Recenzja: Dragon Age: Początek (PS3)
>> Dobre, zachodnie RPG jest stosunkową rzadkością na konsolach. Dragon Age: Początek miał za zadanie zmienić ten stan rzeczy. Chłopaki z BioWare niejedną legendę gier fabularnych mają na swoim koncie, toteż oczekiwania Graczy były duże. Dodatkowo zajawkę podsycały śmiałe przechwałki twórców, pewnych swojego najnowszego dziecka. Życie nie raz pokazuje jednak, że przerost ambicji nad umiejętnościami bywa zgubny. Czy Dragon Age, jak to obiecywał developer, stał się bestią pożerającą konkurencję? A może to tylko kawał spasłego jaszczura, który zjadł własny ogon?
>> Dobre, zachodnie RPG jest stosunkową rzadkością na konsolach. Dragon Age: Początek miał za zadanie zmienić ten stan rzeczy. Chłopaki z BioWare niejedną legendę gier fabularnych mają na swoim koncie, toteż oczekiwania Graczy były duże. Dodatkowo zajawkę podsycały śmiałe przechwałki twórców, pewnych swojego najnowszego dziecka. Życie nie raz pokazuje jednak, że przerost ambicji nad umiejętnościami bywa zgubny. Czy Dragon Age, jak to obiecywał developer, stał się bestią pożerającą konkurencję? A może to tylko kawał spasłego jaszczura, który zjadł własny ogon?
Widzieliście jeden z filmików promujących grę? Garstka podróżników wspina się po ośnieżonym masywie górskim (scena rodem z Władcy Pierścieni), po czym niespodziewanie wpada na hordę potworów. Rozpoczyna się prawdziwa jatka, kończyny lecą na prawo i lewo, krew tryska gdzie popadnie, po czym nadlatuje smok, żeby zakończyć całą tą imprezę. No i kończy... ale z mieczem w czaszce. Świetna choreografia, wyśmienity render, a wszystko to w akompaniamencie pompatycznej muzyki doprawionej rockowymi wstawkami. „Nieźle” pomyślałem, „może być ciekawy tytuł”. Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych z grą mogę stwierdzić, że twórcom prawie udało się oddać klimat trailerów. Prawie robi wielką różnicę…
Keczup zamiast krwi
Twórcy zapowiadali, że Dragon Age to ich powrót do korzeni fantasy. Takie Baldur’s Gate nowej generacji. Z butą chwalili się, że wymyślili własny, oryginalny oraz mroczny świat, który zauroczy i wciągnie Gracza. Faktycznie, królestwo Ferelden zostało stworzone od podstaw, razem z własną historią, terminologią, geografią, a także obowiązkowym wielkim złem w postaci mrocznego pomiotu. Pomiot to plaga kreatur mało towarzyskich, które wolą mordować niż bratać się z innymi rasami zamieszkującymi krainę. Zadaniem Gracza będzie dołączenie do Szarych Strażników (zakonu, który założony został by walczyć z pomiotem), oraz zażegnanie niebezpieczeństwa jakie grozi całemu światu. Oryginalne? Niespecjalnie. Niemal całe Dragon Age to festiwal klisz i motywów znanych dostatecznie dobrze zarówno z literatury jak i innych gier. Kolejna bajeczka o grupie śmiałków broniących świat przed wielkim złem to tylko czubek góry lodowej. Zdrady, tajne stowarzyszenie stojące ponad podziałami, napięcia rasowe – wszystko to było już w niejednej opowieści fantasy. Z drugiej strony nie można twórcom odmówić pieczołowitości w tworzeniu spójnego świata, dzięki czemu z czasem może on wciągnąć Gracza. Trzeba po prostu przymknąć oko na całą tą ściemę o zupełnie oryginalnym uniwersum. Z całym szacunkiem dla scenarzystów z BioWare – nie ta liga panowie.
Początek historii zależy od tego jakie pochodzenie wybierzemy podczas tworzenia swojej postaci. Możemy wcielić się w ludzkiego szlachcica, elfa leśnego, bądź elfa z miejskiego getta; krasnoluda z kasty szlacheckiej lub chłopskiej, czy też po prostu obrać drogę ucznia sztuki magicznej. Sześć różnych sposobów na rozpoczęcie przygody to całkiem fajny pomysł. Każda ścieżka prowadzi do wcielenia głównego bohatera w szeregi Szarych Strażników. Później główny wątek biegnie jednym wspólnym torem, co nie oznacza że nie możemy na niego w mniejszym lub większym stopniu wpływać. Standardowo dla produkcji BioWare, dużo zależy od dialogów i decyzji jakie w ich trakcie podejmujemy. Szkoda tylko, że sama wymiana zdań rzadko kiedy ma jakiś polot. Nie wiem, czy wynika to z polskiego dubbingu, czy z samego tekstu, ale często dialogi wywołują śmiech tam, gdzie mają być poważne i na odwrót, humor zawarty w niektórych jest tak gęsty jak woda w Wiśle.
Najbardziej jednak rozśmieszyła mnie próba udowodnienia Graczom, jakie to Dragon Age ma być mroczne i brutalne. Twórcy powoływali się na klimat rodem z „Pieśni Lodu i Ognia” George’a R. R. Martina, jednak do swojego dark fantasy podeszli miejscami zadziwiająco powierzchownie. Z pewnością zauważyliście obecny na każdym kroku (w trailerach, na screenach i artach) motyw twarzy poplamionej krwią przeciwników. W samej grze jest on tak uparcie implementowany, że wystarczy by bohaterowie zabili byle szczura, a już cali są pomazani wirtualną juchą. Dosłownie wybuchnąłem śmiechem, gdy podczas jednej z bardziej dramatycznych scen w grze zastosowano ten „bajer”. Żeby zanadto nie zdradzać fabuły powiem tylko, że w trakcie jednej z cut-scenek (na silniku gry) pewien jegomość ugodzi sztyletem innego w brzuch, i zbryzgany zostanie całkiem jego krwią… nawet na plecach! Wygląda to bardziej tak, jakby ktoś go oblał keczupem. Mam wrażenie, że BioWare nie miało zbytnio pomysłu na „mroczność” swojego świata, zapominając o tym, że nie tylko krew buduje ciężki klimat. Dragon Age miał być według zapewnień dojrzałym i odważnym RPG, w efekcie powstało jednak dość sztampowe, stereotypowe fantasy z zabawnym motywem keczupu w tle.
Siła Smoka
Jeśli odstawimy na bok kwestie fabularne i przyjmiemy mało oryginalną, choć spójną wizję świata Dragon Age, to czeka nas całkiem dobra zabawa w krainie Ferelden. Eksploracja polega na wędrówce od jednego punku na mapie do drugiego, gdzie otwiera się przed nami dany obszar do zbadania. Nie ma tu sandboxa niczym w Oblivionie tylko bardziej staroszkolne podejście rodem z Baldur’s Gate. Dla jednych fragmentaryczność tego świata może być wadą, dla innych zaś zaletą, bowiem możemy zaoszczędzić sporo czasu, zamiast rozdrabniać się na bezcelowej włóczędze po okolicy.
Tworzenie postaci, oprócz wspomnianego pochodzenia, sprowadza się do określenia klasy postaci. Choć początkowo są tylko 3 do wyboru (wojownik, mag i łotrzyk), to z czasem otwierają drogę do różnych specjalizacji. Np. łotrzyk może stać się skrytobójcą zadającym z łatwością trafienia krytyczne lub szampierzem, który zwinność i szybkość we władaniu ostrzami przedkłada ponad siłę. Na każdą klasę przypadają cztery specjalizacje i pozwalają na sporą dowolność w dopasowaniu rozwoju postaci do swoich potrzeb i stylu gry. A to tylko początek zabawy. Nie można odmówić Dragon Age jednego – rozbudowania. Czeka nas mnóstwo zadań pobocznych do podjęcia, eksperymentowanie z ustawieniami drużyny, robieniem trucizn, pułapek itp. To gra na co najmniej 40 godzin zabawy, a zapewniam was, że spędzicie przy niej znacznie więcej czasu.
Walka przypomina nieco to, co widzieliśmy już w poprzednich produkcjach BioWare. Wydajemy polecenia konkretnym członkom drużyny, przypisujemy im cele i uaktywniamy specjalne ataki oraz zdolności. Nie musimy cały czas kontrolować każdego z bohaterów. Zamiast tego możemy (a nawet musimy) skorzystać z prostego systemu algorytmów. Jest to o tyle istotne, że w wersji na konsole nie można włączyć widoku z góry (jak w wersji na blaszaki) i w bardziej przejrzysty sposób koordynować działania drużyny. Możemy w danym momencie kontrolować tylko jednego wojaka, reszta zaś musi sobie radzić sama, dlatego ustawienie odpowiednich zachowań SI z czasem będzie musiało Ci wejść w nawyk. Można też spróbować przełączać się między bohaterami, choć sama walka robi się wtedy chaotyczna i na dłuższą metę jest to męczące. Sam interfejs w konsolowej wersji nie jest wbrew pozorom taki trudny do ogarnięcia, jednak developer mógł tym razem zrezygnować z mało funkcjonalnego „okrągłego” podręcznego menu, które tak uparcie stara się wcisnąć Graczom już od czasów Mass Effect na Xboxa. Dobrze, że menu główne jest w miarę przejrzyste.
Wyznacznikiem gier spod szyldu BioWare są rozbudowane relacje między członkami drużyny i nie zabrakło tego elementu również w Dragon Age. Członkowie Twojej drużyny to interesujące indywidua. Jeśli zechcemy, możemy wejść w nieco głębszą interakcję z każdym ze współtowarzyszy(np. poznając bliżej ich historię, bądź obdarowując prezentami). Prowadzi to do zmiany ich nastawienia względem głównego bohatera. Scena łóżkowa jest oczywiście przewidziana, choć na waszym miejscu nie liczyłbym na bardziej śmiałe figle. Kratos z God of War byłby Dragon Age zawiedziony. Fajne są wymiany zdań pomiędzy członkami kompanii, które przewijają się od czasu do czasu w trakcie eksploracji. W odróżnieniu od wspomnianych mdłych dialogów, są ciekawe i czasem zabawne, szczególnie złośliwości jakie prawią sobie Alistair i Morrigan.
Syndrom blaszaka
Oprawa graficzna jest zdumiewająca. Zdumiały mnie rozmazane tekstury wyłażące na każdym kroku, zwłaszcza na zbliżeniach. Zszokowało mnie dorysowywanie i przenikanie obiektów. Zaskoczyły mnie wszędobylskie niewidzialne ściany i sztuczne do bólu gęby rozmówców, natomiast animacje ruchów kobiecych postaci po prostu mnie rozbawiły. Technicznie Dragon Age to retrospekcja sprzed co najmniej trzech lat. Jestem świeżo po przygodzie z Demon’s Souls i trudno mi było sobie wyobrazić, że gra na PlayStation 3 może aż tak źle wyglądać pod względem technicznym. Gdy miałem okazję pograć chwilę w pecetową wersję Dragon Age, wtedy zrozumiałem, że engine bardzo dobrze sprawdza się w widoku z góry. Szkoda tylko, że na konsolach jesteśmy skazani na perspektywę TPP. Widać po prostu, że gra była przygotowywana przede wszystkim pod kątem blaszaka i nie spełnia do końca standardów jakie charakteryzują produkcje na PS3.
Na szczęście swoje techniczne upośledzenie Dragon Age wynagradza aspektem artystycznym. I to z nawiązką! Miejsca jakie przyjdzie nam zwiedzić, choć stosunkowo niewielkie, są w większości wypadków pięknie zaprojektowane. Czy będą to majestatyczne ruiny twierdzy Ostagar, czy skąpane w czerwonych barwach krasnoludzkie miasto Orzammar – każda miejscówka ma swój unikalny charakter i design. Oczywiście zdarzają się niechlubne wyjątki, jednak Ferelden to zdecydowanie kraina, którą będziesz chciał zwiedzić. W sukurs klimatycznym miejscówkom przychodzi równie klimatyczna muzyka. Jest wprawdzie typowa jak na standardy fantasy, jednak dobrana została ze smakiem, a czasem i nutką nostalgii. Polski dubbing jest opatrzony nazwiskami gwiazd i choć nie jest może najwyższych lotów, to dobrze spełnia swą rolę.
Ambicje i możliwości
Największą bolączką Dragon Age: Początek jest hype, jaki twórcy stworzyli wokół swojego dzieła. Tytuł ten jest naprawdę dobrym i solidnym erpegiem, lecz w żadnym wypadku nie przełomowym czy olśniewającym, co próbował nam wmówić developer. Fakt, że gra jest totalnie przereklamowana niewątpliwie jej zaszkodził. Początkowo, bardziej ze złości na BioWare za niespełnienie obietnic, chciałem wystawić jej o wiele niższą ocenę. Świat Ferelden nie jest ani odkrywczy, ani unikalny. Jest za to wciągający i każdy fan RPG powinien się z nim zaznajomić. Lepiej po prostu zignorować wszystkie te buńczuczne hasła i postawić krzyżyk na mocnym uderzeniu, jakie przyniósł ze sobą wspomniany na początku recenzji trailer. Wówczas można wsiąknąć w Dragon Age na co najmniej kilkadziesiąt godzin i z satysfakcją zwiedzać ten pełen uroku świat. Poza tym mamy wreszcie okazję zagrać we współczesną inkarnację Baldur’s Gate na konsoli. A to jest możliwość nie do przecenienia. [pixel]
platforma: PlayStation 3
nośnik: Blu-ray Disc
HDD: brak instalacji
developer: BioWare
wydawca: Electronic Arts
gatunek: RPG
premiera:23.11.2009 (PL)
Lokalizacja: lektor, napisy
PEGI: 18+
gracze: offline 1
zalety: rozbudowanie, długość przygody, grafika (od strony artystycznej), muzyka
wady: odtwórczość, dialogi, grafika (od strony technicznej)