Reklama
Mufasa: Król Lew - recenzja filmu (2024). Prequel, który oddaje hołd legendzie

Mufasa: Król Lew - recenzja filmu (2024). Prequel, który oddaje hołd legendzie

Maciej Zabłocki | 17.12, 18:00

Po ponad dwóch dekadach od premiery oryginalnego „Króla Lwa”, Disney powraca na afrykańską sawannę z historią, która ma na celu pogłębić mitologię jednej z najbardziej kultowych animacji wszech czasów. „Mufasa: Król Lew”, wyreżyserowany przez Barry’ego Jenkinsa, to prequel skupiający się na losach młodego Mufasy i jego drodze do stania się królem.

Choć sam pomysł opowiedzenia początków ojca Simby budził moje obawy, efekt końcowy jest solidną próbą ożywienia tej klasycznej opowieści – z lepszymi wynikami niż przeciętny remake z 2019 roku. Historia w „Mufasie” toczy się dwutorowo. Głównym narratorem jest Rafiki, który relacjonuje dzieje młodego Mufasy córce Simby i Nali - Kiarze. Dzięki retrospekcjom przenosimy się do czasów, gdy Mufasa był osieroconym lwiątkiem, skazanym na samotność i niepewną przyszłość. W tej podróży towarzyszy mu Taka, młody lew o szlachetnym pochodzeniu, który z czasem zostanie znany jako Skaza. Między dwoma postaciami rodzi się skomplikowana relacja, pełna napięcia i sprzecznych emocji, które zbudują podwaliny późniejszego konfliktu znanego z oryginalnego „Króla Lwa”.

Dalsza część tekstu pod wideo

Barry Jenkins, znany ze swoich subtelnych i poruszających dramatów, wyraźnie próbuje nadać tej animacji większą głębię. Film eksploruje tematy przeznaczenia, straty i budowania własnej tożsamości, choć momentami zdaje się zbyt ugrzeczniony i podporządkowany familijnej konwencji. Zaskakuje jednak, jak mroczne i brutalne potrafią być niektóre fragmenty opowieści, zwłaszcza gdy na ekranie pojawiają się zagrożenia i napięcia między bohaterami.

Spektakularna oprawa wizualna i muzyka Lin-Manuela Mirandy

Król Lew

To, co wyróżnia „Mufasę”, to bez wątpienia jego oprawa audiowizualna. Technologia fotorealistycznej animacji, choć kontrowersyjna w kontekście „Króla Lwa” z 2019 roku, tym razem prezentuje się zdecydowanie lepiej. Widać, że twórcy wzięli sobie do serca wszystkie uwagi i postanowili ją dopracować do granic możliwości. Zwierzęta wręcz emanują emocjami dzięki udoskonalonej mimice, a afrykańska sawanna tętni życiem i naturalnym pięknem. Myślę, że wizualnie to jedno z najpiękniej zrealizowanych dzieł Disneya ostatnich lat, szczególnie w połączeniu z grą świateł i kolorów. Choćby tylko z tego powodu warto się wybrać do kina.

Ścieżka dźwiękowa, skomponowana przez Lin-Manuela Mirandę, to mieszanka energicznych, rytmicznych utworów i podniosłych melodii, które dobrze komponują się z fabułą. Jednak mimo swojej jakości muzyka momentami nie wnosi tyle emocjonalnej siły, co kultowe utwory z oryginalnego „Króla Lwa”. Brakuje tu przeboju na miarę „Circle of Life” czy „Can You Feel the Love Tonight”. Oczywiście, nie możemy oczekiwać, że każdy film teraz dostarczy nam ponadczasową ścieżkę dźwiękową, dlatego podchodzę do tego z dużym dystansem. Niemniej, skoro film jest tak ładny, to chciałoby się, żeby i muzyka za tym nadążała. Niezmiennie jednak uważam, że Miranda i tak wykonał kawał dobrej roboty. 

„Mufasa: Król Lew” to film pełen kontrastów. Z jednej strony mamy solidną narrację o pochodzeniu postaci, która wzbogaca mitologię uniwersum, z drugiej zaś nieuniknione fragmenty tzw. „prequelitis” – czyli sceny, które istnieją tylko po to, by wypełnić luki fabularne oryginału. Twórcy zdają się czasem wpadać w pułapkę obowiązkowego tłumaczenia wszystkiego, co kiedyś było owiane tajemnicą, tracąc przez to element magii i domysłów. Mimo to, całość prezentuje się jako zgrabna i przemyślana opowieść, która daje fanom to, czego pragną – głębsze zrozumienie relacji między Mufasą, a Skazą oraz genezę ich konfliktu.

Mufasa_krol_lew

Humoru dostarczają Timon i Pumba, jednak ich żarty potrafią wybić z tonu bardziej dramatycznych momentów historii. Mimo, że czasem palną coś głupiego i udanego. Szczególnie w kilku kluczowych scenach, gdzie napięcie mogłoby narastać naturalnie, duet zostaje użyty jako przerywnik komediowy. Odbiera to nieco z powagi opowieści, która momentami próbuje aspirować do miana monumentalnego dramatu. W mojej ocenie zawiódł trochę balans pomiędzy lekkością, której potrzebują młodsi widzowie, a powagą, na jaką zasługują momenty pełne tragizmu i emocji.

Oglądając Mufasę w polskiej wersji dubbingowej, nie miałem okazji usłyszeć oryginalnych głosów aktorów, takich jak Aaron Pierre (Mufasa) czy Kelvin Harrison Jr. (Taka/Skaza). Z relacji zagranicznych krytyków, które czytałem, wynika, że ich kreacje zostały przyjęte pozytywnie, szczególnie podkreślając zdolności wokalne Pierre’a. Muszę Wam przyznać, że i polska wersja nie ma się czego wstydzić. Jak to często bywa w rodzimych produkcjach, stoi na solidnym poziomie. Są wyczuwalne emocje, są też żarty na "naszym" poziomie, nietłumaczone bezpośrednio z języka angielskiego. Chciałbym ten film raz jeszcze zobaczyć w oryginale, ale jeśli wybierzecie się do kina całą rodziną na wersję z dubbingiem, to nie powinniście narzekać. Gdy ma być dramatycznie, to jest. Zresztą próbkę dubbingu usłyszycie na poniższym zwiastunie.

Mufasa: Król Lew to film, który fani oryginału powinni zobaczyć 

„Mufasa: Król Lew” to solidny prequel, który potrafi zarówno wzruszyć, jak i zachwycić wizualnie. Barry Jenkins wniósł do tej opowieści nową jakość, dostarczając historii, która wzbogaca uniwersum „Króla Lwa” o nowe, interesujące warstwy. Film nie ustrzegł się błędów – uproszczeń narracyjnych czy zbyt częstych przerywników humorystycznych, które chwilami odbierają mu dramatyzm. Niemniej jednak, dzięki zapierającym dech efektom wizualnym i muzyce Lin-Manuela Mirandy, „Mufasa” staje się pozycją, która zasługuje na uwagę fanów oryginalnej produkcji. To kino familijne, które, mimo drobnych potknięć, broni się jako godny dodatek do jednej z najważniejszych opowieści Disneya. Myślałem, że będzie wtopa, a jest zaskakująco dobrze. Super, oby więcej takich zaskoczeń! Film trafi do kin w Polsce już 20 grudnia.

Atuty

  • Spektakularna oprawa wizualna i realistyczne animacje
  • Ciekawa historia pochodzenia Mufasy i Skazy
  • Dobrze dobrany dubbing
  • Bardzo wyraźne i bezpośrednie emocje wszystkich bohaterów
  • Ścieżka dźwiękowa Lin-Manuela Mirandy zasługuje na uznanie

Wady

  • Chwilami zbyt przewidywalna fabuła
  • Tandetny humor Timona i Pumby wybija z tonu
  • Mimo faktu, że doceniam muzykę, to brakuje tu jednak wielkich hitów, które zostaną w pamięci na dłużej
  • Na dłuższą metę - skąd tutaj Timon i Pumba, jak oni pojawili się dopiero w oryginale, a to prequel? No ale już przymknąłem oko na ten wątek, bo jednak te dwa aparaty podnoszą jakość widowiska

„Mufasa: Król Lew” nie jest dziełem bezbłędnym, ale to solidny i wartościowy prequel, który wzbogaca historię znaną od lat. Barry Jenkins wnosi do filmu swoją wrażliwość i dbałość o detale, tworząc opowieść, która choć nie dorównuje oryginałowi, potrafi wzruszyć i zachwycić wizualnie. Warto poświęcić mu czas, zwłaszcza jeśli „Król Lew” jest dla was ważną częścią dzieciństwa.

8,0
Maciej Zabłocki Strona autora
Swoją przygodę z recenzowaniem gier rozpoczął w 2005 roku. Z wykształcenia dziennikarz, ale zawodowo pracujący też w marketingu. Na PPE odpowiada głównie za testy sprzętów i dział tech. Gatunkowo uwielbia RPG, strategie i wyścigi. Uzależniony od codziennego czytania newsów i oglądania konferencji.
cropper