A gdyby...? (2021) - recenzja 3. sezonu serialu [Disney]. A gdyby Marvel pamiętał jak się pisze scenariusze?
Finałowy sezon "A gdyby...?" to z jednej strony kolejna garść raz lepszych, a raz gorszych, samodzielnych opowiastek z gabinetu osobliwości Marvela, z drugiej zwieńczenie wspólnego wątku Obserwatora Uatu i części superbohaterów, który zamykał wszystkie poprzednie sezony. Odnoszę wrażenie, że ten brak zdecydowania, w którą stronę iść z kolejnymi odcinkami, jest jednym z kluczowych powodów, dla których jako całość, projekt zawodzi.
To oczywiście tylko jeden z powodów, bo tych istnieje zdecydowanie więcej. Marka "A gdyby...?", w teorii, daje scenarzystom praktycznie nieograniczone pole do popisu, pozwala mieszać gatunki, parować nieoczywiste postacie, przepisywać wydarzenia na nowo. Mówiąc krótko: bawić się materiałem źródłowym. Co więc robią scenarzyści serialu? Byle jaką i nieprzemyślaną kalkę Gundama czy innych Power Rangers - tak na dobry początek.
W drugim odcinku przynajmniej sama koncepcja robienia filmu w złotej erze Hollywood była całkiem zabawna, ale już jej wykonanie raczej nie powala. Może i synchroniczny taniec robiłby wrażenie, gdyby to faktycznie byli ludzie, a nie zlepki pikseli, którym można skopiować jeden i ten sam ruch. A co odcinek ma do zaoferowania poza tym? No właśnie niewiele - klasyczne, superbohaterskie ratowanie świata. Miło, że ktoś tam jeszcze pamięta o Eternals, choć szkoda, że Kingo jest tam głównie po to, żeby Agatha mogła być jeszcze silniejsza. Widać, że Kevin Feige sukcesywnie realizuje swój plan zastąpienia wszystkich męskich superbohaterów kobietami. Powodzenia mu życzę.
A gdyby...? (2021) - recenzja, opinia o 3. sezonie serialu [Disney]. Najlepszy odcinek w całym sezonie opowiada o dwóch (jakby) Rosjanach?!
Nie jest jednak tak, że cały sezon strzela ślepakami. Uważam, że odcinek z Red Guardianem i Winter Soldierem jest całkiem dobry. Pełen socjalistycznego patriotyzmu Alexei zaskakująco dobrze działa sparowany z bardziej stoickim Buckym. Nie byłem do końca przekonany, czy pasuje mi fakt, że Winter Soldier jest jakiś taki... Ludzki, jak na faceta z wypranym mózgiem, ale ich wzajemne zrozumienie i akceptacja, ta nowo powstała więź jest na tyle mocna i wiarygodna, że pewne drobniejsze dziwactwa jestem w stanie wybaczyć. No i cały odcinek jest na tyle niewielkim odstępstwem od głównego kanonu, że nigdy nie ma się problemu ze śledzeniem jego fabuły, a wręcz można się dowiedzieć jednej czy dwóch ciekawych rzeczy. Na przykład potwierdziła się bardzo popularna teoria na temat śmierci Howarda Starka - to właśnie z tego typu ciekawostek rozbudowujących świat przedstawiony powinny się składać te odcinki. W moim mniemaniu.
Trudno mi natomiast zdecydować się, czy odcinki takie jak ten z Darcy i Kaczorem Howardem są dobrym pomysłem czy złym. Z jednej strony, miło jest widzieć kontynuację dawnego wątku, jakąś ciągłość fabularną, z drugiej, wydaje mi się, że serial o tak niezgłębionym potencjale powinien raz za razem eksplorować nowe tereny i koncepcje. Jeszcze żeby chociaż był to faktycznie bardzo dobry odcinek, ale nie - to w większości głupkowaty, marvelowy humor dla niewymagających przez pół godziny i niewiele ponad to (choć skłamałbym pisząc, że "Fury out!" nie bawiło mnie dosłownie za każdym jednym razem). Kolejny mamy odcinek z Riri Williams, który tylko upewnił mnie w przekonaniu, że Iron Heart nie jest ciekawą postacią, która dałaby radę samodzielnie udźwignąć własny film czy serial.
A gdyby...? (2021) - recenzja, opinia o 3. sezonie serialu [Disney]. Ciężko jest skompresować fabułę całego filmu do 30 minut telewizji
Podobnie nijako wypadła historia Shang Chi i Kate Bishop. Jak można zrobić superbohaterów na dzikim zachodzie i sprawić żeby byli nudni? Aż trudno w to uwierzyć, ale Marvel dał radę. Może dlatego, że tak naprawdę nie jest to historia o dzikim zachodzie, jest on jedynie mało istotnym tłem? Może dlatego, że Kate Bishop jest tak doskonała w swojej doskonałości, że bardziej doskonale się już nie dało? A może dlatego, że ktoś próbował opowiedzieć w 30 minut historię, z której można by zrobić pełnometrażowy film, w dodatku raczej sztampową i przewidywalna? Trudno powiedzieć.
Ostatnie dwa odcinki, choć winne wielu grzechów typowych dla dzisiejszego MCU, imponuje powiązaniem ze sobą najważniejszych dotychczasowych wątków i zakończenie całej historii w sposób, który faktycznie sprawia wrażenie końca. Jasne, nie obraziłbym się na jakiś pierwiastek męski w tej finałowej grupie bohaterów, ale za to dostaliśmy pierwszy, oficjalny występ Storm w MCU. X-Men powoli zaczynają zaznaczać swoją obecność w szerszym uniwersum kinowym Marvela. Trochę szkoda, że scenarzyści Marvela zdają się kompletnie nie mieć pojęcia jak zakończyć fabułę w sposób inny, niż jakieś wielkie battle royale, pełne nic nie znaczących eksplozji. Nawet "Flash" z Ezrą Millerem był pod tym względem ciekawszy.
Czy "A gdyby...?" ostatecznie było dobrym serialem? Powiedziałbym, że tak. Przynajmniej pierwszy sezon. Późniejsze odcinki sprawiają wrażenie pisanych losowo, jak gdyby postacie, okresy i macguffiny wypluwane były przez jakiś algorytm, a scenarzyści bez cienia krytycznego myślenia przekuwali je w odcinki. Niektóre połączenia wypadają całkiem nie najgorzej, inne tragicznie i tylko te finały sezonów każdorazowo potrafiły mnie całkiem skutecznie wciągnąć. Ale kiedy masz do czynienia z nieograniczonym potencjałem, "całkiem skutecznie" nie powinno w ogóle występować w twoim słowniku. Wciąż czekam na moment, w którym MCU ponownie zainteresuje mnie jako szersza marka, a nie jedynie pojedyncze produkty. Czekam, ale z roku na rok coraz trudniej jest utrzymywać ten entuzjazm przy życiu. Życzę sobie i wam, by nadchodzący rok dał radę to zmienić.
Atuty
- Zakończenie pasuje do szerszej fabuły serialu;
- Odcinek z Winter Soldierem i Red Guardianem jest i ciekawy i zabawny i po prostu dobrze napisany;
- Kolejna nowa, całkiem ciekawa koncepcyjnie postać;
- Storm debiutuje w MCU.
Wady
- Większość odcinków kiepsko pomyślana albo zrealizowana (albo to i to);
- Uparcie pcha na pierwszy plan niemożliwie nieciekawe postacie, zupełnie nie wykorzystując całej masy dużo ciekawszych bohaterów;
- Dziecinny humor regularnie musi ustąpić miejsca dobremu scenopisarstwu.
"A gdyby...?" oferuje niezłe zakończenie historii Uatu, sympatyczny odcinek o niecodziennej przyjaźni i... Trzy godziny przeciętności i scenopisarskiego lenistwa. Jeśli ktoś nie ma jeszcze dosyć MCU, to można sobie włączyć. Na przykład do gotowania.
Przeczytaj również
Komentarze (7)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych