Tysiąc ciosów (2025) - recenzja pierwszego sezonu serialu [Disney]. Twórca Peaky Blinders rozczarowuje

Tysiąc ciosów (2025) - recenzja i opinia o pierwszym sezonie serialu [Disney]. Twórca Peaky Blinders rozczarow

Jan_Piekutowski | Wczoraj, 10:25

Po zakończeniu prac nad “Peaky Blinders” Steven Knight nie zapadał się pod ziemię, stworzył między innymi ciepło przyjęte “This Town”. Niemniej, to “Tysiąc ciosów” przedstawiano jako duchowego spadkobiercę sagi o rodzinie Shelbych. Czy się udało?

Wyjściowy pomysł jest ciekawy, a jednocześnie umocowany historycznie. Główny wątek fabularny dotyczy historii Ezekiasza Moscowa (Malachi Kirby), który w 1880 roku ucieka z Jamajki do Wielkiej Brytanii, aby zostać poskramiaczem lwów. Kończy jednak jako bokser najpierw barowy, następnie zaś salonowy. Istotną rolę odgrywa też gang 40 Elephants, który składa się w całości z kobiet. Gang ten, podobnie jak Moscow, istniał w świecie rzeczywistym i działał od końcówki do XVIII wieku aż do połowy XIX. Dodajmy, że dwie strony zostają zawiązane postacią Henry’ego "Cukra" Goodsona (Stephen Graham). To samozwańczy król East Endu - co konfliktuje go ze Słonicami - oraz organizator nielegalnych walk bokserskich, co konfliktuje go z Moscowem oraz jego towarzyszem, Alecem Munroe (Francis Lovehall).

Dalsza część tekstu pod wideo

Zapowiadało się więc nieźle. Steven Knight, pomysłodawca “Peaky Blinders”, wrócił do ukochanego, obskurnego okresu w dziejach Wielkiej Brytanii, wątki historyczne mieszają się z fikcją, a kwestie społeczne mogły zostać wyciągnięte na pierwszy plan. A jednak, z jakiegoś powodu, nie wypaliło.

Tysiąc ciosów (2025) - recenzja i opinia o pierwszym sezonie serialu [Disney].  Za dużo grzybów w barszczu

A Thousand Blows recenzja
resize icon

Największym problemem “Tysiąca ciosów” wydaje się mnogość poruszanych wątków. Każda ze wspomnianych stron konfliktu otrzymuje swój czas antenowy, ale nie otrzymuje go wystarczająco dużo. Cierpi na tym podbudowa, której brakuje, co owocuje mało satysfakcjonującym zakończeniem losu kilku bohaterów. W efekcie, gdy ktoś ginie, niezbyt nas to interesuje, a to sporą wadą serialu osadzonego w czasach ściśle związanych z gęsto ścielącym się trupem. 

Nie jest to wina metrażu - serial liczy sześć odcinków po około godzina każdy - ale scenariusza. Próżno uciekałem przed wrażeniem, że całość serialu można by spokojnie zamknąć w maksymalnie dwugodzinnym filmie. Wystarczyło wyciąć niepotrzebne wątki, których jest sporo, a przede wszystkim pozbawić “Tysiąc ciosów” irytujących zapychaczy. Pierwszy odcinek daje nam obietnicę, ale trzy kolejne sprawiają, że fabuła niemal stoi w miejscu, przede wszystkim w kwestii Moscowa, którego mimo wszystko uczyniono centralną postacią.

Knightowi nie udało się uciec przed wyzwaniem, jakie sam sobie rzucił. Czuć, że twórca nie chciał, aby jego kolejny serial oscylował wokół jednej postaci - tak było z “Peaky Blinders” i Tommym Shelbym - ale nie wyszło. Nikt nie ma wątpliwości, że “Tysiąc ciosów” opowiada przede wszystkim o czarnoskórym chłopaku z Jamajki, a nie liderce Słonic, Mary Carr (Erin Doherty) lub “Cukrze”, który w ogóle schodzi na dalszy plan, chociaż za sprawą rewelacyjnej kreacji Grahama jawi się jako najjaśniejszy punkt nowości Disney+.

Tysiąc ciosów (2025) - recenzja i opinia o pierwszym sezonie serialu [Disney]. Plastikowe dialogi

A Thousand Blows recenzja
resize icon

“Cukier” jest bowiem jedyną postacią, której byłem w stanie uwierzyć. Wielka w tym zasługa Grahama. 51-latek wyraźnie zmienił swoje fizis, nabył masy mięśniowej przypominającą stal. Doskonale pasuje do (teoretycznie) brudnego Londynu, należy do robotniczej klasy, można określić go trywialnym mianem gościa znającego trudy życia. Odbija się to na jego zachowaniu, stylu walki w ringu, ubiorze. Mamy do czynienia z bohaterem autentycznym, chociaż - w moim przekonaniu - niepotrzebnie uratowanym przed zatraceniem w finale pierwszego sezonu. Gdyby wątek Goodsona zamknąć wyraźniej, ostrzej, “Tysiąc ciosów” mogłoby tylko na tym zyskać. 

Serialowi brakuje bowiem… wulgarności. Względem “Peaky Blinders” przypomina bajkę dla dzieci, ale nie chodzi nawet o to, aby wszystko zestawiać z dziełem, jakiemu niełatwo dorównać. “Tysiąc ciosów” nie broni się samo w sobie, bo chociaż ma ambicje serialu historycznego, to zawiesić niewiarę szalenie trudno. Dialogi zawodzą, w pewnym momencie historia Muscowa i Munroe’a staje się zawstydzająco ckliwa, a plany napadu przygotowane przez Słonice niemal zawsze okazują się skuteczne, chociaż zdarza się, że są głupie jak jasna cholera.

Szczytem - nie traktujcie tego jako spoiler - finał rabunku porcelany oraz przybycie na ratunek jednej z pobocznych postaci. “Tysiąc ciosów” niejako urąga inteligencji swoich bohaterów. Odnoszą sukcesy nie tyle dzięki fantastycznemu przygotowaniu, ale przede wszystkim szczęściu. Gdy zaś wydaje się, że passa została bezpowrotnie przerwana, to następuje niesatysfakcjonująca wolta. Można odnieść wrażenie, że serial boi się skrzywdzić bohaterów, co sprawia, że na większe emocje trzeba poczekać przynajmniej do drugiego sezonu. Ten został już zapowiedziany, otrzymał nawet zwiastun. 

Tysiąc ciosów (2025) - recenzja i opinia o pierwszym sezonie serialu [Disney]. Teatr jednego aktora

A Thousand Blows recenzja
resize icon

Mimo tych zarzutów nie mogę żałować, że spędziłem czas przy produkcji Disney+. Ten serial broni się dwiema rzeczami, które wiele osób uzna za kluczowe w przypadku takiej historii. Przede wszystkim - sceny pojedynków bokserskich. Proste, ale bardzo satysfakcjonujące. Dopracowana choreografia, celne pokazanie różnic między walką na gołe pięści a potyczką w rękawicach. Co więcej, część zawodników otrzymuje swoje unikalne style, widać to najbardziej na przykładach Moscowa, Munroe’a, “Melasy” i “Cukra”. No właśnie, “Cukra”.

Graham jest genialny. Żałuję, bardzo żałuję, że “Tysiąc ciosów” nie skupia się mocniej na nim. O kreacji doświadczonego aktora napisałem już wcześniej, ale muszę się powtórzyć. O ile bowiem nie mam poczucia, że pozostałych bohaterów nie mógłby zagrać ktoś inny, o tyle “Cukier” to po prostu Graham. Pasuje do tej postaci idealnie, nie tylko wyglądem, ale przede wszystkim sposobem grania. “Cukier” to choleryk, postać mroczna, utkana z bólu, żalu, niezrozumienia, a jednocześnie oszczędna w środkach wyrazu. Obserwowanie Grahama przypomina obserwowanie tykającej bomby. Na wybuch trzeba poczekać, ale gdy już do niego dochodzi, to stopy niebezpiecznie wysuwają się nam z kapci. Jeśli to was przekonuje, sprawdźcie “Tysiąc ciosów”. Niewykluczone, że - podobnie jak większość widzów - będziecie się doskonale bawić. Ja pozostaję nieco rozczarowany.

Atuty

  • Wybitny Stephen Graham
  • Choreografia walk
  • Soundtrack

Wady

  • Za dużo wątków, za słaby scenariusz
  • Dłużyzny fabularne
  • Zbyt czysty

“Tysiąc ciosów” nie może być porównywane z “Peaky Blinders”, bo zostanie znokautowane w pierwszej rundzie. Już bez tego zestawienia nowy serial Stevena Knighta ma sporo problemów, ale jednocześnie, jakimś sposobem, wciąż może dostarczyć niezobowiązującej rozrywki.

6,0
Jan_Piekutowski Strona autora
cropper