Żegnam się...
Dlaczego?
Wtajemniczeni wiedzą. Ci, którzy nie wiedzą, a którzy mnie znają, niech poznają prawdę. Kończę z branżą gier video. Chociaż przecież nigdy w niej nie siedziałem, najwyżej jako gracz i niedzielny publicysta z dwoma artykułami w Neo Plus, jednym wygranym konkursem w PE i jako Czytelnik, „co to poleca”…
Veteranusa znacie z PE głównie z blogów poruszających szeroko rozumianą tematykę retro. Ostatnio dał się poznać jako malkontent, zrzęda, któremu nic nie pasuje, wybrzydza i kręci nosem na wszystko. Po części to mój charakter - trudno mi dogodzić, ale z drugiej strony, mam chyba powody do narzekań. Twierdzę, że branża gier video poszła w złym kierunku. W złym, z którego już niestety nie ma odwrotu. Wydarzenia potoczyły się zbyt daleko, by można było się wycofać. Czy czeka nas konsolowa apokalipsa? Od czego się to zaczęło?
Do napisania tego tekstu dojrzewałem długo. Wielokrotnie go zmieniałem, porzucałem, poprawiałem. Chciałem wszystkim rzucić w cholerę, ale uznałem jednak, że warto pożegnać się. Z Wami, z Pismem, z branżą.
Jestem graczem od siódmego roku życia. Pod koniec listopada bieżącego roku stuknie mi 31 wiosen na karku, co oznacza, że graczem jestem około 20 lat. Nie wliczam w to, z przyczyn wiadomych okresu, gdy leżałem w kołysce i obsrywałem pieluchy ani okresu gdy jako pełnoletni człowiek miałem kilkuletni kryzys związany z graniem. Bo i taki był. Grałem dużo na komputerach, do których zaliczają się i Atari 65XE, Amiga 500, 1200, C-64, Amstrad itd. Ale wiadomo - na komputery konfiguracji oraz marek wszelakich wyszło również mnóstwo gier. Jednak gdy po raz pierwszy na poważnie zetknąłem się z konsolami (Atari 2600, Pegasus i Sega Master System II), wiedziałem, że konsole pokocham bardziej od komputerów mimo że w międzyczasie lawirowałem pomiędzy jednym światem, a drugim. Apetyt na te kolorowe pudełka stojące pod telewizorem wzmógł się za sprawą głównie Gulasha i kącika konsol w nieodżałowanym Secret Service. Były to lata, które skutecznie nakręcały chęć na posiadanie którejś z nich: za PSX stały świetnie wyglądające tytuły pojawiające się w ilościach hurtowych, za Saturnem rewelacyjne konwersje z automatów. Tak, tych maszyn, które wówczas były synonimem potężnej mocy, niedostępnej dla systemów domowych. Za Nintendo 64 przemawiała z kolei nieznana dotąd jakość grafiki no i cała ta nintendowska otoczka, która mnie urzekła. Niestety, moi rodzice nie zarabiali kroci i nie mogłem sobie pozwolić na kupno żadnej z maszynek. Na to, by najpierw PSX zasilił naszą kolekcję, musiałem poczekać do III klasy liceum, czyli do jesieni 2001 roku. 3 lata wcześniej jego możliwości ujrzeliśmy w lokalnej gralni, dumnie określanej mianem salonu gier. Do podobnej, zlokalizowanej w podobnym mieście, kilka budynków dalej, zajrzałem z kolegą dwa lata potem, w 2000 roku, gdzie za półkami z płytami muzycznymi znajdowało się pomieszczenie z kilkoma telewizorami i PSXami doń podpiętymi, a także z jednym Dreamcastem. Dopiero 4 lata później, na I roku studiów cieszyłem się z naszego wspólnego DC, który zrobił notabene lepsze wrażenie niż zakupiony kilka tygodni potem PS2. Może dlatego, że zestaw gier nie urywał żuchwy… Potem potoczyło się z górki… Nowe - stare sprzęty zasilające kolekcję retro kupowane na przemian z grami na PS2, DC no i GCN, o mocy którego przekonałem się z rozdziawioną japą podziwiając atak X-Wingów na Death Star… Był to rok 2005, najlepszy w moim życiu: pierwszy mój opublikowany tekst gdziekolwiek (N+), start VII generacji konsol, pierwsza poważna miłość w życiu, schudnięcie 20 kg…
Dalej pisać nie będę, bo dopiero po 4 latach kupiliśmy zestaw 42’’ LCD Full HD+ PS3 w zestawie z Killzone 2. A mało brakowało, byśmy kupili X360… I jakoś przyszło załamanie. Trwało parę ładnych lat i dopiero 2 lata temu postanowiłem wrócić do grania, przepraszając się z zakurzoną PS3, karmiąc ją grami kupowanymi za bezcen. Ale i to stopniowo mijało. Z branży przychodziły kolejne „cudowne” wieści o opóźnieniach, kotletach, paczach, płatnych dodatkach itp. A ja coraz bardziej się wkurzałem i zastanawiałem…
A więc, skoro było tak pięknie, to czemu jest jednak do bani? Od czego się to zaczęło? Mam swoją teorię, z którą nie musicie się zgadzać, ale nie możecie zaprzeczyć, że jest ona pozbawiona jakichś racji, nawet jeśli są to jakieś drobne elementy, z którymi się utożsamiacie. Stwierdzam, że wszystko zaczęło się od jednego momentu: od momentu, gdy komuś zamarzyło się, by konsole zaczęły coraz bardziej przypominać pecety. Nie sposób zaprzeczyć twierdzeniu, że zaczęło się od Microsoftu… i jego wsparcia dla Segi w postaci systemu operacyjnego. To raz. Zaczęło się i od samej Segi, która postanowiła wcielić w życie ciche marzenia rzeszy graczy o sieciowej zabawie za pomocą joypada zamiast myszy i klawiatury. Zamiary dobre, intencje słuszne, ale dobrymi chęciami droga do piekła jest wybrukowana - sprawdza się to powiedzenie po raz kolejny. Lawina ruszyła i nic nie było w stanie jej zatrzymać. To był zmierzch XX wieku. Z trwogą zacząłem, jako szczyl uczęszczający do ogólniaka spoglądać, jak konsole do gier, a konkretnie mój ukochany Dreamcast, zaczynają coraz bardziej upodabniać się do komputerów. Potem było już tylko gorzej, co nie znaczy, że pierwszy Xbox był do kitu. Owszem, byłem mocno sceptyczny, jak większość z Was, wobec pierwszej konsoli zaprojektowanej przez koncern kojarzony głównie ze zwisającymi Windowsami 98 i Millenium, z wywalającymi się błękitnymi ekranami i koniecznością instalowania rozmaitych pierdół, które dzisiaj w konsolach są codziennością, tym samym pozbawiając owe konsole ich konsolowej tożsamości. Przypomniałem sobie, że nawet wtedy stwierdziłem: „niech jeszcze na konsolach będzie trzeba instalować gry i patche”. Wtedy nawet nie przypuszczałem, że za lat kilka „moje proroctwo” się ziści… W ogóle, co to za konsola, która ma HD? Karty pamięci wystarczyły! Źle było?! No, rozumiem, że trzeba się rozwijać, ale… czy łatki niezbędne do uruchomienia gry, to jest postęp?! Czy degeneracja?! Sami sobie odpowiedzcie.
Cały czas zastanawiam się, czy pomimo tego, co napisałem powyżej, można było jakoś zapobiec katastrofie? Bo instalowanie gier na HD, ściąganie łatek, płatnych dodatków stanowiło zaledwie preludium do katastrofy. Katastrofy, która w znacznej mierze zaważyła na mojej decyzji.
Przy okazji, jako zapalony gracz, w pewnym momencie zapragnąłem tworzyć gry, brać udział w procesie ich kreowania. Wierzcie lub nie, ale znam osobiście gościa, który brał udział w pracach końcowych nad Kao the Kangaroo na DC. Poważnie. Gdy zobaczyłem 10 lat temu jego CV i co on potrafi: Java, php, html, opengl, c++, architektura PS2, GCN, DC, Xbox, GBA… Jestem pewien, że spokojnie mógłby uderzać do jakiegoś studia tworzącego gry. Z tego co wiem, moim zdaniem, marnuje się w Assecco czy w innych Onetach. Nie mogę jednoznacznie tego stwierdzić. Inny szok: jego obecna żona w niecałe 30 minut za pomocą nurbsów i innych wtyczek wyrenderowała w 3D Maxie Mario… Dopowiem, że programowanie mi nie wyszło, bo po prostu dla mnie to za skomplikowane, nawet samouczek, który ów jegomość napisał możliwie najprostszym językiem. Sporo czasu poświęciłem za to zabawie w 3D Studio Max 3, dokupując nawet książkę na ten temat, a potem posiłkując się tuto rialami. Mierne efekty po latach mnie skutecznie zniechęciły, choć marzyłem o tworzeniu efektów, które podziwiałem nie tylko w renderowanych intrach gier, które dzisiaj są echem przeszłości, ale i w filmach i serialach: Jurassic Park, Terminator 2, Star Trek… Jakieś 4 lata temu w pracy natknąłem się na numer Playboya z Triss na okładce, w którym był artykuł o polskiej branży. Zapamiętałem kilka nazwisk i wpadłem na prace koncept artystów rozsiane w internecie, no i zacząłem się bawić… trochę rysowałem ołówkiem, potem kumpel namówił mnie na photoshopa. Chciałem tworzyć podobnie, ale… W chwili obecnej, za namową owego kumpla - fotografa, grafika i webmastera, poznaję tajniki webdesignu. Powiada on, że w tym jest kasa. Super. Ale, kasa to nie wszystko…
Po tym wszystkim doszedłem do kilku wniosków.
Po pierwsze: według mnie najlepszy okres dla konsol, to VI generacja - szczyt ich potęgi. Potem wszystko zmieliła niepohamowana żądza pieniądza, wyniki sprzedaży… Wydawcy naciskają, developerzy muszą zarobić… Do czego doszło, że o być albo nie być studiów decyduje kilku buraków z Metacritic? Do czego doszło, że słupki sprzedażowe zadecydowały o zarżnięciu wielu utalentowanych studiów, jak Bizarre czy Criterion, a także gier, które przecież zarabiały na siebie i na studia: Burnout i wiele innych?
Po drugie: dla mnie idea remasterów to po prostu chęć żerowania na frajerach, którzy kupując konsolę za ciężki szmal nie mają w co grać i producent raczy ich kotletami bo wie, że matoł jeden z drugim z braku laku i tak kupi. Mówię tu szczególnie o fan bojach danego obozu, którzy dla mnie niczym nie różnią się od rozwalających stadiony kiboli czy religijnych fanoli. Każdą grupą fanatyków gardzę, bo kiedyś nim sam byłem i wiem z doświadczenia, że bezgraniczna chemia do czegoś czy kogoś prowadzi do zatracenia krytycyzmu i do oślepienia. Niektórzy z miłości do głupiej konsoli mogą skrzywdzić kogoś innego tylko dlatego, że owym uczuciem darzy inny sprzęt. Chore, wręcz kretyńskie. Kumpel z pracy sprzedał rok temu PS3, napalając się na PS4. Kupił konsolę, której od paru miesięcy nie odpalił. Broni idei remasterów, choć ja przeciwstawiam jej wsteczną emulację. Gracze, którzy nie grali w trylogię Uncharted, zechcą w nią zagrać - argumentuje. Grałem na PS2 i nie miałem ochoty powracać do gier z poprzedniej generacji. A jeśli już - wygrzebywałem stary sprzęt i odpalałem - odpowiadam mu. Stare gry i sprzęt są tanie jak barszcz, można bez jakichś cholera wie jakich horrendalnych wydatków przypomnieć sobie, bądź pograć w część ulubionej serii wydanej na sprzęcie poprzedniej generacji.
Po trzecie: zastanawiam się… czemu wcześniej nie było łatek i jakoś wszystko to trzymało się kupy. Wiadomo, że testerzy nie wychwycą wszystkich błędów, choćby nie wiem co. Czy ów gość, który kończył pisać linijki kodu pierwszej polskiej gry na konsole, pracował w dużym zespole? Nie, to był wówczas X-Ray Software. Wystarczyły umiejętności i chęci. Pewnie ktoś powie - konsole dziś są potężniejsze, gry bardziej złożone. Zgoda. Ale i zespoły odpowiednio się rozrosły. Zasady tworzenia pozostały te same. I niech nikt nie wyłazi z argumentem, że wydawcy naciskają, że liczy się kasa. A 15, 10 lat temu, wydawca nie naciskał? Developerzy pracowali wtedy non profit?!
Również i ja po prostu się wypaliłem. I nie ma wpływu na to fakt, że zacznę niebawem 31 lat, bo znam starszych gości, nawet z mojego zakładu, mających po 50, 60 lat, grających w LoLa, Diablo czy Thiefa. Poważnie. Mnie granie przeszło. Miewałem kryzysy, po których wracałem do gier. Teraz jakoś nie mogę. Nie jest to tylko „zasługa” branży, że wiele cudownych produkcji nie doczeka się nawet głupiego remastera. Nie doczekam się i ja, kontynuacji mojego ukochanego Virtua Fighter. Ani Rallisport 3. Ani nowego Burnouta. Ani wielu innych gier, które skradły moje serce. Jest to smutne i przeglądając obecne numery PE widzę, co się dzieje. Skoro w jednym numerze jest wszystkich recenzji tyle, co gier na samo PS2 10 lat temu, z czego 1/3 to rema stery, 1/3 to gówniane indyki, za pomocą których rozmaici desperaci chcą wskoczyć do tego cyrku, 1/3 to net workowe pierdółki, to mamy pełny obraz tragedii. Dołuje i jednocześnie śmieszy wieść o tym, że remaster Uncharted wymagać będzie patcha… No ja pierdolę!!! Czy ci „magicy” z Naughty Dog zapomnieli, jak robili kiedyś grę na sprzęcie trudniejszym do opanowania, że na mocniejszej PS4 muszą pisać 100 - gigowego pacza niezbędnego do odpalenia kotleta, który ładują w zestawy z konsolą, byle tylko upchnąć więcej egzemplarzy (nie)świadomym jełopom? A może zapomnieli? A może stali się po prostu patałachami, których wszystko to przerasta?!
Być może dobrze się stało, że taką decyzję podjąłem, że się wypaliłem. Moment wprost idealny do tego, by Kopernik wstrzymał Ziemię, bo ja wysiadam!
Veteranus