
Indiana Jones i Wielki Krąg — recenzja wersji na PS5. Zaproszenie dla spóźnialskich
Niecałe cztery miesiące musieli czekać posiadacze PS5 na możliwość zagrania w nowe przygody Indiany Jonesa. Zazwyczaj dodatkowe miesiące pozwalają deweloperom szlifować swoją produkcję, jednak rzut oka na recenzje Xboksowego / pecetowego wydania pokazują, że nie było za bardzo tutaj czego poprawiać. Indiana Jones i Wielki Krąg jest kompletnym tytułem i idealnym wyborem dla fana kina przygodowego, nawet jeśli jakimś cudem nie lubicie postaci Indiany Jonesa.
Gdy zapowiadano ten tytuł, miałem pewne obawy, czy MachineGames jest idealnym studiem, do podjęcia tej rękawicy. Na swoim koncie mieli już nowe odsłony Wolfensteina, więc doświadczenie w grach, gdzie bijemy po gębach nazistów, mogli dopisać do swojego portfolio. Nie bardzo sobie jednak wyobrażałem grę o Indym w formacie FPP, gdzie czasami kamera przełącza się na perspektywę zza pleców bohatera. Recenzje publikowane pod koniec zeszłego roku mówiły wszem wobec, że wszystkie elementy tej układanki pasują do siebie idealnie. Po ograniu tego tytułu mogę się z tymi opiniami wyłącznie zgodzić. Dawno nie grałem w tak dobrą, mainstreamową produkcję na licencji, przy której nie bardzo miałbym się do czego doczepić.




Gra, która mogłaby być filmem
Tak, wiem, opinii o tym, że Wielki Krąg śmiało mógłby stać się pełnoprawnym i kanonicznym elementem marki Indiany Jones, przeczytaliście pewno już na potęgę. Nie mogę jednak nic na to poradzić, że tak faktycznie jest. Akcję osadzono po „Poszukiwaczach Zaginionej Arki”, a przed „Ostatnią krucjatą”, pozwolono sobie więc luźno rozwinąć niektóre wątki potraktowane po macoszemu w filmach. Samej historii, na której oparto Indiana Jones i Wielki Krąg nie będę Wam spoilerował. Po pierwsze — zainteresowani i tak mają już ją za sobą, a ci, którzy jeszcze nie mieli okazji zagrać, wyjdą lepiej na tym, gdy sami będą po prostu chłonąć kolejne elementy scenariusza. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę, że nie jest on przesadnie skomplikowany i pozbawiony większych zwrotów fabularnych.
Oczywiście to nie tak, że gra ich wyjątkowo potrzebuje. Otwarcie gry, które odtwarza 1 do 1 scenę z Poszukiwaczy Zaginionej Arki, pokazuje, w jakie tony chcieli uderzyć scenarzyści. Nie znajdziemy tutaj górnolotnego przesłania czy moralizatorskich wątków. Gdy na samym początku gry tajemniczy gigant wykrada statuetkę kota-mumii, błyskawicznie trafiamy do Watykanu, depcząc po jego śladach. Powolne odkrywanie tajemnic świata wpisuje się idealnie w to, czym były filmy. Przesycone przygodą, opakowane archeologią w nieco fantastycznym wydaniu. W innych produkcjach moglibyśmy uznać wiele momentów za naciągane, tutaj pasują one w 100% to konwencji. Nie ma więc większego znaczenia, czy myszkujemy po Watykanie, odkrywając jego sekrety pod nosem Mussoliniego, czy lądujemy w piekącej słońcem Gizie.
Spora zasługa w pozytywnym odbiorze scenariusza leży we wspaniałej grze aktorskiej aktorów głosowych. I nie mam na myśli tutaj Troya Bakera, który w 95% przypadków brzmi tak samo, jak Harrison Ford. Marios Gavrilis jako nazistowski naukowiec Emmerich Voss wypada wręcz perfekcyjnie. Nie odstaje również w pierwszoplanowej roli Alessandra Mastronardi, która wciela się w postaci Giny. Przekomarzanie się z Indym w jej wydaniu w żadnym momencie nie wydaje się naciągane. Tony Todd wart jest wspomnienia, choć w jego wypadku, granie ogromnej, budzącej strach postaci to był chleb powszedni. Oczywiście nie byłbym w stanie docenić gry aktorskiej, gdyby nie reżyseria scen i poziom zaawansowania technologicznego motion capture, animacji ruchu i mimiki postaci. W tym aspekcie, poza początkowym fragmentem, w którym kompletnie nie leżało mi to, jak zrobiono postać Satipo.
Gra, która wyprzedza moje wyobrażenia
Jak już wspomniałem, brakowało mi wiary w to, że MachineGames będzie w stanie zrobić dobrą grę z Indianą Jonesem w formacie FPP i elementami TPP. Jeszcze kilka lat temu, gdyby ktoś mnie zapytał, w jakim gatunku seria czułaby się najlepiej, odpowiedziałbym, być może z powodu braku większej wyobraźni, że jako przygodowa gra akcji z perspektywy trzecioosobowej. Wiecie, Uncharted, ale z Indianą Jonesem. Wychodzi na to, że brakuje mi wyobraźni i pozostaje mi się cieszyć, że Indiana Jones i Wielki Krąg postawiło na tak unikatowy miks. 90% rozgrywki obserwujemy z perspektywy oczu bohatera, kamera przełącza się jedynie podczas wspinaczek i na potrzeby scenek przerywnikowych.
Zabieg ten nie tylko pozwala nam na lepsze wczucie się w bohatera, ale też pozwala dyktować tempo rozgrywki. Idealnie wyważone spokojniejsze segmenty, gdzie przemierzamy lokacje w poszukiwaniu wskazówek na temat głównego zadania, przeplecione są wypełnionymi akcją i imponującymi, charakterystycznymi dla marki Indiany Jones momentami, w których uciekamy przed efektami wpadnięcia w starożytną pułapkę. Doceniam również, że twórcy oparli się pokusie napchania Indiana Jones i Wielki Krąg aspektami RPG, obecnymi w praktycznie każdej grze AAA. Owszem, repertuar Jonesa może zostać poszerzony, ale tylko wtedy, gdy uda się nam odnaleźć podręczniku uczące nowych “technik”. Te musimy wykupić za punkty zdobywane na odkrywaniu sekretów, znajdziek i zaliczaniu dodatkowych misji. A tu należy zaznaczyć, że owe misje w żadnym wypadku nie są zapychaczami i świetnie uzupełniają główny wątek, pozwalając lepiej poznać odwiedzane lokacje i napotykane postacie.
Sama eksploracja jest naturalna i gra w żaden sposób nie wymusza na nas szukania znajdziek czy odstępowania od głównego wątku. Lokacje same w sobie to tego zachęcają. Dawno nie widziałem tak dobrze zaprojektowanych poziomów, które jednocześnie byłyby obszerne, ale wypchane punktami wartymi naszej uwagi. Obojętnie czy mówimy o uliczkach Watykanu, miasteczkach Gizy, czy zapomnianych przez boga tunelach prowadzących do skarbów. Zero pustego przelotu, świetnie poprowadzone skróty, czasami zablokowane do pewnego momentu w fabule. Jeśli ktoś chciałby mnie przekonać, że Indiana Jones i Wielki Krąg mogłyby stać się wzorem dla metroidvanii i szablonem dla deweloperów jak ograniczać zmęczenie backtrackingiem do minimum, to uwierzyłbym błyskawicznie. Świetnie wypada również dowolność sposobu przechodzenia gry. Mimo że skradanie się, korzystanie z przebrań i załatwiania wrogów po cichu jest sugerowanym sposobem gry, to nikt nie broni nam wzięcia w ręce broni palnej i wystrzelania sobie drogi do celu. Całość uzupełnia walka wręcz, która również zasługuje na pochwały. Okładanie pięściami jest mięsiste, podobnie jak zdzielenie wroga łopatą w głowę. Albo młotkiem, łapką na muchy, butelką czy gitarą. Interaktywność obiektów, zwłaszcza tych, którymi możemy zrobić krzywdę, robi ogromne wrażenie.
Nie obawiajcie się jednak tego, że zawartość gry mocno skręca w kierunku akcji. To nie seria Uncharted. Jeśli sami nie będziemy robić zamieszania, to większość czasu spędzimy na zbieraniu poszlak i rozwiązywaniu zagadek środowiskowych. A skoro przy tym jestem, muszę pochwalić twórców za nienachalne podpowiedzi, które ostatecznie podają nam na talerzu rozwiązanie. To idealny sposób, by mniej wprawnym ułatwić grę, nie zabierając reszcie wyzwania.
Gra praktycznie pozbawiona wad
Jeśli ktoś zadał sobie na samym początku pytanie, po co recenzować drugi raz coś, co wyszło cztery miesiące temu, to wyjaśniam, że rozumiem tok myślenia. Być może jednak są osoby, które chcą wiedzieć, jak wypada Indiana Jones i Wielki Krąg na PS5. I cóż, gra robi ogromne wrażenie pod względem wizualnym, wykorzystując dodatkowe bajery PS5 Pro, by dostarczyć rozgrywkę w płynnych 60 klatkach na sekundę w rozdzielczości (zazwyczaj) 4K. Choć to nie powinno być zaskoczeniem, xboksowa wersja robiła równie dobre wrażenie.
Nie oznacza to jednak, że to produkt idealny. Parę razy nie wczytały mi się skrypty, które miały pchnąć zadanie do przodu. Pomagał restart punktu kontrolnego, który zazwyczaj robiony był na chwilę przed problematycznym miejscem. Z dwa razy grę mi też scrashowało do menu konsoli. Oczywiście to błędy, które mogą, ale nie muszą pojawić się u każdego, więc nie przywiązuję do nich aż tak dużej uwagi.
Nieco inaczej mam w innej kwestii. Mowa o dubbingu. A raczej braku możliwości jego zmiany poziomu gry. Nie ukrywam, że kompletnie nie leży mi polski głos Indiany Jonesa, więc chciałem od razu zmienić w grze głosy postaci na oryginalne, angielskie, a napisy pozostawić sobie po polsku (tylko u osób mówiących w innym, niż angielski). Niestety, mimo że takiej opcji nie było na Xboksie i PC, to i na PS5 jej zabrakło. Pozostaje zmiana menu konsoli na angielski i granie w Indiana Jones i Wielki Krąg po angielsku, bez polskich napisów. Jednak jeśli ktoś uzna, że to nie jest dla niego większy problem, to się z tym zgodzę.
Dowiedzieliśmy się w grudniu, że Indiana Jones i Wielki Krąg to świetna gra, utwierdzamy się w tym teraz, w pierwszej połowie kwietnia, grając w to na PlayStation 5. Jeśli więc jeszcze nie graliście w Indiana Jones i Wielki Krąg, to zróbcie sobie przysługę i nadróbcie to niedociągnięcie. Gdyby ktoś uznał, że gra powinna dostać nagrodę za najlepszy tytuł tego roku, to w ogóle bym się o to nie obraził.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Indiana Jones i Wielki Krąg.
Ocena - recenzja gry Indiana Jones i Wielki Krąg
Atuty
- Prosta, acz wciągająca historia, świetnie oddająca ducha Indiany Jonesa
- Idealny balans rozgrywki między akcją, eksploracją, a skradaniem
- Świetny design poziomów
- Nienachalne aspekty rozwoju postaci powiązane ze znadźkami
- Wizualny majstersztyk
Wady
- Brak opcji zmiany dubbingu w opcjach gry
- Drobne problemy techniczne
MachineGames pokazało kolejny raz, że gry, w których bijemy po gębach nazistów, wychodzą im najlepiej. A jeśli dodamy do tego faszystów, poszukiwanie skarbów, specyficzny klimat Indiany Jonesa, wyjdzie nam produkt pozbawiony większych wad. Jeśli macie ograniczony budżet na gry, to Indiana Jones i Wielki Krąg powinno być na szczycie listy zakupowej.
Graliśmy na:
PS5
Przeczytaj również






Komentarze (140)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych