Rozliczenie z Ratchet & Clank (PS4)
Swego czasu byłem podjarany filmem oraz bazującą na nim grą o naszym kochanym Lombaxie i jego metalowym koleżką. Ta seria wiele dla mnie znaczy, gdyż to dzięki niej wkręciłem się w gry komputerowe. W końcu dostałem najnowszego Ratcheta na moje czternaste urodziny, a także wybrałem się na film. Ten drugi... nie był zbyt dobry. Jak wyszła gra?
Cokolwiek tu napiszę, to muszę zaznaczyć jedną, ale to bardzo ważną rzecz. Jestem tej grze wdzięczny za ,,renesans platformówek". Mam tu na myśli to, że gdyby nie sukces Ratcheta na PS4 i zarobienie na siebie (w porównaniu do filmu) to nie prędko byśmy dostali 3 gry (lub 5) z Crashem po latach przerwy, powrót Spyro i Sir Daniela z Medievil itd. Ten tytuł nam po prostu pokazał, że ludzie nadal chcą platformówek i mam nadzieję, że kiedyś... kiedyś Ubi zdejmie opaskę z oczu i przywróci Raymana, a Sony przypomni sobie Jaka i Daxtera. Tyle wstępu, jedziemy.
Opowieść bazuje na pierwszej grze z 2002 roku z dodanymi elementami z trójki. Alonzo Drek zamierza za pomocą Deplanetyzatora stworzyć zupełnie nowe, sztuczne planety z elementów tych starszych. W celu powstrzymania go Strażnicy Galaktyki z kapitanem Qwarkiem postanawiają zrekrutować nowego członka do swojej drużyny. Wśród rekrutów znajduje się ich fan, lombax Ratchet, który... niestety zostaje odrzucony. W tym samym czasie z fabryki robotów Dreka (których zaprojektował antagonista trójki, Dr. Nefarious) ucieka robot Clank, który później ląduje na planecie Lombaxa. Bohaterowie ruszają przekazać Strażnikom Galaktyki wiadomość i powstrzymać walniętego mikrusa oraz szalonego naukowca.
Ostrzegam przed spoilerami, gdyż w przypadku tej gry będę bardzo często odnosił się do oryginalnej trójcy i wydarzeń przedstawionych w reboocie
Przejdźmy może do pozytywów, bo historia w tej grze nie jest jej dobrą stroną. Powiedziałbym wręcz, że jest najsłabszym elementem. Uwielbiam narrację prowadzoną przez kapitana Qwarka, który opowiada wydarzenia z gry swojemu ,,współlokatorowi" w więzieniu. Podobają mi się takie zagrywki oraz ciągłe komentarze bohatera. Drek i jego motywacje są całkiem niezłe. Nie jest aż takim dupkiem, jak w pierwszej grze, gdzie chciał nowe planety zarażać i powtarzać cykl niszczenia planet od nowa, ale nadal jest w miarę dobrze napisanym antagonistą.
I to tyle, bo znacznie więcej jest wad. Przede wszystkim cała reszta postaci. Nefarius tu jest... dla samego bycia. Pojawia się jedynie w jednej scence na początku i na końcu, gdzie oszukuje Dreka i... postanawia zniszczyć galaktykę by zemścić się na strażnikach galaktyki. Za co? Nie wiadomo. Zachowuje się jak na Nefariusa przystało, ale motywacje? Nie wiemy. Sami strażnicy w sumie są i... no są. Z kolei Qwark, Ratchet i Clank to...o mój panie. Co im się stało? Zacznijmy od tego, jaki Qwark był w poprzednich grach. W pierwszej grze niby ratował galaktykę, ale potajemnie współpracował z Drekiem. W Ratchecie 2 stał się pełnoprawnym antagonistą, a w trójce zrehabilitował się i ponownie został bohaterem. Tutaj jest bohaterem żądnym uwielbienia i sławy - robiąc przy tym jak najmniej - który w pewnym momencie... zdradza naszych bohaterów, bo... Ratchet go wkurza. I to tyle, bo gra dalej nam tego nie mówi. Nie znamy sensownych powodów jego zdrady, poza byciem trochę zazdrosnym...czego gra nawet nie pokazuje. To miało sens w filmie, gdyż pokazano, że Ratchet wszędzie był w promocyjnych materiałach, zabrał kapitanowi sławę i rolę tego ,,najważniejszego bohatera", przez co Qwark został przekabacony przez Dreka. Gra jednak tego nie pokazuje i... nawet nie wiem, co tu powiedzieć.
Teraz nasza tytułowa dwójka. Ratchet w tej grze to zapatrzony w strażników nastoletni fanboj. To nie jest sarkastyczny, pesymistyczny, trochę egoistyczny gość z poprzednich gier, ale nie denerwuje. Clank w oryginale jest kompletną odwrotnością Ratcheta, który był właśnie tym otwartym na ludzi, gdzie na samo usłyszenie "Qwark jest bohaterem" myślał, że ten gość mu pomoże. W reboocie... nie mam zielonego pojęcia, jak mam go przedstawić. Poza byciem inteligentnym to nie wiem, co mam powiedzieć o Clanku. I co mnie niezwykle smuci w tej grze to relacja między tą dwójka, która nie istnieje. Ci dwoje nie rozmawiają ze sobą w normalny sposób. Jak się dogadują? Ano mówią bardzo, ale to BARDZO ogólnikowo. Chwalą strzały, oznajmiają coś, mówią, że coś jest nie tak - takie ogólniki. I to kłuje w oczy po tym, jak nazywają siebie druhami czy przyjaciółmi. Nie sądziłem, że to powiem, ale nawet film lepiej to ogarniał, gdzie chociażby Clank zdenerwował się na Ratcheta, że nie jest kumplem strażników galaktyki. Mieli więcej normalnych rozmów, scena załamania lombaxa, którego pocieszał robot była lepiej napisana (w grze trwała z kilka sekund) i można było wyczuć między nimi jakąkolwiek chemię. O pierwszych grach nawet nie wspomnę... czy całej serii Future, gdzie to ta relacja jest na pierwszym miejscu.
KONIEC SPOILERÓW
I żeby było jasne, bo pewnie ktoś napisze coś w stylu: Czego ty wymagasz od gry dla dzieci? Pierwsze Ratchety również były grami dla dzieci. I wiecie co? One miały dobrze i interesująco napisane opowieści, które nie tylko nie traktowały gracza jak idiotę (co robi reboot), ale też nie były pełne dziur i posiadały fajnie zrobione postaci, które spełniały swoje role, miały pokazane swoje cele, a ich powody były pokazane pół żartem, pół serio. Nie wspomniałem jeszcze jednej zepsutej rzeczy. Humor, który w pierwszych grach był... Ratchet i Clank zawsze miało charakterystyczny typ humoru okraszony czymś jeszcze. Coś takiego miały filmy ze Shrekiem. A to był czarny humor, tam samoświadomy z łamaniem czwartych ścian, tu były odniesienia do popkultury, żarty dla geeków czy dorosłych (najlepszym przykładem były podtytuły, jak Going Commando, Up Your Arsenal czy Size Matters) itd. Czegoś takiego zabrakło w odsłonie z 2016 roku, gdzie tam humor jest... kapitanem Qwarkiem. Nie żartuję, to jedyny zabawny element tej gry. I tym sposobem kończymy fragment związany z fabułą. Nie uważam jej za dobrą, ale jeśli ktoś nie grał i nie oczekuje poziomu z poprzednich odsłon to raczej się nie zawiedzie.
Nie odkryję Ameryki mówiąc, że Ratchet i Clank z 2016 roku jest śliczne. Grafika jest nawet bardziej niż olśniewająca, gdzie momentami można ją porównać do dzisiejszych animacji Disney'a. Animacje, efekty cząsteczkowe, modele postaci (proszę zwrócić uwagę na futro Ratcheta) czy nawet takie drobnostki jak modele śrubek... wszystko to robi porażające wrażenie. Gra posiada też 3 wersje cutscenek. Pierwsze są wyrwane żywcem z filmu, gdzie o ich jakości raczej nie muszę mówić. Drugie są normalnie na silniku gry, gdzie dzieje się akcja, postacie coś robią itp. Mamy też trzecie, najgorsze. W nich Ratchet i Clank tępo patrzą przed siebie, a ich rozmówca robi dokładnie to samo, a wszystko jest okraszone powtarzającymi się animacjami i przedmiotami schowanymi w rogu, by wyglądało na to, że są trzymane przez postacie i momentami. Muszę jeszcze poruszyć kwestię płynności. Na podstawowym PS4 i wersji Pro gra chodzi w 1080p i 1440p (czy 4K, nie wiem) w 30 klatkach, co nie powinno być problemem, ale jak wszyscy wiecie, wyszła niedawno łatka na Playstation 5 z 60 klatami. Sprawdzałem sobie Ratcheta na najnowszej konsoli Sony po wydaniu aktualizacji i ależ to płynnie śmiga. Niby to powinna być norma i zachwycam się byle czym, ale jako osoba grająca w 30 klatkach tyle razy na PS4 po prostu nie mogę przestać się jarać płynnością. Wracając jeszcze do grafiki... jak dobrze wiecie, Ratchet i Clank odtwarza sporo planet z pierwszej gry, jak Novalis czy Aridia. Przedstawia je naprawdę dobrze, a niektóre są mocno pozmieniane, jak Quartu, Gaspar czy Batalia.
Nim przejdę do rozgrywki to jeszcze kilka słów o dubbingu. Lubię dobrane głosy do bohaterów, ale bardziej problemem jest to, jak to czytają. Nie jest to coś poziomu stereotypowego polskiego dubbingu (np. Killzone: Shadow Fall czy Crysis 3), lecz coś innego. Mianowicie są tutaj zdania, które są czymś w stylu myśli wypowiedzianych na głos. W angielskiej wersji jakoś to wychodzi aktorom, by brzmiało to w miarę ok, ale po polsku już nie do końca. Nie mniej ani razu nie przyszło mi na myśl przestawiania języka konsoli na angielski, bo po prostu dobrze się tego słuchało... z wyjątkiem ,,myśli" bohaterów.
Przejdźmy teraz do gameplay'u. W nowego Ratcheta gra się... jak w stare Ratchety, ale jeszcze lepiej. Nie napiszę, że najlepiej w całej serii, bo nie grałem w żadną odsłonę z PS3. Nadal to głównie platformówka, w której pokonujemy wrogów strzelając z różnorakich broni, które kupujemy dzięki zebranym w grze śrubkom (waluta) okraszona jakimiś minigierkami. Segmenty platformowe są wykonane nieźle. Ratchet nie ześlizguje się z krawędzi, może wspinać się, latać na jetpacku oraz powoli opadać za jego pomocą lub dzięki helikopterowi. Z broni strzela się świetnie. Mamy ich 16 (z czego o dwóch z nich będę musiał napisać trochę więcej), gdzie część z nich pochodzi z poprzednich odsłon, jak Pirocytor, Agenci Zagłady czy pan Zurkon. Każda pukawka jest na swój sposób unikatowa i korzysta się z nich zupełnie inaczej, co gwarantuje nam różnorodność w ubijaniu przeciwników, którzy są stworzeni całkiem spoko. Nowe ,,narzędzia", jak Protonowy Dudnik lub Pikselator spisują się fantastycznie. Tak jak w poprzednich grach możemy rozwijać swe bronie do kilku poziomów (aż nie zmienią nazwy i nie będą oferować czegoś jeszcze) pokonując przeciwników oraz korzystając z rarytanium. Dzięki temu drugiemu możemy zwiększyć pojemność w magazynkach, zasięg, szybkostrzelność itp. Jest też opcja ich rozwijania zbierając tzw. Holokarty. Czym one są? Ano to coś w stylu znajdziek, gdzie po zebraniu pełnych talii (3 kart) dostajemy dość typowe dla gier RPG ulepszenia, jak zdobywanie 15% więcej śrubek dzięki korzystaniu z danej broni. Każda taka karta zawiera w sobie opis jakiegoś przedmiotu, lokacji lub postaci ze wszystkich odsłon, często przedstawiona w humorystyczny sposób. Są to całkiem fajne rzeczy, dzięki którym możemy powspominać starsze gry z tej serii.... ale nie na tym się kończy.
Mamy również do zebrania 9 kart broni o nazwie ŻÜBR (nie, nie jest to piwo) czy też raczej RYNO. Jest to najpotężniejsza broń w grze, o której wam nie opowiem więcej, bo lepiej przekonać się samemu, jak to monstrum działa. Specjalne karty możemy dostać wygrywając wyścigi (o nich trochę niżej) oraz po ich znalezieniu w poziomach. Często to drugie jest okraszone zagadką z wiązkami laserowymi, które momentami potrafi namieszać w głowie. Wspominałem o dwóch specjalnych broniach, prawda? Mamy RYNO za sobą, ale pozostał jeszcze Bombker... którego nie mogłem użyć w grze, gdyż to był bonus dodawany do pre-orderów gry. Dosyć słaby ruch i wolałbym już go kupić za prawdziwą kasę niż polować na wersję przedpremierową tej gry. Obstawiam, że działa w taki sam sposób, jak oryginał w Ratchecie 2, o którym może kiedyś napiszę... razem z trójką i jedynką. Prawie bym zapomniał o bossach. No więc oni są po prostu gąbkami na amunicję i tyle. Niby to nic nowego w tej serii, ale tutaj te walki nie są jakieś szczególnie trudne... no może ostatni boss jest zrobiony trochę lepiej.
Jeszcze parę słów o segmentach z jetpackiem. W nieco bardziej otwartych planetach możemy swobodnie po nich latać, tylko musimy co jakiś czas uzupełnić paliwo. Podróżowanie w ten sposób jest szybkie i przyjemne, a zbieranie przedmiotów jeszcze lepsze. Jestem świeżo po skończeniu Ratcheta 2, gdzie były tam dwie ogromne planety z masą przedmiotów do zebrania, ale ich grzechem było przemieszczanie się. Lombax poruszał się dość wolno, a gdy korzystaliśmy z jakiegoś pojazdu, to on też był dość wolny i musieliśmy z niego co chwilę wyłazić, bo atakowali nas wrogowie. W odsłonie z 2016 roku nie ma takiego problemu. Ratchet jest dość szybki, nie lata jak ślimak, a rzeczy do zbierania jest mnóstwo. Od mózgów telepatornic, by otrzymać mały upgrade do Omniklucza (standardowa broń bohatera) po holokarty i złote śrubki. Te ostatnie za ich zebranie oferują nam jedynie kosmetyczne szczegóły, co może trochę zawodzić w porównaniu do starszych gier, gdzie te nam dawały nowe wersje broni czy jakieś dodatki do nich. Te pierwsze występują w tej grze, ale wyłącznie w trybie wyzwań. Są to bronie Omega i ich rozwój jest praktycznie taki sam, jak ich normalnych wersji (z tą różnicą, że nie zmieniają się kompletnie po wbiciu maksymalnego poziomu) oraz kosztują mnóstwo śrubek, co na szczęście nie jest problemem w tym trybie, ponieważ dostajemy mnożnik zbieranej waluty (wyjaśniać nie muszę). Odblokowujemy go po skończeniu gry i gorąco zachęcam do jego przechodzenia.
Pisałem też o minigierkach, które... nie za bardzo mi się podobają. Głównie to podróżowanie statkiem i strzelanie do wrogich pojazdów oraz wyścigi deskolotkowe. Te pierwsze... chciałbym je lubić, bo zaprojektowane są całkiem nieźle, jednak są strasznie wolne i nudne, a na dodatek są strasznie proste (odpalcie na normalu taki etap, a potem w Ratchecie 2 i zobaczycie różnicę w poziomie trudności). Z kolei wyścigi są naprawdę dziwne. Mechanika jazdy jest super, a tory wyścigowe są zaprojektowane dobrze, LECZ psuje je to, że Ratchet porusza się wolniej niż przeciwnicy, gdzie jeśli choć na chwilkę zwolniemy... już zabierają nam miejsce. Przez co wyścigi polegają głównie na tym, by używać turbo doładowania (czy przyspieszenia), które ładujemy wykonując tricki, skacząc w specjalne obręcze i wyskakując z ramp. W sumie takie coś działo się w poprzednich grach, zatem Insomniac Games po prostu nie potrafi robić etapów wyścigowych. I tu zakończyłbym o rozgrywce, gdyby nie to, że Ratchet... nie jest jedyną postacią, którą sterujemy.
Zwykle Clank siedzi na plecach Ratchetach w formie plecaka, ale są tu też fragmenty, gdzie robot sam się porusza, rozwiązuje zagadki etc. Miałe też takie fragmenty w poprzednich grach, ALE jego problem głównie polegał na tym, że ich ilość była niewielka. W takim Ratchecie 2 miał z 2 lub 3 segmenty, a w 1 grze... nawet nie pamiętam. Deadlocked chyba nawet ich nie miało. Z tego powodu bardzo podoba mi się ich ilość, przez co Clank nie wydaje się nic nie robić (ma chyba z 6, z czego jedna jest naprawdę długa i pełna zagadek). Robot dostał sensowny sposób obrony, gdyż w poprzednich grach głównie atakował za pomocą specjalnych robotów, które trzeba było najpierw znaleźć. Nie ma tylko latania, ale w jego przypadku nie było to jakoś ciekawe. Jego zagadki, to głównie zabawa robotami i jego trzem rodzajom (elektryczne, trampoliny i mosty). Na początku są naprawdę proste, ale od planety Quartu i dalej trzeba w nich trochę pomyśleć. Być może byłoby idealnie, gdyby gra potem nie dała opcji ich swobodnej zmiany, ale i tak jest dobrze. Są również etapy, gdzie nasz robot jest goniony, co przypominało mi poziomy z Crasha Bandicoota (te, gdzie za nami toczył się jakiś kamień lub biegał za nami jakiś wielgachny niedźwiedź) i to jest zrobione całkiem spoko.
Na sam koniec wspomnę o czasie rozgrywki, który jest żałośnie krótki. Można go skończyć w kilka godzin, co wypada kiepsko na tle starszych gier, gdzie one trwały z jakieś... na pewno więcej niż 10 godzin było. Zdobycie calaka może zająć więcej czasu, ale na pierwsze ukończenie po prostu jest zbyt krótko. Raczej to nie powinno być wadą, jeśli dzisiaj spojrzymy na cenę tej gry, która może kosztować z 20 czy 30 zł, ale jeśli ktoś oczekuje długości ze starszych gier po prostu się zawiedzie.
I na tym aspekcie zakończę pisanie o Ratchecie i Clanku na PS4 z 2016 roku. To przepiękna i niesamowicie grywalna platformówka, która zawodzi tylko pod względem fabuły i humoru. Jestem pewny, że gra spodoba się każdemu, lecz fanom serii lepiej wyjdzie nie porównywać tej odsłony do poprzedniczek. Mam tylko nadzieję, że nadchodzący Rift Apart będzie już napisany w stylu starszych gier, gdyż o grafikę i gameplay się nie obawiam. Liczę też, że będzie kontynuował wydarzenia z serii Future, a patrząc po lokacjach i cutscence z Nefariusem mogę raczej spać spokojnie.