Jeden na milion (2025) - recenzja filmu [Monolith]. Ciepły film familijny o niecodziennej rodzinie

Jeden na milion (2025) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Ciepły film familijny o niecodziennej rodzinie

Piotrek Kamiński | Wczoraj, 20:00

Scott od zawsze miał plan na siebie. Zdobyć wymarzoną pracę, do 30-ki kupić dom i tak dalej. Wszystkie te plany wysypały się jednak, kiedy poznał Teresę, a chwilę później zrobił jej dziecko. Biorąc odpowiedzialność za swoje czyny, założył rodzinę. Od samego początku nie mieli jednak lekko, ponieważ ich syn, Austin, urodził się z autyzmem i odziedziczoną po mamie przypadłością, która sprawia, że jego kości są niemożliwie wręcz kruche.

Film Jona Gunna, autora hitów takich jak "Jesus Revolution" czy "I still believe" to z grubsza prawdziwa historia Austina i jego rodziny, opisana przez jego ojca w książce "The Unbreakable Boy: A father's fear, a son's courage and a story of unconditional love" i osobiście uważam, że już sam ten fakt sprawia, że wydaje mi się ona absolutnie niesamowita. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Łatwo jest wymyślić ckliwe głupoty, naciągane historyjki, których jedynym celem jest wyciśnięcie z widza paru łez, nieważne jakim kosztem. Bo historia AuzMana, jak wołają na niego bliscy, sprawia wrażenie takiej do przesady smutnej, trudnej historii, która jakimś cudem kończy się do dobrze. Lecz fakt, że (przynajmniej) spora część z tego, co widzimy naprawdę się wydarzyła, nadaje obrazowi Gunna wagi, stawia go twardo na ziemi i pozwala widzowi opuścić gardę i dać się szczerze poruszyć. I miejscami trochę wkurzyć, bo choć uważam, że "Jeden na milion" to solidny film, to jednak za uszami ma więcej niż Shrek.

Jeden na milion (2025) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. I jego tata, Scott LeRette 

Rodzina

Mimo że tytuł - tak po polsku, jak i po angielsku - odnosi się do AuzMana (Jacob Laval), powiedziałbym, że film tak naprawdę opowiada o jego ojcu, Socttcie (Zachary Levi), o drodze, jaką musiał przejść, by stać się takim ojcem, jakiego potrzebowali jego synowie, o kłodach rzucanych mu pod nogi przez los, o tych, które rzucał sobie sam. Wygadany Austin jest natomiast narratorem całej opowieści, dodającym od siebie a to odrobinę humoru, a to zaskakująco głęboki komentarz. Cierpi na tym jednak trochę jego własna charakteryzacja - poza paroma ogólnymi stwierdzeniami na temat jego sposobu bycia, tego jak postrzega świat, nie ma tu zbyt wiele więcej o nim jako osobie. Film często traktuje go jak jakiegoś magicznego cherubinka, sprawiającego, że wszystko jest lepsze, a ludzie weselsi. Nigdy nie czułem, że naprawdę go rozumiem, że film daje mi go intymnie poznać.

Dobrze więc, że wątek Scotta jest na tyle mocny, żeby utrzymać uwagę widza przez tych 110 minut, nawet mimo tego, że nieustannie przerywają go inne, pomniejsze historie reszty rodziny. I niby nie ma w tym nic złego, ale niech w takim razie te historie do czegoś prowadzą. Wątek Teresy (Meghann Fahy) dodaje kolejną cegiełkę do całej układanki, jasne, ale przy tym również nie zostaje w żaden sposób rozwinięty, a miejscami wręcz stawia żonę Scotta w mocno niekorzystnym świetle, czego twórcy filmu, zdaje się, nie planowali. Najgorzej jednak na tym układzie wyszedł młodszy brat AuzMana, Logan (Gavin Warren), uroczy, pełen cierpliwości chłopiec, który WIECZNIE spychany jest na bok, bo ma bardzo wymagającego brata, a film... Nigdy nawet nie porusza tego tematu. "Przesuń się, bo zasłaniasz Austina" i jedziemy dalej. Scenarzyści dają mu niby oddzielny wątek szkolnego łobuza, który z jakiegoś powodu postanowił się na niego uwziąć, który ostatecznie jest jednak mocno sztampowy i zbyt pospiesznie zrealizowany.

Jeden na milion (2025) - recenzja, opinia o filmie [Monolith]. Dlaczego Zachary Levi ma takie problemy w Hollywood?

Diagnoza

Czego by jednak nie mówić o deczko przesadnie rozwarstwionej fabule filmu, trzeba przyznać, że aktorsko musiał to być ważny projekt dla całej obsady, ponieważ ich niezaprzeczalnej chemii i żywych emocji nie przysłonił nawet skądinąd całkiem niezły dubbing. W szczególności Levi, z klasyczną dla siebie energią i wielkim uśmiechem był niesamowicie łatwy do polubienia, co jest o tyle ważne, że jego postać to raczej złożony człowiek - łatwo z nim sympatyzować widząc z jak wielu rzeczy zrezygnował, żeby wziąć odpowiedzialność za swoje ruchliwe plemniki, ale z drugiej strony, ciężar tego, co mogło być, a nie jest wyraźnie mu ciąży, co w połączeniu z ciężką pracą sprawia, że relaksu szuka na dnie butelki wina. A później drugiej, a czasami i trzeciej. Scott nie jest ideałem, ale tym, co sprawia, że jest tak udaną postacią, jest fakt, że się stara. Szkoda, że reszta postaci, jak już wspominałem, wypada przy nim tak blado.

Jak nietrudno się domyślić po filmografii reżysera, "Jeden na milion" to film silnie zakorzeniony w religii. Któż niby miałby nas uratować w godzinie potrzeby, jeśli nie bóg?! Wątek ten nie jest jednak jakoś bardzo nachalny, więc jeśli jesteś uczulony na religię, to nie musisz się przesadnie martwić. Jasne, lokalny kaznodzieja - kolejna postać minimalnie tylko scharakteryzowana - jest istotnym elementem drogi Scotta, ale to nie tak, że pcha się widzom, że tylko Jezus ich ocali czy coś podobnego. Powiedziałbym wręcz, że wiara zaprezentowana została przyjemnie, jak stare, niewzruszone drzewo, którego zawsze można się przytrzymać podczas zawiei, które będzie tam, jeśli tego potrzebujesz. No i dostajemy dzięki niej jeden z fajniejszych żartów w całym filmie, związany mocno z postacią Joe (Drew Powell), o którym... Wolę nie opowiadać. Zobaczysz.

"Jeden na milion" to, że wysilę się na głupi żart, jeden film z milionem problemów. Centralny wątek jest na tyle rozwinięty, że poboczne nie mają już czasu, żeby porządnie wybrzmieć (może trzeba było je wyciąć?). Tytułowy bohater jest gościem we własnym filmie. Część scen nie zgrywa się tonalnie z zamiarem twórców. Sama historia Scotta i jego syna jest jednak na tyle mocna, że broni się nawet mimo tych problemów. To nie jest produkcja, która mogłaby ubiegać się o Oscara, jasne, ale działa jako poruszający film familijny, w jednych miejscach wesoły, w innych smutny, z jakąś tam wartością edukacyjną dla młodszej części widowni.

Atuty

  • Świetny Zachary Levi;
  • Aż trudno uwierzyć, że to prawdziwa historia, co tylko dodaje jej mocy;
  • Regularnie jest się z czego pośmiać;
  • Potrafi wzruszyć;
  • Dobra chemia między całą obsadą.

Wady

  • Po macoszemu potraktowane wątki poboczne;
  • Austin jest gościem we własnym filmie;
  • Miejscami trochę zbyt ckliwy.

"Jeden na milion" byłby lepszym filmem, gdyby mocniej skupił się na samym Austinie. Zamiast tego mamy film z jednej strony przybliżający sylwetkę osoby w spektrum autyzmu, z drugiej komediodramat dla dorosłych, ale elementy te nie są wyważone dostatecznie dobrze, by wybrzmieć prawdziwie czysto. Niemniej, my z synem bawiliśmy się bardzo dobrze.

7,0
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper