Star Trek: Sekcja 31 (2025) – recenzja filmu [SkyShowtime]. Gene Roddenberry nie byłby dumny

Star Trek: Sekcja 31 (2025) – recenzja, opinia o filmie [SkyShowtime]. Gene Roddenberry nie byłby dumny

Piotrek Kamiński | 18.02, 21:00

Aby zdobyć tron swoich ludzi, Philippa Georgiou musiała odciąć się od wszelkich więzi emocjonalnych, łączących ją z bliskimi. Osiągnęła swój cel, lecz przyszło jej za to zapłacić wysoką cenę. Lata później udało jej się przejść z lustrzanego wszechświata do naszego, gdzie spędza czas jako zarządca stacji kosmicznej Baraam, przybytku pełnego uciech i nielegalnych interesów. Kiedy odwiedzają ją członkowie tajnej Sekcji 31 Galaktycznej Federacji, postanawia się z nimi zabawić, nie mając pojęcia, że przeszłość zaraz zapuka do jej drzwi.

To miał być serial. I to widać. Pięć długich lat temu Michelle Yeoh zasugerowała producentowi, Alexowi Kurtzmanowi, że byłaby zainteresowana dalszym rozwojem swojej postaci. Produkcja serialu miała ruszyć w 2020, lecz zobowiązania aktorki, w połączeniu z wygraniem przez nią Oscara i wybuchem globalnej pandemii sprawiły, że plany trzeba było zmienić. Studio wzięło się za inne seriale w uniwersum Roddenberry'ego (w tym bardzo dobry, animowany „Star Trek Prodigy”, który serdecznie wszystkim polecam), a „Sekcja 31”, bardzo odpowiednio, biorąc pod uwagę metody jej działania, odeszła w cień.

Dalsza część tekstu pod wideo

Autorzy projektu nie dali jednak za wygraną, przepisując go na pełnometrażowy film telewizyjny. Rzecz w tym, że budżet wciąż pozostał raczej serialowy, a i fabuła wciąż sprawia wrażenie sezonu serialu pociętego i posklejanego tak, aby zmieścić się w dwóch godzinach. Nie oznacza to oczywiście z miejsca, że film będzie niewypałem. Odpowiednio mocna fabuła i dobrze napisane postacie obronią się same. Gorzej, jeśli scenariusz pisany był na kolanie, a dokładnie takie wrażenie sprawia „Sekcja 31”. Jeśli nie jesteś fanem „Star Treka”, nie masz tu absolutnie czego szukać. Jeśli natomiast jesteś fanem... uciekaj!

Star Trek: Sekcja 31 (2025) – recenzja, opinia o filmie [SkyShowtime]. Najbardziej podstawowa fabuła wszechświata

Królowa

Fabuła filmu kręci się wokół przepotężnej broni, która byłaby w stanie zniszczyć cały kwadrant kosmosu, gdyby ktoś faktycznie jej użył. Tak się akurat składa, że broń ta wiąże się bezpośrednio z przeszłością Georgiou (Michelle Yeoh), którą ta pragnęła zostawić za sobą. Kobieta zostaje zwerbowana do oddziału Sekcji 31, dowodzonego przez Aloka Sahara (Omari Hardwick), pod którym służą zmiennokształtny Quasi (Sam Richardson), zakuty w wielki egzoszkielet Zeph (Robert Kazinsky), wesołkowaty mikrob, Fuzz (Sven Ruygrok), zamieszkujący na co dzień sztuczne, vulcańskie ciało, posługująca się na misjach swoim ciałem jako walutą Melle (Humberly Gonzalez) oraz Rachell Garrett (Kacey Rohl), przyszła pani kapitan statku Enterprise-C. Wspólnie muszą odnaleźć broń, nim będzie za późno. Szybko jednak okazuje się, że wśród członków oddziału kryje się szpieg, co tylko zwiększa dramatyzm całej sytuacji.

Powinienem był użyć w tym poprzednim zdaniu cudzysłowu, ponieważ coś takiego jak dramatyzm i napięcie nie istnieją w tym filmie. Całkiem szybko zaczynamy domyślać się, kto odpowiada za próbę przejęcia złowieszczej broni – bo przecież w tego typu filmach wszystko, co widzimy musi czemuś później służyć, więc jeśli wydaje ci się, że jakaś scena jest dziwna i nie ma sensu, to możesz być pewien, że pod koniec filmu okaże się szalenie wręcz istotna. Jak na wielki, pełen planet i istnień wszechświat, to film jest całkiem klaustrofobiczny i przy tym pusty. Cały środek filmu to po prostu próby ustalenia kto jest zdrajcą, a ostatni akt jest raczej klasyczną konfrontacją ze stojącym za wszystkim złolem i... to tyle. Być może tego typu fabuła miałaby rację bytu jako animacja dla maluchów, ale od filmu live action wymagam jednak nieco więcej.

Star Trek: Sekcja 31 (2025) – recenzja, opinia o filmie [SkyShowtime]. Zabrakło duszy

W bazie

Warto zaznaczyć jednak, że przejście w animację pomogłoby jeszcze dwóm innym problemom, z którymi męczyć musimy się w tej wersji filmu. Po pierwsze: postacie. Cała załoga Sekcji 31 to chodzące karykatury, rzucające na lewo i prawo czerstwymi żartami, dogadujące sobie, przesadnie teatralnie podając przy tym swoje teksty. Sam nie wiem, czy bardziej drażnił mnie śmieszkujący niczym jakiś Joker z Temu czy coś w tym stylu Fuzz, uparcie dopytujący czy broń zagłady, której szukają to „Godsend” czy „God's hand” wielkolud, Zeph czy może główna bohaterka, nie mogąca się zdecydować, czy jest wojowniczką, podstępną żmiją, przyjaciółką, władczynią czy jeszcze czymś innym. Chyba jednak ta ostatnia, bo dobrze by było mieć w tego typu produkcji główną postać, z którą można sympatyzować, którą da się zrozumieć i której chce się kibicować. Michelle Yeoh jako Georgiou nie jest żadną z tych rzeczy. Kim w takim razie jest? Trudno powiedzieć. Inne postacie najczęściej opisują ją jako potężną zabójczynię, której należy się bać, ale ja tego nie widzę. To kolejny problem tego scenariusza: postacie tylko mówią, co mamy o kim myśleć, jak widzieć czyją relację, co komu chodzi po głowie, zamiast, wiesz... pokazać to po prostu na ekranie. Chemia między postaciami nie istnieje, bo nie ma i z czego powstać. Brakuje fundamentów dobrze przygotowanej historii.

Na koniec zostawiłem sobie efekty wizualne, które przez większą część filmu – pamiętając o tym, że to produkcja telewizyjna – sprawiają całkiem niezłe wrażenie. Teleportacja to jedynie prosty efekt, który można powtarzać w niezmienionej formie setki razy i za każdym razem zadziała równie dobrze, ale nawet i transformacje Quasiego są całkiem w porządku, jeśli nie oglądamy ich klatka po klatce, a i szerokie ujęcia ustanawiające lokację nie wyglądają wcale źle. Problem w tym, że prócz tego, ogólny styl artystyczny jest bardzo nijaki, nie ma tu za bardzo niczego, co mogłoby zapaść nam na dłużej w pamięć, co zapewne wiąże się z niewielkim budżetem całej produkcji. Nasi bohaterowie kręcą się po ogólnie futurystycznych wnętrzach, zwiedzają starą bazę, której główną cechą jest to, że jest brudna i wygląda jakby składała się z samych wąskich tuneli i tak dalej.

Nic w tym filmie nie krzyczy, że mamy do czynienia ze „Star Trekiem”. Mało tego – nie uświadczymy tu również nikogo ubranego w klasyczny mundur Gwiezdnej Floty! To po prostu „jakieś tam, generyczne science-fiction”. Jak bym się nie starał, nie przychodzi mi do głowy nic, co warto by w filmie Olatunde Osunsanmiego pochwalić. Scenariusz jest fatalny, pozbawiony jakiejkolwiek głębi, aktorsko jest w najlepszych momentach poprawnie, a w najgorszych beznadziejnie, czemu nie pomagają kulawo przygotowane dialogi, a wizualnie film zrobiłby znacznie lepsze wrażenie jako animacja. Wymęczyłem się z „Sekcją 31” dwie godziny. Ty już nie musisz.

Atuty

  • Jak na produkcję telewizyjną, CGI miejscami potrafi wyglądać OK;
  • Ze dwa razy się zaśmiałem;
  • Kostiumy?

Wady

  • Okropnie byle jaka, przewidywalna i nudna fabuła;
  • Płaskie, rzucające sucharami postacie, do których nic się nie czuje;
  • Jak na drużynę, to nie bardzo da się coś powiedzieć o łączących ich więziach;
  • Michelle Yeoh nie może się zdecydować, co gra;
  • Brzmi i wygląda nudno, bez wyraźnego kierunku artystycznego;
  • Irytująca, rozpraszająca, pełna nagłych zbliżeń praca kamery;
  • To nie jest Star Trek.

„Star Trek: Sekcja 31” mógł być niezłym serialem, ale jako pełnometrażowy film nie sprawdza się dobrze. Płaskie postacie, prostacka intryga, nijakie wizualia i widoczny jak na dłoni, niski budżet nie zachęcają do seansu, więc jeśli nie jesteś uber-fanem marki, który po prostu musi zobaczyć wszystko, co ma w tytule „Star Trek”, to zalecam trzymać się z daleka.

3,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper