Trylogia Utawarerumono - Naprawdę wyjątkowa opowieść [PC, PS4, PSVita] [SRPG, Visual Novel]

BLOG RECENZJA GRY
778V
user-88981 main blog image
kajtji | 26.11.2023, 19:35
Poniżej znajduje się treść dodana przez czytelnika PPE.pl w formie bloga.

 Przyznam, że nieczęsto zdarza mi się napotkać na grę, czy jakąkolwiek produkcję popkultury, która to wciągnęła by mnie na tyle, abym każdą wolną chwilę spędził na jej poznawaniu. W ciągu tego miesiąca tym właśnie stało się dla mnie Utawarerumono, niezwykłą i wyjątkową przygodą od której po prostu nie potrafiłem się oderwać.

 Na wstępie, muszę powiedzieć parę rzeczy. Pierwszą odsłoną serii, która ukazała się w oficjalnej wersji angielskiej, była Utawarerumono: Mask of Deception czyli... część druga. Tak więc chcąc zagrać w tę serię obecnie, najlepiej zacząć od najpóźniej wydanego Utawarerumono: Prelude to the Fallen, który to jest remakiem oryginalnego Utawarerumono w wersji z PS2 (2006), które to było zmodyfikowaną wersją gry z PCtów (2002). Bo tu warto wspomnieć, że seria początki swe miała właśnie na komputerach osobistych, a jeżeli japońska gra najpierw pojawia się na tej platformie, to wielce prawdopodobnym jest, że to, cóż, tytuł dla osób dorosłych zawierający nie tylko brutalne sceny i dojrzałe tematy, ale i różnorakie sceny seksualne. Jednakże poza tym jednym wyjątkiem (i jakimiś spin-offami) seria była tworzona z myślą o konsolach, a jak wiadomo, tam gier dla dorosłych publikować nie wolno. Widocznie gracze konsolowi, to same dzieci.

 Utawarerumono: Prelude to the Fallen 


 Historia rozpoczyna się w drewnianej chatce, gdzieś w małej wiosce. Mocno poturbowany, nieprzytomny i ledwo żywy mężczyzna zostaje znaleziony gdzieś w lesie przez młodą dziewczynę, Eruruu. Prędko okazuje się, że mężczyzna nie pamięta kompletnie nic, nie wie co mu się stało, jak się tam znalazł, ani nawet jak się nazywa. Z tego też powodu Tuskur, babcia Eruruu, ale też i stara zielarka, nadaje mu imię Hakuowlo, które to wcześniej nosił jej własny syn.

 Mężczyzna jednak nie wyrusza w żadną podróż, aby to znaleźć odpowiedź na pytanie kim tak naprawdę jest. Zamiast tego, postanawia zasymilować się i żyć w tej małej wiosce. Szybko okazuje się dosyć pomocny, mimo utraty pamięci zaskakująco dobrze zna się na uprawie roli, a także dobry z niego przywódca i strateg. Bez problemu udaje mu się pokonać małpy, które to pustoszyły pola uprawne, a nawet poradził sobie z potworną bestią, Mutikapą.



 Niestety jednak nic nie trwa wiecznie, dzieją się rzeczy straszne i choć sami wiedzą, że nie powinni tego robić, Hakuowlo oraz inni mieszkańcy wioski z chęci zemsty postanawiają zabić władcę ich kraju w wyniku czego nasz protagonista zostaje niejako zmuszony, do przejęcia roli owlo (władcy państwa) i obejmuje on we władanie cały kraj. Niestety jednak, tak naprawdę to dopiero początek kłopotów, gdyż jak wiadomo ludzie łasi są na władzę, pieniądze czy okoliczne ziemie sąsiadujących państw. Historia ta opowie nam o wielu tragediach, różnych władcach mających niejako inne motywacje i podejście do bycia władcą.

 Utawarerumono, to jednak przede wszystkim historia o ludziach i ich mniej lub bardziej przyziemnych problemach. W serii pojawia się całe multum różnorakich osobistości, wspomniana już Eruruu, a także Aruruu, jej młodszej siostry, która to jest bardzo nieśmiałą dziewczynką, ale też dosyć psotliwa. Posiada ona też wyjątkowe zdolności komunikowania się ze zwierzętami. 
 
 Każda postać w tej grze dostaje swoje "5 minut", a może raczej kilka godzin. I to właśnie jest w tej serii najlepsze, masa dających się lubić postaci, które mają swoje cele, motywacje i na przestrzenii historii przechodzą spory rozwój. Choć przyznać musze, że naturalnie, pojawia się tu parę dosyć sztampowych motywów (tego chyba nie da się uniknąć), ale niektóre rozwiązania wątków dosyć mocno mnie zaskoczyły, zasmuciły, a nawet lekko przeraziły.

 Spoglądając na screeny z gry, pewnie zauważyliście już, że coś tu lekko nie pasuje. Tak, postacie w tym świecie nieco różnią się od naszego, nie są to zwykli, nudni ludzie, a każdy tutaj ma puchate uszka i ogonek, niczym u miłego zwierzątka, choć i tu są wyjątki. Uszy i ogon mogą różnić się w zależności od pochodzenia danej postaci, trochę jakby byli innej rasy. Świat przedstawiony ogólnie jest tu dosyć ciekawie rozbudowany, gdzie to wszelakie kraje nie tylko różnią się ze względu na zamieszkujących ich ludzi, ale trochę i kulturę czy wiarę, o wiele bardziej rozbudowano to w kolejnych odsłonach serii. W przypadku jedynki, wiele kulturowych aspektów, głównie strojów i wystrojów, zainspirowanych zostało kulturą Ajnów czyli Japończyków w głównej mierze z wyspy Hokkaido, lud ten miał dosyć różniącą się kulturę od reszty Japonii i... nie będę tu udawał, że wiem cokolwiek więcej. Podobne inspiracje mieli też choćby twórcy Księżniczki Mononoke.

Gameplay
 
 Opis gameplayu zacznę od tego, że nie mam pojęcia, jaka jest "poprawna" definicja gatunku Visual Novel (który, co ciekawe, jest używany w sumie tylko na zachodzie). Widziałem sporo osób zaliczających do tego grona gry, gdzie całość, to w zasadzie książka, taka bez wyborów czy jakiejkolwiek rozgrywki, ale też i produkcje pokroju Persony czy Rance, mających w sobie ogrom tekstu, ale i rzeczywistej rozgrywki. W przypadku Utawarerumono powiedziałbym, że sprawa jest trochę prostsza. Tak, w grze znajduje się dosyć przyjemny gameplay, w postaci prostej turowej strategi/gry taktycznej rozgrywającej się na siatce, jednakże to tylko jakieś 20% całości, w sumie to może i mniej. Zdecydowana większość całej gry, to "Powieść Wizualna".

 Gra jest podzielona na powiedzmy trzy segmenty. Mamy "eventy", moment gdzie gra pozwoli nam wybrać jakąś lokację i wtedy odpali nam się raczej niedługa historyjka poboczna, taki wiecie, slice of life. Codzienne życie Hakuowlo, jego przyjaciół i przybranej rodziny. I tu mam pewien problem, bo ten wybór, to trochę takie losowanie. Dostajemy do wyboru parę lokacji, jak pokój danej osoby czy dziedziniec i... tyle. Nie wiemy kto tam będzie, co tam się wydarzy i tu mogę się mylić, ale wydaje mi się, że nie da się zobaczyć wszystkich eventów za jednym razem, wybierając jeden możemy stracić możliwość obejrzenia innego, bo gra pójdzie dalej z fabułą (czegoś takiego nie ma już w następnych odsłonach). W każdym razie każde z tych wydarzeń dodaje trochę do świata, zawsze lubiłem takie momenty, gdzie postacie po prostu... żyją. Wiecie, w różnych grach często mamy coś takiego może na początku historii, jako wprowadzenie, a potem masz graczu samą akcję i wielkie wydarzenia. A przecież nie tak wygląda życie, jednego dnia dzieje się coś ważnego, a drugiego cieszysz się zwykłą codziennością np. wchodząc do paszczy tygrysa, czyli najlepszej kryjówce podczas zabawy w chowanego. 

 Drugi segment, to historia główna, po obejrzeniu paru eventów gra pozwoli nam pójść dalej z historią główną, często potem przejdziemy do trzeciego segmentu, czyli walki. System potyczek nie jest tu niczym szczególnie skomplikowanym, ale jest na tyle rozbudowany, aby był on przyjemnością, a nie koniecznością. Przed rozpoczęciem walki, będziemy mogli wybrać postacie, które będą w niej uczestniczyć, do tego obecny jest tutaj prosty system RPG tzn. mamy parę statystyk, które możemy rozwijać, punkty rozwoju dostają jednak tylko te postaci, które brały udział w walce. Punkty rozwoju (czyli BP) są niezależne od poziomu postaci, tutaj postać dostaje bonusowy exp za zaatakowanie wroga, ale każda dostępna postać, nawet nie biorąca udziału w walce, ostatecznie dostanie punkty doświadczenia wraz z ukończeniem misji. Do tego możemy też wyekwipować parę przedmiotów do użycia lub zwiększających statystyki postaci. Super sprawa.

 Jak wspomniałem, sama walka jest turowa, gdzie to postaci poruszają się po siatce, a każda jednostka w swojej turze dostanie możliwość wykonania jednego ruchu i ataku. Podczas ataku, będziemy musieli w odpowiednim momencie kliknąć guzior, co zaaowocuje dostaniem punktów "Zeal". W zależności od postaci i ich obecnego poziomu, postać ma dłuższy "combos" tzw. "action chain" (czyli po prostu uderza przeciwnika więcej razy). Mając odpowiednią ilość zeal będziemy mogli wykonać specjalny atak kończący, oczywiście zadający spore obrażenia, ale także odpalający wypasioną animację (jak na możliwości studia z malutkim budżetem). Do tego mając odpowiednie postacie blisko siebie, możemy użyć ich obu naraz, aby wykonać co-opowy atak kończący. Wyjątkiem jest tutaj Eruruu, która nie potrafi atakować, ale za to może uzdrawiać nasze inne jednostki. Do tego ona, jak i parę innych postaci poza zwykłym atakiem i tym kończącym, ma do dyspozycji parę zaklęć, każde z nich mające limit użycia w danej walce.

 Wspomniałem wcześniej, że oryginalna wersja gry była grą erotyczną (tzw. eroge, w ogóle ciekawy temat, fajnie by było, jakby ktoś zrobił jakąś serię blogową o takich grach i nazwą ją np. "przegląd eroge"). Prelude to the Fallen jest jednak całkowicie wykastrowany ze scen 18+, za to te momenty zostały mocno zmodyfikowane lub całkowicie zmienione. Jednakże widać po paru screenach, a także po samych dziejących się wydarzeniach, w których momentach oryginalnie w grze działo się coś bardziej... wyjątkowego.

 Warto też wspomnieć o muzyce obecnej w tej grzy. Jako profesjonalny muzyk, osoba mająca wielką wiedzę o muzyce wszelakiej (tak naprawdę to nie), mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że jest ona zajebista. Do tego w tym wydaniu dostajemy wybór grania z oryginalnymi utworami lub wersję rozszerzoną. 

Port PC:
 Ten punkt odnosi się do wszystkich trzech gier, bo w sumie wydają się one działać 1:1 tak samo. Tak więc sam port... jest? Chyba tyle mogę powiedzieć. Po prostu przenieśli grę na PCty, do tego wydawca zostawił limit 30fps i, co gorsza, domyślnie gra działa w maksymalnie... 720p. To tym bardziej dziwi, bo gra ma fanowski patch w postaci jednego pliczku, który wystarczy przekopiować do folderu z grą (działa dla każdej części). Ze względu na to, że gra jest turowa i w dużej mierze to Visual Novel, 30fps jakoś bardzo nie przeszkadza, więc w sumie to nie taka wielka wada. Całe szczęście wydawca poszedł po rozum do głowy i w PCtowym porcie Dungeon Travelers 2 i 2-2 (gra twórców Utawarerumono, też z PSVity) dostaliśmy wsparcie nawet 4k... i limit 30fps, co jest z nimi nie tak?

 Podsumowanie:
  Gra trwa jakieś 40h i ją skończyłem w 4dni. No, dla mnie to jak bardzo coś mnie wciągło, jest najlepszym wyznacznikiem tego, jak dobra jest to produkcja. W każdym razie, produkcja jest czymś wyjątkowym, trudno mi to w sumie ubrać w słowa, bo momentami sam nie byłem pewien czemu Utawarerumono aż tak mi się spodobało. 

Utawarerumono: Mask of Deception i Mask of Truth

 W tytule, nazwałem serię trylogią, i szczerze mówiąc myślę, że nie do końca to pasuje. Obie Maski tworzą razem poniekąd osobną historię, która w tym samym momencie kontynuują parę wątków w jedynki i parę rzeczy będzie (tak mi się wydaje) niezbyt zrozumiałe dla kogoś, kto się z pierwowzorem nie zapoznał. Jednakże, to przede wszystkim opowieść nie tylko dziejąca się kilkanaście lat później, do tego w głównej mierze w kompletnie innym miejscu, ale do tego opowiada (w główne mierze) o losach kompletnie nowych bohaterów. Jednakże naprawdę nie zalecam grać w gry nie chronologicznie, Prelude to the Fallen jest pierwszy.

 Utawarerumono: Mask of Deception rozpoczyna się dosyć... znajomo. Nieprzytomny mężczyzna zostaje znaleziony przez młodą dziewczynę, Kuon. Nie pamięta on niczego, co się stało, gdzie jest, ani nawet jak się nazywa. Dlatego więc Kuon nadaje mu imię... Haku. Dla odmiany jednak, nie próbuje on żyć w małej wiosce, a dosyć szybko wyruszają oni razem, w towarzystwie jeszcze paru osób, do stolicy, Yamato. Tam dostaje on propozycję od samego Oshtora, jednego z generałów imperium, aby to został jego człowiekiem do tych co bardziej tajnych, nie do końca legalnch, spraw, którymu to on sam ze względu na pełnioną w kraju funkcję, raczej nie powinien się zajmować, nawet jeżeli bardzo by chciał.

 Mask of Deception jeszcze bardziej opiera się na postaciach, a cała historia, to na dobrą sprawę jedno gigantyczne wprowadzenie do tego, co ma nastąpić w kolejnej części. Niestety, ale niesie to ze sobą parę konsekwencji. Gra jeszcze bardziej opiera się na elementach "slice of life" i ogólnie przez długą część rozgrywki nie dzieje się tu w sumie zbyt wiele istotnego. Wiele postaci dopiero się tutaj pojawia, zostają nam one przedstawione, wiele wątków dopiero się rozpoczyna, a wszystko to naturalnie będzie rozwinięte i zakończone dopiero w kolejnej odsłonie.

 Do tego, w grze jest naprawdę mało walk, a sama gra ma momenty, gdzie przez 3-4h (nie wiem czy przesadzam, bo czasu tak nie liczyłem) gdzie nie dostajemy ani jednej potyczki. Jednym taki zabieg się spodoba, drugim nie. Ja powiem tyle, że gra bardzo mi się podobała, ale nie tak bardzo jak jedynka i trójka. I tu w sumie nie za wiele więcej mogę i chcę powiedzieć o tej grze (nie chcę spoilerować tak dobrej historii). To taki typ tytułu, do którego lepiej nie podchodzić bez znajomości jedynki (bo w sumie dosyć szybko dostajemy parę, może nie do końca spoilerów, ale jednak informacji po których idzie się domyślić paru istotnych plot twistów z jedynki). Tu jeszcze mogę nadmienić, że sama walka jest trochę inna, choć u podstaw taka sama. Te drobne różnice i zmiany pozwalają jednak nadać grze uczucia, że to nie to samo... Jednakże Mask of Truth nie zastosowało już na tym poletku chyba żadnych zmian.



 O fabule Mask of Truth nie powiem już nic, to bezpośrednia kontynuacja dwójki, więc nie widzę nawet sensu, aby o tym mówić. Jak kogoś zaciekawiły dwie poprzednie odsłony, to raczej nie potrzebuje czytać nic o wielkim zwieńczeniu całości. Powiem tylko tak, dzieje się o wiele więcej, a sama gra rozpiętością przewyższa obie poprzednie części. Jak jedynkę i dwójkę skończyłem w podobnym czasie, coś koło 40h, tutaj wyszło mi z 70h... A w sumie to trudno mi ocenić, bo często po prostu zostawiałem grę odpaloną i szedłem się przewietrzyć lub no ten, było późno w nocy, grałem już od paru godzin więc udało mi się zdrzemnąć na czas bliżej nie określony. Tak jest, jak gra się w łóżku.

Podsumowanie:
Choć jedynka dalej jest dla mnie czymś bardziej wyjątkowym, to obie "maski", to dalej gry wspaniałe i warte ogrania. Warto dodać, że seria doczekała się też serii anime, której ostatni sezon wyszedł dopiero rok temu, aż 6 lat po japońskiej premierze trzeciej odsłony. Do tego gra nie tak dawno dostała spin-off, będący prequelem opowiadającym o Oshtorze przed tym, jak stał się generałem. Nazywa się ta gra Monochrome Mobius: Rights and Wrongs Forgotten.

 Ocena końcowa dotyczy tylko Prelude of the Fallen. W sumie, to mi się pod koniec trochę znudziło pisanie. Do zobaczenia za kilka miesięcy.

Oceń bloga:
26

Ocena - recenzja gry Utawarerumono: Prelude to the Fallen

Atuty

  • Wspaniała historia
  • Niepowtarzalny klimat
  • Zapadające w pamięć postacie
  • Mały gremlin (Aruruu)
  • Przyjemna walka
  • Wyjątkowa oprawa dźwiękowa
  • Cudowna oprawa graficzna (rysunki/obrazki)

Wady

  • Walka jest jednak momentami zbyt prosta
  • Wszelakie modele 3D, i animacje na silniku gry są dosyć przeciętne...
  • ...a przez to niektóre poważne momenty, wychodzą trochę komicznie
Avatar kajtji

kajtji

Jedna z najbardziej wciągających i wyjątkowych opowieści, jakie było mi dane poznać.

Komentarze (62)

SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych

cropper