W co gracie w weekend? #139
You know the drill.
Od ostatniego „W co gracie w weekend?” mojego autorstwa minął prawie rok (nie licząc gościnnego występu u Shichiego w 129 odsłonie). Od dłuższego już czasu moje obcowanie z grami ogranicza się do męczenia jednego tytułu przez cały miesiąc, co spowodowane jest brakiem wolnego czasu (praca wiadomo). Zebrać choć trochę ochoty i siły po całym męczącym tygodniu, aby zagrać te kilka godzin w wolnym weekendzie jest ciężko. Może to skutki ponownego powoli ujawniającego się wypalenia (pierwsze miało miejsce w 2014 roku) albo po protu jest to wina doboru złych gier. Ostatnio zakupiona Castlevania Lords of Shadows okazała się tytułem męczącym, nieciekawym i mało wciągającym (chociaż lokacje były zajebiste). Właściwie grałem po to tylko aby poznać zakończenie historii. Szkoda tylko, że „prawdziwe” zakończenie poznajemy dopiero po przejściu dwóch dodatków. Chamska zagrywka ze strony twórców, z którą już się spotkałem przy okazji Dead Space 3.
W ostatnim tygodniu lipca udało mi się wyrwać tydzień urlopu co by wreszcie odpocząć (w poprzednim roku w ogólnie nie brałem urlopu - taki ze mnie pracuś ;). I jak ręką odjął naszła mnie z powrotem ochota na granie, więc postanowiłem zaopatrzyć się w kilka nowych tytułów, ale także powrócić do tych, które leżą na półce od kilku dobrych miesięcy. Splinter Cell Blacklist udało mi się wyhaczyć na allegro za ok 50 dyszek nówkę w folii. Długo poszukiwane przeze mnie Alice Madness Returns w rozsądnej cenie (powtarza się historia z NieR - mało egzemplarzy to i ceny "through the roof"), pojawiło się na (już zakończonej) przecenie na PSStore na luty. Obniżka o -75%, czyli zapłaciłem 18,75 zł. Dawno nie miałem takiego farta. Udało mi się też zakupić trylogię F.E.A.R. za około 80 dych, ale jest to historia na inną godzinę ;P
Splinter Cell Blacklist
"Skradanki" to jeden z tych gatunków gier, które są najbliżej mojemu sercu. Od zawsze lubiłem skradać się po cichu ostrożnie omijając przeciwników będąc całkowicie niewidocznym, nie wszczynając przy tym żadnego alarmu i nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Czy też eliminować po cichu, czaić się w ciemnościach i polować na niczego niespodziewających się przeciwnikach. Cierpliwie planując każdy kolejny ruch, bacznie obserwować zachowania strażników, uczyć się ich ścieżek i ze 100% precyzją oraz skutecznością wykonywać każde kolejne posunięcie.
Ostatnią dobrą "skradankę" jaką ogrywałem był Hitman Absolution i było to ponad rok temu. Kiedy do mnie to dotarło natychmiast postanowiłem, że następnym tytułem w jaki zagram będzie gra z tego gatunku. Wybór padł na dość "świeże" Splinter Cell Blacklist i to był dobry wybór. Oczywiście są tutaj typowe dla tego gatunku błędy i niedociągnięcia (jak np. strażnicy mnie nie widzą choć zza osłony wystaje mój łeb ze świecącymi goglami), ale przed tym żadna skradanka do tej pory się nie uchroniła, więc już się przyzwyczaiłem. Blacklist powraca do systemu misji porozrzucanych po całym świecie (Conviction - podobnie zresztą jak ostatni Hitman - stawiało bardziej na osobistą historię głównego bohatera) dając możliwość przejścia ich w trzech różnych stylach. Assault - czyli prostymi słowami styl rambo komando foki, wybijasz wszystko co się rusza i dajesz o sobie znać wszystkim w obrębie całej lokacji. Panther - styl predatora, po cichu eliminujesz kolejnych przeciwników będąc niezauważonym. Oraz ostatni (mój ulubiony styl) Ghost - nikt ciebie nie widział, nikt ciebie nie słyszał jakby ciebie tam w ogóle nie było. Nikogo nie zabijasz, a jedynie pozbawiasz przytomności.
Dragon's Dogma Dark Arisen
Ponownie zapałałem wielką miłością do tego tytułu. Jeden z lepszych nowych IP od C(r)apcomu na 7 generację. Tytuł ma mnóstwo zalet, ale i tyle samo wad. Jednakże pomimo, że "złe" potrafi dokuczyć to jednak "dobrego" jest dużo więcej i gra podbiła moje growe serduszko. W ostatni tydzień lutego ostro naparzałem w dodatek Dark Arisen farmując najlepszy loot u ostatniego bossa. W ten weekend natomiast powracam do "podstawki" aby zmierzyć się z najsilniejszym przeciwnikiem w całym Dragon's Dogma - Ur Dragon. Dlaczego najsilniejszym? Ano dlatego, że tak dokładnie nie wiadomo jak wysokie jest jego HP. Szacuje się, że wynosi około 3 bilionów (3 000 000 000). Nie przerażajcie się tak bardzo. Mówię tutaj o walce online. Sprawa ma się tak, że walka z Ur Dragonem ma dwie formy. Potyczka Offline, gdzie jego pasek życia jest oczywiście odpowiednio zmniejszony (w innym przypadku walka z nim trwałaby wieki), ale pomimo tego dalej jest on najsilniejszy ;)) oraz asynchroniczna walka Online, gdzie biorą udział wszyscy gracze. Oczywiście nie jest tak, że wszyscy pojawiają się na arenie by walczyć ze smokiem (chaos byłby niesamowity nie mówiąc już o serwerach). Każdy gracz odbywa walkę w swojej grze. Każda walka jest ograniczona czasowo, a damage zadany przez wszystkich graczy jest update'owany do globalnego HP smoka. Gdy poziom życia spadnie do ustalonej wartości następuje tzw "grace period". W tym momencie zaczyna się prawdziwa zabawa. Smok pojawia się z bardzo małym HP i wszyscy gracze, którzy podejmą z nim walkę mają szansę go ubić. Następuje wtedy zasada "kto pierwszy ten lepszy" by uzyskać najlepszy loot. Nagrody za walkę przyznawane są w oparciu o całe zadane obrażenia przez gracza (im ich więcej tym lepszy loot). Ur Dragon po każdej swojej śmierci odradza się na nowo w kolejnej generacji i znowu można podejmować z nim walkę. W chwili obecnej jest 889 generacja. Dragon' s Dogma wyszedł w 2013 roku, więc w ciągu trzech lat udało się ubić 888 Ur Dragonów. Czy to dużo czy może mało? Ja mówię, że mało. Na pewno dużo więcej jest ubitych bossów w serii Dark Souls.
Ja już wiele razy odbywałem bitwę online z Ur Dragonem, ale niestety z powodu braku czasu nie udało mi się zadać wystarczająco dużo obrażeń, aby być zamieszczonym na liście gracz dostępnej po każdym ubiciu smoka. Tylko jeden raz udało mi się natrafić na "grace period". Tutaj trzeba się pilnować bo kilka dni zwłoki i inni gracze zabiorą nam chwałę z przed nosa. W ten weekend postanowię spróbować sowich siłę w walce offline.
Alice Madness Returns
Zawsze uważałem, że Alicja w Krainie Czarów to dziwna historia, a po obejrzeniu filmu od Disneya jestem przekonania, że autor oryginalnego dzieła nałykał się dużej dawki grzybków. Małe dziecko na pewno nie zrozumie, ale już dorosły widz zacznie dostrzegać dziwne wizje. Dla mnie to bardziej niż bajka dla dzieci wygląda to na popapraną i psychodeliczną wizję jakiegoś chorego psychicznie człowieka. Na szczęście byli też tacy, którzy także to zauważyli.Mowa tu oczywiście o American McGee’s Alice oraz sequel Alice Madness Returns. Żadnej z obu części jeszcze nie odpalałem. O jedynce nie wiem zupełnie nic, a w temacie "dwójki" to czytałem recenzję w Neo Plus oraz widziałem krótki gameplay dawno temu. Jednak to wystarczyło aby mnie te dwa tytuły zainteresowały. Zakupiłem z tydzień temu i do tej pory jeszcze nie ściągnąłem. Jak się uda to sprawdzę w ten weekend. Muszę najpierw porządek na twardzielu zrobić, bo miejsca już nie ma - a tu już kolejne przeceny na PSStore... ehh
Need For Speed Hot Pursuit
RIP Burnout. Bardzo mocno odczuwam brak tej serii. Jeśli chodzi o gry wyścigowe to bardziej mi podchodzą typu arcade niż realistyczne. Nie jestem wielkim znawcą i fanem motoryzacyjnym. Nie potrafię po spojrzeniu na model samochodu opisać co znajduję się pod maską i ile bryka może wyciągnąć. Wolę ostrą jazdę bez trzymanki w rytmie mocnych rockowych brzmień mieć na ekranie telewizora. Burnout odszedł tak samo jak studio odpowiedzialne za serię – Criterion Games. Jedną z ich ostatnich gier jest Need For Speed Hot Pursuit – reebot/restart, który jest swego rodzaju połączeniem NFS i Burnouta. Mamy szybką i szaloną jazdę, napełnianie paska nitra jazdą pod prąd, wymijaniem w bliskiej odległości oraz kasowaniem pojazdów innych uczestników wyścigów/patroli policyjnych (Takedown) - znane elementy z serii Burnout (oprócz systemu zniszczeń, który tutaj jest dużo "uboższy"). Jednak model jazdy stara się być bardziej realistyczny i trochę się to gryzie z elementami znanymi z Burnouta. Mimo wszystko lubię ten tytuł. Najbardziej uwielbiam pościgi z policjantami. Konkretna dawka adrenaliny plus nowoczesne gadżety, które dodają odrobinę strategii. Gra nabiera wtedy dodatkowych rumieńców. Jak dla mnie to co najbardziej kuleje w tej grze to brak dobrych kawałków. Z oryginalnej ścieżki dźwiękowej to tylko jednego utworu da się słuchać. Tak tylko jeden. Reszta to już jakieś elektroniczne brzmienia, przy których nie potrafię się ścigać. Wychowałem się na serii Burnout, tak więc tylko rock. Na szczęście jest możliwość użycia własnych utworów. Bez tego byłoby kiepsko. Minął pewnie z rok czasu kiedy ostatnio odpaliłem HP i widzę, że ktoś pobił mój rekord na dwóch trasach (tak Szyszka patrzę na ciebie). W chwili obecnej jestem na 11 poziomie Policjanta i 13 poziomie Poszukiwanego (w 20 poziomowej skali). W wyścigach lubię otwarty świat jeśli jest możliwość tzw. free roamingu. Lubię pojeździć sobie bez celu słuchając muzyki i, o dziwno pamiętając o tym co napisałem kilka zdań temu, dobrze mi się jeździ słuchając spokojniejszych utworów.
Condemned 2
Condemned 2 jest dość wiekową produkcją (2008 rok) z czasów gdzie jeszcze PS3 nie obsługiwała Trofeów. Zdobywanie Platyny to jeden z powodów przez które wracamy do już ukończonych produkcji, ale skoro Condemned nie posiada „trofików” to dlaczego do niej tak chętnie wracam? A to dlatego, że jest to interesująca gra i bardzo mnie wciągnęła mrocznym klimatem lekko zahaczając o horror. Samą grę nie zaliczyłbym do tego gatunku. Dla mnie jest to raczej brutalny thriller z elementami horroru w postaci halucynacji głównego bohatera. Można się pokusić nawet o stwierdzenie, że jest to chodzona bijatyka z perspektywy pierwszej osoby. Oczywiście w grze występuje broń palna, ale posługujemy się nią w dosłownie kilku momentach. I bardzo dobrze, bo gdyby był to FPS to gra dużo by straciła. W większości gry walczymy gołymi pięściami oraz wszelakim żelastwem porozrzucanym po lokacjach (gazrurki, klucze, przewody, deski, bejsbole, kule do kręgli itp.), którymi rozbijamy czaszki przeciwników. Do tego możemy wykorzystywać elementy otoczenia (mocno obitego przeciwnika możemy złapać i przytrzymać) jak telewizory, okna, ściany, balustrady itd. Ale żeby nie było, że gramy tylko dużym osiłkiem obijając innym gęby mamy tutaj także zagadki. Dość nietypowe połączenie. Od czasu do czasu nasze krwawe rozboje przerywane są momentami gdzie musimy ruszyć szarymi komórkami. Nie są to najtrudniejsze zagadki, do których trzeba mieć umysł Sherloka Holmesa. Większość polega na zbadaniu miejsca zbrodni i wybrania odpowiedniej odpowiedzi. Wystarczy dobrze się rozejrzeć i kojarzyć fakty. Nasze poczynania są oceniane i podzielone na trzy grupy ocen: miernie, dobrze i perfekcyjnie. Co ciekawe i co bardzo mi się spodobało w połowie gry jesteśmy „odpytywani” z przebiegu wydarzeń od początku gry. Nieźle się na tym złapałem, bo nie przywiązywałem zbytniej uwagi na pewne szczegół w ciągu rozgrywki. Mam zamiar przejść grę ponownie i wszystkie zagadki zaliczyć z perfekcyjnym wynikiem.
To by było na tyle z mojej strony. Dawno już nie miałem tyle tytułów na jeden weekend. Mam nadzieję, że uda mi się zagrać w każdy chociaż tą godzinkę, dwie lub trzy, bo wygląda na to, że szykuje mi się "odświeżanie" kuchni. Piszcie i chwalcie się w co będziecie grać. Życzę wszystkim udanego growego weekendu.
Pad z wami.