Reklama

Final Fantasy Tactics: Kraina Wszystkich- ROZDZIAŁ CZWARTY

BLOG
265V
user-70284 main blog image
Bartol-BB | 07.06.2023, 12:39
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

W poprzednim rozdziale drużyna napotkała wiele przeciwności, mało tego, konspiratorskie korzenie zapuściły się głęboko w mury fortecy Periphasów. Po starciu z Alexandrem, który otruty jakąś substancją zmieniającą percepcję, bohaterowie znajdują ukryty tunel prowadzący na brzeg Unii.

Jak niepyszni wrócili z powrotem na zamek, tą samą drogą, którą przedostali się na plażę. Alexander obiecywał sobie, że natychmiast wyśle straże, by pilnowały przejść, ale miał gorzką świadomość, że to przypuszczalnie kompletnie zbędne. Tajne przejścia spełniły swoją funkcję, a po tym, jak je odkryli, straciły dla przeciwnika na znaczeniu. Zapewne nigdy już z nich nie skorzysta.

Im bliżej byli wylotu tunelu, wiodącego z ukrytego cmentarza, tym donośniej docierał do nich dźwięk powitalnych fanfar. Słyszeli także pokrzykiwania herolda, byli jednak wciąż zbyt daleko, by rozpoznać słowa.

Zagadka wyjaśniła się dopiero wówczas, gdy z pustego już laboratorium wyszli na główny dziedziniec.

Dopiero co uprzątniętą z gruzu połać wypełniał barwny, wielorasowy orszak, a królowa, flankowana przez Fausela i Laurenna, witała wysokiego mężczyznę w pistacjowych, zdobionych złotem atłasach. Nawet pośród królów, nowoprzybyły emanował dostojeństwem; długie, siwe, wypielęgnowane włosy miał gładko zaczesane do tyłu, raz po raz gładził też patriarszym gestem długą, jedwabistą brodę.

- No patrzcież państwo, co też kot przyniósł! – wyszeptał zaskoczony Tychian – Toż to stary pierdoła Ramuh!

- Ćśś! – skarciła go Muse z uśmiechem – Jeszcze gotów cię usłyszeć, a wiesz, jaki jest czuły na tym tle…

- Co tu robią Fausel i Laurenn? – zdziwił się Alexander – Sądziłem, że dawno już wyjechali…

- Jak znam życie, wybierali się tak długo, że w końcu doczekali przyjazdu Ramuha – mruknął Marmaduk – Fausel pewnie wciąż uważał, że wysępił od twojej matki za mało prowiantu na drogę…

Ramuh, rektor Głównej Akademii Etorii, szef Tychiana i nauczyciel Muse, raczył ich wreszcie dostrzec. Ruszył w ich stronę, otoczony wianuszkiem asystentów i pomagierów, niczym królowa pszczół przez swój rój.

- Jakże miło was widzieć w dobrym zdrowiu, moi drodzy! – jego głęboki, starannie modulowany głos nieuchronnie przywodził na myśl uniwersytecką katedrę – To fortunne spotkanie, choć niefortunne okoliczności… Jak wyjaśniałem właśnie Jej Królewskiej Mości, naukowiec mojej rangi nie mógłby pozostać bezczynny w takiej chwili. Stawiłem się zatem, by wspierać moją wiedzą i doświadczeniem wszystkich tych nieszczęśników, którzy nieuchronnie przybędą na dwór w poszukiwaniu pomocy. Spadające z nieba skały i równane z ziemią wulkany to nie jest coś, z czym nasi obywatele mierzą się na co dzień… - dyskretnie zerknął na zdobiony chronometr, trzymany przez pucułowatą dziewczynę po jego prawicy – A, Tychian. Przywiozłem ci techników laboratoryjnych do pomocy, a i kilku magistrów się trafiło. Wykwalifikowana pomoc to podstawa miarodajnych badań, a ty ostatnio nie masz się czym pochwalić w tej materii, więc przynajmniej nie będziesz miał wykrętów. Czuj się też zaproszony do laboratorium na moim statku, doposażyłem je ostatnio i bez fałszywej skromności mogę powiedzieć, że takiej koncentracji najświeższej technologii nie znajdziesz nigdzie w pobliżu… jeśli w ogóle gdziekolwiek. Mógłbym coś dodać o rzucaniu pereł przed wieprze, ale nie chcę być dosadny, dodam więc tylko, że w zamian za to oczekuję konkretnych wyników.

- Dziękuję, szefie. Jestem bardzo zobowiązany.

- I powinieneś być. Ach, Muse. Jak idą twoje badania? Pamiętam, że zajmowały cię niezwykle kunsztowne konstrukcje taumaturgiczne, klnę się na mą brodę, że nie widziałem nikogo, kto tworzyłby je z takim artyzmem. Na pewno nie dasz się namówić na wspólną publikację? Tobie, jako królowej to niepotrzebne, ale świat akademicki niezwykle by na tym zyskał. Tak bardzo brakuje nam kogoś, kto potrafi odnaleźć w nauce piękno…

Królowa pokręciła głową.

- Jeszcze nie, mistrzu. Zbyt wiele rzeczy wymaga dopracowania. Jednakże w przyszłości niczego nie wykluczam.

- To znakomicie, moja droga. Będę miał to na uwadze. Zanotuj na przyszłość – zwrócił się półgębkiem do asystenta po lewej stronie, rudego, piegowatego i mocno chyba onieśmielonego – Książę Alexander. Moje najserdeczniejsze kondolencje, oczywiście – jego bystry wzrok powędrował do boku księcia – Widzę, że odziedziczyłeś oręż swojego ojca. Lohendgrin to niezwykle cenny miecz, kryjący w swoim ostrzu magiję wysokoenergetycznych wyładowań elektrycznych… innymi słowy, błyskawic – dodał litościwie, widząc minę Alexandra – Był prezentem dla Asteriona, by wspierać go w jego chrobrych wysiłkach przywrócenia pokoju temu szarpanemu przemocą regionowi… Pamiętaj, książę, że za taką wielką mocą idzie wielka odpowiedzialność, ale też nie każdy potrafi ją okiełznać i poddać swej woli. Klucze do magiji to wola, chęć i wiedza. Tylko prawdziwie pragnąc mocy możesz ją otrzymać, ale trzeba żelaznej woli i chłonnego umysłu, by nad nią zapanować. Musisz wiedzieć jak, ale sama wiedza niczego nie rozwiąże, jeśli zabraknie wspierającego ją mężnego serca – poklepał go po ramieniu – To jednak co widzę, upewnia mnie, że posiadasz odpowiednie warunki, by władać Lohendgrinem nie gorzej, niż twój świętej pamięci ojciec. Potrzebujesz jedynie odpowiedniego bodźca i stosownego treningu – oszołomiony potokiem jego wymowy Alexander kiwał głową, podczas gdy Ramuh znów sprawdzał czas na chronometrze.

- Błyskawice, świetnie! – Fausel gwizdnął przez zęby z podziwem. Razem z Laurennem i królową podeszli do grupki – Mój miecz ma teraz dodatek magiji ognia. Przysmażę tyłek każdemu, kto będzie jeszcze raz chciał mnie potraktować zaklęciem. Mistrz Ramuh się o to zatroszczył – mimo zuchowatego tonu było widać, że król nie czuje się najlepiej. Był blady, a na czole perlił mu się zimny pot. Marmaduk pomyślał, że być może nie jedynie jego granicząca ze skąpstwem zapobiegliwość była powodem, dla którego odwlekał wyjazd. Odniesiona w walce rana, mimo zaawansowanego leczenia, musiała sprawiać mu więcej cierpienia, niż chciał to okazać. A może dopiero teraz ujawniły się jakieś skutki uboczne? Wciąż nie wiedzieli, czym było zaklęcie, które go uderzyło, zawsze istniało ryzyko, że przy uzdrawianiu coś zostało przeoczone. Bystrym oczom szpiega nie umknął też fakt, że jego podopieczny trzymał się z tyłu, dziwnie jak na siebie milczący i nieobecny, a jednocześnie zniecierpliwiony i nieswój. Obiecał sobie porozmawiać z nim na osobności, gdy tylko trafi się odpowiedni moment.

- Fausel – odezwał się Tychian z niepokojem – Chciałbym obejrzeć twoją ranę. Coś chyba przeoczyliśmy.

- Też tak uważam – włączyła się Muse – To nie zajmie długo.

Alexander był pewien, że Fausel będzie próbował ich zbyć, ale ku jego zaskoczeniu król tylko skrzywił się lekko.

- No, nie przesadzajcie. Ale dobrze, skoro tak wam na tym zależy, to możemy gdzieś na chwilę klapnąć…

- Znakomicie – Ramuh, który chyba poczuł się wyłączony z rozmowy, bezceremonialnie wszedł mu w słowo – Wasza Wysokość, będę wdzięczny za skierowanie mnie do moim kwater. Czas płynie nieubłaganie, dzień mija, a przed nami rozliczne zadania do wykonania. Prawidłowe zarządzanie każdą chwilą to klucz do sukcesu w niemalże każdej dziedzinie życia i niezbędny składnik kariery naukowej…

- Naturalnie – Arete skinęła na szambelana, który skłonił się i ruszył przodem – Mamy dziś wiele do zrobienia, a wieczorem zapraszam cię, panie, na stypę ku czci mojego męża.

Zaskoczony Alexander zerknął na matkę, ale ta zachowała pokerowy wyraz twarzy. Zdumiało go, że nalega na ucztę po tym wszystkim, co wydarzyło się poprzedniej nocy, ale uznał, że z pewnością stoi za tym jakiś zamysł. Arete nie należała do osób, które ulegają konwenansom tylko ze względu na nieśmiertelne „co ludzie powiedzą”.

- Świetnie – Ramuh ruszył za szambelanem, ciągnąc za sobą swój orszak oraz grupki Arete i Alexandra niczym magnes opiłki żelaza. Ktoś z idących za nim podał mu do podpisu zwój, który dziekan zaparafował, nawet nań nie spojrzawszy – Przystąpimy do pracy bezzwłocznie. Tychian, daj mi rękę. Chciałbym się dowiedzieć o wszystkim, co działo się tu podczas mojej nieobecności, a w ten sposób nie przegapimy żadnego istotnego szczegółu – nie zwalniając, położył swoją długopalcą dłoń na granatowej, pancernej rękawicy Tychiana – Ach tak… Dobrze… Hm… Tak. Tak. Rozumiem – przymknął na chwilę oczy, ale nawet na moment nie zmylił kroku – Fascynujące.

- Co on robi? – zapytał scenicznym szeptem Fausel – O co tu chodzi?

- Och, to tylko niezwykle użyteczna umiejętność, autorska, należy dodać, którą opracowałem – Ramuh puścił rękę Tychiana i jeszcze przyspieszył kroku. Idący przed nim szambelan musiał przejść w niezbyt licujący się z jego powagą trucht, byle utrzymać dystans i pozostać na przedzie – Nazywa się lens megere i jest prawdziwym skarbem, jeśli chodzi o oszczędzanie czasu, którego osoba na moim stanowisku nigdy nie ma w nadmiarze. Potrzebuję jedynie dotknąć kogoś, by uzyskać od niego interesujące mnie informacje.

- To może być bezcenna technika w przypadku przesłuchań – odezwał się Marmaduk, z trudem kryjąc podziw w głosie. Ramuh westchnął.

- Niestety, dostojny panie, tu muszę cię rozczarować. W przypadku tej umiejętności kluczowa jest wola współpracy ze strony drugiej osoby. Jeśli nie zechce przekazać raportu, lens megere jest bezużyteczne.

- Och – w tej prostej sylabie Marmaduk zawarł taką dozę rozczarowania, że Ramuh wyraźnie poczuł się urażony i pospieszył z dalszymi wyjaśnieniami.

- Jestem wszakże całkowicie pewien, że po odpowiednim dopracowaniu mogłaby posłużyć także w twojej pracy, panie. Wymagałoby to jednak pracy i czasu, którego, jak nadmieniłem, wciąż mi brakuje. Pochylę się jednak nad tym zagadnieniem w wolnym czasie. Valgariuszu, zanotuj. Tychian, dostrzegam także, że przydałoby ci się ulepszenie ekwipunku. Jesteś przedstawicielem naszej akademii i nie możesz się prezentować jak łachmaniarz, to przynosi mi osobistą ujmę.

- Szefie… - zaczął Tychian, ale jego spojrzenie na twarz Ramuha przekonało go, że opór jest daremny – Zrozumiałem.

- Znakomicie, jednak obawiam się, że moja zbroja już jest przeciążona. Nie zniesie kolejnych ulepszeń.

Ramuh odwrócił się i zamaszyście podpisał jakiś dokument, podsunięty mu przez jednego z asystentów.

- W takim razie wezmę się za twój oręż. Kosztem twojej tarczy i maczugi, której obecnie używasz, zaopatrzę cię w nową broń, o parametrach pozwalających na wykorzystanie trucizny. To subtelny, ale niezwykle skuteczny środek perswazji.

Alexander pomyślał o proszku, którego nawdychał się w fałszywym grobowcu. Wcale nie był przekonany co do owej „subtelności”.

Tychian bez słowa wręczył swoją tarczę i broń jednemu z asystentów Ramuha, choć widać było, że nie jest chyba do końca przekonany co do opłacalności tej transakcji.

- Wyśmienicie – Ramuh momentalnie stracił zainteresowanie jego osobą, odwrócił się w stronę Arete, nie omieszkując po drodze zerknąć jeszcze na chronometr - Wasza Królewska Mość, wracając do twojego wcześniejszego pytania… Nie, nigdy nie miałem przyjemności spotkania Uru, korespondowałem z nim jedynie. Pisał znakomite listy, w niezwykłym stylu, nieco… kryptycznym, ale jednak niezwykłym. Z tego, co mi wiadomo, jedynie twój mąż poznał go osobiście. To szczególna osoba. Z pewnością przyczynił się do zakończenia wojny i w miał w tym względnie ogromne zasługi, po jej zakończeniu zajął się natomiast szerzeniem tego, co nazywał Światłem Kiltia – jego wzrok przesunął się na Muse, idącą za Arete – Nie zawsze byłem w stanie pogodzić się bezdyskusyjnie z jego twierdzeniami. Religia i nauka czasem stają się, że tak powiem, niekompatybilne. Różnice w spojrzeniu na świat wynikają z samych fundamentów naszych dziedzin. Wiele tego, co głosił, brzmiało jak, ehm, baśnie. Niestworzone historie, którymi zabawia się dzieci albo gawiedź na jarmarkach. Mnóstwo było też proroctw i przepowiedni, tak zagmatwanych i poetyckich, że można było bez trudu dopasować je do co drugiego wydarzenia na świecie. I byłbym gotów zupełnie o nich zapomnieć, lub wrzucić je do jednego wora wraz z innymi, religijnymi bzdurami, gdyby nie to, co wydarzyło się wczoraj. Uru powiedział kiedyś „Przed zmierzchem Ristii, wszystkie języki poczują smak popiołu”. Tych słów nie da się dopasować do wszystkiego, a zadziwiająco dobrze pasują do zniszczenia Altimery i skutków impaktu. Także z ich powodu dziś tutaj jestem.

 

IX

 

Rana Fausela z pozoru goiła się normalnie – Tychian nie czuł od niej smrodu gangreny, nie dostrzegał też żadnych anomalii w narastaniu nowej tkanki. Żadnej ropy, wybroczyn, niepokojących zmian barwy. A jednak nie mógł się pozbyć uczucia niepokoju, kiedy odwijał bandaże. Fakt, że Fausel tak łatwo zgodził się na ponowne oględziny, niepokoił go jeszcze bardziej.

Przygotował całą baterię antyseptyków, leczniczych okładów i plastrów, ale nic z tego nie znajdowało tu zastosowania. Pod względem medycznym wszystko było w najlepszym porządku.

Fausel zerknął na niego zaczepnie.

- I co? Widzisz, tak właśnie to wygląda u prawdziwych wojowników. Jak się ich rani, to krwawią, a nie uchodzi z nich para, jak z ciebie… czajniczku.

- Czajniczku? – Tychian wiedział, że Fausel stara się zuchowatością zamaskować własną niepewność, a pewnie i obawy, ale i tak poczuł się niemile dotknięty.

- A co, nie pasuje? Wyglądasz jak taki wielki, chodzący imbryk… Albo nawet samowar… - Fausel skrzywił się nagle i przerwał, bo Tychian mało delikatnie ucisnął okolice brzegów rany. Tak jak przypuszczał, nic nie popłynęło.

- Czujesz ból w tym miejscu?

Fausel odchrząknął, wyraźnie zakłopotany, patrząc na Muse, która przysiadła na niskiej komodzie za plecami Tychiana.

- No właśnie… Nie. To nie boli. Nie tak, jak powinno. Ale coś tam jest nie tak. Chwilami robi mi się słabo, kiedy myślę o tym, jak mnie ten gnojek potraktował. Czasem nagle mi się mąci przed oczami. Ręką mogę ruszać normalnie, ale chwilami jest jakaś taka… jakby niemoja – skrzywił się, jakby rozgryzł ziarno gorczycy – Nie wiem, co to za cholerstwo. Nie powinno tak być. Na mnie się wszystko goi od razu, nawet, jak nie wyczyszczę cięcia do porządku, nawet, kiedy było zatrute. A tutaj dzieje się coś dziwnego. W sumie dobrze, że Ramuh przyjechał, bo powiem ci, że zaczynałem bać się tej drogi. Nie chciałem zlecieć z chocobo na oczach Laurenna i… tego… dać mu złego przykładu.

Tychian sięgnął po czyste bandaże.

- Nic z tym nie mogę więcej zrobić. Mógłbym pobrać próbki, ale i bez tego widzę, że nic tu się nie dzieje, nie fizycznie. Gdybyśmy tylko wiedzieli, co to było za zaklęcie…

- Zaczekaj jeszcze chwilę – Muse zeskoczyła z komody, podeszła do Fausela i nie zwracając uwagi na jego zakłopotanie, pochyliła się nad raną – Nie wiem, co to było za zaklęcie, ale wiem, że magija, której tu użyto, jest niezwykle rzadka i słabo poznana. To ona może być przyczyną tych anomalii.

- A mianowicie?

- To energia oparta nie na konkretnym żywiole, ale na czystej sile – Muse spojrzała prosto pod okap jego hełmu – Magija żywiołów jest powszechna, łatwo dostępna, mamy z nią do czynienia niemal codziennie. To właśnie ona została odkryta i opracowana jako pierwsza. Jednakże poza nią, z czego wielu ludzi nie zdaje sobie sprawy, istnieją rodzaje magiji rzadsze, słabiej poznane i o wiele niebezpieczniejsze. Magija siły, nazywana też magiją kinetyczną, jest jednym z takich rodzajów. Przez długi czas uważano ją za coś, co pojawia się jedynie w baśniach i legendach, a zatem albo za coś na poły mitycznego, albo też niedostępnego już w naszym świecie, jednak badania, o których sporo czytałam, zadały temu stwierdzeniu kłam. Magija siły nadal istnieje i ma się dobrze. Można się na nią natknąć w miejscach, które przez lokalnych mieszkańców często postrzegane są jako nawiedzone, tam, gdzie mają miejsce niewyjaśnione zjawiska. Uroczyska, kamienne kręgi, prastare części puszcz, dokąd nikt – nawet zwierzęta – dobrowolnie się nie zapuszcza… Tam, gdzie strumień płynie w górę koryta, gdzie pnącza wypuszczają korzenie ku słońcu, zamiast ku ziemi, gdzie nocą migocą zimne, nieziemskie światła – tam właśnie można się natknąć na magiję siły…

- Popatrzcie na to! – przerwał jej Fausel zduszonym głosem, pokazując na niski stoliczek w rogu tychianowej komnaty, gdzie przedtem wszyscy troje pozostawili swoje kamienie, otrzymane w ramach asterionowego testamentu.

Kamienie lśniły, świeciły niczym miniaturowe lampiony.

- Tak samo było, kiedy ten kamor pieprznął z nieba – Fausel usiadł prosto, zaniepokojony – Myślicie, że będzie powtórka?

Muse pokręciła głową.

- Nie wydaje mi się. Wtedy… działo się o wiele więcej. Ale mam przeczucie, że teraz też nie oznacza to niczego dobrego.

Oceń bloga:
8

Komentarze (2)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper