The Saboteur
Temat Drugiej Wojny Światowej jest oklepany ze wszystkich stron. Głównie przez FPSy, które wydoiły III Rzesze do bólu. Pojawił się jednak Sean Devlin, dzięki któremu mamy okazję popatrzeć na rok ‘39 z innej perspektywy. Pandemic Studios nie odkryło jednak Ameryki. Podpatrzyli takie hity jak GTA, Asassin’s Creed-a, czy trochę mniej popularnego Prisoner of War-a. Z każdego wzięto flagowy składnik i wrzucono go do jednego gara, a całość przyprawiono właśnie klimatem IIWŚ na bazie Paryża okupowanego przez fanatyków Hitlera.
Przygody Devlina, hardego Irlandczyka, zaczynają się jednym głębszym w miejscowym „domu rozrywki”, kątem oka dostrzegam porozbierane dziewczyny, w tle przygrywają stare melodie. Chwilę potem pewien dostojny francuz przeprowadza z Seanem krótki dialog, który nadaje jego życiu nowy cel - przyłączenie się do ruchu oporu, walka o wolność oraz oczywiście skopanie paru niemieckich tyłków. Nie ma czasu do stracenia i dostajemy od razu pierwsze zadanie do wykonania. Należy wysadzić w powietrze pobliskie zapasy paliwa nazistów. Po wyjściu z budynku rzucił mi się w oczy jako pierwszy czarno-biały obraz, do tego wrócimy później. Następnie przykuły moją uwagę podobieństwa do GTA. Po wybrukowanych ulicach suną starodawne samochody, każdy można sobie „pożyczyć” jeśli najdzie nas taka ochota. Chodniki są oblegane przez przechodniów, którym możemy obić buźkę, różnica jest tutaj jedynie taka, że nie zostawiają po sobie $. Wsiadam do samochodu razem z Francuzem, na mini mapie ukazuje mi się punkt docelowy oraz GPS-owa żółta ścieżka, która informuje o najkrótszej trasie do punktu docelowego – kolejny podpatrzony motyw. Misję można było ukończyć na dwa sposoby. Standardowo brało się pierwszy lepszy gnat do ręki i strzelało się do wszystkiego co się rusza. Ewentualnie można było zrobić to po cichu, czyli skradając się dotrzeć do zbiornika i podłożyć ładunek. Skończyło się ostatecznie tak, że naziści pokapowali się, że to moja sprawka i zaczęła się gonitwa. Tutaj znowu znany patent, w którym otacza nas na mapie czerwone, okrągłe pole, z którego należy się wydostać. Im więcej nabroimy tym pole jest większe i ciężej jest z niego uciec (alarm ma 5 stopniową skalę ). Jeżeli wszystko zrobimy pomyślnie, to dostajemy nagrodę w postaci kontrabandy, czyli taka Saboteurowa waluta.
Zarobione pieniądze wydajemy wyłącznie u ventorów na czarnym rynku. Mają na składzie gnaty, potrzebną do nich amunicję, mapy poszczególnych dzielnic i okolic Paryża, wszelkie ładunki wybuchowe oraz dynamity. Można też podnieść efektywność działań Irlandczyka poprzez zakup poszczególnych modernizacji. Standardowo rozbudujemy tutaj: wielkość magazynków do poszczególnych broni, siłę rażenia, tłumiki, lunety. Ulepszenia nie kończą się jednak na czarnym rynku. Za wykonanie poszczególnych czynności dostajemy automatycznie nowe przydatne umiejętności. Także np. za 15 headshotów snajperką zostanie zniwelowany efekt oddechu przy celowaniu z sniper rifle. Tutaj bez dwóch zdań twórcy oddali nam spore pole do popisu, ograniczając nas jedynie tym, że można nosić przy sobie tylko dwa rodzaje broni. Boli mnie, że nie mogę wydać trochę kasy w domu rozpusty albo jakimkolwiek innym celu.
Niestety już od pierwszych chwil rzucają się błędy techniczne. Pandemic Studios chciało za dużo upchać do jedngo worka i efekt wyszedł poniżej oczekiwań. Mimo soczystego klimatu, który wciąga i buduje specyficzną atmosferę, można się do gry szybko zniechęcić. Naziści patrolują ulice, można takiego dopaść od tyłu i stealth killem dobić. Profit z tego jest taki, że można wtedy wskoczyć w jego mundur. Nie robi to szczerze mówiąc wielkiej różnicy. Okupanci mają chyba paranoję, ponieważ bardzo łatwo wzbudza się ich podejrzenia, które szybko przeradzają się w alarm. Wystarczy za blisko podejść, czy trochę szybciej pobiec i już mamy na karku pogoń. Z niej też bardzo trudno uciec, nawet jeśli mamy do czynienia z alarmem stopnia pierwszego. Faszyści III Rzeszy co rusz wyjeżdżają zza rogu nowymi autami, z wieżyczek, których jest jak grzybów po deszczu, walą do nas snajperzy. Miasto jest zasiane kryjówkami, ale i tak ciężko do nich wejść , bo cały czas ktoś ma nas na oku. Najlepiej więc uciekać na nogach i liczyć, że zaraz będzie jakaś rzeka albo las, w którym nie zrespawnują się samochody nabite nazistami. Jest to chyba najbardziej irytujący mankament, który psuje rozgrywkę w dużym stopniu. Mieszane uczucia mam odnośnie części zgapionej z Asassin’s Creeda. Sean potrafi wspiąć się niemal na każdy budynek, nie mamy tutaj ograniczeń. Należy tylko wziąć pod uwagę, że ten element zręcznościowy jest bardzo drętwy, monotonny i trafiają się bugi, w których z niewiadomych powodów przenikamy przez kable telefoniczne albo blokujemy się o linkę z praniem..
Misji jest całkiem sporo, aczkolwiek są robione na jedno kopyto. 80% polega na wysadzaniu czegoś w powietrze albo likwidowaniu danego celu. Czy zrobimy ją na cicho w mundurze, czy a’la Rambo to i tak kończy się zazwyczaj alarmem. Wyjątkiem od reguły są chyba jedynie wyścigi przyozdobione niezłymi scenkami i dialogami. Fabuła w Saboteurze głowy nie urywa. Po w/w pierwszej misji mamy prolog, w którym cofamy się 3 miesiące do tyłu. Trwa on może z 40 minut, ale jest na mistrzowskim poziomie, gdyby tak cała gra była zrobiona w podobnym stylu, to byłby to prawdziwy hit. Niestety american dream w prologu kończy się, a razem z nim gra wiele traci. O sensie i celu reszty przygód Devlina dowiadujemy się z krótkich dialogów, które mają miejsce przed każdą misją. W praktyce główny wątek pęka po około 10 godzinach, możemy co prawda grać dalej, ale tutaj zabawa polega jedynie na rozwaleniu wspomnianych wieżyczek kontrolnych, podniebnych reflektorach, czołgów, generałów, zbieraniu pocztówek oraz zdobywaniu punktów widokowych. Nie oszukujmy się, robota jedynie dla trophy hunterów. W końcu komu się będzie chciało siedzieć przed TV paręnaście godzin o rozwalać te wieżyczki w postaci białych kropek na mapie, których jest prawie tysiąc? Przyrównałem przygody Devlina do Prisoner of War-a, ponieważ to właśnie ilość tych strażnic, drutów kolczastych, nazistów, sprawia iż czułem się bardziej jak więzień obozu koncentracyjnego, niż obywatel miasta.
Paryż w Saboteuerze jest bardzo piękny. Kamieniczki mimo, że są wszystkie zrobione w tym samym stylu architektonicznym, różnią się od siebie. Na każdą można wejść , niestety nie można za to praktycznie do żadnej wejść. Z punktów widokowych rozpościera się widok praktycznie na całe miasto. Wieża Eiffla oraz Łuk triumfalny zostały wiernie odwzorowane. Na ulicach stoją gazeciarze, ściany są oblepione plakatami. Od graficznej strony gra stoi na bardzo wysokim poziomie. Paryż dzielimy na dwa rodzaje: czarno-biały oraz kolorowy. Z tym pierwszym mamy do czynienia, kiedy dana część miasta jest pod panowaniem nazistów. Jeżeli wykonamy konkretną misję, w której zabijamy np. jakąś ważną postać III Rzeszy, wtedy na pobliskim obszarze wracają kolory. Szczerze mówiąc „smutne” lokacje są bardziej miodne i gra traci przy odzyskiwaniu barw. Ścieżka dźwiękowa jest solidnie wykonana. W samochodowym radiu przygrywają stare melodie, co prawda jest ich o niebo mniej niż w GTA i szybko się nudzą, ale komponują się ładnie w całości z grą. Spotykamy w trybie fabularnym Brytyjczyków, Francuzów, Niemców no i oczywiście co najmniej jednego Irlandczyka, wszyscy mówią po angielsku, aczkolwiek z mocnym akcentem swojej ojczyzny. Ludzie na ulicach zwracają nam uwagę, najbardziej utkwiła mi w głowie stara babcia, która powiedziała, że jeśli nie przestanę się wspinać po tym budynku, to zakapuje mnie Gestapo.
The Saboteur to nie jest gra idealna, a już na pewno oryginalna. Zapewnia ona jednak dzięki sprawdzonym rozwiązaniom bardzo dobrą zabawę na parę godzin. Jeżeli lubujesz się w klimatach IIWŚ, to bierz w ciemno, ponieważ czegoś takiego w tym temacie jeszcze nie było. Na błędy techniczne przymyka się szybko oko i brnie się przed siebie wyzwalając Francję ze szponów faszyzmu.
zalety: IIWŚ z innego punktu widzenia, czarno-biały filtr, klimat
wady: błędy techniczne, alarmy, oklepane schematy
ocena: 7+
Przeczytaj również
Komentarze (29)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych