Final Fantasy VIII - Coś więcej, niż gra.
Czyli o tym, co zrobił ze mną Final Fantasy VIII. Final’owa ósemka wciągnęła mnie już od pierwszych minut spędzonych w skórze Squalla, ucznia z Balamb Garden przygotowującego się na egzamin, którego zdanie pozwoli stać mu się SEED’em, czyli elitarną jednostką wojskową tego ogrodu. W VIII mamy więc już od początku do czynienia z dość przyziemnym, wyjątkowo mniej ‚magicznym’ jak na Final’a klimatem, co wcale jednak nie jest w tym przypadku minusem. Głównym czynnikiem, który przyciągał mnie do tej odsłony serii, był właśnie charakter głównego bohatera, z którym niestety miałem (nie)przyjemność się utożsamić, odnaleźć sporą część siebie, a jak wiadomo, w takich momentach zainteresowanie i zaangażowanie w tytuł drastycznie wzrasta. Squall jest postacią zamknięta w sobie, zlewającą wszystko i wszystkich, robi to co musi zrobić w danym momencie i nikim ani niczym innym się nie przejmuje. Jedną z najbardziej charakterystycznych jego kwestii jest rozsławione od dawien dawna ‚….whatever’, które idealnie zamyka u niego wszelkie zbędnie przeciągające się rozmowy i perfekcyjnie odzwierciedla całą jego postać. Mimo takiego dość chamskiego podejścia do wszystkiego, co się rusza, od początku można wyczuć, że coś, jakieś wydarzenie, za tym stoi i będziemy chcieli się dowiedzieć, dlaczego zachowuje się on teraz tak, a nie inaczej, bo po prostu coś do tej postaci przyciąga. Wiele kwestii wypowiadanych przez bohatera nieźle zapadło mi w pamięć, no i też nie raz poczułem się, jakbym sam bym nim był, a postać w grze to tylko nie wiem, zlepek pikseli z lustrzanym odbiciem mojej psychiki i charakteru. Squall nie przywiązuje się do nikogo, nie wie, jak miałby w ogóle na kimś polegać, twierdzi, że sam daje sobie radę wystarczająco dobrze. Wydaje mi się, że wielu z nas przez jakiś czas też tak uważało, aż w końcu nadszedł ten czas, że coś w nas samo z siebie drgnęło, albo za sprawą drugiej osoby, miłości i nagle nasze spojrzenie na świat zmieniło się o 180 stopni. Tutaj też nadejdzie taki moment, a w sposób, jaki to się stanie, zostanie przedstawiony prześwietnie i za to właśnie ten tytuł zapamiętam pewnie na zawsze i jak tylko o nim pomyślę, będę chciał przeżyć go ponownie jak najszybciej. Miłość, dla niektórych najważniejsza rzecz w życiu, dla innych zbędne zawracanie głowy. Squall należał do tej drugiej grupy, aż nagle trafił na kogoś idealnego i jego mózgowe zamglenie, egoizm, zaczął się ulatniać, a on sam, zmieniać. Choć postaci, które biorą 'w tym’ udział na początku nie są sobą za bardzo zainteresowane, z czasem zaczynają się mieć ku sobie, co można zauważyć po ich zachowaniu, rozmowach, po prostu to widać i czuć. Dodatkowo wewnętrzna przemiana Squall’a została przedstawiona w tak prawdziwy, naturalny sposób, że można się nad tym po prostu rozpłynąć. Na trzeciej płycie, gdy nastąpuję moment kulminacyjny, jest już on właściwie innym człowiekiem, co nie tylko my zauważamy, ale też pozostałe postaci oraz o dziwo, on sam. Miłość w JRPG’ach pojawia się dość często, ale chyba tylko Final Fantasy potrafi aż tak dobrze ją przedstawić i zagrać na emocjach. Gdy pierwszy raz zagrałem w Final Fantasy X, również rozpływałem się nad jego historią, oraz właśnie tym aspektem gry. Jednak by historia miała na nas odpowiedni wpływ, potrzebne też jest ciekawe wykreowanie świata, w którym to wszystko się dzieję, odpowiednio dobrana muzyka oraz jakiś ciekawy jeden plot twist albo i więcej, by wywołać w nas jeszcze większą falę emocji w odpowiednim momencie, w końcu w final’ach nigdy wszystko nie mogło być tak pięknie proste, perfekcyjnie słodkie, jakby się chciało. Squaresoft, czyli jeszcze ten piekielnie dobry Square, zadbał o to wszystko, przez co uważam, że dostaliśmy perfekcyjnego Finala. Wątki, które w dalszej części gry się pojawiają, są naprawdę zaskakujące, potrafią wycisnąć łzy, a co też w sumie najważniejsze nakręcają nas tak do dalszej gry, że nie chce się odejść od czegokolwiek, na czym w tą grę gramy. Dawno nie miałem tak, że wsiąknąłem w jakiś tytuł całym sobą, ciągle o nim myślałem, o wydarzeniach, które się w nim wydarzyły, żyłem tamtymi postaciami, jego światem, kwestiami głównego bohatera, dialogami. Final Fantasy VIII to było coś więcej niż gra, to było coś wyjątkowego, to coś takiego, czego się nie zapomina, osiągnął coś co dzisiejsze gry chcą osiągnąć, ale niestety w żaden sposób im to nie wychodzi i już raczej nigdy się nie uda. Final Fantasy VIII było dla mnie przeżyciem, które wpłynęło na mnie samego, na postrzeganie wielu rzeczy, wewnętrzna przemiana Squall’a dała mi dość mocno do myślenia i właśnie ten tytuł uświadomił mi, że kilka rzeczy chcę najzwyklej w świecie w sobie zmienić, by stać się kimś lepszym. Niektórzy powiedzą, że przesadzam, że mam coś z głową skoro tak wpłynęła na mnie jakaś 'rozpikselowana gierka’ sprzed 17 lat, no ale nic na to nie poradzę, z takim czymś nie spotkałem się od wspomnianego wcześniej Final Fantasy X, z którym obcowałem jakieś 13 lat temu, a ukończyłem dwa lata temu, dzięki remasterowi (to dopiero była emocjonalna bomba, tyle lat czekać, by w końcu dokończyć tę magiczną historię). Takich gier obecnie się już nie robi, teraz pędzi się tylko za efektywnością, grafiką, oraz rozdzielczością. Nie liczą się postaci, nie liczy się fabuła, liczy się tylko i wyłącznie oklepanie, banały i tabelki przedstawiające sprzedaż danego tytułu. Fakt, są pewne wyjątki, ale to jedynie mały procent w zalewie otaczającego nas szajsu. Jest to straszne, ale właśnie tak wygląda obecna branża gier i szczerze wątpię, że doczekamy się jeszcze kiedykolwiek tak mocno wpływających na nas tytułów, które są czymś więcej i coś więcej chcą nam przekazać, przedstawić, niż tylko nie wiem, K/D ratio, bezmózgą sieczkę.
Jeśli macie ochotę, dajcie znać w komentarzach, jaki tytuł miał na Was mocny wpływ, w jakiś sposób Was odmienił!
Dzięki za przeczytanie!
PS. Tekst oryginalnie pojawił się dzisiaj na moim świeżo powstałym blogu! Zapraszam do obserwowania, stronka powinna się rozwinąć jak tylko znajdę trochę więcej czasu (mam nadzieję ;D)
https://przegrywalnia.wordpress.com/2016/03/11/final-fantasy-viii-to-cos-wiecej-niz-gra/