Orły którym obcięli skrzydła cz. 2
Po bardzo długiej przerwie powracam z moją drugą, sztandarową serią wpisów. Tym razem przejdę do historii działań niemieckich wojsk powietrznodesantowych- okres przedwojenny i kampania wrześniowa. Zapraszam do lektury.
II
HISTORIA DZIAŁAŃ
Okres przedwojenny
Pierwsze użycie niemieckich jednostek powietrznodesantowych datuje się na rok 1938, a więc jest ono bezpośrednio powiązane z marcową aneksją Austrii, popularnie nazywaną Anschlussem, a w dokumentach sztabowców Wehrmachtu występującą pod kryptonimem „Otto”. Dowodzony przez Hauptmanna (kapitana) Karla Lothara Shulza Batalion Spadochronowy Pułku „General Göring” został przerzucony samolotami Ju 52 na lotnisko Thalerhof z zadaniem opanowania go, gdyby doszło do jakichkolwiek wrogich działań ze strony austriackiej armii. Jak pokazała historia, obyło się bez rozlewu krwi i żołnierze nie mieli okazji przetestować swoich umiejętności w warunkach zbliżonych do bojowych.
Pierwsze stricte operacyjne wykorzystanie spadochroniarzy miało miejsce pół roku później, w trakcie zajmowania przez Wehrmacht Czechosłowacji. Za linią przygranicznych umocnień zrzucone zostały 16. pułk piechoty z 22 Dywizji „Luftlande” oraz jednostki 7. Dywizji Lotniczej („Fliegerdivision 7”). Nie zachowało się zbyt wiele informacji o tamtych wydarzeniach, ale autorzy publikacji z których korzystałem twierdzą, iż żołnierze zdobyli wtedy cenne doświadczenie, które wykorzystali podczas kolejnych operacji, przeprowadzanych już pod ogniem przeciwnika.
Polska
Wrzesień 1939
[img]1432294[/img]
Strzelcy spadochronowi sfotografowani po zakończeniu walk w Woli Gułowskiej, 24 września 1939.
Druga wojna światowa rozpoczęła się dla „Orłów Hitlera” w bardzo mało spektakularny sposób. Nie ma tu mowy o jakichkolwiek uderzeniach na tyły wroga, niszczeniu kluczowej infrastruktury bądź zajmowania węzłów komunikacyjnych na zapleczu frontu.
1 września 1939 roku żołnierze ci znajdowali się na autostradzie, w drodze z Berlina do Wrocławia. Twierdzi się, że o rozpoczęciu działań bojowych dowiedzieli się podczas postoju kolumny wiozącej ich do punktów koncentracji znajdujących się na legnickich i wrocławskich lotniskach. Mieli tam oczekiwać w gotowości bojowej na kolejne rozkazy, które jeśli już zostały wydane, nieoczekiwanie odwoływano na chwilę przed wylotem obładowanych żołnierzami transportowych Junkersów.
Do zadań bojowych oddelegowano 7. Dywizję Lotniczą, w skład której wchodziły 2 pułki spadochronowe (1. i 2.) oraz 16. pułk piechoty transportowany drogą powietrzną („Luftlandetruppe”). Jednostka stanowiła odwód naczelnego dowództwa i planowano wykorzystać ją do zajęcia kilku kluczowych przepraw na zapleczu frontu, oraz innych obiektów o wysokim znaczeniu dla ciągłości trwającej ofensywy. Generał Kurt Student zaplanował szereg takich przedsięwzięć, ale realia kampanii wrześniowej pokazały, że kolumny pancerne Wehrmachtu posuwają się do przodu tak szybko, iż bezzasadnym jest rozpoczynanie zrzutów za nieprzyjacielskimi liniami.
Oto trzy przykłady anulowanych misji do których wykonania zostali wyznaczeni ludzie generała:
- zajęcie i obrona mostu na Wiśle pod Puławami. Zakładano, że wycofujące się oddziały polskie będą próbować zniszczyć tę przeprawę aby opóźnić przemarsz niemieckich wojsk.
- działania wspierające w rejonie Poznania. Spadochroniarze mieli pomagać w zajmowaniu miasta.
- opanowanie przyczółków mostowych na Sanie pod Jarosławiem.
Po kolejnej, odwołanej w ostatniej chwili akcji, zdecydowano się na wykorzystanie strzelców spadochronowych w charakterze regularnej piechoty i rozmieszczono ich niedaleko Radomia. W okolice miasta przetransportowano ich drogą powietrzną, a stamtąd, 14 września dostarczono na pakach ciężarówek do miejscowości Sucha. Mieli ochraniać znajdujące się w niej stanowisko dowodzenia VIII Korpusu Lotniczego pod dowództwem generała von Richthofena.
[img]1432295[/img]
Żołnierze II. batalionu 1. pułku 7. Dywizji na lotnisku w pobliżu Radomia, 12 września 1939.
III. batalion 1. pułku wysłano z misją otoczenia i przeczesania jednego z okolicznych lasów, nie wykonując przedtem nawet pobieżnego rozpoznania terenu. Zaniechanie zwiadu okazało się tragiczne w skutkach, gdyż dwa plutony z kompanii dowodzonej przez porucznika Dunza bardzo szybko dostały się pod ogień broni automatycznej. Straty były na tyle wysokie, że zdecydowano się rzucić do walki kolejne dwa plutony z innej kompani, nie uzyskując w ten sposób niczego poza kolejnymi rannymi i zabitymi.
Okazało się, że zagajnik obsadzony jest niedobitkami z polskiej 19. Dywizji Piechoty *. Dowódca tej zbieraniny, podpułkownik Kruk-Śmigla, planował uderzenie na niemieckie lotniska znajdujące się w okolicy Białobrzegów, ale w zaistniałej sytuacji nie pozostało mu nic innego niż wycofać gdy tylko natarcie przeciwnika zelżało.
W dokumentach z tamtego okresu całe zajście określone zostało jako „ciężkie walki”, co każe sądzić, iż Polacy zadali hitlerowcom wysokie straty (min. 39 ludzi w III. batalionie).
„Po raz pierwszy spróbowałem czym jest wojna niedaleko miejscowości Sucha. Nocą 14 września tysiące Polaków zgromadzonych w pobliskim lesie postanowiło wyrwać się z naszego okrążenia. Zostałem wtedy ranny w stopę- moja pierwsza rana! Ta noc była najgorszym czego doświadczyłem w trakcie trwania kampanii.”
Adolf Müller
III. batalion 1. pułku Fallschirmjäger
*Niektóre źródła podają, że bito się z jednostką kawaleryjską. Po przeszukaniu forów internetowych znalazłem informacje, że takowe formacje przeprawiły się na drugi brzeg Wisły w okolicach 9/10 września.
[img]1432296[/img]
Pułkownik Bruno Bräuer (oficer w tle) rozmawia z księżmi. Wola Gułowska, 24 września 1939.
22 września II. batalion 1. pułku został wysłany na lotnisko w Ułężu, 19 kilometrów na północny wschód od Dęblina, celem zabezpieczenia sprzętu pozostawionego przez wycofujące się wojska i przeczesania okolicznych lasów pod kątem obecności sił przeciwnika. Zwiad potwierdził, iż niedobitki polskich wojsk faktycznie stacjonują w sąsiednich miejscowościach. Podjęto nawet próbę ich przechwycenia, niestety bezskuteczną. Jedynym sukcesem okazało się zabezpieczenie pociągu wyładowanego sprzętem wojskowym niedaleko Ryk, w miejscowości Leopoldów.
Po dokładniejszym przeanalizowaniu sytuacji wnioski były następujące- w odległości około 12 kilometrów od pozycji wojsk niemieckich znajdowały się jednostki polskie stanowiące potencjalne zagrożenie. 23 września Hauptmann Prager (II. batalion) rozkazał dowódcom podległych mu kompanii okrążyć i zniszczyć siły nieprzyjaciela rozmieszczone w lasach na wschód od miejscowości Okrzeja. Atak wyznaczono na godzinę 11.30 dnia następnego.
Rankiem 24 września we wsi Wola Gułowska natknięto się na polskiego kapitana stojącego bez broni na wprost kościoła. Dowódca 8. kompanii, Oberleutnant Bohmler pojmał go i polecił odprowadzić do którejś z ciężarówek stojących nieopodal. Niemałe było jego zdziwienie, gdy jeniec nagle zaczął wymachiwać rękoma bez jakiegokolwiek powodu, a chwilę potem z okien pobliskich budynków nadleciały kule karabinowe. Polski oficer został natychmiast zastrzelony, ale straty w oddziale Böhmlera i tak błyskawicznie urosły do 3 zabitych i 8 rannych (dwóch z nich zmarło od ran niedługo później).
Sytuacja wymknęła się spod kontroli i zdecydowano, że należy zaangażować kolejne jednostki. Hauptmann Prager rozkazał wysłać do walki kolejną kompanię z II. batalionu i wszedł do Woli Gułowskiej od wschodu. Gdy tylko spadochroniarze wkroczyli do wsi, przywitał ich ogień prowadzony z kościelnej wieży. Rozproszyli się i przeszli do natarcia, przygniatając Polaków ogniem ręcznych karabinów maszynowych. Kolejne punkty oporu sukcesywnie neutralizowano przy pomocy granatów. Starcie było niezwykle zajadłe i trwało 15 minut, kosztując Niemców 8 zabitych i 13 rannych. Około południa wysłano II. i nowoprzybyły III. batalion do pobliskich lasów celem oczyszczenia ich z pozostałości sił polskich. Poległych spadochroniarzy pochowano w „Twierdzy Dęblin”, zwanej również za czasów carskich „Iwangorodem”.
[img]1432297[/img] Żołnierze 8. kompanii II. batalionu niosą ciało swego towarzysza. Wola Gułowska, 24 września 1939.
[img]1432298[/img]
Pogrzeb spadochroniarzy poległych w walkach wokół Woli Gułowskiej. Twierdza Dęblin (Iwangorod).
Przeciwnikiem we wsi okazali się żołnierze II. batalionu 1. Pułku Artylerii Ciężkiej, którzy 18 września zmuszeni zostali do pozostawienia wszystkich swoich dział (12 haubic 155 mm) w lesie niedaleko Koziej Wody, na północ od Częstochowy. W kwestii strat poniesionych przez naszych rodaków w bitwie o Wolę Gułowską panuje rozbieżność. Polskie źródła podają 11 zabitych, 30 rannych i 140 pojmanych, zachodnie zaś, 58 zabitych, 35 rannych i 266 pojmanych.
Poza powyższymi nie zachowało się zbyt wiele szczegółowych relacji dotyczących działań 7. Flieger-Division podczas kampanii wrześniowej. Spotkałem się ze wzmianką o walce z bliżej nieokreśloną polską jednostką artylerii we wsi Biała.
II. batalion 2. pułku oddelegowano do pilnowania lotnisk w słowackiej Spiskiej Nowej Wsi, po czym wysłano na granicę z zadaniem obsadzenia Przełęczy Dukielskiej.
"Jednostki spadochronowe są dla mnie zbyt wartościowe. Będę je wykorzystywał tylko wtedy, gdy będzie mi się to opłacało. W Polsce siły lądowe poradziły sobie same. Na razie chcę zachować w tajemnicy możliwości działania tego nowego rodzaju wojsk".
Adolf Hitler w rozmowie z generałem Kurtem Studentem,
27 Października 1939, Berlin
Przegląd sprzętu
Hełm spadochronowy (Fallschirmschützen-Stahlhelm)
[img]1432299[/img]
Jednym z najłatwiej rozpoznawalnych elementów wyposażenia niemieckiego strzelca spadochronowego był jego hełm. Początkowo korzystano ze standardowych, używanych przez armię modeli, jednakże w toku eksploatacji wyszło na jaw, iż kompletnie nie sprawdzają się one podczas skoków z samolotu. Stahlhelm M35 posiadał złe właściwości aerodynamiczne, przez co opór powietrza podczas spadania generował mnóstwo problemów. Jeśli hełm był zbyt luźno zapięty, bardzo często zrywało go z głowy. Gdy spięto go zbyt mocno, groziło to uduszeniem żołnierza.
Problem ten rozwiązano w dwóch, następujących po sobie krokach. Najpierw zaprojektowano próbny model hełmu spadochronowego, który budową przypominał typowy egzemplarz użytkowany przez Wehrmacht.
Przedni i tylni okap zostały w znacznym stopniu skrócone, a brzegi dzwonu podwinięto. Fasunek (skórzane elementy wewnątrz) pozostał bez zmian względem modelu z roku ‘35, ale zmieniono paski podpinki, poprawiając tym samym trzymanie się hełmu na głowie.
Krok drugi to implementacja ostatecznej wersji, oznaczonej jako wz. 38. Nazwa pochodzi od daty wprowadzenia do służby, tj. czerwca 1938 roku. Delikatnie zredukowano okap hełmu i zmieniono jego fasunek. Wnętrze dzwonu wyłożono siedmioramiennym płatem mikrogumy (amortyzacja podczas uderzeń głową w twarde przedmioty), uzupełnionym przez klasyczny wkład w formie skórzanego czepka z otworami wentylacyjnymi. Wszystko było mocowane na aluminiowej obręczy przykręcanej od środka w czterech miejscach.
Hełm wz. 38 tłoczony był z blachy stalowej o grubości 1,5 mm i występował w trzech rozmiarach (66, 68 i 71). Fasunek można było dopasować do wielkości głowy poprzez stosowną regulację, uzyskując w ten sposób 7 rozmiarów (53-61). Fallschirmschützen-Stahlhelm malowano na niebieskoszaro, a w razie potrzeby nakładano specjalne pokrowce lub siatki maskujące pozwalające na mocowanie gałązek i liści.
Z boku hełmu, pod nitem wentylacyjnym, nanoszono emblemat orła Luftwaffe oraz tarczy z barwami narodowymi.
Spadochrony
[img]1432300[/img]
Dla niektórych może okazać się to niewiarygodne, ale niemieckie wojska powietrznodesantowe budowały swój potencjał w oparciu o koncepcyjnie przestarzały i bardzo niebezpieczny dla skoczka sprzęt. Opracowany w połowie lat trzydziestych RZ 1 (Rückenpackung Zwangauslösung 1) nawiązywał swą konstrukcją do rodzimego spadochronu ratowniczego Heincke, lub jak uważają niektórzy specjaliści, do włoskiego Salvatore. Samą nazwę można przetłumaczyć na „plecowy z wymuszonym otwarciem”, co oznacza, iż do „uwolnienia” czaszy wykorzystywano linę desantową zamontowaną wewnątrz samolotu.
W toku eksploatacji wyszło na jaw, iż użytkowanie RZ 1 niesie ze sobą bardzo duże ryzyko utraty życia. Linki spadochronu przejawiały tendencję do nadmiernie częstego zaplątywania się, lub były przerzucane przez czaszę pędem powietrza. Ta ostatnia mogła wywinąć się na drugą stronę, co oznaczało dla skoczka tylko jedno. Kontuzje były brane pod uwagę od samego początku, ponieważ zdawano sobie sprawę, iż duża ich część wynika z błędów konstrukcyjnych samego spadochronu. Między innymi dlatego skoczkowie używali sprzętu ochronnego oraz przechodzili forsowny trening fizyczny, mający ograniczyć ryzyko otrzymania obrażeń w trakcie lądowania.
W 1940 roku do służby wszedł spadochron RZ 16 pozbawiony wad swojego poprzednika. Najbardziej znaczącym novum było uporządkowanie procedury uwolnienia czaszy, czyniące skok nieporównywalnie bezpieczniejszym. Wciąż jednak nie uporano się z największą bolączką niemieckich spadochronów, a mianowicie- bardzo niefortunną konstrukcją uprzęży.
Podczas lotu żołnierz musiał przyjąć pozycję horyzontalną (poziomą), aby uniknąć kontuzji spowodowanych szarpnięciem powstałym w momencie otwarcia się spadochronu. W przeciwnym wypadku użytkownik sam siebie kopał się w twarz, gdy jego ciało zginało się w pół. Spowodowane to było bardzo prymitywnym sposobem mocowania spadochronu do ciała skoczka. RZ 1 i RZ 16 były połączone z uprzężą oplatającą tułów (dokładnie z jej głównym pasem, poniżej łopatek), a nie tak jak w przypadku nowocześniejszych modeli, do szelek ramieniowych. Efektem tego była lekko komiczna poza, z powodu której niemieccy strzelcy spadochronowi są czasem porównywani do worków kartofli, bądź kociąt trzymanych w górze za grzbiet. Jakiekolwiek sterowanie torem lotu było niemożliwe w momencie, gdy w rejonie operacji zaczynało mocniej wiać. Można było wykonywać ruchy wahadłowe, co sprawdzało się jedynie w bardzo korzystnych warunkach.
Ciąg dalszy nastąpi
Źródła:
https://forum.axishistory.com/
https://www.dws.org.pl/
„Niemieckie Wojska Spadochronowe 1936-1945” Nowakowski, Skotnicki, Zbiegniewski
Wikipedia