Rośnie nam następca Jackie Chana
Jackie Chan – można powiedzieć, że to od filmów z tym sympatycznym Panem zaczęła się moja przygoda z Azją ukierunkowana potem w stronę Japonii. Takie produkcje jak „Nieustraszona hiena” czy „Pijany mistrz” to filmy, na których się wychowałem i nawet dziś z chęcią sięgam po nie, gdy znajdę chwilę wolnego czasu. Mówcie co chcecie, ale Jackie to jedyny i niekwestionowany król gatunku filmowego nazywanego potocznie komedią kung-fu. Jednak to nie o nim chciałem dzisiaj napisać.
Jackie Chan – można powiedzieć, że to od filmów z tym sympatycznym Panem zaczęła się moja przygoda z Azją ukierunkowana potem w stronę Japonii. Takie produkcje jak „Nieustraszona hiena” czy „Pijany mistrz” to filmy, na których się wychowałem i nawet dziś z chęcią sięgam po nie, gdy znajdę chwilę wolnego czasu. Mówcie co chcecie, ale Jackie to jedyny i niekwestionowany król gatunku filmowego nazywanego potocznie komedią kung-fu. Jednak to nie o nim chciałem dzisiaj napisać.
Jakiś czas temu oglądając z moją drugą połówką kolejną azjatycką mega–produkcję, natknąłem się na aktora, którego twarz wydawała mi się bardzo znajoma. Jako że miesięcznie potrafię obejrzeć kilkanaście filmów rodem z Azji, było całkiem prawdopodobne, że widziałem go już gdzieś wcześniej. Jednak nie dawało mi to spokoju i po seansie odpaliłem Imdb, w celu sprawdzenia któż to taki.
Okazało się, że to nie kto inny jak Jaycee Chan, syn wielkiego Jackiego. Ojciec chciał chyba, aby syn poszedł w jego ślady i w kinowym debiucie pozwolił mu zagrać w filmie akcji p.t „Twins Effect 2”. Obraz do wybitnych na pewno nie należał, ale dla początkującego aktora był to idealny debiut. Potem młody Chan zagrał w jakimś romansidle oraz komedii dla dzieci, której tytuł brzmiał Chun Hua Tian Tian Tong Xue Hui (spróbujcie to przeliterować). I gdy wydawało się, że kariera syna Jackiego bazować będzie na renomie i znajomościach ojca, do azjatyckich kin weszły dwa tytuły, które pozwoliły mi uwierzyć w umiejętności aktorskie Jaycee’a.
Jaycee Chan i Angelica Lee w filmie The Drummer (Zhan. gu)
Najpierw uderzył Invisible Target, gdzie młody Chan zagrał żółtodzioba w Policji, u boku tak wielkich nazwisk jak Nicholas Tse (Przysięga, Konfrontacja) czy Shawn Yue (Dziennik Zbrodni, trylogia Infernal Affairs). Jednak prawdziwy pokaz jego umiejętności aktorskich zobaczyłem dopiero w filmie The Drummer, w którym to Chan dostał w końcu główną rolę, wcielając się w skórę krnąbrnego perkusisty imieniem Sid, który życie traktuje tylko i wyłącznie, jako zabawę. Wychowywany w mafijnej rodzinie na ulicach Hong Kongu, nie miał łatwego życia i gdy gangsterzy zaplanowali na niego zamach, ojciec (który do świętoszków nie należał) postanowił ukryć go na Taiwanie. Nocne kluby, łatwe dziewczyny i pijaństwo zastąpione zostają życiem na łonie natury w towarzystwie bębniarzy, dla których symbioza ze środowiskiem i wyrzeczenie się doczesnych dóbr są jednym z głównych priorytetów. Sid chcąc wejść w ich świat musi zmienić wszystkie swoje nawyki i poświęcić to, co do tej pory uważał za najcenniejsze. Swoją rolę w dramacie odegra również piękna Angelica Lee, która wpada w oko młodemu Chanowi. Dla płytkiego z pozoru chłopaka, bębny szybko stają się alternatywą dla perkusji. W filmie świetnie ukazano przemianę głównego bohatera, nie popadając przy tym w banały. Obraz potrafi nie tylko wzruszyć, ale daje również sporo do myślenia. Jeśli Jaycee Chan zagra jeszcze w kilku tak wybitnych filmach, jestem pewien, że nikt nie powie już, że w kinie znalazł się tylko dzięki nazwisku swojego ojca…