Looney Tunes: Porky i Daffy ratują świat (2024) – recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Gluty atakują świat
Dwie sieroty, Porky i Daffy, zostają znalezione przez dobrotliwego farmera, który wychowuje je na... jąkałę i absolutnego świra. Film pokazuje, że to całkiem urocze, ale nie jestem pewien, czy naprawdę jest się z czego cieszyć. Jak się tak nad tym zastanowić, to wychodzi na to, że brodaty farmer nigdy nie powinien był zostać prawnym opiekunem naszych głównych bohaterów. Ale to nic, bo przecież od kiedy logika naszego świata ma cokolwiek do gadania w świecie Looney Tunes?
Przyznam, że tęskniłem już trochę za jakimkolwiek wysokobudżetowym filmem ze stajni klasycznych postaci animowanych Warnera. Poprzednim razem, już dobre cztery lata temu, dostaliśmy „Kosmiczny mecz 2”, który był... gównem. Nie bójmy się tego słowa. Wcześniej, w 2003, a więc już przeszło dwadzieścia lat temu, dostaliśmy „Looney Tunes: Znowu w akcji”, który może i nie był niczym wybitnym, ale połączenie klasycznych postaci WB z celebrytami z pierwszych stron gazet (tak się tylko mówi), było doskonałym pomysłem. Kilka lat wcześniej to samo zrobiono kręcąc „Kosmiczny mecz” i choć żaden z tych dwóch filmów nie jest niczym wybitnym, to jednak w sercach młodzieży tamtych lat zapisał się złotymi zgłoskami na całą resztę... ich życia. Co najmniej!
Nowożytny powrót klasycznych postaci Warnera nie jest jednak połączeniem animacji z live-action, a w pełni animowanym – klasycznie animowanym – dziełem, w którym najbardziej istotnym elementem układanki nie jest wcale odniesienie się do czegokolwiek prawdziwego, a właśnie coś dokładnie odwrotnego: kompletne odjechanie od jakichkolwiek, choćby i najbardziej podstawowych zasad logiki, fizyki i czego tam jeszcze. To film, w którym może wydarzyć się wszystko, a im mniej ma to sensu, tym lepiej. Nie oznacza to jednak, że film Petera Browngardta jest kompletnie pozbawionym logiki tworem chorego umysłu... Przynajmniej nie do końca.
Looney Tunes: Porky i Daffy ratują świat (2024) – recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Ta przeklęta guma do żucia
Fabuła filmu skupia się na Porkym i Daffymn, którzy porzuceni wspólnie ledwo przeżyli głuszę, zanim adoptował ich niejaki „Farmer Joe”, człowiek obdarzony mięśniami jak Samson, brodą jak, nie wiem, Jezus i prezencją w chmurach jak Mufasa. Po jego majestatycznym odejściu muszą jednak żyć sami, co jest o tyle trudne, że Porky jest całkiem łebskim prosiakiem, nawet jeśli „trochę” się jąka, podczas gdy Daffy jest kompletnym wariatem, przebywającym na zewnątrz tylko ze względu na fakt, że mamy do czynienia z kreskówką inspirowaną latami sześćdziesiątymi. Chłopaki stracą wkrótce swój rodzinny dom, jeśli nie uda im się szybko wykombinować kasy na tamtejszy Sanepid.
Zatrudniają się więc w lokalnej fabryce gumy do żucia, gdzie wreszcie udaje im się odnaleźć powołanie. Wszystko szło by pięknie, gdyby nie to, że pewnego dnia odkrywają, że jakiś obrzydliwie zielony kosmita postanawia wykorzystać tworzony przez nich produkt, aby przejąć kontrolę nad całym światem. To właśnie tu kryje się główna fabuła, główna intryga filmu. Nasi bohaterowie (wraz z zastanawiająco podobną do Porky'ego loszką, Petunią, muszą obronić ziemię przed atakiem z kosmosu, a żeby nie było zbyt nudno, to nasz prosiun smali jeszcze cholewki do swojej najnowszej koleżanki.
Looney Tunes: Porky i Daffy ratują świat (2024) – recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Stare, dobre szaleństwo
Jest to sytuacja o tyle ciekawa, że może kojarzyć się z paroma klasykami kinematografii, wśród których chyba najbardziej wyraźnie lśni „Plan 9 z kosmosu” Eda Wooda. Tam również kosmici przemieniali ludzi w zombie dla swoich celów. Oczywiście WBA przepisuje całą sytuację jako zabawną, za katalizator przemiany biorąc żucie gumy balonowej, lecz w swojej najczystszej formie jest to dokładnie ten sam wątek. Pseudo-horrorowe pochodzenie filmu objawia się również w licznych scenach akcji, zwykle mających jakiś tam związek klasyką gatunku. Jest tu odrobina bardzo delikatnego body horroru, wyraźnie da się wyczuć „Coś” Carpentera, a i entuzjaści „Zielonej pożywki” znajdą coś dla siebie. Scenarzyści ewidentnie znają się na gatunku i czerpali z niego pełnymi garściami. Ciężko zresztą, żeby tak nie było, kiedy za jeden scenariusz zabrało się, uwaga... czternaście osób. I jak ten film miał być koherentny?
Owszem, fabuła „Porky i Daffy ratują świat” nie należy do najbardziej skomplikowanych, ale natłok losowych scen i wydarzeń sprawia, że i tak można poczuć się zagubionym w trakcie oglądania poszczególnych wydarzeń. Niczym nadzwyczajnym nie jest tu nagła retrospekcja, nasi bohaterowie wymyślają kompletnie odjechane plany, za których realizację biorą się praktycznie z miejsca, a które nie mają żadnego związku z logiką naszego świata. Charakterystyka postaci i ich generalny bagaż historyczny sprawiają jednak, że absolutnie oczekujemy tych absurdów, a scenarzyści z miłą chęcią nam je dostarczają. Jasne, nie jest to poziom przemocy, do którego przyzwyczaiła nas klasyka, ale zarówno dialogi jak i humor wizualny, sytuacyjny, stoją na bardzo zadowalającym poziomie. Od początku do końca regularnie zdarzało mi się prychnąć, a czasami wręcz ryknąć śmiechem pełnymi płucami. Nie jest to humor, który podejdzie każdemu – trafiła się nam na seansie, niestety, grupka dzieciaków z zimy w mieście i tak jak część z nich przeżywała wydarzenia z nami, śmiała się i powtarzała teksty, tak spora część naszych kinowych sąsiadach mówiła też, że to największe gówno, jakie w życiu widzieli. Tak więc, powiedziałbym, że nie jest to film dla każdego. Looney Tunes trzeba lubić, a dla dzisiejszego, młodego widza, ich humor to może być jednak trochę za dużo. Stare konie mogą jednak zacierać ręce – czeka ich niezły, nostalgiczny trip.
„Looney Tunes: Porky i Daffy ratują świat” nie są może filmem wybitnym, ale dają nadzieję na to, że klasyczna szkoła kreskówek jeszcze nie umarła. Wydaje mi się, że największym problemem filmu jest czas jego trwania. Nie uważam, że 90 minut to dużo, lecz kiedy bierzemy na tapet dosłownie kilkuminutowe kreskówki i stwierdzamy, ze zrobimy z nich pełen metraż, to lepiej faktycznie być na niego przygotowanym. Tutaj tego przekonania mi zabrakło. Jasne, da się z tego filmu czerpać radość, ale środek ciągnie się jednak trochę. I jest to w pełni zrozumiałe. To nigdy nie były postacie, w których sylwetkę mieliśmy się w czuwać, towarzyszyć im tak długo podczas jednego posiedzenia. Tak więc, ostatecznie stwierdzam, że liczyłem ja coś więcej, ale i tak całkiem solidnie się bawiłem. Zwłaszcza z Juniorem pod pachą.
Atuty
- Porky i Daffy stanowią zgrany duet;
- Porky i Petunia tworzą ładną parę;
- Dużo absolutnie hardkorowych gagów;
- Ogromne pokłady dziwactw, abstrakcji i wszystkiego pomiędzy;
- Koniec końców, całkiem solidny scenariusz.
Wady
- Środek filmu mógłby mieć lepsze tempo;
- Dialogi (przynajmniej w polskiej wersji) zasługują na przepisanie w paru miejscach.
Poproszę o więcej tak nieskrępowanego potoku myśli i nie baczących na konwenanse pomysłów. "Porky i Daffy ratują świat” nie jest niczym wybitnym, ale jeśli czujesz jakąś tam nostalgię do klasyki WB, to prawdopodobnie poczujesz się jak w domu i nawet rozwleczony środek filmu nie będzie ci przeszkadzał. Pozostałej, bardziej „dzisiejszej” widowni, raczej nie polecami.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych