
Mandragora: Whispers of the Witch Tree - recenzja i opinia o grze [PS5]. Gorzka pieśń o odkupieniu i porażce
Gdyby język mógł śnić, Mandragora byłaby jego koszmarem – i zarazem marzeniem. To gra, która nie tylko mówi w języku Soulslike’ów i Metroidvanii, ale uprawia w nim prawdziwą poezję. Krwawy, gotycki wiersz pełny cierpienia, frustracji, ale też niebywałego triumfu. To tytuł, który uwielbia cię miażdżyć, po czym – niczym sadystyczny mentor – każe wstać i spróbować jeszcze raz. I co gorsza… trudno się od niego oderwać.
Za Mandragora: Whispers of the Witch Tree stoi węgierskie Primal Game Studio, które do tej pory nie miało na swoim koncie wielkich hitów. Recenzowana dziś Mandragora to ich najambitniejszy projekt i zarazem pierwsze poważne wejście w świat dużych gier – wcześniej działali raczej w segmencie mniejszych, mobilnych tytułów i kontraktowych zleceń. Co ciekawe, zespół od początku deklarował inspiracje Dark Souls, Salt and Sanctuary, Final Fantasy X oraz klasykami jak Castlevania: Symphony of the Night i te wpływy są w grze wyczuwalne niemal na każdym kroku. Widać, że twórcy to nie tylko entuzjaści gatunku, ale też bardzo uważni obserwatorzy jego ewolucji – Mandragora nie kopiuje ślepo, ale przetwarza znane elementy przez własną, autorską wizję.
Gra, która mimo ograniczeń budżetowych, bije sercem pasji i świadomości tego, co robi. To solidny debiut w świecie „większych” tytułów – i jeśli studio utrzyma ten kierunek, ich następna pozycja może być szalenie intrygująca. Gatunki soulslike 2D i Metroidvania od lat cieszą się niesłabnącą popularnością wśród graczy lubiących wyzwania, eksplorację i złożone systemy progresji. Choć oba terminy są często mylone, w rzeczywistości łączą się na zasadzie komplementarnej fuzji – soulslike wnosi ciężką, precyzyjną walkę i wysoką trudność, Metroidvania – eksplorację nieliniowego świata z mechaniczną progresją i tzw. backtrackingiem.




Gdzieś między Entropią, a determinacją
Świat Mandragory nie jest tylko tłem dla rozgrywki – to aktywny uczestnik wydarzeń, organiczna przestrzeń, która żyje, choruje i umiera razem z graczem. Faelduum, duszna kraina gnijących ruin i przeklętych dolin, emanuje atmosferą końca. Tutaj entropia nie jest tylko fizycznym stanem – to filozofia istnienia. Od pierwszych kroków w tym świecie czujesz ciężar dekad zaniedbania i przemocy. Gotycka estetyka przypomina skrzyżowanie Bloodborne z Salt and Sanctuary, ale bez pustych ozdobników – każdy zakątek opowiada historię, każdy przeciwnik jest świadectwem upadku. To świat, który przytłacza, ale i wciąga – fascynuje nie tyle pięknem, co beznadzieją.
Fabuła, choć oparta na znajomym fundamencie – wątpiący Inkwizytor zderzający się z własnym sumieniem – nie do końca spełnia swój potencjał. Owszem, Priest-King jako figura totalitarna wypada przekonująco, a sam proces odklejania się od doktryny ma ciekawy, subtelny rozwój. Problem w tym, że tempo narracji jest nierówne, a większość wydarzeń rozgrywa się z dala od gracza – poza jego wpływem i bez dramatycznego ciężaru. Przez długie godziny trudno o angażujące punkty zwrotne czy emocjonalne kulminacje. Dialogi bywają dobrze napisane, zwłaszcza w rozmowach z NPCami, ale gra nie stawia fabuły w samym centrum. To raczej mglista rama niż rdzeń doświadczenia. Coś pobocznego, co jest dodatkiem do mechanik rozgrywki.
Mandragora ma piękne, ręcznie malowane tła czy modele postaci




Oczywiście, są w tej historii momenty, które robią wrażenie – jak niejednoznaczne wybory moralne, konsekwencje drobnych decyzji czy urokliwe absurdy, jak rozmowy z uwięzionym wampirem czy alchemikiem-nawiedzeńcem. Tyle że te momenty nie układają się w spójną opowieść. Bardziej czuć tu klimat niż narracyjną konsekwencję. Jeśli szukasz mocnej, prowadzonej historią przygody – Mandragora może cię znużyć. Ale jeśli potrafisz czytać świat między słowami, interpretować niedopowiedzenia i chłonąć nastrój – odnajdziesz w niej coś autentycznie wyjątkowego.
Największym problemem fabuły nie jest jej jakość per se, tylko nieustępliwa świadomość, że stworzona została jako dodatek – ginie w cieniu gameplayu i eksploracji. Gracz, zamiast być uczestnikiem dramatu, staje się raczej obserwatorem ruin. To podejście ma swój urok i cel, ale też alienuje. Faelduum jest fascynujące, ale emocjonalnie chłodne. W rezultacie trudno o zaangażowanie w losy postaci czy przejmowanie się losem świata, który sam już dawno się poddał. Nie każdemu to przeszkodzi – ale warto takie rzeczy wiedzieć, zanim się w tę historię zanurzymy.
Mechaniczna surowość – gra, która nie wybacza
W Mandragorze nie ma miejsca na półśrodki. Nie znajdziemy tu prowadzenia za rączkę, czy wygodnych checkpointów co pięć minut. Od samego prologu gra pokazuje pazury – nie po to, by szokować, ale żeby jasno zakomunikować, że każde starcie, nawet z pozornie błahym przeciwnikiem, może zakończyć się śmiercią, jeśli podejdziesz do niego jak do typowego "mobka". Projekt AI, zróżnicowanie wrogów i dynamiczne animacje sprawiają, że nawet zwykła walka wymaga czujności. A bossowie? To oddzielna liga – niektóre starcia są jak łamigłówki, inne niczym brutalne testy refleksu. I co najważniejsze: większość z nich ma sens, charakter i logikę. Pokonanie takich wrogów daje satysfakcję nie dlatego, że są dobrze skonstruowani mechanicznie, ale dlatego, że musiałeś się nauczyć ich systemów walki i przewidywać kolejne ruchy. Jak w soulsach.
Jednocześnie, trzeba uczciwie zaznaczyć, że balans poziomu trudności nie zawsze jest odpowiednio wyważony. Niektóre momenty wydają się sztucznie podbite – szczególnie tam, gdzie przeciwnicy nagle dostają absurdalne bonusy do obrażeń lub odporności. System staminy, choć świetnie zaprojektowany, bywa uciążliwy w ciasnych przestrzeniach, gdzie brak miejsca na manewr niweczy cały plan taktyczny. A klasowe ograniczenia – na przykład brak parowania w większości buildów – zmuszają do konkretnego stylu gry, który nie każdemu przypadnie do gustu. To nie tyle wada, co ograniczenie – ale wyraźne i czasem frustrujące.
Mandragora ma też całkiem rozbudowany system dialogów




Sporo zależy również od wybranej klasy. Czarodzieje, na przykład, bardzo cierpią na wczesnych etapach gry – system many jest zbyt skąpy, a dostępne mikstury zbyt słabe, by sensownie prowadzić ofensywę. Z kolei klasy oparte na sile radzą sobie znacznie lepiej, co może zniechęcić tych, którzy liczyli na równe szanse. Podobnie z ekwipunkiem – jego statystyki nie zawsze mają czytelne przełożenie na faktyczne zmiany w walce. To drobiazgi, które nie psują gry, ale tworzą poczucie, że systemowo nie wszystko jest do końca dopracowane.
A jednak – mimo tych wszystkich szorstkości – Mandragora wciąga niczym chodzenie po bagnach. Każda porażka uczy, a każda wygrana cieszy. Decyzje taktyczne mają tu wielką wagę. Nie jesteś w tej grze kibicem czy obserwatorem zdarzeń – jesteś pilotem, mechanikiem i jednocześnie pasażerem w samolocie lecącym przez śmiercionośną burzę. Kiedy dojdziesz do końca etapu z trzema punktami zdrowia i ostatnią miksturą, naprawdę czujesz, że zasłużyłeś na chwilę relaksu. Mandragora nie chce, żebyś ją przeszedł. Ona chce, żebyś ją zrozumiał – i przetrwał. Co samo w sobie bardzo doceniam, bo gra jest po prostu wymagająca, ale i wdzięczna.
Centrum dowodzenia: Drzewo Czarownic
Drzewo Czarownic w Mandragora: Whispers of the Witch Tree pełni rolę głównego huba, będąc miejscem, gdzie gracz może odpocząć, zarządzać zasobami i rozwijać postać. To tu spotykamy różnorodnych NPCów, którzy oferują usługi takie jak ulepszanie sprzętu, nauka nowych umiejętności, gotowanie czy tworzenie eliksirów. Atmosfera tego miejsca, choć melancholijna, emanuje ciepłem i przypomina nieco Firelink Shrine z Dark Souls. To azyl, w którym można na chwilę odetchnąć od brutalności świata Faelduum.
W miarę postępów w grze, Drzewo Czarownic staje się coraz bardziej rozbudowane. Nowi sojusznicy dołączają do naszej drużyny, oferując dodatkowe usługi i możliwości. Na przykład, alchemik pozwala na tworzenie potężniejszych mikstur, a kowal oferuje ulepszenia broni i pancerza. Każdy z tych NPC-ów ma własną historię i motywacje, co dodaje głębi interakcjom i sprawia, że hub żyje własnym życiem.
Drzewo Czarownic nie jest tylko miejscem funkcjonalnym, ale również narracyjnym. Rozmowy z NPC-ami często odsłaniają fragmenty historii świata, jego mitologii i konfliktów. To tutaj dowiadujemy się więcej o Entropii, tajemniczej sile niszczącej Faelduum, oraz o przeszłości naszego Inkwizytora. Dzięki temu hub staje się miejscem refleksji i zrozumienia dla gracza.
Technikalia i oprawa to duże atuty recenzowanej dziś produkcji
Na PlayStation 5 recenzowana dziś Mandragora: Whispers of the Witch Tree prezentuje się imponująco. Gra działa płynnie w 60 klatkach na sekundę, co zapewnia responsywność i komfort podczas intensywnych starć. Czas ładowania jest minimalny, dzięki czemu przejścia między lokacjami są niemal natychmiastowe. Sterowanie jest intuicyjne, a wykorzystanie funkcji kontrolera DualSense, takich jak haptyczne wibracje, dodaje głębi doświadczeniu.
Oprawa graficzna łączy gotycki styl z ręcznie rysowanymi animacjami, przypominając nieco estetykę Trine czy Salt & Sanctuary. Każda lokacja jest bogata w detale, a paleta kolorów, choć stonowana, skutecznie buduje atmosferę mrocznego fantasy. Modele postaci i przeciwników są starannie wykonane, a ich animacje płynne i realistyczne. Efekty czarów nie są przesadzone, bardziej przywodząc na myśl staroszkolne RPG.
Udźwiękowienie zasługuje na szczególne uznanie. Ambientowe tła muzyczne oraz ciężkie, ponure motywy doskonale podkreślają nastrój gry. Efekty dźwiękowe, takie jak odgłosy walki czy dźwięki otoczenia, są dobrze opracowane. Na PS5 dźwięk przestrzenny dodatkowo wzbogaca rozgrywkę, umożliwiając lepsze zlokalizowanie pochodzenia dźwięku. Pod względem technicznym, Mandragora działa bardzo stabilnie i jest wolna od poważnych błędów. Nie napotkałem na żadne problemy z wydajnością czy błędy graficzne. Interfejs użytkownika jest przejrzysty, a nawigacja po menu intuicyjna.
Mandragora jest dobrym tytułem z konkretnym pomysłem na siebie
Mandragora: Whispers of the Witch Tree to jedna z tych gier, które testują cierpliwość, ale i wynagradzają ją z nawiązką. To tytuł o surowym sercu, lecz pełnym duszy – niepozorny na pierwszy rzut oka, lecz z każdą kolejną godziną coraz bardziej fascynujący. Brutalna mechanika nie każdemu przypadnie do gustu, a historia wymaga zaangażowania i czytania między wierszami, jednak w zamian oferuje świat, który żyje i umiera na naszych oczach. Wciągająca progresja, klimatyczna oprawa audio-wizualna i dojrzałe projektowanie poziomów sprawiają, że to jedna z ciekawszych gier indie ostatnich lat. Jeśli lubisz Soulsy, ale nie tylko dla ich poziomu trudności – jeśli szukasz w grach klimatu, poczucia miejsca i znaczenia – Mandragora może okazać się receptą na wysublimowane oczekiwania.
Ocena - recenzja gry Mandragora: Whispers of the Witch Tree
Atuty
- Świetnie zaprojektowane starcia z bossami, które zmuszają do nauki, obserwacji i perfekcyjnego wyczucia rytmu walki.
- Głęboki i elastyczny system rozwoju postaci, pozwalający na personalizację stylu gry oraz eksperymenty z budowaniem postaci od podstaw.
- Wyrazisty, konsekwentny świat Faelduum, który mimo braku ekspozycji narracyjnej, opowiada swoją historię przez architekturę, postaci i atmosferę.
- Drzewo Czarownic jako tętniący życiem hub, w którym interakcje z NPCami, rozwój postaci i estetyka tworzą klimatyczne centrum gry.
- Wersja na PS5 działa wzorowo technicznie, oferując płynną rozgrywkę, krótkie loadingi i wzbogaconą immersję dzięki DualSense i dźwiękowi przestrzennemu.
- Fantastyczna oprawa dźwiękowa i styl graficzny, który choć nie celuje w fotorealizm, skutecznie buduje mroczny, baśniowy klimat.
- System walki wymaga dyscypliny i strategii, przez co każde zwycięstwo jest efektem realnej nauki i umiejętności gracza.
- Złożony świat z licznymi sekretami i skrótami, zachęcający do eksploracji i nagradzający uważność gracza.
Wady
- Fabuła pełni drugoplanową rolę i nie angażuje emocjonalnie, przez co może zostać szybko zapomniana przez graczy szukających narracyjnej głębi.
- System many dla klas magicznych jest zbyt restrykcyjny na początku gry, co frustruje i ogranicza ofensywne opcje czarujących postaci.
- Brak uniwersalnego systemu parowania ogranicza niektóre klasy do bardziej pasywnego stylu gry opartego wyłącznie na unikach.
- Skala drzewka talentów bywa przytłaczająca, a niektóre węzły oferują zbyt małe nagrody względem kosztów i oczekiwań.
- Powtarzalność modeli wrogów i niektórych bossów osłabia wrażenie świeżości w późniejszej fazie gry.
- Dla niektórych graczy poziom trudności może być barierą, szczególnie bez opcji pełnej personalizacji wyzwania poza suwakami zdrowia i obrażeń.
- Przeciążenie liczbami i współczynnikami w ekwipunku, które nie zawsze mają jasne przełożenie na rzeczywiste efekty w walce.
Mandragora: Whispers of the Witch Tree to pieczołowicie zaprojektowany Soulslike 2.5D, który zachwyca klimatem, głębią mechanik i rozbudowanym systemem rozwoju postaci, ale wymaga od gracza cierpliwości i determinacji. Walka jest wymagająca i satysfakcjonująca, eksploracja nagradzająca, a gotycka oprawa i znakomity dźwięk świetnie dopełniają całości. Z drugiej strony, historia nie jest zbyt angażująca, system magii w pierwszych godzinach gry bardziej frustruje, a skala drzewka talentów bywa przytłaczająca. To gra nie dla każdego – ale jeśli dasz jej czas, odpłaci się czymś naprawdę unikalnym.
Przeczytaj również






Komentarze (3)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych