Assassin's Creed: Odyssey - recenzja gry. Grecja all inclusive
Rok przerwy, który zafundował serii Ubisoft po premierze Assassin’s Creed Syndicate uradował nawet tak beznadziejnie zakochanych w marce fanów jak ja. Efektem przerwy było doskonałe Origins przywracające serii chwałę i blichtr. Gdy myśleliśmy, że dwuletni cykl wydawniczy stanie się standardem, Ubi zdecydowało, że raptem rok po wizycie w Egipcie przenosimy się do trawionej wojną starożytnej Grecji.
Po raz pierwszy w długiej już historii serii wybieramy postać, którą zagramy. Wybór Aleksiosa bądź Kasandry odpowiednio rozmieszcza rodzeństwo w opowiadanej historii, więc zmiana postaci podczas rozgrywki jest niemożliwa. Ja wcieliłem się w Kasandrę, więc pozwólcie, że w dalszej części tekstu będę używał jej imienia. Dlaczego Kasandra? Przede wszystkim dlatego, że jest ona jest postacią kanoniczną w uniwersum Assassin’s Creed i pojawiać się będzie ewentualnych książkach i komiksach. Po za tym chciałem jakiejś odmiany po nudnym i bezbarwnym Bayeku z poprzedniej odsłony.
Akcja Assassin’s Creed Odyssey rozgrywa się w V wieku p.n.e. podczas wojny peloponeskiej, czyli konfliktu Sparty i Aten o władanie nad całą Grecją. Kasandra pochodzi ze Sparty, zanim jednak pobiegniecie zepchnąć kogoś efektownym kopniakiem z klifu krzycząc „to jest Sparta!” musicie wiedzieć, że dzieciństwo w ojczyźnie mocno dopiekło naszej bohaterce. Nic dziwnego, że po latach zamiast walczyć w szeregach spartańskich oddziałów Kasandra jest najemnikiem pracującym dla tego, który ma cięższą sakiewkę. Jej stosunkowo bezstresowe życie wywraca się do góry nogami, gdy trafia na trop zaginionej matki i ludzi, którzy o jej pochodzeniu wiedzą więcej niż ona sama. Czyżby noszona przez Kasandrę złamana włócznia legendarnego Leonidasa z Bitwy pod Termopilami nie była zwykłą pamiątką?
Fabuła Assassin’s Creed Odyssey wypada o wiele lepiej niż historia przedstawiona w Origins. Pełna tajemnic odyseja w celu odkrycia własnej przeszłości i poznania swego przeznaczenia wciąga od samego początku. Wojna jest tu tylko tłem, a raczej środkiem, który prowadzi nas do prawdy. Nie jest to oscarowy scenariusz, ale idealnie wpisuje się w serię oraz fantastycznie uzasadnia podróż wzdłuż i wszerz antycznego świata. Nawet powracające głupoty związane z Pierwszą Cywilizacją o niezmiennie niejasnych zamiarach da się bezboleśnie przełknąć. Dobrze napisaną fabułę podkreślają bardzo dobrze wpisane w nią postaci historyczne. Każdy z wybitnych Greków ma swój mały wątek składający się z kilku zadań opierających się o ich profesje i dokonania. Sokrates zleca nam zadania, w których musimy decydować czy kierować się logiką, moralnością, czy empatią. Alkibiades kusi do wzięcia udziału w jego kontrowersyjnych zabawach, a Hipokrates wprowadza w tajniki medycyny traktowanej wtedy jako odwrócenie się od bogów.
W Odyssey znalazło się wszystko, co widzieliśmy rok temu. Orła Senu zastąpił Ikaros, grobowce faraonów ustąpiły miejsca budowlom ku czci olimpijskich bogów, a bezkresna pustynia zamieniła się w basen Morza Śródziemnego. W bardzo skromnym wątku współczesnym powraca Layla Hassan, a partneruje jej znana z książki „Assassin’s Creed: Herezja” i trylogii „Ostatni Potomkowie” dr. Victoria Bibeau. Tekst jest długi, więc jeśli graliście w zeszłoroczną odsłonę (albo o niej czytaliście) to podmieńcie sobie elementy kluczowe, a w kolejnych akapitach skupimy się na zmianach i nowościach.
Wybory wpływające na wydarzenia i zakończenie były mocno promowane na pierwszych zajawkach. Rzeczywiście wielokrotnie stajemy przed ważnymi decyzjami, które mogą przesądzać o naszych dalszych krokach lub wręcz życiu i śmierci niektórych postaci. Brakuje tutaj konsekwencji, ponieważ skutki swoich decyzji poznajemy tylko w zadaniach głównych. W sidequestach można próbować kłamstwa, żeby zatrzymać dla siebie odzyskane przedmioty, ale jeśli zdecydujemy się zabić grupę głodujących ludzi, którzy napadli żołnierza, by zabrać jego prowiant będziemy musieli zmierzyć się jedynie z własnym sumieniem. Oprócz ważnych decyzji dodano linie dialogowe w każdej rozmowie. Jest to malutki ficzer, nie wnoszący nic do rozgrywki, gdyż dodatkowe linie ograniczają się do pytania o szczegóły zleconych misji lub pozwalają wyrazić swoje zdanie na jakiś temat. Dla mnie to jedynie zapychacz i zmuszenie do klikania w scenkach, które do tej pory były automatyczne. Są jeszcze romanse, a raczej jednorazowe przygody i pojawiają się dość często. Co ciekawe grając Kasandrą zdecydowanie częściej aniżeli faceci, flirtowały ze mną kobiety. Ciekawe jak ta proporcja wygląda u Aleksiosa…
Rozpoczynając grę oprócz płci bohatera i poziomu trudności wybieramy jeden z dwóch trybów rozgrywki. O co chodzi? W trybie eksploracji, do którego bardzo mocno zachęcam, zamiast wielkiej kropy na mapie mówiącej „tu jest gość, którego masz wysłać do Hadesu” dostajemy wskazówki dotyczące lokalizacji celu zadania. Zazwyczaj są to trzy informacje, dzięki którym mocno zawęzimy krąg poszukiwań. Informacje są łatwe do rozszyfrowania, gdyż oprócz nazwy wyspy podają kierunek od jej charakterystycznych punktów. Wtedy już bardzo łatwo przypisać cel do jednego z rozsianych po obszarze znaków zapytania. Mimo, że kilka razy trzeba wybrać się w dłuższą podróż w nieznane, rozwiązanie nie utrudnia rozgrywki, natomiast potęguje wrażenie uczestniczenia w wielkiej przygodzie. Naprawdę chciałbym, aby stało się to standardem, nie tylko w grach Ubisoftu.
Walczymy według zeszłorocznej, aczkolwiek zgrabnie odświeżonej formuły. Unikamy ciosów, wyprowadzamy kontry i efektownie wykańczamy wrogów. Różnicę robią umiejętności, jakie odblokowujemy i przypisujemy do skrótów na padzie. Samych skilli nie jest może dużo, ale dobrze komponują się z rozgrywką i dodają dynamiki starciom. Obok spartańskiego kopniaka znalazło się ogłuszanie wielu wrogów, pokrywanie trucizną podpalanie oręża, bitewny szał, wytrącanie tarczy, a nawet oswajanie zwierząt. Ponadto przeciwnicy nie czekają już grzecznie w kolejce po oklep, a atakują grupami ze wszystkich stron. Co prawda, często wkrada się chaos, ale i tak to dobra zmiana!
Bitwy morskie, czyli odpowiedź na oczekiwania fanów Black Flag, nie odgrywają w historii wielkiej roli, ale pozwalają spędzić wiele godzin uganiając się za statkami nieprzyjaciela. Adrestia nie jest tak potężna jak Kawka Kenwaya, więc braki w uzbrojeniu nadrabia zwinnością i szybkością. Armaty zostały zastąpione dalekodystansowymi łucznikami i działających na krótki dystans włócznikami. Z tego powodu siła ognia jest znacznie mniejsza, więc w Odyssey kluczowe jest taranowanie i sprytne unikanie ataków przeciwników. Przeciwników, których niekiedy jest zbyt dużo. W niektórych miejscach narazimy się zarówno Spartanom, jak i Ateńczykom, więc praktycznie każdy napotkany statek będzie próbował nas zatopić. Wielokrotnie podczas przygody do przepłynięcia mamy co najmniej połowę olbrzymiego świata gry, co zajęłoby jakieś 4-5 minut przy prędkości podróżnej, jednak po drodze czekają dziesiątki wrogich statków i nie bardzo jest sposób, by uniknąć walki. Na pełnym morzu o ucieczkę nie jest aż tak trudno, ale wpadając na kogoś w pobliżu portu docelowego mamy tylko dwa wyjścia: walczyć do skutku bądź zginąć i próbować raz jeszcze od checkpointu kilka kilometrów wcześniej. Jeden statek, drugi, za chwilę jeszcze pięć. Strasznie to upierdliwe.
W Odyssey większego znaczenia nabrało zdobywanie fortów, niszczenie składzików broni itp. Każde tego typu działanie osłabia jedną z frakcji w danym regionie. Czyszcząc posterunki i fortyfikacje eliminujemy część ochrony przywódcy na wyspie, dzięki czemu łatwiej się do niego zbliżyć i go załatwić. A gdy to się powiedzie można wspomóc jedną ze stron konfliktu w walce o władzę w całym polis. Przewrotnie warto w ostatecznym starciu stanąć po stronie osłabionych, ponieważ wyższy poziom trudności wynagradzają dużo lepsze nagrody w przypadku zwycięstwa.
Twórcy Odyssey zapatrzyli się na system Nemesis ze Śródziemia i dopasowali go do swojej formuły. Pamiętacie chodzących po Egipcie przypakowanych kolesi tropiących Bayeka? Tym razem mamy do czynienia z całą frakcją Najemników zwanych też Łowcami Nagród. Spotykamy ich na mapach lub podążają naszym tropem, gdy wzrośnie wskaźnik przestępczości (publiczne egzekucje i obrabianie dzbanów, skrytek itp.). W naszym interesie jest uszczuplanie liczby najemników z kilku powodów. Nie niepokojeni będą siedzieć nam na ogonie przy wszystkich aktywnościach, a walka z trzema wysokopoziomowymi mini bossami to pewna śmierć. Ponadto noszą przy sobie bardzo dobry ekwipunek, a jakby brakowało wam motywacji, to eliminacja pozwala piąć się w górę w tabeli najlepszych najemników w Grecji. Zdobycie wyższej rangi gwarantuje stałe bonusy w postaci większej liczby punktów doświadczenia, niższych cen czy obniżenia wskaźnika przestępczości.
Koniec? Nie! Ważną rolę w fabule odgrywa Zakon Czcicieli Kosmosa (tacy protoplaści Templariuszy). Do tego kółeczka wzajemnej adoracji należą wpływowi ludzie z całej Grecji, a naszym zadaniem jest ich zidentyfikować i wyeliminować. Oczyszczając siedziby Czcicieli znajdujemy dokumenty pozwalające poznać tożsamość i miejsce pobytu poszczególnych członków. Sami z reguły nie są wojownikami i w większości przypadków padają od jednego ciosu, ale nierzadko otaczają się całą świtą ochroniarzy lub bunkrują w fortach. Rozprawienie się ze wszystkimi to kolejne kilka ładnych godzin gry.
Origins było ładne, nawet bardzo, ale Odyssey chociaż działa na tym samym silniku jest jest po prostu przepiękne. Pustynny klimat zastąpiły zielone wyspy, błękitne laguny i spektakularne budowle antycznej Grecji. Gdzie byśmy się nie obejrzeli świat zachwyca swoim zróżnicowaniem, urokiem i szczegółowością (posągi znów mają siusiaki!). Wisienką na torcie są wielkie, wyjątkowo skrupulatnie zaprojektowane miasta pełne posągów, alejek i świątyń poświęconych bogom. Rozmach z jakim przedstawiono Ateny zdumiewa i dosłownie zapiera dech. Najważniejsze jednak, że wszystko działa wzorowo. Tylko raz, w ciągu 50 godzin rozgrywki gra mi się zawiesiła, nie zaobserwowałem też żadnych glitchy i błędów. Zdarzają się, co prawda lekkie przycinki przy przemykaniu uliczkami, czy doczytywanie tekstur najbliższego otoczenia, ale przy tym rozmachu nie stanowi to żadnego problemu. Przyczepić mógłbym się tylko do wczytywania gry po śmierci. Trwa bardzo długo i naprawdę szkoda, że twórcy nie znaleźli na to jakiejś recepty.
Jeszcze dwa tygodnie temu wyśmiałbym kogoś, kto powiedziałby mi, że Assassin’s Creed Odyssey przebije zeszłoroczną odsłonę. Tytuł jawił się jako klasyczny odcinacz kuponów, a tymczasem otrzymaliśmy pozycję ze wszech miar lepszą. Lepsza fabuła, większa różnorodność zadań dodatkowych, bitwy morskie, Najemniczy i Czciciele to tony zawartości na co najmniej 35 godzin. Ja wykonując ledwie część zadań dodatkowych dobiłem do 50, a po drodze zostawiłem jeszcze dziesiątki aktywności, które z przyjemnością nadrabiam. Naprawdę nie wyobrażam sobie, że fani Origins mogą kręcić nosem. Zachwycająca i gigantyczna gra.
Ocena - recenzja gry Assassin's Creed: Odyssey
Atuty
- Interesująca fabuła
- Sporo dłuższych wątków pobocznych
- Mnóstwo nowości
- Zachwycający świat gry
- Usprawniony system walki
- Najemnicy i Czciciele
- Tryb eksploracji
Wady
- Zbyt częste bitwy morskie
- Długie czasy wczytywania
- Wybory to tylko marketingowy bajer
Assassin’s Creed Odyssey niczym Pitagoras podnosi Origins do kwadratu.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (282)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych