W co gracie w weekend? #138

BLOG
1584V
W co gracie w weekend? #138
squaresofter | 25.02.2016, 00:06
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Witajcie. Moim dzisiejszym gościem jest debiutant Cyborg. Bywał tu nieraz, ale nigdy jako współprowadzący. On opisał Niera. Natomiast ja pogram w Crimson Skies: High Road to Revenge, w Dark Souls II: Scholar of the First Sin i w Steins;Gate. Życzę wszystkim przyjemnej lektury. Nie zapomnijcie napisać w co aktualnie gracie. [Wpis zawiera grube spoilery. Niektóre z nich są grubsze nawet ode mnie.]

Najpierw oddam głos debiutantowi w najdłuższym cyklu na ppe, Cyborgowi.


Nier (PS3, Cavia, 2010)

Witam wszystkich serdecznie, nadszedł wreszcie czas, abym ja też zasiadł w loży VIP'ów piszących do „w co gracie w weekend”, dostawałem już wcześniej propozycja, ale wiecie jak to jest człowiek zabiegany, zarobiony, za leniwy, ale jak to mówią lepiej późno niż wcale.

Uwaga, wpis może zawierać śladowe ilości spojlerów. Jeżeli jesteś na nie uczulony przed przeczytaniem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą.


Tak jak i poprzednio tak i teraz ogrywam pożyczonego Nier'a. Na liczniku już 30 godzin. Jest to gra, z którą mam pewien problem. Czasami mi się bardzo podoba, a czasami nudzi i irytuje. Nier przypomina mi trochę Dragon Age 2, ponieważ mają podobne wady i zalety oraz obie to symulatory rzeźnika (krew tryska litrami). Ogólnie trochę trudno powiedzieć czym jest Nier. Z jednej strony jest to RPG, ponieważ zdobywamy doświadczenie i poziomy, rozmawiamy z NPC'ami i robimy różne zadania, natomiast z drugiej mamy system walki, który  przypomina slasher. O ile do systemu walk jakoś za bardzo przyczepić się nie mogę (dynamiczny i satysfakcjonujący), no może tylko do ilości magicznych mocy (jest ich 8) i do tego, że są one przypisane tylko do dwóch przycisków i za każdym razem trzeba zmieniać je w opcjach. Aż się prosi o jakiś skrót, dzięki któremu można by je zmieniać na szybko. Niestety w elementach RPG zabrakło esencji tego gatunku, czyli możliwości rozwoju postaci. Jak zdobywamy nowe poziomy, to statystyki rozwijają się automatycznie, natomiast magicznych mocy ulepszać się po prostu nie da. Jedyne co sami rozwijamy to bronie. Nie ukrywam, że jest to dla mnie spory minus. W grze nie ma także pancerzy, pierścieni czy innych naszyjników, które zwiększają statystyki postaci. Dziwne także jest to, że za wykonane zadania dostajemy tylko kasę. A gdzie doświadczenie ja się pytam? Oprócz tego nie podoba mi się grafika. Naprawdę twórcy się kompletnie nie popisali. O ile projekty postaci są ok, o tyle grafika otoczenia jest po prostu brzydka i jakby się nad tym zastanowić jest to chyba najbrzydsza gra, w jaką grałem na 7 generacji konsol, nie licząc remaster'ów hd.

Ktoś może powiedzieć, że grafika to nie wszystko i jak najbardziej się z nim zgodzę, ale mimo wszystko trzeba jasno stwierdzić, że ten element został potraktowany po macoszemu. Co najlepsze. mimo, że gra wygląda jak wygląda, to czasami przechodzi na rzut izometryczny, ograniczając tym samym trójwymiar. Jeszcze jakby to było fajnie zrobione, ale nie jest. Czasami nie widać postaci, a podczas walki bywa spory chaos na ekranie. Square cięło koszty przy tej grze, chyba wszędzie gdzie się dało, a szkoda. Wyobraźcie sobie ile gra by zyskała jakby była chociażby na silniku Final Fantasy, ale po co, przecież to kosztuje.

Po około 26 godzinach gry zdobyłem możliwości szybkiego przemieszczania się do odwiedzonych miejsc. Szkoda, że tak późno, bo wcześniej gra nękała mnie niemiłosiernym backtracking'iem i to czasem, aż bezczelnie, bo jak inaczej można nazwać moment, gdy wysyłają nas do pewnego miejsca, a po powrocie, mówią, że niestety, ale musisz tam pójść ponownie, bo coś tam, coś tam. Chamska zagrywka. W grze jest masa misji pobocznych. Szkoda, że większość polega na robieniu tego samego, natomiast główny wątek, mimo, że nawet ciekawy, to bardzo powoli się rozwija.

Dobra, żeby nie było, że tylko narzekam, napisze pokrótce o tym, co jest ciekawe w tym tytule. Na pewno wyróżniają się w tej grze bohaterowie. Główny bohater, któremu nadajemy imię jest ojcem, który najbardziej na świecie kocha swoją córkę, dla której zrobi wszystko i szczerze to trudno się mu dziwić, bo Yonah jest przesłodką miłą dziewczynką. Nie było mi trudno się wczuć w osobę, która ma jej bronić, bo nie da się jej nie lubić. Główny wątek fabularny mówiąc najbardziej ogólnie opiera się na tym, że Yonah jest chora i szukamy dla niej lekarstwa.

Głównemu bohaterowi w tej wyprawie towarzyszy nietypowy osobnik, bo jest nim latająca i gadająca książka (ja ci tam książka ty nędzna istoto!), o przepraszam, Szanowna Księga Grimoire Weiss. Aktualnie jest to moja ulubiona postać w grze. Bardzo podobał mi się jego angielski akcent i taki dżentelmeński ton oraz bogate słownictwo, jak to pewna postać powiedziała: „Weiss używa  trudnych wyrazów, aby osoby, z którymi rozmawia poczuły się głupio”. Za jego pomocą bohater potrafi używać mocy magicznych. Jest to postać, która mówi wprost. Często narzeka na rasę ludzką, w tym oczywiście na głównego bohatera. Ma o sobie bardzo duże mniemanie, przez co często się kłóci.

Jest jeszcze dziwnie ubrana Kaine, ładna, młoda kobieta, ale nie dajcie się zwieść, jest ona narwana, często rzuca mięsem i potrafi nieźle przyłożyć. Szczerze to czasami jest ona większym twardzielem niż główny bohater. Postać jest dosyć tajemnicza, więc sporo o niej nie wiemy.

Podobają mi się także niektóre misje poboczne.

Opiszę wam tutaj jedną takową, po której zbierałem szczękę z ziemi. Była sobie pewna starsza Pani, która zrzędziła na wszystko i wszystkich. Musiałem ją kilka razy odwiedzić, ponieważ dostarczałem jej pocztę. Zawsze miała do mnie pretensje, więc zbytnio jej nie lubiłem. Pewnego razu dowiedziałem się, że chciała opuścić miasto i odwiedzić swojego ukochanego. Postanowiłem jej w tym pomóc, ponieważ nikt nie chciał jej pozwolić wyruszyć w podróż, a ona przeczuwała, że niedługo może umrzeć i chce przed śmiercią spotkać swojego lubego. Okazało się, że jej ukochany nie żyje od 50 lat, a listy, które otrzymywała, były pisane przez mieszkańców wioski. Robili to, ponieważ nie mieli serca jej o tym powiedzieć. Listy dawały jej siłę, nadzieje i motywowały ją do pracy. Były dla niej wszystkim, więc woleli ją okłamywać, aż tyle lat. I teraz od nas zależy czy powiemy jej o tym, czy wręczymy jej kolejny nieprawdziwy list, w którym ukochany pisze, że już do niej wyrusza i żeby na niego czekała. Lubie takie moralne wybory, gdzie nie ma odpowiedzi dobrej czy złej, bo każda z nich ma swoje wady i zalety. Nie napisze co wybrałem, tylko spytam się Was, co będzie dla niej lepsze, smutna prawda przed śmiercią, czy przyjemne kłamstwo ciągnięte do końca?

W grze odwiedzamy ciekawe miejsca, jak chociażby miasto na pustyni, które charakteryzuje się tym, że wszyscy mieszkańcy są zamaskowani oraz muszą przestrzegać zasad, co nie jest takie proste, ponieważ zasad mają aż 124 046. I co najważniejsze, mieszkańcy nie uważają, że zasady ich ograniczają, tylko przeciwnie, twierdzą, że dzięki nim wiedzą jak bardzo są wolni. Nie ukrywam, że z przyjemnością obserwowałem zachowanie mieszkańców w momencie, gdy doszło do sytuacji, że według jednej zasady muszą coś zrobić, ale inna zasada im to zabraniała :)

Dosyć nietypowe w grze jest to, że w pewnym momencie mamy możliwość wejść do snów innych osób. Najbardziej dziwne jest to, że te sny są w formie tekstowych opowiadań, a co za tym idzie w grze mamy tylko biały tekst na czarnym tle.

[Lost Odyssey anyone? - przyp. squaresofter]

Opowiadania zostały fajnie napisane. Nigdy nie zapomnę momentu, w którym Weiss kłócił się z samym narratorem opowiadania (mega patent). W pewnych momentach w trakcie czytania jesteśmy atakowani zagadkami. Niektóre są bardzo łatwe, niektóre polegają na szczęściu, a niektóre są logiczne. Wszystko fajnie, ale te sny, mają jedną wadę. Przez ten czas nie ma żadnego gameplay'u, żadnego obrazu, sam tekst (a sny krótkie nie są), ale mimo wszystko pomysł bardzo oryginalny.

Na zakończenie wisienka na torcie, czyli ścieżka dźwiękowa, która aktualnie jest największą zaletą tego tytułu, głównie za sprawą tego, że część utworów w grze jest z wokalem, a ja osobiście zawsze bardziej cenię utwory śpiewane, niż kawałki tylko instrumentalne, tak więc zapraszam do przesłuchania takowego utworu, który moim zdaniem jest świetny.

Dziękuje za uwagę tym co byli na tyle szaleni, aby to przeczytać oraz życzę wszystkim miłego weekendu. Dzięki square za zaproszenie :)

PS. Co prawda ten weekend grać nie będę, ponieważ spędzę go na uczelnia, ale to przecież tylko drobny szczegół :p

Cyborg


Świetny wpis, Cyborg. Jeśli chcesz poznać moje zdanie, to masz praktycznie gotową recenzję Niera. Wystarczy, że zmienisz dosłownie kilka zdań, dopiszesz podsumowanie po skończeniu gry i śmiało możesz wrzucać ten tekst jako recenzję, na którą z wielką chęcią zagłosuję w konkursie montany. Widzisz, potrafisz jak chcesz. Affek woli narzekać na to, że nikt go tu nie zna, zamiast zrobić coś konstruktywnego. A przecież to takie proste. Wystarczy chcieć.


Crimson Skies: High Road to Revenge (Xbox, FASA Interactive, 2003)

Zawsze po zakupie jakiegoś sprzętu do grania zaglądam na GameRankings, żeby sprawdzić najlepsze gry dostępne na dany system. Te najgłośniejsze pomijam, bo i tak prędzej czy później trafią w moje ręce. Skupiam się zaś na tych, o których nigdy nie słyszałem. Jedną z takich gier jest właśnie Crmson Skies: HRTR na pierwszego Xboxa. Tytuł gry nie mówił mi zupełnie nic. Zobaczyłem więc jakiś krótki zapis z rozgrywki i choć nie zrobił na mnie zbyt dużego wrażenia, to chciałem samemu sprawdzić jedną z najlepiej ocenianych produkcji na pierwszą konsolę Microsoftu (89% na GR).

Byłem chory na tą grę od kilku lat, ale jak się chce ograć setki gier na raz, pisząc w międzyczasie recenzje i blogi, to trudno czasami zrealizować swoje własne postanowienia.

Zaciekawiły mnie "szemrane" interesy, które Borsuk robi z Shichibukaiem, więc pomyślałem, że pomęczę trochę tego pierwszego, żeby kupił mi jakaś grę na Xboxa, po czym oddam mu kasę. Samemu nie chciało mi się tego zbytnio robić, a poza tym byłem w ubiegłym tygodniu strasznie zajęty.

Borsuk stwierdził, że załatwi za mnie tą sprawę, tylko najpierw muszę mu wysłać link do aukcji, która mnie interesuje. Wysłałem mu zatem link...do piętnastu różnych gier. Chyba się na mnie zdenerwował, ale po prośbie, żebym zawężył krąg moich zainteresowań do tylko jednej gry padło na Dead or Alive i Crimson Skies. No dobra to dwie gry, ale kto by się przejmował takimi szczegółami. 

Borsuk poinformował mnie, że ma w domu CS, które mi wyśle, więc zacząłem się dopytywać jak się rozliczymy a on powiedział tylko, że gra o lataniu i walkach powietrznych będzie moja, jeśli napiszę jej recenzję na Retro Na Gazie.

Choć nic nie wiedziałem jeszcze o tej produkcji z pierwszej ręki, to spodobał mi się taki układ. Gra dziś zawitała w moje skromne progi i zachwyciła mnie od pierwszej minuty po uruchomieniu.

Jej akcja rozgrywa się w alternatywnej rzeczywistości, po zakończeniu Wielkiej Wojny. Wcielamy się w niej w niejakiego Nathana Zachary'ego, który nie stroni ani od hazardu, ani od pięknych kobiet. Przez zamiłowanie do tego pierwszego popada w długi, które chce spłacić. Na całe szczęście jest on pilotem dwupłatowca...napędzanego silnikiem odrzutowym. Devastator jest uzbrojony w karabiny maszynowe i wyrzutnię rakiet magnetycznych.

Nathan to pirat, a jeśli kiedykolwiek czytaliście mój wpis o Skies of Arcadii lub rozmawialiście ze mną o Final Fantasty XII, to zapewne już wiecie, że uwielbiam takie klimaty. Przy tej samolotowej strzelance czuję się jak Indiana Jones, który walczy z niemieckimi pilotami, aby uratować swojego ojca. Wszystkiemu towarzyszy pompatyczna muzyka a gra poza misjami głównymi oferuje również zadania poboczne, takie jak wyścigi na czas, eskortę itp. Samoloty możemy naprawiać, rozbudowywać, modyfikując ich parametry takie jak obrona, szybkość i siła ognia, jeśli zdobędziemy wpierw odpowiednią ilość gotówki i żetonów rozsianych po aktualnie odwiedzanej miejscówce.

Bardzo podoba mi się, że zarówno Nate, jak i jego sojusznicy komentują na bieżąco wydarzenia rozgrywające się na ekranie telewizora. Gdy skierujemy ogień w sojusznika, to od razu nas zrugają a pochwalą, gdy zestrzelimy jakiś samolot wroga, Zeppelina lub zniszczymy skład broni, który jest naszym aktualnym celem. Co więcej, sam protagonista nie jest przytwierdzony do fotela pilota szybkoschnącym klejem. Potrafi wyjść z maszyny i za sterami działa przeciwlotniczego bronić zapasów powierzonych mu pod opiekę.

Gra z miejsca stała się jedną z najlepszych produkcji, z jakimi miałem do czynienia na Xboxie i jeśli uda mi się ją skończyć, to nie omieszkam podzielić się swoimi wrażeniami.


Dark Souls II: Scholar of the First Sin (PS4, From Software, 2015)

Shulva. Jedno z tych miejsc, za które polubiłem Dark Souls II. Smocze Sanktuarium pełne jest przełączników podnoszących lub obniżających znajdujące się tam wieże. Niektóre z nich stworzą nową drogę, otworzą jakiś skrót albo zrzucą przeciwników w przepaść.

Ostatnio tu przesiaduję. Mogę śmiało kończyć już drugi raz Dark Souls II, ale jeszcze muszę zaliczyć dwa dodatki a przy okazji pomóc paru osobom.

Grałem między innymi z jednym Francuzem, który wyjechał do Japonii, więc podczas wspólnej gry wypytywałem go o Akihabarę i różne inne duperele, ale najbardziej się uśmiałem jak powiedziałem do niego I have miracles, so i can heal you. Nie byłoby w tym nic śmiesznego, gdyby mój multiplayerowy partner usłyszał dokładnie to, co do niego powiedziałem. Okazało się, że zamiast heal you usłyszał kill you i zastanawiał się przez dłuższy czas, czego go chcę zabić, skoro z niego taki spoko gość?

To cud, że nie rozłączyło nas podczas wspólnej sesji, bo ostatnio wywala mnie bardzo często z gry. Wcześniej miałem ten sam problem jak grałem z ManoWarem74 w Bloodborne'a. Miałem też problemy podczas potyczek w Personie 4 Arena Ultimax z innymi graczami. Jak grałem w DSII SotFS i w BB na premierę, to taki problem nie występował, więc albo Sony ma coś nie tak z serwerami albo ja mam coś nie tak z łączem internetowym.

W każdym bądź razie, dobrze się bawiłem z moim francuskim kolegą, który nie tylko służył mi orężem, ale również i dobrą radę, dzięki czemu odkryłem tajną komnatę, o której na śmierć zapomniałem. Zaliczyliśmy wszystkie ogniska po drodze, zbiliśmy jednego mrocznego ducha, piromantę, używającego dokładnie tego samego stroju co ja, po drodze jeszcze przywołałem kolejnego gracza przed mgłą prowadzącą do śpiewającej Elany, więc nie pozostało nam nic innego jak sprać ją na kwaśne jabłko. W ten sposób poprawił mi się humor, bo początkowo moje drugie odwiedziny Smoczego Sanktuarium kończyły się kompromitującymi upadkami w przepaść, ale tak to bywa, jak się gdzieś spieszysz, zupełnie nie przywiązując wagi do bezpiecznej i ostrożnej eksploracji. W grach z serii souls nawet pomagać trzeba z głową i nigdy, przenigdy nie poddawać się po niepowodzeniach.

A prawdziwy test czeka na graczy dopiero potem.

Nieźle dał mi się we znaki Sinh, pilnujący jednej z trzech królewskich koron. Na dzień dobry zostałem przez niego zmiażdżony jak zwykły robak. Nieraz ginąłem też pomagając innym podróżnikom. Jednak od iście królewskiej konfrontacji oczekuję wyzwania. Niby Dark Souls II to najłatwiejsza część serii, ale te sto milionów zgonów w ciągu ostatniego roku skądś się wzięło.

Przeprowadziłem jednego gracza całego i bezpiecznego przez Shulvę, mszcząc się nawet na jednym najeźdźcy, ale dopiero Śpiący Smok przetestował naszą siłę woli. Tak bardzo chciałem pomóc mu w tej walce, że gdy zginąłem w niej parę razy kumpel dał mu się zabić dwa lub trzy razy, tylko po to, bym w niej uczestniczył.

Ani jego uroki, ani moje pioruny na nic się nie zdawały. Poczęliśmy tracić wiarę w swoje umiejętności, ale ja nigdy nie daję za wygraną. Gdy znajomy pytał się, czy sobie odpuszczamy po tych wszystkich niepowodzeniach powiedziałem mu, że nigdy. Nie po to mu pomagałem, by się teraz poddał. Poradziłem mu, żeby wziął ze sobą proszek naprawczy, odtrutki i czar Wielkiej Magicznej Broni, zwiększający na krótki okres czas atak używanej broni. Od razu poczuł różnicę. Pewni siebie pokazaliśmy Sinhowi naszą determinację i wyszliśmy zwycięsko ze starcia z tym przerażającym smoczyskiem.


Steins;Gate (PS3, 5pb. + Nitroplus, 2009-2015)

Udało mi się dojść do drugiego rozdziału Steins;Gate i po paru rozmowach Suzuhą Amane zacząłem rozmyślać o życiu, swoim, oraz o życiu innych użytkowników portalu, o waszych tajemnicach, których nigdy mi nie zdradzicie itp. rzeczach.

O czym dokładniej myślę? O swojej pierwszej dziewczynie. Pamiętacie jeszcze swoją pierwszą dziewczynę lub chłopaka. Jej lub jego imię? Czy jest tu chociaż jeden taki szczęściarz lub szczęściara, który/która wziął/wzięła z nią/nim ślub? Jak tak, to gratuluję. Mi się taka sztuka nie udała, ale wciąż ją pamiętam. Jej imię to _ _ _ _ _ _ _a. Ciekawe co u niej słychać? 

Co to ma wspólnego ze Steins;Gate, albo ogólnie rzecz ujmując z grami? Jak to co? Przecież w grach też zdarzały się bohaterki, w których niejeden z nas się podkochiwał albo podkochuje. Oczywiście żaden gracz po trzydziestce się do tego nie przyzna, bo lepiej szpanować swoim majątkiem przed innymi i udawać, że nikt z nas nie był młody, ale skoro dotknąłem już tego tematu, to zamierzam go kontynuować.

Pierwszą taką postacią jest i zawsze będzie pewna młoda nowojorska policjantka, Aya Brea z Parasite Eve, która uwielbia chodzić na randki do opery, ale ma też silne poczucie ochrony swoich bliskich. Choćby i nawet walił się jej cały świat na głowę, to ona da radę i powstrzyma wszelkie zło, robiąc to przy okazji w wielkim stylu. Jedna z najlepszych postaci Squaresoftu. Zwyciężczyni jedynego do tej pory konkursu Miss ppe, która zostawiła w pokonanym polu nawet murowaną kandydatkę do zwycięstwa, Tifę z Final Fantasy VII. Ciekawe, ile osób przyznałoby się dziś do tego, że marzyło kiedyś o wspólnym prysznicu z seksowną blondynką? 

Squaresoft wymyślił ogromną ilość świetnych kobiecych postaci, ale nawet ich największe osiągnięcia posiadają bariery nie do przeskoczenia. W liniowych grach gracz ma spętane ręce, więc nawet gdyby chciałby być w Final Fantasy VIII z Selphie, Quistis, Edeą lub z Fujin, to liniowość tej produkcji mu na to nie pozwoli. Squall może być tylko z Rinoą i basta. Tak samo Zidane nie weźmie nigdy ślubu z Eiko w FFIX, choć to mogłoby być zabawniejsze od macania po tyłku Garnet. Z wojowniczą Freyą lub z jedyną kobietą, do której nie ma żadnych zastrzeżeń blaszanogłowy Steiner, czyli z Beatrix też nie można być. Mógłbym jeszcze wymienić FFIV, gdzie Kain nie może związać się z Rosą albo FFVII, w którym Cloud nie może być z Tifą lub z Yuffie. Są tacy, którzy uważają, że Cloud spędził upojną noc z tą pierwszą, ale samo Square Enix temu zaprzecza, więc traktuję to jako fanfiction graczy napalonych na jedną z ikon Squaresoftu. Na Xenogears lub Vagrant Story też mógłbym ponarzekać. Obronną ręką wyszedłby z tej sytuacji chyba Chrono Cross, ale faktem jest, że liniowe gry nie pozwalają nam poszaleć, obojętnie, czy chodzi o Squaresoft, czy o jakąś inną, dowolną firmę.

Jasne, że są takie serie jak Mass Effect lub Wiedźmin,  w których można przelecieć prawie wszystko co się rusza, ale nie nazwałbym dobrym symulatorem randkowym gry, w której kobiety same rozkładają przed nami nogi po trzech dłuższych rozmowach albo już na samym początku gry.

Dlatego bardzo ucieszyło mnie, gdy pięć lat temu zagrałem w swoją pierwszą Personę. Czwarta część pozwala na podrywanie nie tylko koleżanek z drużyny, ale i również dziewczyn, które w całej historii nie odgrywają ważniejszej roli. W tym aspekcie praktycznie żadna gra Squaresoftu nigdy nie dorówna Atlusowi

Nie podrywałem wcale najładniejszej dziewczyny w czwórce, bo tu Yukiko, Rise, pewna pielęgniarka i przewodnicząca szkolnej sekcji sportowej nie mają sobie równych, ale na tym polega dobry symulator randkowy. Daje graczowi wybór. Byłem z Chie, bo lubię energiczne dziewczyny. Użalające się nad sobą flegmatyczki to nie moja działka. Dziewczyna, która lubi ćwiczyć i oglądać filmy o sztukach walki a w razie czego pomoże swojej najlepszej przyjaciółce to jest to. Dlatego gram nią także w Personie 4 Arena Ultimax. Nie ma to jak dostawać w gębę od innego gracza, stracić 95% zdrowia i pokonać go atakiem zabijającym od razu. Ech, Ark System Works nawet słabeuszom zostawiło furtkę do wygranej.

Zawsze jest lepiej mieć wybór niż go nie mieć wcale, dlatego anime Steins;Gate, choć jedno z najlepszych jakie kiedykolwiek widziałem, pozwala Okarinowi jedynie na uratowanie Mayuri i na bycie blisko z Kurisu.

A gra? Gra pozwala na zachowanie się jak najgorszy sukinsyn, który za nic będzie miał tragedię jaka spotkała jego najbliższych i na zwyczajną w świecie ucieczkę z Suzuhą do 1975r., bez możliwości powrotu.

Przecież nie dla każdego Kurisu musi być tą jedyną. Rozumiem, że są ludzie, którzy chcą wyrywać laski tekstami w stylu: Hej mała, mam sto platyn. To jak, chcesz się bzykać? Tyle, że Kurisu na pierwszej randce wyskakuje z teorią względności Einsteina, rozbiera na czynniki pierwsze wszystkie teorie o podróżach w czasie i wyśmieje każdego, kto ośmieli się ich bronić. Nie każdy ma ochotę być straszony policją po dobrym macanku.

Kim zatem jest moja pierwsza dziewczyna w Steins;Gate?

Suzuha Amane przybyła z przyszłości, aby uratować świat przed dyktaturą SERNu, która zabierze w przyszłości jej bliskich a ją samą zmusi do beznadziejnej walki w ruchu oporu. Zwykła dziewczyna, która chciała mieć jakąś przyszłość została z niej okradziona. W oczach świata jest tylko niebezpieczną terrorystką. Postanawia więc zmienić dystopijną przyszłość.

Przenosi się w czasie do 2010r., choć jej misją było znalezienie pewnego komputera w 1975r., który miał wszystko zmienić, ale jej dziewczęca ciekawość ma inne plany i kieruje ją tam, gdzie może spotkać swojego przyszłego ojca, który zginął w jej świecie.

Dziewczyna z warkoczami uwielbia telewizory crt, przejażdżki rowerowe i wolność obcego jej świata. Zakłada konto na stronie @channel i pod przydomkiem John Titor ostrzega ludzi, przed tym co się dopiero wydarzy. Nikt nie bierze jej na poważnie. Dostaje obraźliwe maile od trolli. Mają ją za zwykłą kłamczuchę, która chce zwrócić na siebie uwagę. Inni użytkownicy portalu żądają od niej podania wygrywających typów na wyścigach i wypytują ją o inne głupoty, które powinien wiedzieć podróżnik w czasie.

Sama zgłosiła się do tej misji i kiedy Członkowie Labolatorium w końcu się o wszystkim dowiadują, to pomagają jej spełnić jej największe marzenie. Szczęście trwa jednak tylko chwilę. Po spotkaniu z własnym ojcem, wzruszona Suzuha wyrusza po upragniony komputer...i zawodzi. Wyrzuty sumienia dręczą ją tak bardzo, że odbiera sobie życie.

Zapomnijcie o anime. W grze Steins;Gate można wyruszyć w jej ostatnią podróż razem z nią i dać jej przyszłość, na którą nie pozwoliło jej życie a grając kolejny raz zupełnie ją ignorować i nie odbierać od niej mailów. Taki jest wybór Bramy Steina. El Psy kongroo.


To tyle z naszej strony. Życzę udanego weekendu. Kolejny odcinek w co gracie poprowadzi emas.

Oceń bloga:
38

Co jest lepsze?

Smutna prawda
71%
Przyjemne kłamstwo
71%
Pokaż wyniki Głosów: 71

Komentarze (113)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper