Nikt ich nigdy nie widział. Nikt nie wierzy, że naprawdę istnieją. Są jak szept niesiony wiatrem. Podobno w grobowej ciszy potrafią przeniknąć przez szeregi wrogów, pozostawiając śmierć i zniszczenie. Przecież to niemożliwe, by zdziesiątkować uzbrojony odział, nie będąc zauważonym - zaśmiał się do siebie, stojąc na warcie - to tylko historyjka, wymyślona przez tchórzy, żeby wytłumaczyć swoją porażkę. Słychać szelest. Chciał się odwrócić, ale już czuje chłodne muśnięcie na szyi. Za późno... A jednak istnieją... - To jego ostatnia myśl.
Nikt ich nigdy nie widział. Nikt nie wierzy, że naprawdę istnieją. Są jak szept niesiony wiatrem. Podobno w grobowej ciszy potrafią przeniknąć przez szeregi wrogów, pozostawiając śmierć i zniszczenie. Przecież to niemożliwe, by zdziesiątkować uzbrojony odział, nie będąc zauważonym - zaśmiał się do siebie, stojąc na warcie - to tylko historyjka, wymyślona przez tchórzy, żeby wytłumaczyć swoją porażkę. Słychać szelest. Chciał się odwrócić, ale już czuje chłodne muśnięcie na szyi. Za późno... A jednak istnieją... - To jego ostatnia myśl.
Odział Duchów. Legendarna jednostka owiana mgłą tajemnicy. Ich działania ocierają się o granice prawa. Specjalnie wyszkoleni, by przetrwać w najcięższych warunkach i wykonać zadania jakim nikt inny by nie podołał. Są bezwzględni. Nie do pokonania. Ty jednak znasz prawdę. Wiesz, że to zwykli żołnierze. Mają przyjaciół i rodzinę, a jedna celna kula zabije ich tak samo jak innych, bez względu na to co mówią historie. Wiesz, bo nazywasz się John Kozak i jesteś jednym z Nich.
Oglądając zwiastuny Ghost Recon: Future Soldier, nie do końca przewidywałam czego się spodziewać po najnowszym dziecku Ubisoftu. Kopii Battlefielda? Crysisa? Home Fronta? Okazał się jednak czymś zgoła odmiennym, jedną z tych gier, w które szarpiemy dla samej przyjemności grania tak jak w tryby multiplayer. A uwierzcie - przygody Duchów dają jej zaskakująco dużo! Fabuła nie zwala z nóg (standardowo: bomba, ofiary, intryga grożąca wybuchem wojny, tajemnicze szychy kierujące wszystkim), skrypty i filmiki, nie wywołują wodotrysków, a grafika choć bardzo przyjemna dla oka, nie sprawi, że będziemy zbierać szczękę z podłogi, bo tak naprawdę zajęci będziemy czymś o wiele przyjemniejszym - rozgrywką. Bez sensu jest zagłębianie się w realizm i fikcyjność niektórych patentów jakie tu spotkamy, najlepiej nie wnikać w to jak działają, tylko przyjąć do wiadomości, że są i nauczyć się z nich korzystać, a wtedy zostanie sam miód i to w całkiem sporej ilości! W końcu w tej grze jesteście żołnierzami, a nie naukowcami, więc pady w dłoń i do dzieła!
I tak pierwsze minuty w świecie Duchów zaskoczyły mnie specyficznym designem. Niebieskie pierścienie wokół broni? Lewitujące napisy na niebie? Hmmm... Właściwie czemu nie?! W końcu to elitarna jednostka, której prawdziwe możliwości są objęte ścisłą tajemnicą. Dlaczego nie miałabym popuścić wodzy fantazji i nie wcielić się w komandosa, który posiada gadżety tak wypasione, że widzi wrogów nawet przez ściany? Gdy przywykłam do nieco fantastycznej otoczki towarzyszącej Duchom, przekonałam się, że bohaterzy są bardziej realni niż się początkowo wydawało. Cała mistyfikacja typu kamuflaż maskujący, wcale nie oznacza, że możemy sobie wpaść "na Rambo" między stado żołnierzy, zrobić krwawą jatkę a na koniec otrzepać z kurzu i pójść sobie dalej. Co to, to nie. Owszem umożliwia on przyjemną i łatwą infiltrację oddziałów wroga, ale trzeba być ostrożnym, ponieważ ma też swoje ograniczenia. Przy bliskim kontakcie, może nas zdradzić szelest, obłoczek pary oddechu, czy zbyt szybkie ruch, przy którym nasza pelerynka-niewidka znika. Gdy zostaniemy odkryci, wymyślne zabawki na niewiele się zdają i okazuje się, że jesteśmy tylko czteroosobowym oddziałem samobójców, porywających się z motyką na słońce. Wtedy trzeba sobie radzić w tradycyjny sposób. A nasz komandos pancerny nie jest - kilka kul w pierś i game over. No i właśnie to chodziło! Bardzo podobał mi się realizm siły rażenia. Wychylając się nawet odrobinę na linię ognia, momentalnie jesteśmy ranni i musimy czekać, aż ktoś z odziału nas "uleczy". Bywa też tak, że dostajemy jeden celny strzał w głowę i musimy zaczynać od początku. To szybko uczy nas działać po cichu, zrobić swoje i zniknąć zanim ktokolwiek zrozumie co się właściwie stało. Wbrew pozorom taka skradanka wcale nie jest nudna ani monotonna (i to mówi fanka CoD-a :D). Naprawdę podobało mi się wcielenie w jednego z Duchów! Sprytne lawirowanie pomiędzy wrogami, nie mającymi pojęcia, że jestem tuż za ich plecami, dopóki nie poczują mojego noża na szyi, sprawiło że poczułam się jak nie lada kozak. Sterowanie jest przyjemne, animacja postaci robi spore wrażenie, a cover system, żywcem wyjęty z Gears of War sprawdza się wyśmienicie.To jest rozgrywka, dająca satysfakcję z samych działań, planowania i myślenia jak przechytrzyć przeciwnika.
Jak to wygląda w praktyce? Przed każdą misją mamy odprawę. Otrzymujemy raport z miejsca działań, liczebność i przewidywane uzbrojenie wroga, oraz poznajemy cel. Na podstawie tych wskazówek dobieramy broń i wyposażamy ją wedle upodobań. Przechodząc grę pierwszy raz, dowódca sugeruje co powinniśmy wybrać z militarnych dodatków, jednak zawsze możemy się kierować własnym "widzimisię" i wybrać coś na własną rękę. Mamy do dyspozycji czujniki ruchu i EMP w postaci granatów, granaty odłamkowe, hukowe, zapaljące i dymne. Takie zabawki, co prawda posiada prawie każda szanująca się strzelanina, ale dopiero Ghost Recon daje prawdziwą frajdę z ich używania. Podstawowym i najważniejszym gadżetem jest bezzałogowy dron zwiadowczy z impulsem elektromagnetycznym, rozbrajającym elektronikę wroga, którego posiadamy w stałym wyposażeniu. Tak samo jak termowizję, noktowizję i (co szczególnie mi się podobało) gogle x-ray, pozwalające dostrzec zarysy ciała przeciwników poprzez ściany. Wiem, brzmi to idiotycznie, jednak podczas grania byłam pijana z zachwytu, że dają mi taką władzę nad przeciwnikami! Większość akcji polega na przemyślanej strategii. Musimy tak unieszkodliwić siły wroga, by nie zostać wykrytym. Używając sensorów ruchu, lub drona, robimy rozpoznanie sytuacji. Spotykając na swojej drodze grupę adwersarzy, opracowujemy kolejność działania i tagujemy cele by wykonać tzw. strzał zsynchronizowany (rewelacyjny patent)!
Jest to namierzenie przeciwnika i oddanie strzału przez wszystkich członków oddziału w tym samym momencie, więc bez problemu unieszkodliwimy czterech nieprzyjaciół jednocześnie (można nawet kilku więcej, bo po syncshot-cie przez kilka sekund mamy spowolniony czas ich reakcji, coś jak bullet-time z Maxa Payne'a). Nie ma mowy o ukryciu ciał, więc w planach należy uwzględnić rozmieszczenie przeciwników i kolejność w jakiej będziemymy ich eliminować. Jeśli zrobimy to nieodpowiednio, hałas lub zwłoki mogą zostać odkryte i przeciwnicy podniosą alarm, Nie dość, że zbiegną się wrogie posiłki, to jeszcze diabli wezmą punkty przyznawane za wykonanie elitarnych wyzwań. A właśnie wyzwania - taki mały utrudniacz, jeśli ktoś stwierdzi, że gra jest dla niego za łatwa. Taktyka i refleks, są punktowane w podsumowaniu misji. Jeśli uda nam się wykonać unikatowe zadania, zostajemy nagradzani dodatkami do broni typu amunicja zapalająca, kamuflaż, bądź nowoczesna kolba karabinu, poprawiająca celność i mobilność naszego wojaka. I tu dochodzimy do głównego dania, jakim jest dla mnie broń. Aż oczopląsu dostałam na jej widok, a podczas akcji dostarczyła mi takiej samej radochy jak egzekucja wyrwaną ręką w Gears ow War 3 (w gronie moich znajomych nazywana pieszczotliwie "rąsią")! Nie dosyć, że dostajemy bogaty arsenał, to każdy karabin możemy niemal w nieograniczony sposób modyfikować. I co najważniejsze, nie jest to jedynie pic na wodę. Rzeczywiście nawet drobna zmiana dodatków, ma konsekwencje w walce. Inny zasięg rażenia, ciężar, precyzja... To naprawdę odczuwa się podczas starcia! Chociaż niektóre misje, możemy przejść nie oddając nawet jednego strzału, to fun jaki miałam podczas testowania nowych ulepszeń, nie pozwalał mi bawić się w stratega i z sadystyczną przyjemnością likwidowałam kolejnych wrogów.
Gracze o pacyfistycznych zapędach, mogą spokojnie ograniczyć swoje działania do minimum i skupić się na planowaniu działań zrzucając całą demolkę na towarzyszy, ponieważ wreszcie z własnej inicjatywy zaczeli odwalać kawał solidnej roboty-kolejny plusik na koncie GR:FS. Oddział przestał być kulą u nogi i stał się prawdziwym wsparciem w walce. Każdy wiedział gdzie ma iść i samodzielnie potrafił zająć najlepszą pozycję do ataku. Zdażały się sytuacje, w których nawet przy szczegółowym przygotowaniu, przeoczyłam jakiegoś przeciwnika, ale moi chłopcy błyskawicznie reagowali, w porę go "uciszając". Jednak ich nowo nabyta inteligencja, ma też swoje gorsze strony. Gdy zostałam ranna rzucali się na ratunek, nie pozwalając mi się wykrwawić. Przez to czasami, nie lada wyzwaniem było zwyczajnie zginąć i gra stawała się dziecinnie łatwa. A uwierzcie - próbowałam - tak z czystej ciekawości. Na szczęście były to tylko nieliczne momenty. W Ghost Recon gra się dla samej przyjemności płynącej z rozgrywki. .
Filmiki przerywające rozgrywkę są tu jedynie dodatkiem, a nie głównym elementem nakręcającym napięcie. Pokazują najczęściej codzienne zajęcia Duchów i ich relacje z innymi, co pozwala wczuć się w klimat odziału. Odniosłam wrażenie, że skrypty zostały celowo okrojone z widowiskowości, aby nie zdominować charakterystycznej rozgrywki. Dzięki temu gra nie jest kolejnym żenującym, pseudo hollywoodzkim shitem, wzorującym się na Call of Duty. I chwała im za to (bo Król jest tylko jeden hehe)!
Oczywiście jak zwykle nie omieszkałam wyłonić najbardziej irytującego bohatera. W Ghost Recon FS ten tytuł bezkonkurencyjnie zdobył członek odziału o pseudonimie Pepper. Już na początku gry podniósł mi ciśnienie swoją nieudolnością i głupotą. Jako jedyny ciągle się gdzieś gubił! A to poszedł w inną stronę i zaległ leniwie pod kamieniem, albo skręcił w innym kierunku, gnając za urojonym wrogiem. Wciąż musiałam po niego wracać, bo biedulek nie potrafił znaleźć drogi do oddziału. Nawet z namierzeniem celu miał trudności i za każdym razem oznaczając wrogów sprawdzałam czy przeciwnik wyznaczony Pepperowi, znajduje się dostatecznie blisko niego. Podczas akcji oczywiście padał ranny jako pierwszy, bo hojrak rzucał się w sam środek wrogów, wyrywając przed szereg! W jednej z misji natomiast dowiódł dlaczego zasługuje na pseudonim Pieprz. By przedostać się przez ruiny budynku, musieliśmy się czołgać po kolei - Dowódca, ja, 30K i Pepper... Gdy już zajeliśmy pozycje, gotowi do akcji, okazało się, że Pieprz gdzieś się zapodział! Czekam... czeeekam... czeeeeekaaam... a jego jak nie było tak nie ma! Cholera, pomyślałam, znów się jakiś bug wczytał! Nie mogłam się po niego cofnąć, bo stałam już w swoim okręgu czekając na gotowość reszty oddziału. Restart i jedziemy znów od ostatniego sejwa. Tym razem prewencyjnie trzymałam się jego tyłów, hmmm chociaż było na co popatrzeć... Gdy dotarliśmy do punktu, w którym Peper się zawieszał, poznałam tajemnicę jego imienia. Otóż gdy reszta oddziału bez problemów przemieściła się do miejsca przegrupowania, mój ulubieniec zostawał na leżąco pod ścianą, namiętnie kopulując z dziurą w podłodze! Okazało się, że nie ja jedyna miałam ten problem, więc możecie zobaczyć jak to wyglądało.
Jak się upar ł- to na amen! Za żadne skarby świata nie mogłam go od niej oderwać. Ani prośbą, ani grośbą. Nawet robienie t-baga nad głową nie pomogło! A ty misiu kolorowy! Już ja Cię przechytrzę... Z powrotem, ostatni checkpoint, speedrun do miejsca miłosnych igraszek i łup na brzuch w ulubioną dziurę Pieprza! Tym razem tylko pokręcił się w kółko, strzelił focha i poszedł dalej. Na szczęście! Bo już się obawiałam, że nie bacząc na moją bezbronną postać skrywającą pod ciałem obiekt jego uwielbienia, zboczeniec będzie chciał robić to w trójkącie!
Tak więc mimo kilku błędów, nijakiej muzyki i towarzystwa perwersyjnego Peppera, moje ogólne wrażenia z gry są jak najbardziej pozytywne. Ghost Recon jest pełen paradoksów: raz dostaniemy kulkę w w pierś i giniemy na miejscu, innym razem pod przygniatającym ogniem przeciwników, przy pomocy towarzyszy, jesteśmy w stanie z łatwością zaliczyć kolejny checkpoint bez śmierci. Poziom trudności poszczególnych misji jest dziwnie rozbieżny, więc po kilku względnie łatwych akcjach, kolejna może nas zaskoczyć. Fabuła choć przeciętna, to bohaterzy są dostatecznie wyraziści i naturalni. Ale kto by się tam przejmował fabułą, skoro dostajemy taki kawał soczystej schootera, gdzie przyjemność płynie z samego strzelania?! Zwłaszcza, że całego singla można ograć w kooperacji do czterech osób. Adrenalina Wam nie podskoczy, nie będziecie też mieli palpitacji serca na widok misji, ale przyjemność z samego planowania akcji, strzelania (jeszcze raz: rewelacyjne!) i masterowania wyzwań na 100% , jak najbardziej wynagradza te drobne niedociągnięcia, dając godziny świetnej zabawy.