Fallout: New Vegas

Fallout: New Vegas

redakcja | 12.11.2010, 13:21

Przedstawiamy Wam recenzję Fallout: New Vegas pióra naszego Czytelnika (K@t). Z racji, że gra jest stosunkowo nowa, zdecydowaliśmy się opublikować ją na głównej stronie. Zachęcamy Was do podsyłania werdyktów dotyczących najnowszych gier, a szczególnie napisanych tak dobrze jak ten.

Przedstawiamy Wam recenzję Fallout: New Vegas pióra naszego Czytelnika (K@t). Z racji, że gra jest stosunkowo nowa, zdecydowaliśmy się opublikować ją na głównej stronie. Zachęcamy Was do podsyłania werdyktów dotyczących najnowszych gier, a szczególnie napisanych tak dobrze jak ten.

Dalsza część tekstu pod wideo

xxxxx

 

 

Wydany dwa lata temu Fallout 3 mocno namieszał w growym światku, a opinie na jego temat były skrajnie odmienne jeszcze na długo przed premierą, co zdarza się nieczęsto. Dla jednych tytuł prosty, płytki i nie dorastający do pięt bardzo dobrym* Falloutowi 1 i 2, dla innych (w tym dla mnie) gra-zjawisko, wyjątkowe i niepowtarzalne doświadczenie oraz najlepsze co można było zrobić z marką „Opadu” po tylu latach. Fallout 3 zafundował graczom unikalną podróż po radioaktywnych ruinach Waszyngtonu i okolic, pełną zaskakujących wydarzeń, poruszających historii i całej masy drobnych szczegółów do który mało który deweloper przykłada uwagę w czasie tworzenia swojej gry. Bez ujmy dla Rockstar, ale w moim odczuciu świat wykreowany przez Bethesdę był przez to bardziej żywy i realny, niż chociażby takie Liberty City. „Trójka” nie była oczywiście pozbawiona wad, chociaż i tutaj jest to sprawa dość subiektywna. Bardziej od niskiego poziomu trudności, niedopracowanego systemu walki i szaro-burych lokacji przeszkadzał mi niewykorzystany potencjał tychże. Cały system tuneli metra dla przykładu – Metro 2033 doskonale pokazało, jak z dość ograniczonego i monotonnego materiału (setki kilometrów identycznych korytarzy i pomieszczeń) stworzyć naprawdę klimatyczne i wiarygodne miejscówki.

 

 

W Falloucie 3 nie do końca się to udało, a swego czasu ostro mnie zjechano, kiedy stwierdziłem, że podziemne sekcje gry są irytujące, nudne, tworzone metodą kopiuj&wklej i kompletnie nie wykorzystujące potencjału (gdzie te prowizoryczne miasta i ludzie walczący o chociażby najmniejszą przestrzeń życiową?). Niemniej, Fallouta 3 uważam za RPGa i grę roku, a także za najlepszy tego typu tytuł w ostatnich latach. Określenie swojego stosunku do dzieła Bethesdy jest zresztą bardzo istotne, jeśli ma się zamiar powrócić na Pustkowia „w interpretacji” ekipy Obsidian. Cudzysłów wyżej jak najbardziej na miejscu, bo praktyczne już od pierwszych zapowiedzi było oczywiste, że Fallout: New Vegas to ni mniej, ni więcej jedynie rozwinięcie formuły stworzonej przez Bethesdę.

 

Dwa lata pracy studia Obsidian zostały spożytkowane na stworzenie scenariusza, napisanie świetnych dialogów, wymyślenie kolejnych unikalnych historii i szczegółów, którymi można by napakować Pustkowia Mojave. Technicznie jest to nadal Fallout 3, merytorycznie – już nie do końca. Punktu wyjściowego fabuły New Vegas nie trzeba chyba nikomu przytaczać. Mimo że otwarcie F3 uważam za absolutnie genialnie, tak pierwsze minuty gry NV uderzają jeszcze lepszym klimatem, na dzień dobry atakując kilkoma wątkami, których rozwiązanie po prostu chce się poznać jak najszybciej. To już pierwsza przewaga dzieła Obsidian – wątek główny jest imo znacznie ciekawszy, mniej ckliwy i lepiej motywujący gracza. Pierwsze kroki nowo wykreowanej postaci, pierwsze promienie słońca prażącego piaski Mojave i pierwsze szczegóły pokazujące, że mamy do czynienia z dopakowanym F3. Wprawdzie osada Goodsprings nie przewyższa designem lokacji z „trójki”, ale nie ukrywam, że jej charakter i klimat pokochałem już na dzień dobry. Żółty, nagrzany piach, rosnące przy obok kaktusy, skrzypiący wiatrak powoli obracający się na tle błękitnego nieba i wreszcie kilka budynków stojących wzdłuż piaszczystej drogi. Jeden z mieszkańców przysypiający leniwie na krześle przed barem każe się zastanawiać, czy aby na pewno trafiliśmy do wyniszczonego atomową wojną świata. To właśnie największa zmiana w stosunku do Fallouta 3 – Pustkowia Mojave wbrew pozorom mają innych charakter, niż zniszczony Waszyngton. Oferują klimat znacznie bliższy MadMaxowi, ale jednocześnie taki, jakiego brakowało mi poprzednio.

 

 

 

Zax w swojej recenzji wytykał studiu Obsidian, że nie wywiązało się ze swoich obietnic, zmieniając jedynie kolor tekstur podłoża. To nie do końca tak – siła klimatu New Vegas tkwi, jak na ironię, w jego bardziej cywilizowanych i słonecznym charakterze, zupełnie różnym od szaro-burych i opuszczonych okolic Stolicy. Jest tu znacznie więcej zamieszkałych i dość dobrze funkcjonujących osad. Ludzie zajęli i starają się podnieść z gruzów poszczególne miasteczka tak, aby funkcjonowały na wzór tych sprzed wielkiej wojny. Mniej jest tu prowizorycznych baraków z blach i dykty, a więcej kolorowych neonów zachęcających do odwiedzania poszczególnych przybytków (i zagrania w dostępne minigry). Przyznajcie – w Falloucie 3 miejscami dochodziło do dość idiotycznych sytuacji, gdy ludzie stawiali sobie prowizoryczne szałasy gdzieś pod mostem, podczas gdy kilkanaście metrów dalej stało w pełni zachowane osiedle, w dodatku nieskażone promieniowaniem. Z drugiej strony, jeśli faktycznie zależało im na bezpieczeństwie i odgrodzeniu się od zagrożeń Pustkowi, to czemu nie skolonizowali tych wszystkich stacji i tuneli metra o których wspominałem ? ;-) Tak, tak, wiem, to po trosze czepianie się na siłę, ale sądzę, że w New Vegas problem ten został rozwiązany bardziej logicznie i prawdopodobnie. Świat Pustkowi się zmienił i to widać. O ile walka o przetrwanie nadal gra tu pierwsze skrzypce, tak coraz bardziej na pierwszy plan wysuwają się wojny mniejszych i większych frakcji o przejęcie kluczowych rejonów Mojave, w tym tytułowego New Vegas. To jeden z największych plusów nowego Fallouta. System ugrupowań funkcjonujących na Pustkowiach oraz reputacji i wszystkich konsekwencji z tym związanych dodaje sporego kopa gameplayowi oraz motywacji gracza. Absolutnie każda z frakcji stających na naszej drodze ma za sobą jakąś ciekawą historię, a jej postępowanie nie jest do końca jednoznaczne. O ile tacy Powder Gangers to raczej typowy przykład bandytów (co nie zmienia faktu, że spokojnie możemy wykonywać questy w ich szeregach, działając na korzyść gangu), tak z Legionem Cezara, NCR czy Great Khans sprawa nie do końca jest tak oczywista. Dawno nie spotkałem się w grze z tak ciekawie przedstawionymi i zróżnicowanymi frakcjami. Przez długi czas miałem prawdziwą zagwozdkę i nie wiedziałem z kim trzymać. Z jednej strony miałem zaufanie tylko do siebie, ale z drugiej każda z tych grup zaciekawiła mnie wyznawanymi ideałami i swoją wizją nowych Pustkowi. To już nie są czarno-biali Brotherhood of Steel i Enlave, a jak najbardziej realne, wiarygodne i niejednoznaczne ugrupowania, co tym bardziej utrudnia podjęcie decyzji. Samo ich podejmowanie jest zresztą kolejnym ważnym elementem gameplayu.

 

 

 

Na początku F3 mogliśmy zdetonować ładunek jądrowy. W NV jest bardziej subtelnie, stawiane przed nami dylematy rosną na znaczeniu wraz z postępami w grze, ale ważne jest to, że prawie każda decyzja ma wpływ na kształt świata, na zachowanie i nastawienie do nas poszczególnych osób i frakcji. Nasze wybory są znacznie bardziej brzemienne w skutkach i odczuwalne niż w poprzedniej grze. Ewentualne złe lub dobre czyny objawią się czymś więcej, niż jedynie utratą lub zyskaniem karmy. System reputacji sprawuje się świetnie, zachęca do kombinowania i szukania sposobów na alternatywny sposób rozwiązania danego problemu. Szkoda przy tym, że część wyborów zdaje się być pozorna – niby przez jakiś czas możemy grać na kilka frontów i lawirować pomiędzy wrogimi organizacjami, ale po jakimś czasie skrypt dostaje świra. Czemu – mimo wykonania paru questów dla Omerty – nie mogę ich wsypać NCR? Gra zakłada od razu, że jestem tak bezgranicznie oddany danej grupie, że nie daje mi nawet możliwości zdrady tejże. Oczywiście to po części kwestia scenariusza, ale także bugów i błędów skryptu (brak kluczowych linii dialogowych, mimo że powinny być dostępne). Do błędów i bugów przejdę jednak później. Mimo wszystko scenariusz jest miejscami mistrzowski i nie jeden raz zmusza do zastanowienia się co zrobić dalej (zakładając, że nie lecimy tylko i wyłącznie za strzałkami w kompasie). Zgodnie z obietnicami poprawiono także jakość dialogów, które nie dość, że wciągające, są także autentycznie zabawne. Raduje także, że nareszcie opłaca się pakować w umiejętności typu Speech czy Barter. Są one testowane w większości rozmów, a gra należycie nagradza systematyczne i inteligentne rozwijanie postaci w poszczególnych kierunkach. Tym razem każda umiejętność ma kluczowe znaczenie w rozgrywce. Czego nie zyskamy gadaniem, to nadrobimy sprytem. Jeśli i to zawiedzie, to na bank pomoże nam umiejętność logicznego myślenia, wiedza techniczna lub po prostu szybkie pociąganie za spust. Wszystkie „testy” umiejętności są jak najbardziej subtelnie wplecione w rozgrywkę, najczęściej wynikają z odpowiedniego prowadzenia dialogów, wcześniejszych czynów czy po prostu posiadania odpowiednich Perków i Specjali.

 

 

 

Obsidian bardzo dobrze poradziło sobie także z kwestią naszych kompanów. Tym razem jest to plejada naprawdę barwnych i sympatycznych postaci, z questami na wzór „lojalek” z Mass Effect. Doprowadzenie każdego wątku do finału skutkuje uzyskaniem/rozwinięciem specjalnego Perka, który jest dostępny wyłącznie wtedy, gdy posiadamy daną postać w drużynie. Zresztą nic tak nie poprawia humoru na jak nasza Pożal-się-Boże-kompanija, składająca się powypadkowego psa z mózgiem w słoiku i sarkastycznej alkoholiczki, lub przyjaznej super mutant uważającej się za naszą babcię (!). Koło komend bardzo ułatwia interakcję z naszymi towarzyszami i ferworze walki sprawdza się doskonale – nie ma problemu z zaserwowaniem stimpacka rannemu przyjacielowi, czy z rozkazaniem szybkiego odwrotu. Osobne brawa należą się Obsidian za reklamowany od dawna tryb Hardcore. Dopiero teraz widać, ile Fallout 3 stracił na jego braku. Ja zresztą w ogóle uważam, że wprowadzonego przez niego zmiany (głód, pragnienie, słabsze stimpacki, konieczność używania toreb lekarskich i snu) powinny obligatoryjnie znajdować w każdym innym poziomie trudności i dziwi mnie, że tak nie było wcześniej. Konieczność dbania o podstawowe potrzeby postaci potęguję klimat niepomiernie i w sumie ciężko mi wyobrazić sobie grę bez powyższych elementów. Kolejny plus za rozbudowany crafting i możliwość upgrade’owania wszystkich broni.

 

Wątek główny uważam za znacznie lepszy niż w „trójce”, ciekawiej poprowadzony i oferujący całe mnóstwo możliwości jego zakończenia. Questów pobocznych jest jakiś trylion razy więcej niż w F3. Chociaż są nieco mniej „epickie” to w żadnym wypadku mniej pomysłowe. Po 80h gry nadal nie zrobiłem wszystkiego (część zadań jest niedostępna, jeśli na stałe zwiążemy się z jednym ugrupowaniem), nie wspominam już nawet o małych zadaniach nie odnotowanych w PipBoyu, czy kolejnych historiach poznawanych przez notatki i holotaśmy (żołnierze NCR piszący listy do bliskich, czy pewna dziewczyna, która chciała zostać Ghoulem). Trochę obawiałem się, że Obsidian nie przebije tu Bethesdy, ale myliłem się na szczęście. New Vegas to Święty Graal dla wielbicieli eksploracji, lizania ścian i wyszukiwania najmniejszych nawet szczegółów i easter eggów.

 

 

 

Gra jest tak napakowana wszelaką zawartością, jak to tylko możliwe – niemal na każdym metrze kwadratowym Mojave możemy trafić na coś ciekawego i wartego uwagi. To właśnie bogactwo scenariusza i zawartość merytoryczna ratują ocenę Fallout: New Vegas. Bo niestety, gdybym do finalnej noty wliczyć miał to o czym napiszę za chwile, to nie wiem czy wystawiłbym grze coś więcej niż 4/10. Nie wiem jak jest z innymi wersjami, ale NV jest najgorszą konwersją w jaką kiedykolwiek grałem na Chlebaku! Przez pierwsze 30h byłem zaskoczony stabilnością i dopracowaniem, zastanawiałem się nawet skąd te zarzuty w wielu recenzjach. Dopiero po dotarciu w okolice Stolicy Rozpusty poczułem się jak bym walnął głową w ścianę. Zwisy gry stały się normą – w ciągu jednego posiedzenia (nawet godzinnego) zdarza mi się zaliczyć trzy freezy w różnych okolicznościach. Częste sejwy są wręcz obligatoryjne. Do tego dochodzi kuriozum w postaci wypadów gry do systemu (!), czy nieprzyzwoicie długich loadingów, chociaż to akurat zdarza się rzadko. Życie uprzykrzają także ostre spadki frameratu i nie doczytujące się tekstury, chociaż na to pomaga ponowne odpalenie gry. Gorzej jest kiedy do całego cyrku dochodzą bugi i błędy skryptu. Notorycznie zdarza się, że po prostu wyparowują kluczowe przedmioty i postacie, co uniemożliwia pokończenie poszczególnych questów. Niestety, przy natłoku zadań często wykonuje się je po kilku godzinach od momentu otrzymania zlecenia, a wtedy bywa za późno na wczytanie zapisanego stanu gry. Bywało też, że moi towarzysze ginęli zupełnie bez powodu, na przykład w momencie przechodzenia z lokacji do lokacji. I kolejny reload – wrrr. Część z tych błędów potrafię zrozumieć – nie wiem czy w chwili obecnej istnieje gra ze światem tak napakowanym masą zawartości, przedmiotów, postaci i questów, ale damn it! To już trzecia gra Bethesdy na tym samym, przestarzałym silniku! Czy naprawdę tak ciężko jest go w końcu porządnie zoptymalizować? Czemu niby wersja na PS3 jest tak masakrycznie potraktowana aliasingiem i cierpi na problemy z frameratem? Teraz słyszę także, że konsola Sony nie otrzyma pierwszego DLC – pięknie Bethesda, wy to się potraficie odwdzięczyć graczom za lojalność i te miliony sprzedanych kopii.

 

I cóż, znowu wyszedł mi kolosalny kawał tekstu, a i tak nie napisałem wszystkiego. Zresztą o grze takiej jak Fallout: New Vegas można by pisać bez końca. Mimo problemów technicznych i w gruncie rzeczy jedynie kosmetycznych zmian w stosunku do Fallouta 3 jest to tytuł jedyny w swoim rodzaju, który w pełni spełnił moje oczekiwania. Zafundował mi prawie 100h unikalnej przygody, a to przecież dopiero początek! Mimo totalnie skopanej konwersji, wyrwał mi dwa tygodnie z życia i wyrwie jeszcze więcej, a to chyba najlepszy argument. Malkontenci i fanboye oryginalnych Falloutów mogą psioczyć, ale nie wiedzą nawet ile ich ominie, jeśli nie dadzą New Vegas szansy. Tak od początku powinien wyglądać Fallout 3. * To totalnie subiektywna opinia, ale nie do końca łapię kult, który wyrósł dookoła pierwowzorów serii. Chociaż sam uważam je za bardzo dobre tytuły, jednak nie wolne od wad.

 

zalety: system frakcji i reputacji; świetne questy; bogactwo zadań i szczegółów; niepowtarzalny klimat; dialogi; masa małych usprawnień, Fallout 3 do potęgi; czas gry i poziom trudności

 

wady: BUGI; skopana konwersja (PS3), okazjone błędy w skrypcie; technicznie to jednak jest parę lat w tył

 

ocena: 9

 

 

Jeśli chcesz napisać recenzję gry, wedź do Encyklopedii PPE, znajdź odpowiedni tytuł i skorzystaj z formularza.

Źródło: własne
redakcja Strona autora
Wszechstronny autor – a to przygotuje materiał sponsorowany, a to komunikat redakcyjny. Znajdziecie go w każdym zakątku portalu jak to na szefa wszystkich szefów przystało. Nie tylko pisze, ale coś naprawi i wysłucha - piszcie na [email protected].
cropper