O so chozi w te lecpleje?
O so chozi? Ale że co? Oni grajo, a ja mam oglądać? Toć sam mogę pograć, nie? Po kiego grzyba mnie to oglądać? Że niby jak sport? Czy jak do zoo wycieczka? Ja nie wiem. Za stary dziad już jestem, żeby to zrozumieć.
Ale spróbuję chociaż troszkę...
Od jakiegoś czasu coraz większą popularność zyskują sobie tzw. „Let’s playe”, czyli filmiki pokazujące zapis obrazu gry oraz komentarz gracza. Czasem jest to komentarz wyłącznie audio, czasem wideo+audio – czasem są to nagrania, czasem live stream, „na żywo”. Co w tym ciekawego? Dlaczego miałbym oglądać, jak ktoś gra, zamiast grać samemu? Krytyka tego fenomenu wylewa się zewsząd (z czego najciekawsza, z jaką się spotkałem, pojawia się w „South Parku” z udziałem samego PewDiePie’a). Postaram się opisać swój pogląd na to zjawisko – gdzie ono się sprawdza, a gdzie nie i jaka może być jego przyszłość.
„Let’s playe” można podzielić na dwie kategorie.
- Live stream performance
To ten typ najbardziej krytykowany – czyli „na żywo” za pośrednictwem Twitcha czy Youtube’a. Ktoś gra, my widzimy w co, gracz komentuje. To nie wszystko – chodzi o to, jakiego rodzaju jest to komentarz, bo to on definiuje nam całą kategorię. Gracz jest tu „performerem”, aktorem odgrywającym pewną rolę. Może udawać, że się boi potwora z gry (co zyskało popularność po boomie PewDiePie’a i jego streamach z Amnesii), może śmiać się z Goat Simulatora, krytykować w przesadzony sposób, wkurzać się albo być kobietą i odsłaniać cycki albo spalić sobie chatę, dokładając kartony do pożaru. Słowem – robić show.
Problem z tego typu zawartością jest dość oczywisty – niewiele gier dostarcza dość materiału, by robić z niego wspomniany show. Trzeba go robić odrobinę „z siebie i od siebie”. Często nie da się utrzymać tej samej jakości, co w przypadku zmontowanych nagrań. Na nagraniu dostajemy wersję skondensowaną – nie sposób oczekiwać tej samej gęstości w improwizacjach na żywo. Prawda?
Nie do końca prawda. Przychodzi mi tu do głowy przykład improwizacji teatralnych, od jakiegoś czasu także zyskujących na popularności. Pamiętacie „Spadkobierców”? A może widzieliście „Whose Line Is It Anyway?” A najlepiej będziecie wiedzieli o co chodzi po uczestnictwie w rzeczywistych występach grupy improwizacyjnej, jak np. „W gorącej wodzie kompanów”. Te występy pokazują jasno jaki kierunek powinny obrać tego typu letspleje, by pozostać interesującymi przez cały czas trwania i nabrać nieco więcej sensu.
W tej chwili na tapecie w gronie letsplejerów nie mamy zbyt wielu dobrych aktorów. Gdy PewDiePie udaje, że się boi – robi to w miarę dobrze, ludzie są w stanie mu uwierzyć. Znacząca większość jednak tego nie potrafi. Mało tego – większość tych, którzy chcą być zabawni w swoich letsplejach, próbuje wymuszać dowcip, wyciągać go ze wszystkiego. To nie działa, Panowie, fałsz i wymuszenie jest wyczuwalne. Żeby nie było – piskliwej postaci PewDiePie’a i charakteru jego performensu nie lubię, ale nie mogę go nie szanować za to, jak dobrze potrafi swój pomysł zrealizować. Brakuje nam dobrego, wiarygodnego wykonania i błyskotliwych umysłów. Nie każdy nadaje się do bycia letsplejerem, ale niewielu to rozumie, a jeszcze mniej osób rozumie dlaczego akurat im nie wyszło.
Brakuje także tematu. Znowu odniosę się do PewDiePie’a i jego Amnesii, gdzie pojawiał się temat strachliwego gościa, który gra w straszną grę. Albo coś z naszego podwórka – Klocuch, który jest naszym lokalnym geniuszem trollowania i letsplejów – stworzył postać gimbusa ze wsi, nadpobudliwego, nie potrafiącego grać. Zarówno postać, jak i samo wykonanie jest tak doskonałe, że wciąż trwają dysputy na temat tego, czy Klocuch to troll czy jest „prawdziwy”. Nawet, jeśli to nie do końca performance, to i tak obrazuje nam kierunek, który się sprawdza. I sprawdzają się zasady improwizacji – musi być jakiś temat albo rama, a postać musi mieć problem. Klocuch, oprócz tego, że ma ogólny „problem ze sobą”, to ma wciąż problem w każdej grze. Dodatkowo bawi bezkompromisowe i rasistowskie podejście tej postaci oraz wyolbrzymiony sposób, w jaki je okazuje. Podkreśla to i pogłębia cechy charakterystyczne Klocucha i jeszcze bardziej uwiarygadnia postać.
Ogromnie ważne dla tych, którzy występują na żywo, jest także ich reakcja na zachowania publiczności. Improwizatorzy za wszelką cenę próbują zaangażować publiczność w swoje show – nie tylko po to, by uwiarygodnić brak scenariusza, ale i po to, by widz stał się uczestnikiem i tym samym lepiej się bawił. Tak samo na Twitchu – gracz reaguje na komentarze oglądających i w tej sposób angażuje ich samych, oni też stają się odrobinę graczami, stają się częścią przedsięwzięcia.
Wierzę w to, że letsplejerzy w końcu zauważą to podobieństwo. Pojawi się wówczas więcej konwencji, „ram”, więcej możliwych problemów do rozwiązania, a także dobrze zgrany multiplayer i więcej akcji-reakcji z publicznością. W tej chwili większa część tej kategorii leży albo jest w powijakach.
- Tester filozof, sztuka erystyki
To de facto rozwinięcie klasycznego podejścia do recenzowania gier. Recenzent gra w grę i jednocześnie ją omawia, ocenia. Czasem, jak w przypadku TotalBiscuit, są to wypowiedzi wedle jakiegoś ogólnego scenariusza. On pograł w daną grę wcześniej, wie na jej temat coś więcej i zapewne ma przynajmniej ogólny plan – na co zwrócić uwagę, co wypunktować, co warto pokazać i omówić.
To jeden z powodów dla których streamy Spooniego, którego filmiki bardzo szanuję i nawet mi się podobają (nie wszystkie), uważam za bardzo mierne. Spoony próbuje na siłę bawić, rzadko widać jego rzeczywistą reakcję. I nic dziwnego, bo zapewne skupia się w całości na wymyślaniu zabawnych komentarzy. Nie jest prawdziwy. A zapisy z tych streamów na Youtube to jakiś koszmar i szczyt lenistwa – zamiast najciekawszych momentów, wrzuca cały materiał. Kto ma czas, żeby oglądać 9 godzin czyjejś gry z kiepskimi komentarzami?
I dlatego tak bardzo podobał mi się stream Rereza, który krytykował Metal Gear Solid V w sposób dość rzeczowy, od razu pokazując o co chodzi. Reagował na komentarze – ten stream miał formę dyskusji na forum.
Tutaj głównym bohaterem nie jest performer, a gra, a sednem jest recenzja i ocena poszczególnych składowych. Nie ma tu miejsca na aktorstwo ani performance, za to jest prawdziwa dyskusja.
Letspleje nie są bez sensu. To ich wykonanie albo niezrozumienie idei powoduje, że większość tego typu inicjatyw jest bardzo mizernej jakości. A większość definiuje pogląd na całość zjawiska. W tym przypadku niesprawiedliwie.
Zakończyłbym w tym miejscu swój wywód, ale pozostał jeszcze jeden drobiazg, który może lawiną zmienić nam cały rynek gier. Chodzi o liniowość. Osobiście za najciekawszy element dobrej gry uważam możliwość podejmowania decyzji oraz obserwowania konsekwencji z nich wynikających. Gdy wszystko jest z góry ustalone, to równie dobrze mogę oglądać film albo napisać automat, który „zagra za mnie”, „wyklika mi”, przestaję czuć się jako gracz, pozostaję jedynie odbiorcą.
Już teraz widzimy, że wydawców bardzo boli zjawisko „Let’s Play”, które skutecznie promuje prawdziwe gry, ale odbiera całość przyjemności produkcjom na wskroś liniowym. Próbują zaskarbić sobie część przychodów z tych filmików i streamów. Prawda, czasem ze zwykłej pazerności, ale myślę, że większość z nich to nie głupki. Widzą, że przejście liniowej i oskryptowanej gry samemu dla wielu daje równorzędną przyjemność, co obejrzenie, jak ktoś robi to za nich. W tej chwili jesteśmy na etapie „atakowania przeciwnika”, ale mam nadzieję, że wkrótce wydawcy zrozumieją, że do klientów czasem warto się dostosować zamiast z nimi walczyć. Zaczną wymagać od developerów braku liniowości, większej swobody, więcej pobocznych zawartości. Słowem – możemy dostać więcej gry w grze. Efektem ubocznym mogą być dziwolągi dostosowane do tej pierwszej kategorii.