Matki pingwinów (2024) – recenzja i opinia o serialu [Netflix]. Rodzicielstwo wystawione na najgorszą próbę
Jest w Polsce taki zwyczaj, że kiedy dowiadujemy się o ciąży – własnej, kogoś znajomego czy bliższego – to mówi się „Nieważne jaka płeć, ważne, żeby było zdrowe”. Co jednak, kiedy spełnia się najczarniejszy scenariusz i dziecko niestety nie rodzi się „zdrowe”? O tym nieco cukierkowo, ale dość prostolinijnie opowiada nowy serial Netflixa. Zapraszam do recenzji „Matek pingwinów”.
Nie jest żadną tajemnicą, że streamingowy potentat na polskim poletku ochoczo kładzie miliony na stół – a portfolio polskich produkcji oryginalnych robi się nie tylko coraz większe, ale przede wszystkim bardzo różnorodne. Trzeba przyznać, że w ostatnim czasie naszym rodzimym twórcom sztuka przyciągnięcia widzów przed ekrany nawet się udaje. Po całkiem klimatycznym „Napadzie”, sporą popularnością – i to nie tylko w naszym regionie – cieszył się „Idź przodem, bracie”. W listopadzie debiutuje jednak zupełnie inna produkcja, która otwiera widzów na świat trudny, wymagający, ale też pełen wzruszeń i chwytania nawet najmniejszych chwil radości. Poznajcie „Matki pingwinów”.
Matki pingwinów (2024) – recenzja serialu [Netflix]. Faza szoku
Kama Barska jest obiecującą zawodniczką MMA i mamą siedmioletniego chłopca. Zamiast świętować po powrocie z jednej z ostatnich walk, kobieta zostaje wezwana do szkoły – jej syn dostał ataku szału i zrobił krzywdę koleżance z klasy. Szkoła umywa ręce i jak najszybciej decyduje się pozbyć problemu – Jaś potrzebuje nowej placówki. Po spotkaniu w poradni psychologiczno-pedagogicznej Kamila decyduje się spróbować przenieść syna do „Cudownej przystani”, szkoły prowadzonej zgodnie z duchem społecznej integracji dzieci atypowych i z niepełnosprawnościami. Jasiek niezwykle szybko przystosowuje się do nowych warunków, odnajduje przyjaciół w nietypowym miejscu, lecz to na jego mamę spada grom z jasnego nieba.
Recenzowane „Matki pingwinów” w centrum stawiają rodziców dzieci z niepełnosprawnościami. Każda z tych historii jest na swój sposób inna – ale równie mocno dotyka czułych punktów. Bądźmy szczerzy, nikt nie chce, żeby jego pociecha zmagała się z jakimikolwiek trudnościami już od początku swojego życia, a bycie w spektrum czy doświadczenie nawet najdrobniejszego uszczerbku w funkcjonowaniu fizycznym, społecznym czy intelektualnym stanowi ogromne wyzwanie. Nikogo nie powinno dziwić, jeżeli ktoś nie potrafi temu sprostać, bo zwyczajnie większość przyszłych rodziców nie jest przygotowanych na tego typu wiadomości.
Twórczynie – na czele z reżyserkami Klarą Kochańska-Bajon i Jagodą Szelc – pokazują rodzicielstwo z różnych perspektyw, lecz soczewką dla każdego doświadczenia jest niepełnosprawność lub atypowość najmłodszych członków rodziny. Na pierwszy plan wysuwa się Kama – sportsmenka, która odnosi coraz większe sukcesy w oktagonie i cieszy się prężnie rozwijającą karierą. Ona od początku, kiedy pada podejrzenie autyzmu u Jasia, całkowicie odrzuca tę myśl, wypiera, broni się przed diagnozą i tym, co wiele osób zauważa i uważa za najbardziej oczywiste – pomimo wielu talentów, jej syn nie jest dzieckiem w pełni sprawnym. Postrzega świat inaczej i potrzebuje terapii. Poprzez 6 odcinków serialu Netflixa śledzimy jej drogę – nie tylko w kierunku najważniejszego pojedynku w karierze, ale przede wszystkim w starciu z zaburzeniem neurorozwojowym najważniejszej osoby w jej życiu. Ta walka wcale nie jest równa – bohaterka doświadcza klasycznych faz oswajania się z niepełnosprawnością dziecka, począwszy od etapu szoku, poprzez kryzys i pozorne przystosowanie. Tak naprawdę nie do końca możemy być pewni, czy ona zaakceptowała sytuację taką jaka jest, bo do atypowości Jasia podchodzi jak do wyzwania sportowego – całkowicie bezosobowo, twardo, chce realizować kolejne punkty i sprzeciwia się opiniom specjalistów.
Matki pingwinów (2024) – recenzja serialu [Netflix]. Kryzys emocjonalny i pozorne przystosowanie
Kamila spotyka w „Cudownej przystani” specyficznych rodziców – i tutaj spory plus należy się scenarzystkom za pokazanie jak najbardziej różnorodnej grupy i to nie tylko w oparciu o historie dzieci. Ula jest influencerką parentingową, która wspólnie z córeczką z trisomią 21. chromosomu realizuje content na swój kanał. Z niepełnosprawności Toli uczyniła nie tylko sposób na zarabianie pieniędzy, ale również misję życiową – co wpłynęło na kształt całej rodziny i decyzję o adopcji. Po drugiej stronie stoją Jerzy, ojciec Heli, dziewczynki z ultra rzadką wadą genetyczną, oraz Tatiana, która całkowicie poświęciła się, by jej syn, ograniczony przez własne ciało, miał jak największy kontakt z rówieśnikami. Na swój sposób każda z tych historii jest poruszająca, choć muszę przyznać, że na mnie największe wrażenie zrobiła grana przez Magdalenę Różczkę Tatiana – przez jej walkę o jak największą normalność Piotrka kobieta niemal w całości zatraciła siebie, jej relacja z mężem jest w kryzysie, a na horyzoncie pojawiają się następne problemy. To najbardziej realny wycinek najnowszej produkcji Netflixa.
Bo muszę przyznać, że w recenzowanych „Matkach pingwinów” najbardziej doskwiera niezwykle bajkowe, słodkie i odrealnione przedstawienie codzienności z dzieckiem z niepełnosprawnością. Rodziny, na których koncentrują się twórcy, w żadnym stopniu nie mierzą się z trudnościami finansowymi, problemami związanymi z terapiami i dostępem do świadczeń zdrowotnych, które przecież prywatnie kosztują krocie, szczególnie jeżeli pociecha potrzebuje wielokierunkowego wsparcia. Widać, że autorki chciały zwrócić uwagę na zupełnie inne aspekty życia z neuroatypowością. W serialu Netflixa jest kolorowo, stosunkowo gładko i przymilnie – co zestawiając z rzeczywistością budzi spore wątpliwości. Samodzielna mama, pomimo kontuzji, pnie się dalej, zachowania Jasia wydają się stosunkowo „spokojne”, o statusie materialnym rodziny Uli marzyłoby wiele osób. Kochańska-Bajon pragnie przede wszystkim przyjrzeć się relacjom i to z lekkim przymrużeniem oka. Ale wychodzi jej to całkiem przyzwoicie.
Matki pingwinów (2024) – recenzja serialu [Netflix]. To cenna lekcja
Są jednak w tej produkcji „momenty”, które naprawdę chwytają za serce. Mając pewne doświadczenia w pracach z niepełnosprawnymi, szczerze muszę przyznać, że produkcja Netflixa pokazuje świat niepełnosprawności niezwykle cukierkowo – tak naprawdę obraz walki o sprawność dziecka został całkowicie pozbawiony realistycznego wymiaru. Ale no właśnie, są te momenty, które potrafią rozedrzeć serce na pół na ułamek sekundy, kiedy padają szczególne zdania – zarówno z ust rodziców, jak i dzieciaków. Twórcy bardzo starają się lukrować główny motyw, wprowadzając sporo humoru i wiele wątków, a mimo to czujemy, że każda historia została potraktowana jednak trochę po macoszemu. Muszę przyznać, że liczba ukazanych wątków sprawia, że szczególnie w drugiej części sezonu tracimy nieco z oczu zmagania Kamy, a twórcy nie wystrzegli się pewnych dłużyzn, zbędnych scen czy dialogów, które zbyt wiele nie wnosiły.
Najnowszy polski serial Netflixa spodobał mi się pod wieloma względami. To całkiem przyjemnie zrealizowana opowieść osadzona w trudnych realiach. „Matki pingwinów” budzą wiele emocji – bawią, rozśmieszają, dają nieco więcej otuchy, a czasem wzruszają – ale przede wszystkim podejmują ważny temat. Jest może trochę zbyt słodko i wielkomiejsko, ale o niepełnosprawności powinno się mówić – i to nie ulega wątpliwości.
Atuty
- Podjęcie ważnego tematu,
- Bardzo dobra praca zarówno starszych jak i młodszych aktorów,
- Na osobne wyróżnienie zasługuje kreacja Magdaleny Różczki,
- Twórczynie zostawiają sobie furtkę do kontynuacji - i czuć, że mają jeszcze wiele pomysłów.
Wady
- Momentami bardzo odrealniony obraz życia rodziny dziecka z niepełnosprawnością,
- Szczególnie w drugiej połowie sezonu serial bardzo traci tempo i cierpi na dłużyzny,
Netflix rozszerza katalog polskich produkcji o „Matki pingwinów” i wychodzi to całkiem dobrze. Pomimo pewnych niedociągnięć, serial budzi rozmaite emocje i daje nadzieję. Bo bycie rodzicem dziecka z niepełnosprawnością to nie przelewki.
Przeczytaj również
Komentarze (18)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych