Księgozbiór Iselora #19
Kolejny wpis o przeczytanych książkach z domowego księgozbioru.
Mam wielki problem z oceną tej książki. Na uwagę zasługuje staranne wydanie: obszerny wstęp, objaśnienia i przypisy. Dion z Prusy prezentuje jednak poglądy, które nijak się mają do tego co sam wyznaję i co uważam w teologii greckiej za...słuszne. Bardzo dużo w teologii (czy też, jak kto woli, filozofii) Diona z henoteizmu a nawet panteizmu. Dion odchodzi zupełnie od wizerunku Zeusa jako boga gromów, jako typowego boga uranicznego, a czyni go dobrotliwym opiekunem i równocześnie twórcą świata, de facto "synkretyzując" go z Kronosem. Jest to odejście od wizji homeryckiej, od wizji mitologicznej. Jest to wizja wg mnie kompletnie nie do zaakceptowania, której bardzo blisko już do monoteizmu.
Przy okazji Autor przyrównuje możliwości prezentacji bóstwa (natury, bogów, itd.) przez rzeźbiarzy oraz poetów, cały czas jednak wplatając w to swoją teologię.
Traktować jako ciekawostkę, bo z pewnością nie jest to żadna wykładnia teologii helleńskiej.
Burzliwe są dzieje ołtarza Wiktorii w siedzibie rzymskiego Senatu. Najpierw usunął go stamtąd Konstancjusz II w 357. Później, w 362 r. przywrócił go tam ostatni pogański cesarz Rzymu, Julian, zwany Apostatą. Ostatecznie w 383 roku usunął go stamtąd Gracjan, aczkolwiek sam posąg Wiktorii stał tam aż do 408 r. W kolejnym tomie Fontes Historiae Antiquae Wydawnictwa Naukowego UAM zapoznajemy się więc z listami jakie do Walentyniana – następcy Gracjana - słali biskup Ambroży oraz poganin Symmach. Pierwszy oczywiście twierdził, że przywrócenie posągu byłoby bałwochwalstwem dla chrześcijańskiego cesarza, drugi zaś powoływał się na tolerancję religijną oraz tradycję. Listy są ciekawym spojrzeniem na ów konflikt natury jak najbardziej religijnej. To zderzenie elit intelektualnych ówczesnego Rzymu; samo zaś usunięcie ołtarza Wiktorii było jednym z końcowych aktów upadku Rzymu, religii helleńskiej i końca starożytności.
Rok 2020 przyniósł nam kryzys związany z pandemią. Przy okazji na "dalszy plan" spychając problem konfliktów zbrojnych w różnych częściach świata oraz problemu, który frapuje Europę od przynajmniej kilku lat. Choć powinien od kilkudziesięciu. Problemu migracji.
Książka Douglasa Murray'a może się wydawać wtórna. Autor zastanawia się nad tym jak za kilka(naście/dziesiąt) lat będzie wyglądać Europa i czy w sumie wciąż będzie Europą, jeśli cały czas będziemy do niej przyjmować ludzi, którzy ani z liberalnym społeczeństwem zachodnim ani nawet z samą religią chrześcijańską nie mają za wiele wspólnego (czytaj: w zasadzie nie mają nic wspólnego). Murray skupia się na zagrożeniu jakie dla Europy Zachodniej stanowi wręcz niekontrolowana imigracja z krajów muzułmańskich i Czarnej Afryki, przy okazji pytając o to, jak to się stało, że europejscy politycy byli tak zaślepieni "polityczną poprawnością" i nie słuchali swoich obywateli, którzy od dawna byli zaniepokojeni tym, jak bardzo zmienia się ich dom. Łatwiej było po prostu oskarżyć własnych obywateli o "rasizm", "faszyzm", "nazizm" i kazać im przepraszać cały świat za kolonializm. Przy okazji jest to też pytanie o tożsamość Europy, o to dlaczego mieszkańcy Europy Zachodniej (Autor zauważa że w krajach byłego demoludu sytuacja jest zgoła inna) przestali być dumni z własnej kultury, dlaczego zatracili poczucie własnej wartości i jak to jest, że rządzą nimi politycy, którzy wręcz usiłują im wmówić, że kultura europejska to coś bezwartościowego i nieistotnego, ale kultura Pakistanu czy innej Erytrei to coś fajnego i z pewnością lepszego.
Dobra rzecz, mimo że Autor miejscami się powtarza. Dla większości ludzi prawicy będzie mało odkrywcza, bo powtarzali to wszystko od lat, tutaj mają ładnie wyłożone i uporządkowane. Dla lewicy może będzie "otwarciem oczu", choć jest duża szansa, że nazwą tą pozycję "rasistowską", "faszystowską" lub "islamofobiczną". Co jest nieco zabawne, biorąc pod uwagę, że, co Autor też zauważa, dla afrykańskich i muzułmańskich (często to to samo) imigrantów to właśnie "wartości lewicowe" i "liberalne" są pierwszą rzeczą, którą w ich opinii powinno się z Europy wyplenić....
Esej o tym, czym jest dzisiejsza Europa i jakie są jej korzenie. Autor zestawia kulturę europejską z cywilizacją bizantyjską oraz kulturą islamu zaznaczając że każda z nich opiera się na korzeniach z jednej strony greckich, z drugiej żydowskich, dokładniej: dziedzictwo materialne i filozoficzne to antyk, zaś dziedzictwo duchowe to judaizm, ponieważ z niego wywodzi się chrześcijaństwo. Francuz wysuwa tezę, że Europejczycy są niczym Rzymianie: mniej barbarzyńscy od barbarzyńców, ale i mniej cywilizowani od Greków, ponieważ sami nie za wiele stworzyli, a do kształtowania własnej cywilizacji użyli "materiału" zaczerpniętego od innych - stąd też powtarzające się cyklicznie "renesansy" mające być powrotem do źródeł, do antyku.
Ciekawa rzecz, może nieco kontrowersyjna czasami; aczkolwiek uważam że tylko dla mocno zainteresowanych różnymi głosami teologii politycznej i filozofii politycznej - mimo niewielkich rozmiarów (około 220 stron) nie jest to lektura łatwa, Autor często odwołuje się bowiem do pojęć (np. marcjonizm) czy postaci (np. Awicenna czy Awerroes), które laikowi niekoniecznie muszą cokolwiek mówić.
Na lekcjach historii sporo miejsca poświęca się wojnom Greków z Persami. Sęk w tym że o Persach w podręcznikach w zasadzie nie ma nic poza tym że byli, mieli potężne imperium i toczyli wojny najpierw z Grekami, potem z Rzymianami. Ich obraz jest trochę na zasadzie tych Złych barbarzyńców, którzy chcą podbić szlachetnych Greków i resztę Europy. Wielka szkoda że w szkole Persowie są tak pomijani! Na lekcjach raczej nikt nie dowie się jaką religię wyznawali! A wyznawany przez nich zaratusztrianizm (zwany też zoroastryzmem), początkowo ściśle politeistyczny, później zreformowany przez proroka Zaratusztrę (choć do dziś są spory czy religia ta jest wciąż politeistyczna, henoteistyczna czy już monoteistyczna) wpłynął wielce na dzieje religii i choć jego korzeni należy dopatrywać mniej więcej w pra – religii, z której wyłonił się także późniejszy wedyzm (a co za tym idzie: współczesne warianty hinduizmu), jego teologia (dzień sądu, zmartwychwstanie, oczekiwanie na przyjście kogoś w rodzaju zbawiciela) wpłynęła silnie na judaizm, chrześcijaństwo i islam, a nawet buddyzm mahajana. Zaratusztrianizm był religią Persów do mniej więcej VII wieku, kiedy zostali podbici przez Arabów i siłowo nawróceni na islam, zaś ich niedobitki schroniły się w trudno dostępnych górskich terenach Iranu lub wyemigrowali do Indii. Religia ta jest najdłużej wyznawaną nieprzerwanie religią świata, choć obecnie jej wyznawców szacuje się na około 300 000 (Indie, Iran, iracki Kurdystan, Turcja, Azerbejdżan, diaspory w USA i Wielkiej Brytanii). Mary Boyce opisuje dzieje religii Zaratusztry, święte teksty, rytuały, zmiany zachodzące wśród kapłaństwa, laikatu, domów modlitwy. Koncentruje się głównie na okresie przedmuzułmańskim, ale dowiemy się z książeczki o dziejach tej społeczności aż do lat 70 XX wieku. Boyce z wielką sympatią odnosi się do tej religii, nie uważam tego jednak za wadę, ze względu na...specyfikę tej religii i tego co po podboju muzułmańskim wycierpieli jej wyznawcy. Jak najbardziej polecam, choć czasami Autorka posługuje się nieco...fachową terminologią, ale da się to „przeżyć”. Przy okazji dowiecie się dlaczego zaratusztrianie nazywani są przez muzułmanów czcicielami ognia ;)
Książka P. Niechciał jest jedynym tego typu opracowaniem na polskim rynku wydawniczym. Zaratusztrianizm jest tematem bardzo bowiem niszowym, nie tylko zresztą w Polsce. Nie każdy wie, że taka religia istnieje ani gdzie żyją jej wyznawcy. Dla Iranu jest religią rodzimą, tak jak np. hellenizm dla Grecji czy rodzimowierstwo słowiańskie dla krajów Europy południowej i wschodniej (w tym Polski). Iran liczy sobie około 80 milionów ludzi, jednak wyznawców zaratusztrianizmu jest tu około 40 000, z czego większość żyje w Teheranie. To śladowa, niemal niewidoczna mniejszość, mająca jednak relatywnie duży wpływ na życie społeczne, kulturalne czy edukacyjne całego Iranu. Autorka przedstawia nam życie wyznawców religii Zaratusztry we współczesnej stolicy Islamskiej Republiki Iranu, jak radzą sobie w państwie wyznaniowym, jak omijają zakazy propagowania swojej religii wśród muzułmanów, jak po tylu latach represji i prześladowań wciąż udaje im się zachować tożsamość i kultywować dawne zwyczaje. Praca to bardzo dobra (choć w Polsce w sumie innej nie ma), myślę jednak że dla bardzo wąskiego grona odbiorców, uważam także, że koniecznie wpierw należy przeczytać „Zaratusztrianie. Wiara i życie” Mary Boyce (co ciekawe, sami zaratusztrianie nie zawsze pozytywnie się o tej pozycji wypowiadają i mamy tu wyjaśnione dlaczego!), zaś książkę Pauliny Niechciał traktować jako pewnego rodzaju kontynuację.
Książka Karen Armstrong nie jest o dziejach religii. To bardzo ważne. Jest książką o dziejach idei. Idei Boga. Koncepcji filozoficznej Boga. Od czasów pogańskich plemion żydowskich, przez chrześcijańskich i muzułmańskich mędrców na filozofach oświecenia i XX-wiecznych sceptykach skończywszy. Bo idea Boga, jego wyobrażenie, jego obraz, zmieniał się wraz ze zmieniającym się światem w każdej wielkiej religii monoteistycznej. Religie wpływały na siebie, idee wzajemnie się przenikały, cały czas odwoływano się do koncepcji starożytnych (np. do tzw. Boga filozofów Arystotelesa). Książka nie jest łatwa w odbiorze, kompletny laik może się poddać w pewnym momencie, ponieważ ilość tu podanej, skondensowanej wiedzy jest ogromna. Z drugiej strony nic lepszego w temacie nie znajdziecie.
Adam "Iselor" Wojciechowski - z wykształcenia kulturoznawca i politolog. Publikował m.in. w "Action Mag - Książki", "Tawernie RPG", "Games Corner" i "Twierdzy Insimilion". Prywatnie bibliofil i kolekcjoner gier video. Interesuje się religioznawstwem, etnologią i historią.