Łowcy Pucharów
Co by nie mówić o inicjatywie Osiągnięć, wypromowaną przez Microsoft, to z paroma wyjątkami jest to naprawdę sprytne posunięcie marketingowe. Odwołuje się na najniższych ludzkich instynktów, a przez to praktycznie kompletnie omija procesy decyzyjne zachodzące w naszych głowach.
Co by nie mówić o inicjatywie Osiągnięć, wypromowaną przez Microsoft, to z paroma wyjątkami jest to naprawdę sprytne posunięcie marketingowe. Odwołuje się na najniższych ludzkich instynktów, a przez to praktycznie kompletnie omija procesy decyzyjne zachodzące w naszych głowach.
Wymóg umieszczania osiągnięć, czy też pucharków, w grach to ciekawy test na pomysłowość twórców. Można założyć, że im bardziej pokręcona zadania, tym większą frajdę mieli z ich tworzenia. No bo co to za wyzwanie: Zabij 1000 wrogów. Cholera, morduję ich już tyle lat, że kolejny tysiąc to pikuś. Zaliczyć etap? Serio? A może skończyć na najwyższym poziomie trudność? Przecież to nie są wyzwania tylko wypełnianie rubryczek w tabelce. Zerowa kreatywność podczas tworzenia "wyzwań". Ja wiem, że dla wielu deweloperów to przykry obowiązek, ale skoro jest już przymus, to czemu nie podejść do tematu od tej "zabawnej strony"? Wrzucenie nekromorfa do "maszynki do mięsa" w Dead Space 2: Severed trudne nie było, ale zmuszało do chwili skupienia. Rozwiązanie zagadek z Condemned 2 z najwyższą oceną zmuszało do odrobiny myślenia, a znajomość angielskiego na tym zyskiwała. Jeden pucharek wrył mi się szczególnie w pamięć z niedocenionego The Club. Trzeba było zaliczyć wszystkie strzały specjalne w jednym etapie, a te nie należały do długich. Strzałów było kilkanaście - od banałów typu kula w głowę, po akcje takie jak strzał z przewrotki, rykoszet i tym podobne. Można rzec, że opanowałem ta miejscówkę do perfekcji. Każdy przeciwnik miał przypisany przeze mnie sposób likwidacji, a ode mnie "tylko" zależało perfekcyjne wykonanie planu. Frajda z jego uzyskania była solidna.
Mój dobry kolega ma z tym duży problem. Jest to jednostka uwielbiająca tabelki i ich wypełniania. Ma on chorobliwą potrzebę kompletowania KAŻDEJ gry jaką dorwie. Nieważnie, czy jest dobra, czy też obcowanie z nią sprawia fizyczny ból - ON MUSI MIEĆ KOMPLET. Podejrzewam, że jego lekarz za kilka lat będzie zachodził głowę, skąd ten koleś ma tyle wrzodów na żołądku.
Wyzwania oparte na statystyce to nie są wyzwania. To jest wręcz obraza dla naszych umiejętności. Dopiero gdy główka zaczyna ostro pracować, a rozwiązanie leży wyłącznie w naszych rękach, to wtedy możemy się czym chwalić i być z czego dumni. Inaczej to przykre napełnianie słoiczka jednogroszówkami. Jakaś przyjemność z tego może i jest, ale parchatej jakości i bez konkretnego celu. Nie ma nic złego w dążeniu do "doskonałości". Dzięki temu nasza rasa jest w tym, a nie innym, miejscu swojego rozwoju. Po prostu nie wiem, czy jest sens marnować siły i zdrowie na nic niewarty pościg za białym królikiem.