Orły którym obcięli skrzydła cz. 3

BLOG
891V
Orły którym obcięli skrzydła cz. 3
Lukas Alexander | 07.05.2021, 10:02
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

Trzecia część historii niemieckich wojsk powietrznodesantowych. Tym razem operacje na terenie Skandynawii, nieczyste zagrywki Aliantów i niespodziewany finał walk w Norwegii.

Dania i Norwegia

        We wrześniu 1939 roku niemieckie kierownictwo politycznie nie miało jeszcze skrystalizowanych planów prowadzenia działań bojowych na obszarach Europy Północnej. Hitler uważał wręcz, że nikt nie posunie się do inwazji na Skandynawię, a tamtejsze państwa tradycyjnie pozostaną neutralne. Twierdził on, iż taki stan rzeczy jest korzystny, gdyż pozwalał na koncentrację całości dostępnych sił i środków na Zachodzie, uznawanym wtedy za priorytetowy teatr działań.

        Za wkroczeniem do Norwegii opowiadało się dowództwo Kriegsmarine, przywołując doświadczenia z lat I wojny światowej, i olbrzymie problemy jakie napotkała ówczesna Cesarska Marynarka Wojenna w związku z blokada morską ustanowioną przez Royal Navy. Zdaniem wielu oficerów konieczne było zdobycie baz w miejscach, które nie pozwoliłyby przeciwnikowi na ograniczanie pola manewru. Padło nawet stwierdzenie, że jest to warunek konieczny aby flota mogła odegrać jakąkolwiek istotną rolę w dopiero co rozpoczętym konflikcie. Dodatkowo wysunięto argument, że okupacja Skandynawii daje możliwość odcięcia Anglików od dostaw tamtejszych surowców, co pośrednio może przyczynić się do skrócenia wojny. Ostatecznie Htiler dał się przekonać i zlecił swoim sztabowcom wykonanie studium potencjalnej operacji na obszarze Europy Północnej. Dokument opatrzono nazwą „Studie Nord”.

[img]1432354[/img]

Niemieccy żołnierze wkraczają do Narwiku.

Początkowo zajęcie Danii i Norwegii brano pod uwagę jedynie wtedy, gdy alianci próbowaliby wciągnąć je do koalicji antyhitlerowskiej, bądź samemu wprowadzili wojska na ich terytoria. Jak na ironię, do tego dążyli Brytyjczycy i Francuzi poprzez szereg mniej lub bardziej legalnych działań. Winston Churchill, ówczesny Pierwszy Lord Admiralicji bez przerwy niemalże powtarzał o konieczności pośredniego nękania Niemiec, nazywając ową strategię działaniami oskrzydlającymi.

Kampania Norweska z wiadomych przyczyn jest traktowana na zachodzie jak coś, o czym powinno się wspominać nieczęsto i dosyć pobieżnie. Działania Wielkiej Brytanii i Francji od samego początku nacechowane były bierną agresją i nierzadko ocierały się o nielegalność z punktu widzenia prawa międzynarodowego. Sztandarowym planem Churchilla było minowanie wód przybrzeżnych Norwegii w nadziei, że wywoła to kontrakcję i wciągnie Kriegsmarine w konfrontację z której nie uda jej się wyjść zwycięsko.

        Początkowo planowano wprowadzenie silnego zgrupowania okrętów na obszar Morza Bałtyckiego, paraliżując w ten sposób zdolności operacyjne przeciwnika na całym akwenie. Zespół miał pozostać na pozycji tak długo, aż któreś z państw skandynawskich zdecyduje się udostępnić anglikom swoje bazy i potencjalnie przystąpi do wojny po stronie aliantów. Już od samego początku ktoś stwierdził, zgodnie z resztą z prawdą, że neutralna Szwecja będzie sprzeciwiać się tego typu działaniom ze względu na bardzo intratne umowy handlowe zawarte z III Rzeszą. Projekt „Catherine” nie znalazł szerszego poparcia wśród brytyjskich decydentów i został dosyć szybko zarzucony. Gdyby plan Churchilla doszedł do skutku, jednostki Royal Navy padłyby najprawdopodobniej ofiarą lotnictwa operującego z baz na terytorium Niemiec. Późniejsze wydarzenia z kampanii norweskiej pokazały, że Luftwaffe jest w stanie bardzo efektywnie zwalczać cele pływające które nieopatrznie znalazły się w zasięgu działania jej samolotów.

[img]1432355[/img]

Przystań w Narwiku po bitwie z Royal Navy.

        Głównym spoiwem łączącym interesy państw skandynawskich z III Rzeszą była szwedzka ruda żelaza, transportowana częściowo przy pomocy norweskiej armady handlowej. Anglicy doszli do wniosku, że bez tego surowca niemiecki przemysł popadnie w zapaść, uniemożliwiając tym samym kontynuowanie wojny. Wydobyte w Kirunie żelazo przewożono koleją do portu w Narwiku, a stamtąd w ładowniach okrętów płynęło ono do Niemiec. Negocjowano wynajęcie od Norwegów znacznej części ich flotylli transportowej i odkupienie od Szwedów rudy po to, ażeby dostawy otrzymywane przez przeciwnika były mniejsze. Okazało się, że Niemcy postanowili zmagazynować większość zamówionego towaru w położonym nad Zatoką Botnicką porcie Luleå, a włodarze ze Sztokholmu nie palą się zbytnio do zaakceptowania brytyjskiej propozycji. W związku z tym pomysł wyczarterowania statków handlowych okazał się bezzasadny.

        Wybuch Wojny Zimowej w listopadzie 1939 roku stworzył kolejną możliwość ingerencji w niemiecko-szwedzki handel żelazem, a obóz sprzymierzonych bynajmniej nie miał zamiaru pozostać w zaistniałej sytuacji biernym obserwatorem. W Brytyjskim i Francuskim parlamencie natychmiast wyrażono gotowość do udzielenia Finlandii stosownego wsparcia, a w międzyczasie rozpoczęto planowanie operacji na terytorium jej sąsiadów. W razie pozytywnego odzewu z Helsinek, odsiecz miała być przetransportowana do Narwiku, tymczasowo wyłączając z użytku instalacje portowe. Jako że Armia Czerwona ponosiła w początkowej fazie walk kolosalne straty i nie była zdolna do wykonania decydującego przełamania, propozycja aliantów nie spotkała się z zainteresowaniem. Kolejne miesiące mijały, a brytyjscy decydenci wpadali na coraz to śmielsze pomysły.

[img]1432356[/img]

Zniszczony francuski czołg Hotchkiss H-35.

5 lutego 1940 roku francuscy i brytyjscy sztabowcy przedłożyli Naczelnej Radzie Wojennej swoje plany. Grupa bojowa złożona z kilku francuskich, polskich i angielskich brygad miała wyruszyć w kierunku fińskiej linii frontu i w pewnym momencie zboczyć z trasy, celem zajęcia szwedzkiego zagłębia rudy i wspomnianego już wcześniej punktu tranzytowego w Luleå. Warto wspomnieć, że francuscy i polscy dowódcy jednoznacznie dawali do zrozumienia, że osiągnięcie wyznaczonych pozycji w czasie przewidzianym przez planistów było niemożliwe. Północna Norwegia była o tej porze roku pozbawionym dróg, zaśnieżonym pustkowiem nie pozwalającym na sprawne przemieszczanie się nawet odpowiednio wyposażonych jednostek górskich. Pomimo tych obiekcji operacja otrzymała nazwę „Avonmouth” i była jedynie wstępem do większego przedsięwzięcia.

        Zdawano sobie sprawę, że tego typu posunięcia sprowokują Hitlera do natychmiastowej reakcji, a alianccy żołnierze będą musieli wytrwać na tyle długo, aż przybędą posiłki. Przewidywano, że inwazja Wehrmachtu nastąpi nie wcześniej niż późną wiosną 1940, kiedy Bałtyk będzie wolny od lodu. Do tego czasu okupanci mieli zająć i umocnić się w Trondheim, Namsos, Bergen i Stavanger. Ta część planu została oznaczona jako „Stratford”. Trzecia, ostatnia faza- „Plymouth”, przewidywała dostarczenie kolejnych posiłków i przeniesienie środka ciężkości walk do południowej Szwecji.

Marcowa wymiana not dyplomatycznych tylko utwierdziła aliantów w przekonaniu, że Norwegowie i Szwedzi podejmą walkę w sytuacji, kiedy obcy żołnierz postawi swoją stopę na ich ziemi. 1 lutego, na Przesmyku Karelskim rozpoczęła się trwająca 42 dni ofensywa Armii Czerwonej, która doprowadziła do ostatecznego rozbicia armii fińskiej. Co równie istotne, położyła ona kres wszelkim, związanym z tym konfliktem planom sprzymierzonych i wprowadziła niemały zamęt, gdyż nikt nie miał już pomysłu, w jaki sposób można przeszkodzić Hitlerowi w pozyskiwaniu szwedzkiej rudy. Nikt oprócz Winstona Churchilla, który maniakalnie wręcz forsował swój plan minowania Norweskich szlaków żeglugowych, chcąc sprowokować tym samym Berlin do zbrojnej interwencji w Skandynawii.  

[img]1432357[/img]

Prototypowy czołg ciężki Neubaufahrzeug wysłany do Norwegii.

Pierwszy Lord Admiralicji dopiął swego i faktycznie, na początku kwietnia 1940 roku, kilka dni przed rozpoczęciem niemieckiej inwazji, okręty brytyjskie zaczęły rozmieszczać ładunki na wodach terytorialnych neutralnego państwa. Alianci wykorzystali ówczesną atmosferę nerwowej niepewności do przeforsowania swoich zamiarów przy milczącym sprzeciwie Oslo. Wystarczyła jedna nierozważna decyzja, a Brytyjczycy skompromitowaliby się w oczach opinii międzynarodowej i zostali postawieni w roli agresorów, na co w żadnym wypadku nie mogli sobie pozwolić.

Stworzona przeze mnie mapa operacji przeprowadzonych przez strzelców spadochronowych w Norwegii. (Link Google Drive)

Jak na ironię, Niemcy szykowali się do rozpoczęcia własnej, zaplanowanej na początek kwietnia kampanii w Skandynawii. Coraz bardziej niestabilna sytuacja w regionie i incydent z okrętem transportowym Altmark tylko utwierdziły Hitlera w przekonaniu, że należy zintensyfikować prace nad operacją nazwaną roboczo „Weserübung”, co w wolnym tłumaczeniu oznaczało „ćwiczenia nad Wezerą”. Założenia były śmiałe, a prawdopodobieństwo poniesienia porażki niezwykle wysokie. Sześć Marine Gruppen miało pod okiem Royal Navy wyładować siły inwazyjne w najważniejszych miastach na norweskim wybrzeżu, a następnie w miarę możliwości powrócić do swoich baz. W początkowym etapie działań Wehrmacht wkraczał do Danii aby zabezpieczyć tamtejsze porty, z których to chwilę później wyruszyć miały transportowce z siłami pierwszego rzutu.

I Batalion 1 Pułku Strzelców Spadochronowych otrzymał w tej fazie operacji następujące rozkazy:

-półbatalion dowodzony przez Majora Ericha Walthera miał zdobyć i zabezpieczyć lotnisko Oslo-Fornebu. Po wykonaniu zadania miały być tam przerzucone dodatkowe siły, zaopatrzenie i broń.

-trzecia kompania pod dowództwem Oberleutnanta (porucznika) von Brandisa miała opanować lotnisko Stavenger-Sola, leżące w pobliżu jednego z ważniejszych Norweskich portów.

-czwarta kompania pod dowództwem Hauptmanna (kapitana) Waltera Gericke otrzymała zadanie zdobycia najważniejszych mostów i lotnisk na terytorium Danii.

Dania

        O świcie 9 kwietnia 1940 roku rozpoczęto „Operację Weserübung”. Kolejne eskadry transportowych Junkersów wzbijały się w powietrze i kierowały na północ. Cele na duńskim terytorium zostały zneutralizowane bez większych problemów, głównie za sprawą efektu zaskoczenia i bierności tamtejszej armii. Najważniejszym zadaniem było zdobycie mostu Vordingborg, bez którego to niemieckie kolumny zmechanizowane nie byłyby w stanie dotrzeć do Kopenhagi. Spadochroniarze z czwartej kompanii wylądowali w pobliżu długiej na 3,5 kilometra przeprawy, po czym przegrupowali się i błyskawicznie weszli do akcji. Według dowódcy, żołnierze oddelegowani do pilnowania tego strategicznie ważnego obiektu nie podjęli żadnych działań na widok zbliżających się Niemców, gdyż nie potrafili zidentyfikować ich mundurów i hełmów, dosyć mocno różniących się od standardowego, używanego przez Wehrmacht wyposażenia. Most został oddany bez walki. Identyczna sytuacja miała miejsce w przypadku lotniska Aalborg.

[img]1432358[/img]

Strzelcy spadochronowi na duńskim nabrzeżu.

Stavanger

        Desant w okolicy Stavanger miał za zadanie przygotować tamtejsze lotnisko na przybycie transportowanych samolotami batalionów 193. Pułku Piechoty. Pierwsze na miejsce przybyły Ju 88, których zadaniem była neutralizacja sił przeciwnika w taki sposób, aby infrastruktura pozostała względnie nienaruszona. Chłodzone wodą karabiny maszynowe które składały się na obronę przeciwlotniczą otworzyły ogień, który ku zdziwieniu obsługi nie wyrządził opancerzonym, niemieckim maszynom żadnych szkód. Bombardowani Norwegowie opuszczali swoje pozycje głównie na skutek upadku morale i ciągłego zacinania się przegrzanej broni. W tym momencie do akcji weszli spadochroniarze, skacząc ze względnie małej wysokości 76 metrów. Na ziemi okazało się, że ostatni, walczący jeszcze norweski bunkier nie pozwala Niemcom zbliżyć się do rozrzuconych po terenie lotniska kontenerów. W efekcie tego znaczna część desantu pozostała uzbrojona jedynie w nóż, pistolet i kilka granatów. W końcu udało się zneutralizować schron, który jak się okazało, obsadzony był przez jednego żołnierza.

Starcie trwało dwie godziny i według oficjalnych informacji kosztowało III. Batalion trzech zabitych i ośmiu rannych, z czego połowa była efektem ostrzału sojuszniczego. Inna wersja raportu mówi o 18 zabitych i 30 rannych, a Norwegowie podają jedynie „widełki” od 10 do 40 straconych przez przeciwnika ludzi. Udało się wziąć 57 jeńców, z czego czterech miało stopień oficerski. Następnym celem było samo miasto, którego instalacje portowe pozwalały na wyładowanie kolejnych, tym razem dostarczonych drogą morską wojsk. Wehrmacht uzyskał tym sposobem kolejny przyczółek dla ofensywy lądowej, która w najbliższym czasie miała się rozpocząć.

Oslo

        Atak na lotnisko Oslo-Fornebu był całkowitym przeciwieństwem dotychczasowych, niemal bezproblemowych zwycięstw strzelców spadochronowych w Skandynawii. 9 kwietnia o godzinie 5.30 eskadra transportowa wyruszyła z lotnisk w Szlezwiku. Od samego początku we znaki dawała się gęsta mgła, uniemożliwiająca jakąkolwiek skuteczną nawigację, a co za tym idzie, identyfikację wyznaczonych stref zrzutu. Według świadków widoczność ograniczała się do zaledwie 20 metrów i żadne manewry, włącznie z drastycznym zmniejszeniem wysokości lotu, nie dawały pozytywnych rezultatów. W tym momencie doszło do pierwszego wypadku, a mianowicie, zderzyły się dwa, lecące zbyt blisko siebie Ju-52. Reszta zgrupowania otrzymała rozkaz ponownego wzniesienia się, coby uniknąć kolejnych strat. Pomiędzy dowódcą spadochroniarzy Majorem Waltherem i kierującym grupą transportową Oberstleutantem Drewesem wybuchła dyskusja o to, czy należy kontynuować misję.

- Walther! Bezpieczny zrzut obydwu kompanii jest niemożliwy! Musimy zawracać do Aalborgu!

- Jeśli nie zdobędziemy lotniska, transportowce lecące za nami nie będą mogły wylądować z żołnierzami które wiozą na swych pokładach!

        Walther musiał ustąpić i całe zgrupowanie zawróciło w kierunku lotniska w Aalborgu. Grupa wioząca drugi rzut skoczków również otrzymała rozkaz powrotu, ale przewodzący jej Hauptmann Wagner zinterpretował tę transmisję jako element akcji dezinformacyjnej prowadzonej przez norweską armię. W związku z powyższym nie zareagował i rozkazał lecieć dalej nie wiedząc, że u celu swojej podróży nie napotka sił sojuszniczych. W międzyczasie do formacji dołączyła grupa ośmiu Messerschmittów Bf 110, która już niebawem uratuje całe przedsięwzięcie.

[img]1432359[/img]

Lotnisko Oslo-Fornebu widziane z powietrza.

        W okolicach punktu docelowego ciężkim myśliwcom zaczęło powoli brakować paliwa, więc ich piloci zdecydowali się lądować na zdobytym, w ich mniemaniu, lotnisku. Niemałe było ich zdziwienie, gdy kadłuby ich maszyn zaczęły otrzymywać kolejne trafienia z norweskich, przeciwlotniczych działek i karabinów maszynowych. Do startu zaczęło przygotowywać się dziewięć, dwupłatowych Gladiatorów, z których dwa zostały zniszczone jeszcze na ziemi. Wywiązała się walka powietrzna, z której zwycięsko, ale z niewielkimi stratami, wyszło Luftwaffe, zmuszając oponentów do wycofania się i lądowania na pobliskich, zamarzniętych jeszcze jeziorach.

        Zbiorniki paliwa Messerschmittów były już niemal puste, więc piloci zdecydowali się lądować bez względu na okoliczności. Podczas schodzenia w dół ostrzeliwali norweskie punkty oporu, neutralizując kilka z nich. Na ziemi samoloty zaczęły kołować, ustawiając się w taki sposób, aby skierowany do tyłu dodatkowy karabin maszynowy miał przed sobą obsadzone przez wroga umocnienia. Prowadzony w ten sposób ogień był na tyle skuteczny, że przeciwnik zaczął porzucać kolejne pozycje, pozostawiając przegrzane, pozbawione amunicji KMy.

        W tym samym momencie druga grupa transportowa znalazła się w pobliżu lotniska, i kilka maszyn wchodzących w jej skład zaczęło podchodzić do lądowania. Pilotów zmylił widok rozstawiających się na ziemi sojuszniczych „sto dziesiątek”, więc nie spodziewali się, że za chwilę znajdą się pod ostrzałem wciąż aktywnych stanowisk przeciwlotniczych. Pierwszy ze schodzących Ju 52 znalazł się w zasięgu norweskich pocisków, efektem czego było pięciu zabitych i kilu rannych. Wśród ofiar znalazł się dowodzący drugą grupą spadochroniarzy Hauptmann Wagner, który zginął na miejscu po tym jak otrzymał trafienie w głowę. Kolejne transportowce zaczęły lądować, a z ich wnętrz wysypywała się piechota. Po serii niezbyt intensywnych starć wojska obsadzające lotnisko postanowiły się wycofać, zostawiając za sobą dwa przeciwlotnicze działka i karabiny maszynowe. Około godziny 11.00 przybyły samoloty z żołnierzami II. batalionu 324. Pułku Piechoty, przejmując od skoczków zadanie ochrony obiektu.

        W międzyczasie na miejsce dotarł dowodzący I. kompanią 1. Pułku Oberleutnant Götte. Przegrupował on swoich ludzi, skonfiskował kilka samochodów i wyruszył do Oslo z zadaniem zabezpieczenia niemieckiej ambasady. Na miejscu zaraportował zdobycie lotniska attaché morskiemu i otrzymał od niego zadanie zdobycia baterii przeciwlotniczej, umiejscowionej na obrzeżach miasta. Placówka okazała się opuszczona, więc po zabezpieczeniu porzuconego sprzętu grupa udała się w drogę powrotną. Po drodze jeden z oddziałów piechoty poinformował Oberleutnanta, że norweski garnizon w stolicy skapitulował.

[img]1432360[/img]

Strzelcy spadochronowi po zdobyciu lotniska Oslo-Fornebu.

Kolejnym zadaniem grupy Götte’go było pojmanie króla i rządu, którzy według danych wywiadowczych wciąż znajdowali się w okolicach miasta. Do akcji włączył się Major Walther, który na wieść o zdobyciu lotniska został ponownie przetransportowany na miejsce. Spadochroniarze ruszyli w pościg, ale co rusz napotykali norweskie wojska, które bardzo skutecznie ich opóźniały. W końcu żołnierze zostali zatrzymani w okolicach miejscowości Elverum, gdzie Haakon VII miał rzekomo nocować. Opór ze strony Norwegów był na tyle silny, że zdecydowano oderwać się od przeciwnika i wrócić do Oslo. Monarcha zbiegł, a jedynym efektem pościgu było wzięcie w drodze powrotnej kilkudziesięciu jeńców, którzy i tak niedługo potem zostali wypuszczeni do domów, zgodnie z hitlerowską dyrektywą o konieczności zachowania dobrych stosunków z miejscową ludnością. Całą operację nazywano później „prywatną wojną Spillera”, od nazwiska attaché lotniczego, który samowolnie zorganizował pogoń za rodziną królewską, po tym jak przejął dowodzenie na lotnisku w Fornebu. Okazało się, że nikt w sztabie o tym przedsięwzięciu nie wiedział, a już na pewno go nie popierał. Niemcy liczyli po cichu na polityczne rozwiązanie konfliktu, ale w zaistniałej sytuacji utracili całkowicie wiarygodność. Nadzorujący przebieg pościgu Spiller nie dożył chwili gdy mógłby się ze wszystkiego wytłumaczyć- został śmiertelnie postrzelony przed tym, jak jego grupa wycofała się. Fakt, że spadochroniarze wdarli się tak głęboko za norweskie linie świadczy wyłącznie o tym, w jak fatalnym stanie były tamtejsze siły zbrojne.

W ciągu trzech następnych dni (10-13 kwietnia) przeprowadzono szereg działań o charakterze lokalnym, w których spadochroniarze odgrywali zazwyczaj rolę sił pomocniczych. Kontynuowano rozpoznanie walką i zabezpieczano kolejne obiekty w okolicach miasta. Na jeńcach zdobyto pewną ilość broni, amunicji i ekwipunku.

Dombås

Kolejna istotna operacja powietrznodesantowa została rozpoczęta już 14 kwietnia, a więc niecały tydzień od lądowania sił inwazyjnych. Jak już powiedziano, do przerzutu wojsk na teren Norwegii zostało oddelegowane sześć Marine Gruppen, składających się z okrętów wojennych i transportowców. Każda z nich miała zająć jedno z głównych miast, które w przypadku tego państwa znajdowały się na wybrzeżu, i były bezpośrednio połączone z bazami marynarki, składnicami uzbrojenia i infrastrukturą obronną w postaci fortów. Najważniejszym celem z punktu widzenia całej kampanii był Narwik, ulokowany najdalej na północy i zdobyty przez Marine Gruppe 1. Port i tereny wokół obsadziła 3. Dywizja Piechoty Górskiej dowodzona przez Eduarda Dietla. Wrócimy do nich później, gdyż to właśnie tam rozegra się finał zmagań w Skandynawii.

Drugim bardzo istotnym ośrodkiem przemysłowym, którego zdobycie zaplanowali Niemcy, było Trondheim. To właśnie tam wylądowała Kampfgruppe której rdzeń stanowiły dwa bataliony 138. Pułku Strzelców Górskich, batalion saperów i bateria artylerii. W myśl pierwotnych założeń, każdy przyczółek miał wydzielić grupę bojową, która będzie starała przebijać się w kierunku głównych sił inwazyjnych, zbliżających się od południa. Jako że desantowane jednostki były rozproszone wzdłuż linii brzegowej, a armia norweska źle zorganizowana i niezdolna do stawienia długotrwałego oporu, było tylko kwestią czasu, aż Wehrmacht opanuje całą południową część kraju.

[img]1432361[/img]

Stacja kolejowa w miejscowości Dombås.

Z rejonu Oslo wyruszyło 13 kwietnia siedem Kampfgruppen, które powoli ale systematycznie parły naprzód, pokonując kolejne, improwizowane linie obrony. Niemieccy pancerniacy czuli się bezkarni, gdyż ich przeciwnik nie dysponował wystarczającą ilością rusznic ani armat zdolnych do zatrzymania nacierających maszyn. Każdy kolejny punkt oporu był neutralizowany przy użyciu dział czołgowych bądź bomb, zrzucanych przez szturmowe Junkersy krążące po niebie. Wozy bojowe zatrważająco szybko przebijały się przez w głąb norweskich pozycji, uniemożliwiając i tak zdemoralizowanej piechocie zorganizowany odwrót. Starcia toczyły się głównie wewnątrz rozległych dolin polodowcowych, więc cała ofensywa sprowadzała się w tym momencie do parcia przed siebie, bez możliwości zastosowania bardziej wyrafinowanych manewrów.

Pomimo sukcesów Wehrmachtu gros sił wroga pod postacią 2. Dywizji wciąż prowadził przeciągające się walki odwrotowe, i nie zapowiadało się, aby w najbliższym czasie miało dojść do szybkiego rozstrzygnięcia. Ponadto do uszu sfrustrowanego powyższym faktem niemieckiego dowództwa dotarła informacja, jakoby Brytyjczycy planowali przeprowadzić lądowanie w rejonie Åndalsnes, leżącym na południowy zachód od Trondheim. Postanowiono przyspieszyć połączenie się sił inwazyjnych i zaplanowano zrzut spadochroniarzy za linią frontu. Punktem docelowym była miejscowość Dombås, będąca istotnym węzłem komunikacyjnym łączącym Oslo, Trondheim i wspomniane już Åndalsnes. Wojska powietrznodesantowe miały obsadzić obszar i nie dopuścić do połączenia się alianckiej ekspedycji z wycofującymi się w pośpiechu Norwegami.

Wzmocniona kompania (185 ludzi) z I. batalionu 1. Pułku Spadochronowego rozpoczęła swoją misję na lotnisku Oslo-Fornebu 14 kwietnia- bez należytego rozpoznania i planowania. Żołnierzom brakowało odzieży maskującej, dodatkowej amunicji, a nawet dokładnej mapy, co jasno wskazywało na powierzchowność przygotowań do zdawałoby się bardzo istotnej operacji, która według pewnych źródeł została zainicjowana przez samego Adolfa Hitlera. Pogoda w momencie wylotu była zła, co przełożyło się bezpośrednio na późniejsze problemy z lokalizacją stref zrzutu.

Grupa transportowa podążała wzdłuż linii kolejowej prowadzącej z Oslo do Dombås, starając się lecieć poniżej pułapu chmur celem ułatwienia nawigacji. Po jakimś czasie w powietrzu eksplodować zaczęły pociski armat przeciwlotniczych, uszkadzając jedną z maszyn i zmuszając ją do awaryjnego lądowania niedaleko Lillehammer. Reszta eskadry podążała dalej zgodnie z planem i rozpoczęła zrzut w momencie gdy było już ciemno, a chwilowa poprawa aury pozwoliła na identyfikację celu. Jak się okazało, popełniono błąd i żołnierze wylądowali w dużym rozproszeniu, na obszarze 30 kilometrów wokół Dombåsu. Żaden z plutonów nie zebrał się w całości- część skoczków odniosło kontuzje gdy wiatr ciągnął ich wraz ze spadochronami po ziemi, część zaginęła bez wieści, a jeden wpadł na linię wysokiego napięcia. Ranni zostali ukryci na jednej z farm, gdzie później odnaleźli ich Norwegowie.

[img]1432362[/img]

Norweski żołnierz stojący obok zniszczonego samolotu Ju 52.

Dowodzący misją Oberleutnant Schmidt zdołał zebrać wokół siebie 63 ludzi, i wyruszył zarekwirowanym samochodem w kierunku węzła drogowego który miał zablokować. Okazało się, że na całym obszarze rozlokowane są elementy norweskiego 11. Pułku Piechoty, z którymi dosyć szybko wywiązuje się wymiana ognia, w wyniku której porucznik został ciężko ranny. Nie rezygnuje on jednak z dowodzenia i rozkazuje swoim ludziom rozlokować się w dwóch, górujących nad okolicą farmach- Ulekleiv i Hagevolden. Na śniegu przed budynkami wydeptano prośbę o zaopatrzenie, którą niestety samoloty Luftwaffe przeoczyły.

Drugiego dnia misji do Schmidta dołączyli ostatni maruderzy z rozproszonych po całym obszarze plutonów. Zaraportowali oni, że udało im się uszkodzić w trzech miejscach lokalną linię kolejową, co było jednym z celów ich misji. Niedługo potem spadochroniarzy zaatakowała grupa 41 żołnierzy norweskich, którzy otrzymali rozkaz zneutralizowania desantu o którego liczebności i zdolnościach operacyjnych nie wiedzieli kompletnie nic. Brnąc w głębokim śniegu, dowódca natarcia wraz z ośmioosobową drużyną dotarł niemalże na pozycje obsadzane przez Niemców, po czym został śmiertelnie postrzelony w pierś. Spowodowało to gwałtowny spadek morale jego podwładnych, którzy chwilę później w akcie desperacji złożyli broń. Okazało się, że wszyscy należeli do jednostki zaangażowanej w ochronę przebywającej w okolicy rodziny królewskiej.

Dzień trzeci przyniósł kolejne walki, tym razem z przeciwnikiem wspartym moździerzami i ciężkimi karabinami maszynowymi. Trzeba było coś zrobić, gdyż w takich warunkach niemożliwością było kontynuować skuteczną obronę. Podczas przerwy w ostrzale wysłano w stronę przeciwnika jednego z jeńców celem nawiązania kontaktu. Przekazał on żądanie kapitulacji wystosowane przez Niemców i poinformował, że „jeśli jego rodacy będą dalej atakować, to reszta przetrzymywanych Norwegów zacznie ginąć”. Jak się później okazało, łącznik źle zrozumiał treść wiadomości, efektem czego był niepotrzebny zamęt- chodziło o to, że spadające na zabudowania granaty moździerzowe prędzej czy później zranią przetrzymywanych wewnątrz żołnierzy, którym w trakcie walki nie będzie można w żaden sposób pomóc. Oblegający oczywiście nie zgodzili się, wysyłając z wiadomością pojmanego wcześniej podoficera spadochroniarzy.

Schmidt postanowił grać na zwłokę. Próbował przeciągnąć negocjacje do zmroku, aby umożliwić swoim ludziom odwrót na nowe, bezpieczniejsze pozycje gdy zrobi się już ciemno. Po jakimś czasie Norwegowie wyczuli podstęp i ponowili natarcie, ale dosyć szybko utknęli w śnieżnej zamieci, która w międzyczasie rozpętała się nad całym obszarem. To była szansa dla Niemców, którzy również opuścili swoje pozycje i przeprowadzili gwałtowny kontratak, skutecznie odrzucając przeciwników, i zdobywając tym samym cenny czas na relokację. Nocą z 16 na 17 kwietnia oddział kluczył chwilę po okolicy celem zmylenia wroga, po czym wyruszył w kierunku miejscowości Dovre, leżącej na południowy wschód od Dombåsu.

[img]1432363[/img]

Zabudowania w miejscowości Dovre, gdzie 17 kwietnia schronił się oddział Schmidta.

Mniej więcej w tym samy czasie, skoczkowie którzy nie zdążyli dołączyć do Oberleutnanta Schmidta i błąkali się po okolicy, byli stopniowo i systematycznie wyłapywani przez norweskie patrole.

Rankiem 17 kwietnia spadochroniarze trafili do gospodarstwa Lindse, leżącego około kilometra od głównej drogi, i jakieś 300 metrów od biegnącej wzdłuż doliny linii kolejowej. Kamienna stodoła od razu została wytypowana do roli centralnego punktu w systemie obrony, po czym odpowiednio wzmocniono ją i znajdujące się obok zabudowania przy pomocy worków z piaskiem i desek. Dowódcę dostarczono na miejsce przy użyciu drzwi pełniących rolę prowizorycznych noszy. Miał on przez cały czas nadzieję, że posiłki są już w drodze i wystarczy jeszcze trochę wytrwać, nim na horyzoncie pojawią się sylwetki niemieckich czołgów idących z odsieczą. Jak na ironię, ofensywa Wehrmachtu utknęła daleko na południu i nie było żadnych widoków na szybki ratunek. Norwegowie odkryli nową pozycję oddziału Schmidta i zebrali pokaźne siły aby ją zneutralizować. Kolejny dzień okazał się decydujący.

[img]1432364[/img]

Herbert Schmidt.

18 kwietnia Niemcy zorientowali się, że są okrążeni. Przeciwnik nie próżnował, i jako wsparcie przetransportował na miejsce 40-milimetrowe działko przeciwlotnicze, ostrzeliwujące gospodarstwo od strony południowej. Kolejne pociski spadały wokół zabudowań, rozrzucając wszędzie mnóstwo odłamków i ogłuszając każdego, kto znalazł się w sąsiedztwie eksplozji. Sytuacja stała się krytyczna, gdy Norwegowie z samego rana wdarli się na pobliskie wzgórza i zaczęli prowadzić stamtąd ostrzał, korzystając z przewagi wysokości.
 

Każdy krok postawiony na zewnątrz budynku lub okopu przynosił śmierć. Teraz trzymała nas przy życiu jedynie nadzieja na szybką pomoc.

Oberleutnant Schmidt

Pomimo że ufortyfikowane zabudowania znajdowały się wciąż w dobrym stanie, było tylko kwestią czasu aż trzeba będzie wywiesić białą flagę z powodu braku nabojów. Sytuację uratował transportowy Junkers, zrzucając zasobnik z amunicją, prowiantem i środkami opatrunkowymi, przeciągając w ten sposób agonię oddziału o kolejne kilkanaście godzin. Przez cały dzień pociski przeciwlotnicze spadały na farmę i tereny do niej przylegające, co zmusiło spadochroniarzy do wycofania się z wysuniętych pozycji, i rozstawienia wewnątrz budynków w których przetrzymywano jeńców. Liczono, że ten ostatni fakt ostudzi entuzjazm przeciwnika, i w trosce o schwytanych sojuszników przestanie on choć na chwilę strzelać z rozlokowanej na południu armaty.

[img]1432365[/img]

Armata przeciwlotnicza Bofors 40 mm z brytyjską obsadą.

Jak na ironię, kolejnego ranka pierścień okrążenia jeszcze bardziej się zacisnął, i do walki weszła zamontowana na platformie kolejowej haubica obsługiwana przez Royal Marines. Pierwsza salwa była na tyle celna, że dowódca postanowił poddać swój oddział, nie widząc sensu w dalszym opieraniu się nieuniknionemu. Na niebie pojawił się kolejny Ju 52 z zaopatrzeniem, ale Schmidt kazał zawrócić go informując pilotów, że składa broń. W roli emisariusza wysłany został zastępca dowódcy- Oberleutnant Ernst Mössinger, uzgadniając, że Niemcy wystrzelą trzy flary na znak natychmiastowej kapitulacji. W przeciwnym wypadku artyleria ponownie rozpocznie ostrzał. 19 kwietnia o godzinie 11.30 trzy rakiety poszybowały w niebo nad farmą Lindse.

Czterdziestu pięciu schwytanych spadochroniarzy nakarmiono i opatrzono, a następnie wysłano do obozu koncentracyjnego ulokowanego niedaleko Kristiansund, gdzie dołączyli do swoich towarzyszy zagubionych podczas niefortunnego zrzutu. 6 maja zostali uwolnieni przez posuwający się na północ Wehrmacht. Część z nich wzięła udział w walkach wokół Narwiku, wspierając oblężonych strzelców górskich generała Dietla.

Oberleutnant Herbert Schmidt w maju 1940 roku został odznaczony za swoją postawę w trakcie bitwy. W 1941 wydał książkę zatytułowaną „Die Fallschirmjäger von Dombas”. Trzy lata później zginął z rąk francuskiego bojówkarza.

Narwik

Ostatni raz w kampanii Norweskiej użyto wojsk powietrznodesantowych pod koniec maja, już po rozpoczęciu ofensywy na zachodzie Europy. I. Batalion 1. Pułku Strzelców Spadochronowych skakał w górach na wschód od Narwiku, gdzie pozostałości 3. Dywizji Górskiej Dietla powoli wycofywały się pod naporem coraz liczniejszych wojsk norweskich, wspartych przez Polaków, Francuzów i Brytyjczyków. Istniało zagrożenie, że walcząca prawie dwa miesiące formacja będzie musiała przebić się do Szwecji, gdzie zostałaby rozbrojona i internowana. Oznaczałoby to, że cały wysiłek włożony przez Niemców w zdobycie i zabezpieczenie Narwiku poszedł na marne. Mowa tu nie tylko o zabitych i rannych, ale również o zatopionych podczas bitwy morskiej w Ofotfjordzie niszczycielach, których to utrata drastycznie ograniczyła potencjał Kriegsmarine.

[img]1432366[/img]

Dowódca batalionu wydaje rozkazy, Bjornfjell (wschód od Narwiku).

Oprócz skoczków zrzucono również kolejne dwie kompanie strzelców górskich, pospiesznie przeszkolonych w użyciu spadochronów. Cała operacja została rozłożona w czasie na niemal dwa tygodnie, z racji niesprzyjających warunków atmosferycznych i trudnego terenu. O dziwo, desanty przebiegły nad wyraz pomyślnie, efektem czego było tylko dwóch kontuzjowanych żołnierzy. Część posiłków przybyła na miejsce wodnosamolotami lądującymi w okolicznych, górskich jeziorach. Zrzucano również broń i zaopatrzenie, ale około 1/3 tych dostaw roztrzaskała się o skały.

Walki w norweskich górach były skrajnie niebezpieczne i stawiały przed żołnierzami mnóstwo problemów. Większość zapasów transportowano na własnych plecach, co dodatkowo męczyło i tak już wyczerpanych ludzi. W takcie wymiany ognia nie było na dobrą sprawę gdzie się skryć, nie mówiąc już nawet o okopywaniu się. Z braku lepszych materiałów, pozycje ciężkich karabinów maszynowych umacniano kamieniami. Każda eksplozja poza szrapnelami rozsiewała wokół odłamki skał, co niejednokrotnie powodowało dodatkowe straty. Transport rannych odbywał się na noszach, co w tamtych warunkach przysparzało niesamowitych trudności.

Spadochroniarze wydatnie wsparli przetrzebione wojska Dietla, czego efektem była tymczasowa konsolidacja linii frontu, a nawet możliwość przeprowadzenia lokalnych kontrataków o bardzo ograniczonym zasięgu. Niemcy zyskali kolejne dni, które jak się później okazało, były kluczowe dla całej kampanii. Norwegowie ściągnęli w okolicę masę piechoty, chcąc ostatecznie pozbyć się przeciwnika z którym zmagają się bez przerwy, od początku inwazji. Strzelcy górscy byli coraz bardziej wyczerpani, a generał rozważał opuszczenie pozycji i ewakuację w stronę granicy.

[img]1432367[/img]

Strzelcy spadochronowi podczas walk o Narwik.

W tym momencie stała się rzecz niespodziewana- aliancki korpus ekspedycyjny wycofuje się do Wielkiej Brytanii. Ofensywa na zachodzie okazała się niespodziewanym sukcesem, całkowicie zaskakując BEF i Armię Republiki Francuskiej. Angielskie władze postanawiają ściągnąć wszystkie dostępne siły do obrony wysp macierzystych, zostawiając Norwegów samych sobie w decydującym momencie. To jednak jeszcze nie koniec. Walki trwają dalej, gdyż głównodowodzący przeciwnika- Generał Ruge, chce pozbyć się 3. Dywizji Górskiej raz na zawsze. Rozpoczyna on ostateczne natarcie i… otrzymuje informację, że Król ucieka za granicę, a Rząd podpisuje kapitulację. 8 czerwca 1940 roku I. Batalion 1. Pułku triumfalnie wkracza do Narwiku.

 

Przegląd sprzętu

Kontenery zrzutowe

 

        Zasadniczą słabością niemieckich wojsk spadochronowych był fakt, iż żołnierze wchodzili do akcji w praktycznie nieuzbrojeni. Lądujący Fallschirmjäger mógł liczyć jedynie na pistolet do którego posiadał dwa zapasowe magazynki i wspomniany już przeze mnie nóż grawitacyjny. Poza tym, w kieszeniach bluzy poupychane były drobiazgi takie jak opatrunek osobisty, kompas, zapałki, raca czy zestaw medyczny ze strzykawką. Oddziały pierwszorzutowe wyposażano dodatkowo w cztery granaty ręczne, uzupełniane czasami przez Kampfpistole- prosty granatnik nasadkowy przydzielany jednemu z członków drużyny.

[img]1432368[/img]

Kontener zrzutowy typu Versorgungsbombe ciągnięty przez żołnierzy po śniegu.

Broń długą, zapas amunicji i część ekwipunku spadochroniarze pozyskiwali dopiero w momencie, gdy udało im się zlokalizować specjalny kontener, co w znaczący sposób przeciągało moment wejścia oddziału do walki. Wartym odnotowania odstępstwem od tej reguły były pistolety maszynowe, pakowane w brezentowe pokrowce i przytraczane do piersi użytkownika. W takiej konfiguracji zamiast granatów zabierano dwie, mocowane do goleni ładownice mieszczące po sześć magazynków. O strzelaniu w czasie spadania nie było mowy, gdyż każde naciśnięcie spustu sprawiało, że ciało żołnierza obracało się wokół własnej osi. Do końca wojny nie rozwiązano tego problemu.

Zasobniki zrzucano w momencie gdy skoczkowie opuszczali pokład maszyny i w zamyśle to właśnie one miały jako pierwsze zetknąć się z ziemią. Aby to założenie osiągnąć dobierano spadochrony o określonych właściwościach aerodynamicznych. Aby ułatwić odnalezienie pojemników malowano je jasnymi farbami. Bardzo często stosowano specyficzne, łatwo rozpoznawalne kombinacje kolorowych pasów, co pozwalało szybko i sprawnie rozpoznać do którego pododdziału konkretny zasobnik należy.

[img]1432369[/img]

Pojemnik zrzutowy typu Waffenbehalter. Zwracają uwagę gumowe kółka i przedni uchwyt w kształcie litery "T", upodabniające całość do wózka.

        Luftwaffe korzystało z dwóch, różniących się przeznaczeniem modeli kontenerów, nazywanych odpowiednio Waffenbehälter i Versorgungsbomben. Pierwszy z nich  służył do zrzucania praktycznie całej broni długiej, zapasu amunicji, racji żywnościowych i części ekwipunku. Egzemplarze z początkowych serii miały kształt cylindra, ale ostatecznie zdecydowano aby kontener upodobnić do prostopadłościennej skrzyni. Na bocznych ściankach znajdowały się cztery uchwyty pozwalające na łatwe przenoszenie zasobnika, a do podstawy przymocowano parę gumowych kół, które wraz ze składanym uchwytem tworzyły prowizoryczny wózek.

Waga pustego pojemnika to 25 kilogramów. Po załadowaniu wzrastała ona do około 118 kilogramów, co wymuszało zastosowanie specjalnych amortyzatorów chroniących zasobnik przed uszkodzeniem. Na końcu kontenera który uderzał o ziemię montowano specjalny kołnierz wykonany z miękkiego metalu, który pełnił rolę zderzaka.  Na drugim końcu skrzyni znajdowało się okrągłe przedłużenie do którego przyczepiano spadochron. Waffenbehälter był wyrzucany z samolotu przez komorę bombową równocześnie z desantowanymi żołnierzami, ale ze względu na prędkość opadania wynoszącą 8 m/s lądował pierwszy, zgodnie z pierwotną koncepcją.

[img]1432370[/img]

Spadochroniarze przygotowują kontener do zrzutu.

        Versorgungsbombe to model używany do zaopatrywania już walczących oddziałów. Jak sama nazwa wskazuje, posiadał on kształt zbliżony do klasycznej bomby lotniczej wyposażonej w stabilizatory aerodynamiczne. Warto nadmienić, że pojemnik można było zamontować w komorach bombowych samolotów bojowych i przy ich pomocy dostarczać je na pole walki. Najczęściej jednak wyrzucano je bezpośrednio przez drzwi lecącego Ju 52. Istniały dwie odmiany tego typu kontenera różniące się maksymalnym obciążeniem, odpowiednio 240 i 500 kilogramów. Jak nie trudno się domyślić, spadochron montowano w tylnej części konstrukcji. Zrzut tych zasobników następował na wysokości minimum 80 metrów i przy prędkości nie przekraczającej 280 km/h.

 

10 przykazań strzelca spadochronowego

  1. Jesteś Wybrańcem Armii Niemieckiej.
  2. Będziesz szukać walki i uczyć się wytrzymywać każdy rodzaj próby.
  3. Bitwa powinna być dla ciebie spełnieniem.
  4. Dbaj o prawdziwą koleżeńskość, ponieważ dzięki pomocy twoich towarzyszy zwyciężysz lub umrzesz.
  5. Strzeż się przed mówieniem. Nie bądź przekupny. Mężczyźni działają, podczas gdy kobiety gadają. Gadanie może zaprowadzić cię do grobu.
  6. Bądź spokojny i ostrożny, silny i zdecydowany. Odwaga i zachwyt dla ducha natarcia pozwoli ci zachować przewagę w ataku.
  7. Najcenniejszą rzeczą […] jest amunicja. Ten, kto strzela niepotrzebnie, po to tylko aby się uspokoić, nie zasługuje na miano „strzelca spadochronowego”.
  8. Zwycięstwo odniesiesz tylko wtedy, jeśli twoja broń będzie sprawna. Działaj według zasady : ”Najpierw moja broń, potem ja”.
  9. Musisz rozumieć sens każdego przedsięwzięcia, abyś mógł działać samodzielnie, jeśli polegnie twój dowódca. Z wrogiem na otwartym polu walcz po rycersku, ale nie szczędź życia partyzanta.
  10. Miej oczy otwarte. Bądź zwinny jak chart, wytrzymały jak skóra, twardy jak stal. Tylko wtedy będziesz ucieleśnieniem niemieckiego wojownika.   

Wolne tłumaczenie z książki Nowakowskiego, Skotnickiego i Zbiegniewskiego

 

Źródła:

„Niemieckie Wojska Spadochronowe 1936-1945”  Nowakowski, Skotnicki, Zbiegniewski

"Bitwa o Norwegię 1940" Henrik O. Lunde

"Kreta 1941" Callum MacDonald

Wikipedia

https://forum.axishistory.com

https://www.dws.org.pl

https://warfarehistorynetwork.com

https://weaponsandwarfare.com

Oceń bloga:
10

Komentarze (4)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper