los stawia na ich drodze jednego z Siedmiu Bohaterów, z którym, po dramatycznych wydarzeniach, musi ostatecznie rozprawić się nieprzygotowany ani do rządzenia, ani do walki sam Gerard. Rozpoczyna on wielopokoleniową walkę o ocalenie świata.
Cóż fabuła sama w sobie oryginalna nie jest, ale zawiera ciekawy element – system dziedziczenia zarówno władzy, jak i umiejętności a czasem również profesji. Po spełnieniu pewnych warunków scenariusz przeskakuje średnio po 100 lat, a my wybieramy nowego cesarza (bądź cesarzową) z losowej grupy, zachowując dziedzictwo poprzedniego i tak aż do ostatniego, którego postać wybieramy już na samym początku gry. Osobiście spodobał mi się taki pomysł, ale wielu graczy może odczuć to jako wadę, zwłaszcza gdy zwiążą się z danym bohaterem. Jak na dzisiejsze czasy może boleć, że poza Gerardem i jego ojcem nowi cesarze są słabo usadowieni w całej opowieści. Niestety scenarzyści nie mogli już tego naprawić, lecz w zamian za to wrzucili do remake gry postumenty ze wspomnieniami do odnalezienia, pozwalające poznać dawne dzieje wrogiej Siódemki. Dzięki temu spójność narracji została utrzymana. W każdym razie zawartość fabularna biorąc pod uwagę jak wiele lat temu wyszedł pierwowzór jest poprawna, ale nic ponadto.
Pokonaj Siódemkę Herosów
Zaletę Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven wciąż stanowi względna nieliniowość rozgrywki, nie licząc początkowego i końcowego etapu zabawy. Dostęp do niektórych lokacji może być początkowo zablokowany, lecz zasadniczo większość miejscówek można eksplorować w dowolnej kolejności, podobnie jak walczyć z poszczególnymi Bohaterami. Oprócz zadań typowo fabularnych dostępna jest cała masa questów pobocznych, z którymi radzimy sobie lepiej bądź gorzej zależnie od profesji, jaką dzierży w danej chwili wybrany cesarz. Z tego względu gra premiuje posiadanie jak największego wachlarza klas do wyboru. Niektóre questy mogą wynikać z innych, być ukryte, bądź tracić aktualność z różnych powodów. Celem drugorzędnym jest także zjednoczenie całego kontynentu, w czym pomaga opcja rozwijania naszej stolicy o nowe budynki dające różnorodne bonusy. W każdym razie pod względem zawartości tytuł zachowuje niemal wszystko. co rozpoznawalne w całej serii i nawet rozwija pewnie aspekty.
Jedną z wyróżniających się cech Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven, zwłaszcza dla fanów starej szkoły, jest system walki. Każdą kontrolowaną przez nas postać można wyposażyć w różne rodzaje broni, a zamiast tradycyjnego systemu awansowania wojownicy stają się silniejsi poprzez wielokrotne używanie posiadanego oręża. Twórcy ostatecznie odpuścili sobie nieco przekombinowanych rozwiązań z najnowszej odsłony serii, co wyszło recenzowanej produkcji tylko na dobre. Rzecz jasna pozostawiono system zwany Glimmer pozwalający w trakcie wymachiwania bronią/rzucania zaklęcia nauczyć się nowych umiejętności. Tym razem nie jest to tak losowe, jak dawniej, ponieważ gra sama pokazuje nam kiedy mamy szansę poszerzyć swój repertuar zdolności bojowych, dzięki czemu nie musimy ciąć czy kłuć na ślepo. To świetny pomysł przyśpieszający rozwój bohaterów bez liczenia na szczęście.
Bądź wszechstronny
Przeciwnicy swobodnie przechadzają się po zamieszkiwanych przez siebie lokacjach, co pozwala zajść ich od tytułu i zyskać przewagę. Mimo to, z uwagi na konstrukcje lochów, dość trudno uniknąć niechcianego starcia. Każdy Imperator staje do boju z maksymalnie czteroosobowym orszakiem z dostępnych wcześniej (bądź zwerbowanych dopiero w trakcie przygody) wojaków wielu różnych klas i profesji. Chociaż profesja postaci nie determinuje rodzaju używanego uzbrojenia, aczkolwiek oferuje pewne udogodnienia. Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven nadal oferuje nam turowy styl walki, lecz z wykorzystaniem osi czasu, co likwiduje chaos dając nam niemal całkowitą kontrolę nad przebiegiem bitwy. Przyznaje jednak, iż wielu pokochało serię SaGa za jej nieprzewidywalne starcia, więc mogą za nimi tęsknić. Ponadto przeciwnicy mają czytelnie przedstawione swoje słabości, więc nie musimy już pamiętać jaki bat jest na kogo najlepszy. To ważne, bowiem nabijamy wtedy specjalny pasek pozwalający na destrukcyjne ataki łączone.
Uważam, że wszystkie te zmiany znacznie przyspieszyły pojedynki zwiększając z nich frajdę i pomimo zachowania prostoty mocno angażują. Nie zamieniły się też w dziką ustawkę, ponieważ nadal trzeba myśleć nad własnymi posunięciami, nawet parę kolejek do przodu. Uważać należy zwłaszcza stając w szranki z bossami, ponieważ potrafią znienacka wyskoczyć ze śmiertelną niespodzianką. Zresztą nawet w przypadku zwykłych potworów za łatwo nie jest, bowiem ich poziom wzrasta wraz z naszymi umiejętnościami, więc należy bezwzględnie wykorzystywać ich słabości. Mądrze byłoby nie przesadzać z grindem, lecz z wcześniej wymienionych względów bywało to trudne do osiągnięcia. W sukurs przychodzą formacje drużynowe pozwalające ustawić walczących na wiele różnych sposobów i dające różnorodne atutty. Jak widać ratowanie świata w Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven to nie gimnazjalna wycieczka w teren z papierosem w ustach i puszką piwa w plecaku. Dostając zbyt często łomot nasi towarzysze mogą nawet umrzeć na stałe, zresztą podobnie jak sam cesarz z powodu utraty wszystkich punktów LP.
Krwiożercze króliki w 3D
Tytuł robi również ogromny przeskok w sferze wizualnej. Porzucono popularne w latach dziewięćdziesiątych sprite’y 2D na rzecz trójwymiarowego środowiska. Fani retro mogą się krzywić, lecz ile już można katować pikselozę w dzisiejszych czasach? Kolorowa oprawa graficzna, której dość blisko tej znanej z Trials of Mana sprawia całkiem miłe i schludne wrażenie. Wprawdzie, gdy jej się bardziej przyjrzeć jest dość ascetyczna, jeśli chodzi o detale, ale nadrabia to swoim zróżnicowaniem. Gra oferuje całkiem sporo ślicznych modeli naszych towarzyszy z cycatymi dziewojami i loilitkowymi pannami na czele, chociaż przyznać muszę, iż przeskakując z pokolenia na pokolenie zaczęły mi się nudzić z powodu braku większych zmian w ich wyglądzie. Projekty napotykanych przeciwników również są niczego sobie, zwłaszcza „pluszowe” króliki jakby żywcem wyciągnięte z jakiegoś horroru klasy B.
Odwiedzane miasta są wprawdzie niewielkie, ale posiadają swój unikalny styl i atmosferę. Ogólnie rzecz biorąc grafika zachowała klimat serii, lecz zawiodła mnie lekko animacja samych starć. Moim zdaniem jest zbyt mało rozbudowana i większa paleta ruchów postaci oraz efektów specjalnych z pewnością by nie zaszkodziła. Muzyka natomiast jest idealnie dopasowana do każdej sytuacji. Bitewne brzmienia są szybkie i energetyzujące, a melodie w miastach, szczególnie w Avalon, tworzą majestatyczną atmosferę. W mroczniejszych momentach ścieżka dźwiękowa staje się odpowiednio niepokojąca i pełna napięcia. Gra zawiera oryginalne japońskie głosy oraz angielski dubbing, ale przyznać muszę, iż nie zrobiły na mnie większego wrażenia, ot są i tyle.
O ile większość gier jRPG stawia na specjalizację odnośnie kwestii bitewnych Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven stawia mocno na ilość i zróżnicowanie posiadanego oręża i umiejętności. Jeśli przyszłym graczom to nie przeszkadza to warto, by zainwestowali w tą produkcję i bardzo dobrze się bawili. Wprawdzie gra posiada wiele rozwiązań, które można oceniać różnie, a granica pomiędzy zaletami a wadami jest bardzo cienka, lecz warto chociaż spróbować.
Ocena - recenzja gry Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven
Atuty
- System dziedziczenia
- Przejście z 2D na 3D
- Dużo zróżnicowanych postaci do zwerbowania
- System Glimmer
- Prosta, ale przyjemna walka
Wady
- Mimo dużej liczby usprawnień nie wszystkie mogą spodobać się konkretnemu graczowi
- Walka mogłaby być bardziej efektowniejsza
- Unikanie starć jest dość niewygodne
- Słabe usadowienie wybieranych przez nas cesarzy w całej historii
Trzydzieści lat od pierwotnego wydania gry to szmat czasu, ale twórcom remake udało się zachować klimat starej szkoły, ubierając go w bardziej współczesne szatki. Romancing SaGa 2: Revenge of the Seven to wciąż kawał dobrego jRPG-a dla fanów tego gatunku, nawet jeśli wprowadzone rozwiązania nie wszystkim mogą przypaść do gustu.
Graliśmy na:
PS5
Galeria
Przeczytaj również
Komentarze (1)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych