Recenzja Shadow of the Colossus

BLOG RECENZJA GRY
1250V
Recenzja Shadow of the Colossus
montana | 24.04.2013, 19:24
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Po przeżyciu (nie zaliczeniu) Ico nie mogłem odmówić sobie przyjemności zagłębienia się w tak podobną i tak różną od niej pozycję zarazem, jaką jest Shadow of the Colossus.

Zaraz po sukcesie (artystycznym, nie kasowym) swojej pierwszej gry Team Ico na czele z geniuszem Fumito Uedą zaczął pracę nad jej kontynuacją. 35 osobowa drużyna przez 2 lata dłubała nad czymś, co określano wówczas jako „Nico” (czyli po prostu Ico 2), a żeby porzucić początkowe plany i nieco je podrasować. Z przekształcenia Nico narodziło się Shadow of the Colossus, w Japonii wydane jako „Wander and the Colossus”, u nas pewnie doczekałoby się translacji na „Wanda, co nie chciała kolosa”.

 

 

Mimo, że Ueda niechętnie dzisiaj mówi o Shadow of the Colossus w kontekście Ico zaznaczając, że to 2 różne gry to nietrudno je postawić w jednym szeregu. Wystarczy porównać 2 dowolne screeny z obu gier, żeby znaleźć podobieństwo. To, co oprócz charakterystycznej grafiki łączy obie produkcje to na pewno zagadki, klimat, poczucie osamotnienia oraz oszczędna w środkach fabuła. W grze kierujemy poczynaniami chłopaka o imieniu Wander. Jeszcze przed rozpoczęciem rozgrywki jesteśmy świadkami jego mozolnej podróży na koniu z jakimś „pakunkiem”. Owy „pakunek” okazuje się ciałem dziewczyny znanej jako Mono. Nie wiemy czy to dziewczyna chłopaka czy też może jego siostra. Wiemy za to, że została poświęcona w jakimś rytuale, co przypłaciła śmiercią w młodym wieku, a Wander zrobi wszystko, żeby przywrócić ją do życia. W tym celu nie zawaha się przekroczyć granic Zakazanej Krainy i zawrzeć układ z siłami zła określanymi w grze jako Dormin. Legenda głosi, że istnieje sposób na przywrócenie życia osobie, a dokona się to zaraz po powaleniu na ziemię ostatniego, 16-tego kolosa. Niewiele więcej wiemy z samej gry o fabule. Z jakiś powodów Zakazana Kraina została odseparowana od reszty terytorium, a na jej rozległych terenach umieszczono 16 bestii. Uzbrojeni w łuk i miecz wyruszamy z naszym towarzyszem – koniem Agro powalić każdego z tych drani, a potem liczyć na uczciwość Dormina i spełnienie obietnicy.

 

Gwoździem programu są oczywiście walki z kolosami i nie ma co ukrywać, że na tym bazuje cała gra i że to jedyne nasze zajęcie. Jedyne, ale za to jakie! Gwarantuję, że takich pojedynków nie przeżyliście jeszcze w żadnej grze. Co powiecie na fakt, że każdy z kolosów jest od nas kilkadziesiąt razy większy? Zdarzały się wcześniej w grach potężni bossowie, ale rozmiary tych łotrów biją wszystko, co do tej pory widzieliśmy w grach video. W dodatku dano nam do ich unicestwienia cherlawego chłopaczka, którego normalnie większy podmuch wiatru mógłby przewrócić. Wander zapewne wiedział, na co się pisze, ale chęć odzyskania dziewczyny mimo to w nim przeważyła. Każdego z kolosów musimy wytropić, potem dostajemy krótką prezentację jego przebudzenia, a dalej radź pan już sobie sam. Na każdego z nich trzeba znaleźć odpowiedni sposób i to jest w tej grze piękne. Samo obtłukiwanie go mieczem po nogach na niewiele się zda. Posiadają od 1 do 3 emblematów/punktów witalnych na swoim cielsku, a kilkukrotne dźgnięcie ich mieczem owocuje wiktorią. Łatwiej powiedzieć, trudniej zrobić. Walka z nimi to kilkuetapowa batalia nierzadko trwająca ponad godzinę czy dłużej. Nie będę wchodził w szczegóły i zdradzał słabe punkty tych monstrów, bo zniszczyłbym tym samym sporą część tej gry. Żeby w ogóle pomyśleć o znalezieniu jego słabych punktów trzeba urządzić sobie hardkorową wspinaczkę. Jak się łatwo domyślić nie wystarczy zacząć od nóg i wspinać się aż po czubek głowy. Gnoje często mają pancerze czy naskórek tak twardy, że zamyka nam drogę do ich zdobycia. W takim przypadku trzeba zwrócić jego uwagę i kombinować, ile się da, żeby zdobyć tę górę mięsa (albo raczej kamieni patrząc na ich wygląd). Samo wejście na kolosa to co najwyżej połowa sukcesu. Trzeba się jeszcze na nim utrzymać, a potem wyczekać chwili, żeby móc zadać cios. Źle wymierzysz, zagapisz się – spadasz kilka pięter niżej, tracisz kilkanaście cennych minut, ale zyskujesz doświadczenie. Następnym razem uważniej się za to wszystko zabierzesz. Satysfakcja z pokonania tak ogromnego stworzenia i jego upadek to jedno z najpiękniejszych uczuć, jakie prawdopodobnie uświadczysz w grach.

 

Wygląd kolosów to bez wątpienia wykonanie najwyższej próby. Walczymy z nimi na lądzie, w wodzie, w locie czy w czasie piaskowej burzy. Przypominają przerośnięte byki, psy, ptaki, żyrafy czy goryle, choć każde z tych zwierzęcych porównań jest wielkim, wręcz krzywdzącym uproszczeniem. Jedne poruszają się z wielką gracją, inne biegają w amoku jak szalone. Teamowi Ico udało się stworzyć niezwykłych bohaterów, tak różnorodnych jak to tylko możliwe. Pędzenie na grzbiecie oszalałego ptaszyska to miód na moje serce. Walka z ostatnim kolosem, który przypomina bardziej fortecę, została dodatkowo okraszona imponującymi warunkami pogodowymi w postaci szalejącej burzy. Mimo, że wielcy jak brzoza to wcale nie głupi. Zachowują się bardzo przytomnie, próbują zdeptać nas na lądzie, a kiedy ich dosiądziemy możemy być pewni, że spróbują nas z siebie zrzucić.

 

Nuda to główny zarzut podnoszony przez antyfanów przeciwko Shadow of the Colossus. Nie mam pojęcia jakim cudem można się przy tej grze nudzić, ale co dla jednych jest wadą, dla innych jest zaletą. Faktem jest, że eksploracja zajmuje sporo czasu. Znalezienie kolosa to czasami także nielada wyzwanie. Namierzenie go odbywa się poprzez wejście na konia, uniesienie miecza do góry i uważne śledzenie światła, które się od niego odbija. Pomysł bardzo nietuzinkowy, ale w większości przypadków sprawdza się wyśmienicie. Mimo, że świat w grze jest ogromny to nie ujrzymy tam wielu osobistości. Jak w westernowskiej piosnce „Just my rifle, pony and me” jesteśmy tylko my z mieczykiem oraz łukiem w ręku, nasz wierzchowiec i 16 kolosów. Można oprócz tego napotkać na mniejsze formy życia jak jaszczurki czy żółwie. Można tez ustrzelić sobie owoca, których szamanie powiększa o ciut pasek naszego zdrowia. Opustoszała kraina ma mimo to sporo do zaoferowania. Lasy, wodospady, przełęcze, kamienne mosty, a nawet pozostałości starodawnych budowli i miast. Dostęp do niektórych miejsc (jak choćby ukrytego ogrodu) jest czasami mocno utrudniony, a pomocne okazuje się szlifowanie swoich umiejętności. Wszystko lśni i świeci tak, jak przyzwyczaił nas do tego Team Ico w swojej poprzedniej grze.

 

Zrywając z tradycją wprowadzono do gry na przykład HUD na ekranie, ale tylko w zakresie, jaki jest absolutnie konieczny. Mamy więc pasek naszego życia, wskaźnik naszej wytrzymałości (pokazuje ilość powietrza pod wodą czy czas, jaki nam został zanim kolos nas z siebie strzepnie) oraz przełącznik miecz/łuk. Możemy też wreszcie śledzić, ile życia zostało jeszcze w bestii, którą mamy do powalenia. Jak więc widać same podstawy, które nie tylko nie rozpraszają w czasie rozgrywki, ale ją znacznie udoskonalają. Tak, jak w Ico bohatera łączyła niezwykła więź z eskortowaną dziewczyną, tak tu Wandera łączy taka więź z… koniem. Agro to nasz wierny kompan i jedyne źródło transportu. Przemierzanie tak ogromnych odległości z buta zajęłoby nam całe wieki. Agro zachowuje się tak, jak na konia przystało. Po wyczerpującej gonitwie musi chwilę odsapnąć, a zraniony utyka przez jakiś czas. Ruchy zwierzaka to niemal 100% przeniesienie żywego stworzenia do gry. Żeby go dosiąść trzeba się idealnie ustawić, co może z kolei nieco frustrować zwłaszcza, jeśli zależy nam na czasie. Żeby dodać jeszcze więcej realizmu Ueda nadał koniowi również kilka grymaśnych cech, czego skutkiem jest sporadyczne nieposłuszeństwo naszego przyjaciela. Nie do każdej lokacji dojedziemy konno i w takim wypadku musimy się z nim na chwilę rozstać. Agro bywa też pomocny na polu walki rozpraszając wroga i zyskując na czas na przygotowanie taktyki.

 

Przy tylu zaletach pojawiły się też niestety małe ryski. Największa bolączka to kamera. Pędzi jak oszalała, czasami gdzieś ucieka nie pokazując tego, co ważne. Można ją przywołać do porządku, ale faktem jest, że należałoby się jej małe dopieszczenie. Można było też pokusić się o urozmaicenie pomiędzy kolejnymi starciami. Po pokonaniu kolosa budzimy się na posadzce wśród grupki cieni, głos Dormina (a raczej dwa głosy – męski i żeński przemawiają jednocześnie) słowami „Twój następny przeciwnik to…” w dwóch zdaniach przedstawia nam kolejne „zlecenie”, wsiadamy na koń, ubijamy kolosa i tak kilkanaście razy. Nie jest to coś, co mi strasznie leży na sercu, ale wypada o tym wspomnieć i myślę, że można było to nieco inaczej rozwiązać. Pierwsze pokonanie gry powinno zająć plus minus 10 godzin. Nie jest to wiele, ale w bonusie dostajemy nowy poziom Hard oraz tryb Time Attack, który pozwala nam na zmierzenie się z wielkimi stworami na czas. Oprócz przyjemności za pokonanie ich w tym trybie dostajemy za to także kolejne prezenty w postaci choćby pelerynki niewidki czy lepszych broni (w tym miecz Królowej z Ico!).

 

Ostatnia cegiełka w tym urodziwym domku to muzyka. Co do zasady słyszymy ciszę przerywaną tupotem naszego wierzchowca, a muzyka pojawia się tylko w czasie pojedynków. Idealnie wchodzi w tempo i nas dopinguje. Żywiołowe chóralne pieśni dopełniają tego dzieła, a soundtrack zdecydowanie wart jest przesłuchania także poza grą. Shadow of the Colossus to przedłużenie przeżyć znanych z Ico. Z racji dosyć ponurego nastroju sprzyjającego wyciszeniu nie jest adresowana do wszystkich, ale każdy indywidualnie powinien ją wypróbować. To typ gry, której esencję trudno przelać na papier. Ta gra już zapisała się złotymi zgłoskami w historii gier video i warto sprawdzić z jakiego powodu.

Oceń bloga:
2

Atuty

  • klimat
  • monumentalność
  • "epicka" muzyka

Wady

  • pewna schematyczność pomiędzy kolejnymi pojedynkami
  • roztańczona kamera
montana

Radosław Wasilewski

Shadow of the Colossus to przedłużenie przeżyć znanych z Ico. Z racji dosyć ponurego nastroju sprzyjającego wyciszeniu nie jest adresowana do wszystkich, ale każdy indywidualnie powinien ją wypróbować.

9,5

Komentarze (6)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper