Piątkowa GROmada #339 - Pikselowy Dracula, czyli kilka słów o Dead Cells: Return to Castlevania
Motywem przewodnim dzisiejszego odcinka będzie dodatek na licencji udzielonej przez giganta firmie, której skład osobowy zmieściłby się pewnie na imprezie w niezbyt wielkim klubie. I to nie byle jaka licencja, bo na markę będącą głównym źródłem inspiracji dla owego "małego studia" jakim jest Motion Twin. Przygotujmy więc stare kopie Castlevanii, bo to przyda się podczas omawiania powrotu do zamku pewnego jegomościa.
Witam was w ramach kolejnego odcinka Piątkowej GROmady, gdzie tym razem przedstawię swoje wrażenia z na ten moment ostatniego rozszerzenia do Dead Cells znanego jako Return to Castlevania. Produkcja nie zmienia ogólnych założeń, czyli jest to połączenie rogalika i metroidvanii, gdzie motyw „Zgonów przeplatanych powtarzaniem” żyje i ma się dobrze. Tym razem zamiast autorskich plansz twórcy z MT zarzucili świat oparty o licencję Konami, a dokładnie serię Castlevania. Sprawdźmy więc, jak wypada nowa gra w starym świecie. A, przetestowałem Pogromcę Wampirów, teraz na tapet biorę Biblię (w Castlevanii jest taka broń jak Święta Księga, nie pytajcie). Książka, w odróżnieniu od bicza, ciężka w użytku, ale tak samo jak on ma kopa.
Nota: Nie miałem styczności z Castlevanią, tak więc to bardziej omówienie tytułu niż tego, jak traktuje on licencję na podróż Belmont & Alucard Co. Jak ktoś miał styczność z marką (a pewnie nie jeden miał), byłbym wdzięczny o dodatek ze swojej strony. :)
Źródło okładki (oraz grafiki z tekstu) – animowana zapowiedź dodatku przygotowana przez francuskie studio animacji Bobby Prod (oni opowiadają za animowane zapowiedzi do DC)
Oryginalnie zarzuciłem tu OST z gry, ale jego autor – Valmont – zrobił materiał prywatnym. Trochę podrapałem się po głowie i zamiast tego daję porównanie OST z gry do tego z Castlevanii do posłuchania. Zapytany dość szybko odpowiedział, że "za niedługo pojawi się w nowej szacie", cokolwiek to znaczy. :)
ps. Dead Cells będzie miał planszówkę, zarzucam link - link
Pikselowy Dracula
Historia ta rozpoczyna się w kwaterach więźnia, gdzie po opuszczenia bezpiecznych strefy z pierwszego biomu przelatują nietoperze. Niedługo później Ścięty (Beheaded) natyka się na samego Richtera Belmonta, który to opowiada mu o nowym zagrożeniu, jakim jest przybycie Draculi na wyspę. Trzeba się więc go pozbyć, co nie będzie łatwe. Ale od czego jest opór Ściętego i nowi towarzysze podróży, w tym i kot (Byakko) czy dwie panie.
I to by było na tyle z historii, która to nigdy nie była jakoś szczególnie chwalonym w Dead Cells - choć szkoda, bo całościowo lore wypada dobrze -. Tutaj mamy bardzo prostolinijną opowieść, gdzie ciężko byłoby stworzyć jakieś cząstki do zebrania, a zgubienie się wymaga sztuki (w końcu o to troszczą się Alucard oraz Richter Belmont). Niemniej coś za coś, bo w całej opowieści mamy masę mniejszych/większych smaczków i elementów wyglądających na żywcem wyjęte z jakiś odsłon Castlevanii i to tych starszych. Przykładowo przebieg interakcji z jedną postacią zależy od ciuszku z rozszerzenia. Z podstawki znaną interakcją jest zmiana wygląda Bicza Valmonta, jeśli Ścięty przywdziewa jeden z ciuszków klanu Belmont (podobno wcześniej legendarna wersja tej broni znana była jako Bicz Belmonta). Nie znam się zbytnio na Castlevaniach, ale w porównaniach z Return to Castlevania dość często przewijają się dwie odsłony: Rondo of Blood oraz Symphony of the Night
W tej całości trochę szkoda, że historia nie została jakoś powiązania z podstawką, a dzieje się trochę na jej uboczu. Ale takie pewnie uroki tworzenia gry na licencji i to od dużej firmy.
Nota: Osoby rozpoczynające dopiero styczność miały problem z tym dodatkiem i to raczej z kategorii poważniejszych. Nie chodzi tu nawet o poziom trudności (:P), a realną możliwość zablokowania progresu gry – mnie to ominęło, bo oczywiście brałem się za DLC na poziomie trudności „Piekło” (nie licząc trybu „boss rush”, mam wszystko odblokowane*). Obecnie problem jest rozwiązany, choć trochę dziwne, że coś takiego miało miejsce.
* - Całe rozszerzenie „Rise of the Giant” i prawdziwego finałowego bossa, a także spoilerowe ciuszki.
W kwestii rozgrywki nie mamy szczególnych zmian, czyli jest to przedstawiciel roguevanii charakteryzującej się precyzją sterowania, masą sztuczek jak „strzelanie w powietrzu”, losowości czy zgonów. I jak to robił dobrze już w 2018, tak robi do dalej dobrze pięć lat później. Czuć precyzję rozgrywki, kombinowanie jest na plus, a wrogowie dają w kość tak, że czasem się trzeba cofnąć do początku. Zwłaszcza w finałowym starciu, chyba najciekawszym z jakim miałem do czynienia i pewnym ciekawym zaskoczeniem.
A jeśli chodzi o nowe biomy, a tych mamy dwa, to te wyglądają bardzo dobrze – no i twórcy mogli wykorzystać niektórych przeciwników z Dead Cells, bo ci byli inspirowani Castlevanią (chociażby Lancer). Ale mamy także paru „nowych” w tym jednego ukrytego w specjalnym trybie rozgrywki z Zamku Draculi. Na chwilę mamy tam troszeczkę inny tytuł, ale jest ciuszek i broń do oblokowania, więc warto w niego wejść. No i ogólnie jest tam co zwiedzać, bo są to dość spore miejscówki zatłoczone przeciwnikami i to gęściej niż ustawa przewiduję.
Na szczególną uwagę, a przede wszystkim pochwałę zasługują bronie oparte o mieszankę rozwiązań z DC jak i Castlevanii. Za przykład niech posłuży Biblia, broń wręcz która po kombinacji może zacząć orbitować wokół Ściętego (orbitujące książki broń dystansowa, więc „Point Blank” zadziała) zadając krytyczne obrażenia. No i w odróżnieniu początku poprzedniego rozszerzenia, każda z nich od razu wygląda na użyteczną i wartą przetestowania (z „Queen of the Sea”, chociażby Kula Służki była po prostu zła). A Pogromca Wampirów – Vampire Killer, skórzany Bicz Belmonta – jest nawet trochę za dobry, bo i bez krytycznych trafień kopie aż miło.
Uwaga: W ramach tytułu można odpalić sobie 8-bitowe wersje utworów muzycznych. I one podobno brzmią jak te z Castlevanii.
Tytuł ogrywałem bez jakichkolwiek modyfikacji w szacie graficznej. Widziałem wprawdzie materiały z jakimś takim bardziej wygładzonym DC, ale jak dla mnie wygląda to gorzej. Bo obecna szata graficzna ma w sobie ten urok, który przypadł mi do gustu. Kolorowa, czytelna i z pewnym wyczuciem w kwestii artystycznej. Natomiast audio… o kurde, jak zwykle dobre i to nawet bez oglądania się na stare Castlevanie. A to może być o tyle istotne, że są to remixy utworów z legendarnej serii jak np. Prayer, Bloody Tears czy Vampire Killer. I w tym przypadku do przyjemności związanej z słuchaniem muzyki Valmonta dochodzi jeszcze nostalgia, że kiedyś były czasy, a teraz nie ma czasów.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o Dead Cells: Return to Castlevania. Dla niektórych to pewnie uderzenie nostalgii i okazja do spotkania mniej znanych postaci jak Shanoa czy Byakko. Dla mnie po prostu jeszcze więcej dobra jakim jest Dead Cells, tym razem w oparciu o legendarną markę. Jak komuś DC nie przypadł szczególnie do gustu, raczej się tutaj nie odnajdzie. Natomiast jeśli polubił podstawkę to i tu spędzi wiele godzin.
Francuska gra z cząstką licencji japońskiej firmy, gdzie pokazana broń pochodzi ze szwedzkiej gry wydanej przez firmę z Ameryki (co ja poradzę, takie kombo :P). W opisie filmu odnośnik do finałowego starcia z Return to Castlevania.
Ps. Jakby kto się zastanawiał, „bonk build” w Dead Cells jest bardzo dobry. #StunnedUngaBungaTeam :)
Ankieta
Tradycyjnie wyniki ankiety:
Tradycyjnie dane o odcinku zbieram do następnego odcinka, dotyczą one tego który wypadnie za dwa tygodnie od publikacji bloga. Wyniki poprzedniej ankiety, czyli temat za tydzień:
- Spacer z czerwoną poświatą na horyzoncie, czyli recenzja Aporia: Beyond the Valley
Krótka recenzja krótkiej, ale pięknej gry o spacerowaniu i zwiedzaniu opuszczonego świata. Która to gwarantuje coś więcej niż piękne widoczki o poranku.
- Szkicowanie przemocy, czyli recenzja Draw Slasher
Kilka słów o grze z ninja w roli głównej, gdzie ciosy się „szkicuje”
- Odświeżenie za późno wydanej gry, czyli recenzja The Original Strife: Veteran Edition
Kilka słów o grze pierwotnie wydanej za późno i przez to wyglądającej na przestarzałą. Choć miała swoje do zaoferowania.
- PC-towy shmup, czyli recenzja Raptor: Call of the Shadow
Klasyk, bo klasyk – ale jaki wyborny. :)
- Flashówka z odrobinę za dużą ceną, czyli recenzja Zombotron
Kilka słów o pewnej grze, która to uciekła na Steama. I zabrała ze sobą coś więcej niż osobliwą stylistykę.