Moje uzależnienie od gier
Kim jesteś? Jakich słów użyłbyś aby określić swoją osobę przez pryzmat tego co robisz? Sportowiec, artysta, kinoman, majsterkowicz, kucharz, bibliofil, tancerz, historyk? Każde z tych słów pokazuje nam, że osoba przy ich użyciu określana poświęca swój czas na pewne aktywności. Ja przez ładnych kilka lat byłem graczem.
Zacząłem w wieku lat 7. Teraz mam 30, z czego od półtora roku nie klikałem w nic „na poważnie”. Daje nam to jakieś 22 lata w świecie elektronicznej rozrywki, więc proszę powstrzymać się przed komentarzami w stylu „bo nie wiesz jak to jest, nie znasz się, to wcale nie tak, nie jesteś prawdziwym pasjonatem”. Otóż pasjonatem byłem, ale w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że nie warto, bo życie jest zbyt krótkie, a gaming nie daje już takiej satysfakcji jeśli odkryło się inne sposoby na spędzanie czasu i co nieco ze sobą przepracowało.
Ale spokojnie, żeby dojść do takich wniosków musiałem przejść przez kilka kręgów wtajemniczenia, popsuć sobie trochę życie i zaprzepaścić bliżej nieokreśloną ilość szans które na przestrzeni lat otrzymałem. Tak, jestem uzależniony od gier komputerowych i przyznaję się do tego. Raz grałem więcej, raz mniej, potem znowu więcej, potem znowu mniej. Cały czas gaming ze mną był- rzekłbym, że wrósł we mnie na tyle, że nie wyobrażałem sobie bez niego życia.
W wieku szkolnym dawało mi to frajdę. Była to dosyć „górnolotna” forma rozrywki jak na mazowiecką prowincję z początku XXI wieku. No bo ilu małolatów zabijało smoki, magów, gobliny, rycerzy, żołnierzy kosmicznej federacji, najemników z Jowisza czy inne cyborgi z futurystycznych miast? Mogłem iść z Pawłem, Damianem i innym Mateuszem na gała, domek na drzewie albo inny las. Częściowo zgubiło mnie to, że jestem typem intelektualisty i kontakty z większością rówieśników przestały być atrakcyjne kiedy zainteresowania nam się rozjechały. Oni woleli grać w piłkę, ja chciałem przemierzać fantastyczne światy. Oni woleli stać na boisku i gadać głupoty, ja wolałem zabijać potwory na jakiejś planecie. I jak tu się dogadać, kiedy chemii brak?
I tak został mi jeden kolega, z którym kursowaliśmy od jednego domu do drugiego i gapiliśmy się w monitor, zgodnie z obowiązującą zasadą, że gość siedzi i patrzy, a domownik gra. Mijały dni, mijały lata, a my byliśmy ciągle w tym samym miejscu, tj. przy biurku z komputerem. Wtedy nie było jeszcze źle, bo mimo wszystko, znajomi z naszej miejscowości gdzieś tam byli. W wakacje grupowo wyskakiwaliśmy nad wodę, jakieś nocne łażenie po ulicach i tak dalej. Oczywiście, granie musiało być wcześniej odhaczone, bo jak to inaczej? Jako piętnasto-szesnastolatek byłem już uzależniony od gier.
Czułem się niekomfortowo kiedy musiałem spędzić poza ekranem dłuższy czas. Grało się po 6 godzin dziennie, czasem dłużej. Zazwyczaj były to dwugodzinne sesje pooddzielane wyjściami do kolegów. Wszystko zależało od tego, gdzie i z kim przebywałem. Czułem się pomiędzy rówieśnikami coraz bardziej niekomfortowo, bo nigdy nie rozmawialiśmy na interesujące mnie tematy. Rodzice jakoś też nie palili się do rozmowy o fantastyce, militariach i czym tam jeszcze chciałem. Byłem samotny i rozmyślałem o różnych „akcjach” jakie mogłyby mieć miejsce w moich ulubionych grach. W czasach gdy nie było jeszcze internetu to czasopisma growe były moim "oknem na świat". Pamiętam, jak zaczytywałem się nimi każdego dnia, bo z kolegami oczywiście o gamingu nie porozmawiałem.
To był ten czas, kiedy zaczęliśmy dorastać i motyle próbowały fruwać w naszych brzuchach. Jednym podryw szedł lepiej, innym gorzej. Ja byłem kojarzony z grami, więc pula zainteresowanych panien widocznie zmalała. No i trafiła się jedna, nawet mieszkająca w mojej okolicy. To był ten moment, kiedy na widok K. zaczęło się robić ciepło, wypatrywało się ją na ulicy, w szkole itd. Nawet wiedziałem kiedy kończy danego dnia lekcje. Zdarzyło nam się kilkukrotnie porozmawiać, a ja byłem coraz bardziej zauroczony. Oczywiście, nigdy jej nigdzie nie zaprosiłem, bo Gothic do ogrania, Diablo 2, AvP2 czy Warcraft 3 po raz n-ty. Kiedyś spacerowała z koleżanką, a ja rozpromieniony powiedziałem „Cześć”. Nie odpowiedziała, a tylko popatrzyła na mnie i poszła dalej. Kolega idący ze mną wybuchnął śmiechem a ja poczułem wstyd i ból. Wróciłem do domu i włączyłem Far Cry’a… Nawet on nie smakował, a mimo to grałem dalej. Do dziś pamiętam, jak przeszukiwałem namioty najemników w poszukiwaniu apteczek, a w sercu mi kołatało, bo pierwsza dziewczyna w której się zauroczyłem mnie olała. Od tamtego czasu musiało minąć 7 lat abym próbował po raz kolejny zainicjować jakieś bliższe interakcje z dziewczynami. W tym czasie zacząłem interesować się pewnym, bardzo popularnym na świecie gatunkiem filmów i poznawałem swoje ciało nie do końca tak jak powinienem to wtedy robić.
Gdzieś w tamtym czasie zmarła mi babcia do której byłem bardzo mocno przywiązany. 2006 rok to był chyba ostatni raz kiedy płakałem. Po pogrzebie włączyłem demo Starship Troopers i poszedłem po miny do zniszczonego w kanionie lądownika.
W czasach szkoły średniej towarzystwo zaczęło się jeszcze bardziej sypać, bo koledzy rozsmakowali się w alkoholu i „obgadywaniu tematów” po nocy. To nie była moja bajka- wolałem książkę, fora internetowe i …granie. A jakże, wtedy zacząłem katować Battlefielda 2 (i 2142), Baldury, Icewindy i inne World in Conflicty. Oczywiście Gothic, Diablo, Warcraft i AvP2 powracały na dysk twardy regularnie. I tak grałem, uczyłem się, grałem i uczyłem się coraz mniej. Z kontaktów ze znajomymi praktycznie zrezygnowałem, a trzecią i czwartą klasę technikum spędziłem w swoim pokoju, postując do późnej nocy na Darkwarez, grając w WoW’a, Mass Effecty i inne singlowe cRPG’i. Tak, w WoWie podrywałem dziewczyny bo wiedziałem, że w realu nie mam na to szans. I tak pisaliśmy po nocach z Szivą, która to wolała spędzać czas ze mną niż z mężem i dzieckiem. To paranoja, bo doszło w końcu do tego, że zabierał jej kabel kiedy szedł do pracy, coby nie urządzała sobie ze mną flirtów na growym chacie. W końcu zniknęła z dnia na dzień, a ja nie znalazłem już drugiej takiej. Nasz „romans” trwał ładne kilka miesięcy.
Osiemnastki, alkohol, ogniska, potańcówki i inne tego typu. Żadnego zainteresowania ze strony płci przeciwnej. Byłem tym od gier, czołgów i wojen. U kolegi na imprezie nawet strzelałem po pijaku do Aliena, a na ognisku puściłem z wieży „Teraz mam NAJLEPSZY BRZUCH” Testoviriona. Wracałem do domu, odsypiałem okazjonalnego kaca i grałem do późna. To był już ten okres, kiedy weekendy stały się maratonami siedzenia przed ekranem. Wracałem w piątek o 15 i siedziałem do 3 w nocy. W sobotę wstawałem o 11, sprzątałem dom i siadałem znów, żeby skończyć o 3 w nocy. Niedziela była luźna, bo od 11 przesiadywałem do jakiejś 23, coby wstać do szkoły. Maturę zdałem nieźle, o dziwo. Przez ostatni rok najważniejszą rzeczą w moim życiu było postowanie na DW, granie w Starlancera i jakieś cRPG, chyba Baldur’s Gate 2. A, i chińskie bajki. Oglądałem namiętnie chińskie bajki, właśnie po nocach, ażeby mama z tatą nie widzieli. Sesje z filmami przyrodniczymi stały już się wtedy czymś naturalnym, niezbędnym do życia.
Studniówka zaliczona. Na poprawinach nie byłem, bo grałem po raz trzeci w Crysisa i nie chciałem iść się upić drugi dzień z rzędu. Na imprezę kończącą szkołę średnią poszedłem, upiłem się i wróciłem do domu z nieprzytomnymi znajomymi. Kolejnego dnia oczywiście grałem, nie pamiętam w co. Chyba w WoW’a, robiłem BG moim magiem Krwawych Elfów.
Pierwsza praca- całkiem niezła jak na tamte lata i brak doświadczenia w branży. Wstawałem rano, coby na pracowniczy autobus zdążyć, i jechałem nim aż do Piaseczna. Wracałem do domu i grałem. Pamiętam jak dziś, że na zewnątrz było mega gorąco, a ja po powrocie siadłem przed ekran i … czułem dreszcze z powodu chłodu wschodniego pokoju. Wychodzisz z domu po kilkugodzinnej sesji i jest Ci zimno. Makabra. Pamiętam, jak czekałem do drugiej w nocy na odblokowanie dostępu do świeżo zakupionego Deus Ex’a: Human Revolution. Wróciłem z drugiej zmiany około północy i czatowałem, żeby tylko pograć tego dnia. Udało się. Nawet godzinkę spędziłem w futurystycznym Detroit, zanim mój żywiciel zajrzał do pokoju i zapytał, czy mnie poje&ało do reszty? Dwudziestolatek siedział po pracy do czwartej rano aby grać w grę. Za pierwszą wypłatę kupiłem Joystick do komputera, bo zawsze chciałem zagrać w Lock On’a, Mechwarriora i Steel Beasts przy użyciu takiego sprzętu. Po kilku sesjach spakowałem go do pudełka gdzie leży do dziś.
Po zakończeniu „sezonu” produkcyjnego w drukarni zostałem zwolniony i miesiące luty i marzec przesiedziałem w domu na bezrobociu, zanim odezwali się do mnie ludzie z kolejnego zakładu. Całe niemal dwa miesiące przesiedziałem w pokoju. Schemat był taki sam. Spać do południa, grać do późnej nocy. Nie ma znaczenia, czy to weekend, czy dni robocze. Cykl trwał. Granie, czytanie, granie, czytanie. Nie muszę chyba mówić, co taki maraton ze mną zrobił? Pamiętam, jak zwlekałem z szukaniem kolejnej roboty, bo akurat wychodził Mass Effect 3 i chciałem mieć czas na spokojne ukończenie go. Mina kuriera który musiał przyjechać do nas dwa razy, ponieważ za pierwszym byłem zbyt zaabsorbowany strzelaniną w zniszczonym Londynie.
No i wtedy poszedłem do drukarni-obozu pracy, gdzie zmiana trwała 12 godzin a tydzień roboczy 6 dni. W tym momencie zobaczyłem, że można w życiu robić inne rzeczy poza graniem i siedzeniem w sieci. Nawet Wargame: European Escalation w którym się zakochałem nie mogło mnie przyciągnąć na dłużej do monitora. Zacząłem jeździć rowerem i spotykać znajomych. Ciągle klikałem, ale zmiana nastąpiła- myślenie było już inne, priorytety się zaktualizowały. Szedłem w stronę zdrowego trybu życia, ograniczając czas spędzany przed monitorem na rzecz np. roweru albo wyjść do ludzi. Ciężko było odnowić znajomości, kiedy wszyscy wokół wiedzą, że całą młodość spędziłeś przy grach. Dziewczyny nie chciały początkowo ze mną rozmawiać, i musiało sporo wody w Wiśle upłynąć aby to się zmieniło. Po prostu, byłem zlewany.
Ale powoli szedłem do przodu, zdobywając coraz to nowe umiejętności. Tak, brzmi to idiotycznie, ale można mieć 22 lata i zapomnieć jak szybko i sprawnie zmienić dętkę w rowerze albo rozebrać coś i złożyć. Po prostu, przez ostatnie kilka lat nie robiłem absolutnie niczego poza graniem, sprzątaniem i czytaniem. Wiesz jak to jest, kiedy odciągają Cię od myszki i klawiatury, a Tobie po dwóch godzinach szumi w głowie i nie wiesz jak sobie z tym poradzić? To była moja codzienność przez ładne kilka miesięcy, kiedy odbudowywałem się z amoku w którym byłem. Pamiętam, że nawet o 5 rano, przed pracą włączałem komputer, żeby sprawdzić co działo się na forum, albo czy aukcje w WoW’ie mi poszły.
W 2013 poszedłem na siłownię, zacząłem imprezować i czytać literaturę naukową. Rozsmakowałem się w tym na tyle, że granie zacząłem traktować tylko jako okazjonalną rozrywkę. Wiedziałem, że mogę siedzieć godzinkę, maksymalnie dwie dziennie, bo jest to niebezpieczne, a nie chcę do tego bagna więcej wracać. Wtedy zacząłem kręcić się wokół drugiej dziewczyny, też z mojej miejscowości. Nie powiem, bo odwzajemniała moje podchody. Byliśmy kilkukrotnie na rowerze, spotykaliśmy się w większej grupie. Zaprosiłem ją na wesele i… odmówiła. Wtedy po raz drugi coś we mnie pękło, i tym razem zablokowałem się na kolejne siedem lat. Nie chciałem słyszeć o jakichkolwiek związkach- byłem sfrustrowany i zły kiedy tylko ktoś próbował „przemówić mi do rozsądku”.
Zacząłem jeszcze więcej czytać, ćwiczyć, spotykać się ze znajomymi i …grać. Zacząłem od nowa, systematycznie grać. Sesje się wydłużały, miałem kasę na nowe, kupowane w promocjach tytuły. Oszukiwałem się twierdząc, że mogę grać nawet kilka godzin dziennie, jeśli moje życie jest normalne. Mam dużo hobby, wychodzę ze znajomymi, sporo ćwiczę i dbam o siebie. Mogę grać w Alien Isolation po kilka godzin w nocy. Mogę rozpykiwać Wastelanda 2 przez cały weekend. Mogę grać jeśli moje życie jest normalne. A nie było. Zaczęła się wtedy szaleńcza konsumpcja kolejnych gier, ale tym razem grałem „rozsądnie”, bo robiłem dużo przerw. Chodziłem oddawać krew, ponieważ wiązało się to z wolnym dniem w pracy. Mogłem wtedy spokojnie pograć dłużej niż 1,5 godziny, bo przecież „plan dnia” i tak uda mi się wypełnić. Każda majówka, długi weekend czy inne tego typu cykle dni wolnych od pracy od razu kojarzyły mi się z graniem. Była to pierwsza myśl- będę mógł sobie pograć.
Pewnego razu spisałem sobie ile czasu spędzam przed ekranem w typową sobotę: 8 godzin. Porządki i zakupy> Granie> Sprzątanie domu>Granie>Wyjście na rower>Granie>Wyjście do kolegi na wieczór>Granie do 1 w nocy po powrocie. Ale co? Byłem elokwentny, szczupły, nieźle wyrzeźbiony i sprawny, z każdym pokazywałem sobie „Siema”, objeżdżałem lokalne festyny i inne dyskoteki. Co było nie tak? No właśnie? Co było nie tak? Musiałem grać.
Nie wyobrażałem sobie życia bez grania. W tygodniu grałem po powrocie z pracy jedynie 1,5 godziny. Obowiązkowo. Musiałem to odhaczyć, bo inaczej byłem chory. Głównie pozycje single palyer, ponieważ prawdopodobieństwo uzyskania satysfakcji było dużo większe. Nikt nie popsuje mi zabawy swoją głupotą albo brakiem ogarnięcia mechanik rozgrywki. Siedziałem w złotej klatce. Satysfakcja z życia była, ale czegoś wciąż brakowało.
W taki sposób zleciało mi 5 lat. W 2019 zainstalowałem Badoo, zacząłem pisać z dziewczyną i zapytała, czy chcę w taki sposób żyć? Pracować za niezbyt duże pieniądze (dla kawalera mieszkającego z rodzicami wystarczało spokojnie) i każdego dnia grać. Oczywiście nic z tego romansowania nie wyszło, ale zwątpiłem w sens dotychczasowego sposobu bycia. Postanowiłem zerwać z grami. Stopniowo. Miesiąc po miesiącu, żeby nie skakać od razu na głęboką wodę, bo po ponad 20 latach nie będzie to takie łatwe. 26 grudnia 2019 roku skończyłem Ultimate General: Civil War i była to jak dotąd ostatnia gra z którą miałem przyjemność obcować.
Bardzo szybko zacząłem umawiać się z dziewczynami, rozwijać duchowo i emocjonalnie. Po dwóch miesiącach czystej abstynencji dotarło do mnie, że gry komputerowe zabijały moją wrażliwość. Tę ludzką, względem siebie i drugiego człowieka. Wiecie, że pewnego wieczora zacząłem płakać pierwszy raz od ponad 10 lat? Dotarło do mnie, jak bardzo zła jest moja relacja z ojcem. Jak przez te wszystkie lata znieczulałem się grami i szukałem jego uwagi na różne, patologiczne sposoby takie jak głupie zaczepki. Jak nie potrafiliśmy znaleźć wspólnego języka, przez co nie mógł mi pokazać co to znaczy być mężczyzną. Nie chciałem z nim przebywać- wolałem Górniczą Dolinę, Marsa czy inne Śródziemie. To był ten moment, kiedy wiesz, że zmiana w twoim życiu nastąpiła i będzie już tylko lepiej. Płakałem jeszcze wiele razy, ponieważ mnóstwo nieprzyjemnego bagażu czekało na „rozpakowanie”, a teraz wreszcie miałem na to czas- nic mi nie przeszkadzało, nie odciągało od tego zadania. Dosyć szybko przepracowałem swoje problemy i zacząłem się zmieniać. Poprawiłem się na polu asertywności, samooceny, podejścia do wyzwań stawianych przez życie czy zwykłych relacji interpersonalnych. Teraz, w wieku lat 29 przyszła na to pora.
Zacząłem podchodzić do swojego czasu w inny sposób. Przestałem być wobec siebie aż tak surowy, pozwalałem sobie na więcej luzu. Zacząłem darzyć się uczuciem którego przez tyle lat mi brakowało. Niektórzy mówią, że proces ten nazywa się wychowywaniem od nowa. Uważam, że jest to dobra nazwa.
Od ponad pół roku mieszkam w stolicy, zmieniłem pracę i z narzeczoną szykujemy się do ślubu. Od października planuję iść na studia. I wiecie co jest z tego wszystkiego najlepsze? Że nie czuję przymusu odkrywania nowych światów, rozwijania postaci i podbijania sąsiednich państw. To wszystko zostawiłem w przeszłości. Teraz ja jestem bohaterem, a najbliższy quest to ogarnąć mieszkanie przed niedzielną wizytą rodziców.