Młody Frankenstein (1974) - retro recenzja filmu [20th Century Fox]. Wymawia się "Fronkenstin"

Młody Frankenstein (1974) - retro recenzja, opinia o filmie [20th Century Fox]. Wymawia się "Fronkenstin"

Piotrek Kamiński | 08.12, 20:48

Doktor Fryderyk Frankenstein całe życie spędził wzbraniając się przed swoim dziedzictwem. Pragnąc raz na zawsze udowodnić, że jego dziadek nie był szaleńcem, przyjeżdża do Transylwanii, lecz ta ma na niego znacznie większy wpływ, niż mu się z początku wydaje. To co, zrobimy sobie potwora?!

W tym miesiącu mija równo pięćdziesiąt lat od premiery tego nieśmiertelnego klasyka Od duetu Mel Brooks i Gene Wilder. I choć wielu dzisiejszych recenzentów powie ci, że to film głupi, ledwie odtwarzający najważniejsze bity klasycznej powieści Mary Shelley, obowiązkowo przefiltrowane przez język filmów Universala z trzeciej dekady dwudziestego wieku. Ja jednak jestem tu dzisiaj po to, aby powiedzieć, że wcale tak nie jest. Jasne, "Młody Frankenstein" to przede wszystkim parodia, ale również szczerze emocjonalna opowieść, będąca naturalnym ciągiem dalszym historii rodziny Frankensteinów, z idealnie balansującym na granicy kiczu i powagi Gene'em Wilderem w roli głównej. Tak naprawdę to już wszystko, co musisz o tym filmie wiedzieć. Dalej nie czytaj. Idź, obejrzyj sobie film i sam sprawdź, co sądzisz.

Dalsza część tekstu pod wideo

Pomysł na "Młodego Frankensteina" należał do Wildera. To on zaproponował film Brooksowi, kiedy kręcili razem "Płonące siodła" (kolejny absolutny klasyk tego reżysera). Mel z początku nie był zainteresowany projektem. Przynajmniej dopóki Wilder nie zaproponował, że film nie będzie ledwie parodią, a kontynuacją klasycznej opowieści, skupiającą się na wnuku oryginalnego doktora Frankensteina. Ten pojedynczy detal sprawił, że Brooks zainteresował się projektem. Do tego doszły później jeszcze detale takie jak zaangażowanie w projekt tych samych ludzi i dekoracji, co przy klasycznym filmie z Borisem Karloffem i uparcie się przy tym, aby film był czarno biały, mimo mocnych nacisków studia. Efekt tych wysiłków mógł być albo gigantycznym sukcesem albo jeszcze większą porażką. Nic pomiędzy nie zostało przewidziane.

Młody Frankenstein (1974) - retro recenzja, opinia o filmie [20th Century Fox]. Stonowany humor

Doktor I przyjaciele

Siłą filmu jest takt, że mimo bycia parodia, a wiec z natury obrazem prześmiewczym, traktuje siebie nadzwyczaj poważnie. Jasne, postać Ajgora (Marty Feldman) zadaje tej tezie kłam, nigdy nie zachowując powagi, miejscami wręcz mówiąc bezpośrednio do kamery - chyba, bo trochę ciężko powiedzieć, biorąc pod uwagę fakt, że jedno oko spogląda bezpośrednio w obiektyw, a drugie bóg wie gdzie. Zastanawiam się, czy nawet ten detal nie był zamierzonym działaniem reżysera. Czy Ajgor patrzy się w kamerę czy nie? Prawdę mówiąc nie da się stwierdzić, dzięki czemu film jednocześnie bawi się z widzem i kompletnie go ignoruje. Od własnej interpretacji zależy, jak go odczytamy.

Absolutną nieprawda byłoby jednak stwierdzić, że film nie próbuje rozśmieszać widza, bo robi to regularnie i zazwyczaj bardzo skutecznie. Najbardziej, jak zwykle, doceniam gagi, które towarzyszą nam w różnej formie przez cały film, a tych jest tutaj więcej niż tylko kilka. Pozwolę sobie przytoczyć dwa: po pierwsze, cała postać Frau Blücher (Cloris Leachman), ale przede wszystkim fakt, że wilki zdają się przedzierać przez ciszę nocy za każdym razem, kiedy ktokolwiek ośmieli się wymienić jej imię. Czasami niedorzecznie wręcz często. Drugim takim elementem jest Ajgor, a dokładniej jego garb, któremu zdarza się zmienić położenie - czasami sługa ma go nad prawym ramieniem, a czasami nad lewym, z czego zresztą jaja robi sobie i sam film.

Młody Frankenstein (1974) - retro recenzja, opinia o filmie [20th Century Fox]. Czerń i biel zdjęć i postaci 

Ajgor

Wyżej wymienione wcale nie są jednak jedynymi gagami, jakie uświadczymy w filmie. Jak to w filmach Mela Brooksa, znajdziemy tu również całą masę slapsticku - bardziej i mniej chwilowego. Skłamałbym pisząc, że spodobało mi się wszystko, co reżyser mi zaproponował. Część gagów była zbyt oczywista, inne zwyczajnie nie trafiły z puentą w moje gusta. Znacznie częściej jednak śmiałem się niż przewracałem oczami, w czym zdecydowanie pomogła świetna obsada filmu. Większość postaci, jak jednoręki policjant (Kenneth Mars), wspomniany już Ajgor czy Elizabeth (Madeline Kahn) grają stricte komediowo, co pasuje do charakteru filmu, ale prawdziwą robotę robią przede wszystkim wspomniany już Wilder i Peter Boyle, wcielający się w rolę Potwora, jako że obaj są zarówno zabawni, jak i śmiertelnie poważni. Ten ich komizm zwykle wynika sytuacji i faktu, że zdają się nie zauważać pewnych rzeczy, choć w paru momentach reżyser idzie też w czysty slapstick, co - choć wciąż zabawne - odrobinę spłyca ostateczny odbiór historii i nie do końca mi podeszło.

Czerń i biel zastosowane przez Brooksa tworzą klimat już same w sobie, ale nie robiłyby takiego wrażenia, gdyby nie świetne zastosowanie makijażu - zwłaszcza powracający powoli do życia potwór, z oświetleniem zmieniającym cechy jego twarzy (coś, na co kolorowa taśma w życiu by nie pozwoliła) - i świetnie wykonane dekoracje, sprawiające, że widz ma wrażenie, iż naprawdę znajduje się w zamku szalonego naukowca. Jak już wspominałem, część dekoracji pochodzi bezpośrednio z planu zdjęciowego oryginalnego "Frankensteina" z 1931 roku, ale to do filmowców należało osadzenie ich w otoczeniu na tyle wiarygodnym, aby widz uwierzył, w to co widzi i efekt ten, bez dwóch zdań udało się osiągnąć.

Czy "Młody Frankenstein" jest filmem idealnym? Oczywiście, że nie. Rozmieszczenie gagów mogłoby być gęstsze, część z nich rozbawi chyba tylko pijanych chłopców, oglądających jeden film tygodniowo, przy niedzielnym popołudniu (może nawet i przy schabowym z mizerią, kto wie?!), a całość rzeczywiście trochę zbyt blisko trzyma się oryginału, którego przecież jest kontynuacją. Trzeba jednak przyznać, że genialne role Wildera i Boyle'a, połączone z niebanalnymi zdjęciami i solidnym, wypełnionym w większości dobrymi żartami skryptem Brooksa i jego głównego aktora, pozwoliły nakręcić film opierający się upływowi czasu, do dziś zarówno zabawny, jak i po prostu ciekawy. A nie da się tego powiedzieć o zbyt wielu parodiach.

Atuty

  • Świetni Gene Wilder i Peter Boyle;
  • Powracające przez cały film, przemyślane gagi;
  • Chodzący geniusz, jakim jest Marty Feldman;
  • Zaskakująco poważne spojrzenie na postać Potwora;
  • Piękne zdjęcia;
  • Muzyka z masą odwołań do klasyki;
  • W większości bardzo skuteczny humor.

Wady

  • Część gagów nie trafia jednak dosyć szeroko;
  • Miejscami zbyt wyraźnie kopiuje oryginał zamiast na nim budować.

"Młody Frankenstein" nie jest 100 minutową jazdą bez trzymanki, przy której trzeba uważać żeby nie popuścić ze śmiechu, ale większe ambicje twórców wcale nie ujmują ostatecznemu wrażeniu. To interesujące spojrzenie na klasykę Mary Shelley, opatrzone własnym charakterem i przy tym wciąż zachowujące ducha filmów Mela Brooksa. Interesujące przeżycie, nawet dzisiaj.

8,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper