Piątkowa GROmada #304 - Gdy użycie licencji wypada średnio, czyli recenzja Warhammer 40.000: Fire Warrior
Tydzień temu było o grze bez cienia przesady wybitnej, dzisiaj natomiast będzie o tytule, którego nie ratuje nawet dobra licencja prosto z Wielkiej Brytanii. Przygotujmy więc lornetki, bo to może się przydać podczas opowieści o Warhammer 40,000: Fire Warrior.
Witam was w ramach kolejnego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem przedstawię swoje wrażenia z ogrywania Warhammer 40,000: Fire Warrior w wersji na Windowsa – strzelaninie z perspektywy pierwszej osoby wyprodukowanej przez Kuju Entertainment i wydanej przez THQ Inc. (poza nią gra ukazał się także na PlayStation 2). Produkcja osadzona jest w znanym uniwersum Warhammer 40,000, przedstawia je jednak z innej perspektywy. Bo o ile gry na licencji od Games Workshop to przeważnie strategie, tak tu mamy rasowego FPS’a. Sprawdźmy więc, czy to osobliwe podejście się opłaciło.
Nota: Tytuł ogrywałem w wersji dystrybuowanej przez GoG.com, gdzie gra trafiła 3 lata temu. Oryginalnie ukazała się u nas - w wersji na Windowsa - dzięki CD Projekt.
Gdy użycie licencji wypada średnio
Witamy w mrocznej, koszmarnej przyszłości 41. tysiąclecia, ponurej epoce Imperium. Pole bitwy rozpościera się na tysiącu różnych światów. Potężne armie Kosmicznych Marines, Gwardii Imperialnej, bestialskich Orków i Imperium T'au są w nieustannym konflikcie, siejąc rzeź za pomocą mechanicznych maszyn wojennych, miażdżącej artylerii i ogromnych statków kosmicznych.
Fire Warrior śledzi jeden dzień z burzliwego życia młodego wojownika T'au, który musi samotnie walczyć z siłą, która nie okazuje litości: Imperium. T'au wkrótce dowiedzą się, że w pobliżu znajduje się mroczniejszy wróg i zostaną wplątani w przerażającą historię, która poprowadzi ich przez trwającą wojnę.
Tłumaczenie opisu z GoG.com
Fabularnie tytuł podzielony jest na rozdziały, podsumowywane statystykami (po co one są, nie wiem - może dla własnej satysfakcji?), parę razy z cichymi rozmowami czy scenami przerywnikowymi. I jak na inne gry z uniwersum Warhammer 40,000 które miałem okazję ograć, to trochę taki standard. Nie miało miejsce nic, co by mi szczególnie zapadło w pamięć, czy to pozytywnie czy negatywnie. Niemniej, co by nie powiedzieć złego o historii, to trzeba artystom/grafikom z Kuju Ent. oddać to, jak dobrze im się udało odtworzyć scenerię ze świata, gdzie "Nikt nie zna pokoju, a jedynie wojnę" - co w końcu jest istotne w tym, by opowiadana historia była wiarygodna. Przepastna planeta będąca świadkiem wielkiego konfilktu czy statek przedstawicieli Imperium Ludzkości to tylko początek tej wizji i pozostaje jednym z niewielu czynników, dzięki któremu nie porzuciłem gry w trakcie i parłem do przodu aż do końca.
Dodatkowo, jeśli twórcy zrobili dobrze, to zdecydowali się na osobliwą perspektywę, jeśli chodzi o strony konfilktu - najczęściej za główną stronę konfilktu wybiera się Kosmicznych Marines (dodatek do Warhammer 40,000: Dawn of War to rozszerzył). Tutaj natomiast mamy do czynienia z członkiem Dominium T'au jako protagonistą i Gwardią Imperialną/Kosmicznymi Marines jako antagonistami, co cieszy. Niestety do pewnego momentu, co sugeruje już sam opis na platformie Good Old Games. Fani marki/osoby mające styczność ze strategiami z Relic Entertainment pewnie się domyślą (trochę jak z Batman: Arkham Knight, gdzie fani serii mogli spokojnie domyślić się tego, jak będzie wyglądał pewien moment). Niemniej nie traktuję tego jako wadę, bo produkcja Kuju Ent. jest starsza od owych strategii.
FIre Warriora ukończyłem tylko raz, co było kwestią zarówno wyboru (pewnie przy wyższym po chwili bym przerwał i rozpoczął na niższym) jak i przymusu ("Hard" jest odblokowywany dopiero po ukończeniu na poziomie "Normal"). Głównie ze względu na mechanikę rozgrywki, o której za chwilę.
Na koniec drobny fun fact: Osoby ogrywające Warhammer 40,000: Dark Crusade pewnie kojarzą postać Shas’O’Kais, pełniącego w kampanii rolę głównego dowódcy wojsk Dominium T'au. Wieść gminna niesie, że protagonista Fire Warrior i owy dowódca to jedna i ta sama osoba. Niemniej nie traktujcie tego jako rekomendacji do ogrania, bo to o czym mówię później, jest sygnałem ostrzegawczym, że z tą grą jest coś nie tak. I to poważnie, czy to ze względu na wiek produkcji czy to, jak została skonstruowana.
Warhammer 40,000: Fire Warrior to przedstawiciel strzelaniny z perspektywy pierwszej osoby, gdzie gracz kontroluje wojownika Ognia – z jedną bronią od T'au i jedną nie od T'au*. Niestety, mechanika walki to jedna z tych rzeczy, która chyba najprędzej odrzuci od produkcji Kuju Entertainment. Dokładniej chodzi o dość dotkliwą na początku słabą moc broni i problematyczne celowanie (o jakiejkolwiek precyzji można zapomnieć). I jakby tego było mało, problem z celowaniem potęgowany jest także przez podliczaną na koniec każdego etapu celność broni palnej: uzyskanie wyniku na poziomie powyżej 50 procent to niezły wyczyn. Głównie ze względu na to, że z jakiegoś powodu nawet solidna broń i zaawansowana broń Tau ma mocniejszy niż mocny rozrzut, a jej siła jest praktycznie niewidoczna. Wskutek tego od razu zauważa się drobne spostrzeżenie, czyli lekki zgrzyt z serią Warhammer 40,000: Dawn of War. Kto ogrywał ten tytuł, pewnie kojarzy Wojowników Ognia (Fire Warrior) z Dominium Tau. Na daleką odległość ich ostrzał był dość skuteczny, tutaj natomiast miałby problem trafić w drzwi od stodoły i to na średnią odległość. Przez co ma się wrażenie obcowania ze średniej jakości konwersją wersji konsolowej. A skoro ona (PlayStation 2) miała dość chłodny odbiór, to co dopiero mówić o tej na Windowsa.
No i na koniec absolutnie nieżyciowe rozwiązanie, czyli konieczność Alt+Tab’owania, by podejrzeć ustawienia - już w momencie premiery było to dość irytujące, nie wspominając o 2022 roku (chociażby starsze Return to Castle Wolfenstein ma to lepiej zaimplementowanie). Dobrze chociaż, że domyślne ustawione sterowanie jest na tyle intuicyjne, że dość łatwo się go nauczyć.
* - Technicznie jest jeszcze nóż, ale ten jest tak biedny, że jest absolutnie pomijalny jako narzędzie do walki. Chyba, że ktoś lubi sztuczne podbijanie poziomu trudności, bo amunicji wala się tu więcej niż ustawa przewiduje. Co niestety nie przeszkadza temu, by nie narzekać na jej braki, gdy trzeba na normalu wyłożyć nawet magazynek na wroga. Przy dość małym dystansie nie ma szans na to, ale wystarczy nawet średni i dzieją się cuda.
Wcześniej wspominałem o warstwie artystycznej, która jest jedną z mocniejszych stron produkcji - a istotna jest także jakość grafiki samej w sobie. Tą umieściłbym w kategorii "może być", bo ani nie wygląda przesadnie ładnie ani przesadnie brzydko. Niemniej w połączeniu ze wspomnianym wcześniej odwzorowaniem "ziem Wiecznej Wojny" dość dobrze buduje klimat beznadziei, gdzie jedynym przyjacielem jest karabin.
Jeśli chodzi o samo audio, to no cóż.... trochę wieje biedą, zarówno w jakości broni jak i dla niektórych zbyt cicho nagranych dialogów. Ogólnie broni brakuje tego przysłowiowego kopa i w całości bym ją tam zaliczył, gdyby nie jedna z później dostępnych broni. Brzmiących jakby się miało w rękach "pistolet maszynowy miotajacy wybuchowymi puszkami z Red Bullem", co nawet nie byłoby tak odległe od rzeczywistości (patrząc na kaliber tej broni). No ale odpalanie całej gry dla jednego, nawet majestatycznego, dźwięku to raczej słaby powód dla wyższej oceny.
Są gry na licencji, które sprawdzają się przede wszystkim jako gra, jak chociażby wspomniane strategie od Relic Entertainment. Są i takie, gdzie licencja nic nie zmienia, bo czy z nią czy bez niej ma się do czynienia z tragedią. Produkcja Kuju Entertainment jest po środku, przy czym bliżej je do tej drugiej kategorii. Bo pod płaszczykiem osobliwego świata wykreowanego przez Games Workshop ma się do czynienia z przeciętną strzelaniną. Tytuł z kategorii absolutnie do pominięcia, nawet jeśli jest się fanatykiem Warhammer 40,000.
Ankieta
Wyniki ostatniej ankiety dot. tematu:
Tradycyjnie dane zbieram do następnego odcinka Piątkowej GROmady - temat pojawi się za dwa tygodnie. Tradycyjnie, jeśli ktoś kojarzy tytuły warte ogrania (tylko w wersji na Windowsa), niech podrzuca sugestię.
- Powrót do przeszłości, który nie był bolesny (Warriors of Fate)
Czyli kilka słów o zapomnianym klasyku od Capcomu, który to miałem ograć ponad 20 lat temu. I kilka tygodni temu dzięki Capcom Arcade Stadium.
- Era cudów, czyli recenzja Age of Wonders III
Czyli kilka słów o pewnej strategii turowej osadzonej w świecie fantasy. Nie mowa o Heroes III
- Droga do zemsty usłana trupami i krwią, czyli recenzja Blood: Fresh Supply
Kilka słów o najlepszej odsłonie serii Blood (co nie oszukujmy się, że jest jakimś wyczynem :P) – w formie technicznej reedycji od Nightdive Studios. Gdzie Caleb najpierw wstaje z grobu, a po wygłoszeniu kultowej frazy wyrusza celem zemsty. Gdzie istotnym elementem jest kopanie głów zombie i mierzenie z dwururki do kultystów.
- Odświeżenie za późno wydanej gry, czyli recenzja The Original Strife: Veteran Edition
Opowieść o odświeżeniu gry będącej zarówno 5 kroków do przodu jak i do tyłu względem obecnych ówcześnie trendów.
- Piękna katastrofa, czyli recenzja NOLF: Contract J.A.C.K
Kilka słów o grze, której cena na allegro jest równie odległa od jej rzeczywistej wartości jak Ziemia od krańca Wszechświata. Gdzie schemat rozgrywki wsadzono do uniwersum w którym nie miał on szansy zadziałać. I jeszcze zrobiono to w nieumiejętny sposób.
- Spacer z czerwoną poświatą na horyzoncie, czyli recenzja Aporia: Beyond the Valley
Krótka recenzja krótkiej, ale pięknej gry o spacerowaniu i zwiedzaniu opuszczonego świata. Która to gwarantuje coś więcej niż piękne widoczki o poranku.