The Expanse to bomba, a kto nie oglądał ten trąba!
Przeczytaliście już ten durny tytuł artykułu? Chcecie kliknąć i nawciskać marnemu redaktorzynie w komentarzach? To się świetnie składa. Być może zupełnie przypadkiem nabierzecie ochoty by obejrzeć jeden z najciekawszych seriali ostatnich lat.
„The Expanse” to produkcja, której losy śledziłem od pierwszych zapowiedzi, choć osobiście nie do końca wierzyłem, że serial zaprezentuje tak wysoką jakość. Niemniej huczne zapowiedzi stacji Syfy odbiły się sporym echem już w 2015 roku zwłaszcza wśród fanów science-fiction. Oparty na powieści „Przebudzenie Lewiatana” serial miał największy budżet w historii stacji, a za produkcję pierwszego sezonu zabrali się nominowani do Oscara twórcy oraz znani choćby z "Breaking Bad" specjaliści. Nie od razu jednak Rzym zbudowano.
Droga do gwiazd
Produkcja w pierwszym sezonie miała kilka dłużyzn, a mimo dużego budżetu wciąż widać było, że mógłby być on większy. Jak najbardziej po pierwszych odcinkach można się od serialu odbić, co przypomina mi nieco inny tasiemiec – "Breaking Bad" – który rozkręcał się z każdym kolejnym sezonem w ostatnim osiągając mistrzowską formę. I mimo pewnych niedociągnięć, docierania się aktorów i relacji pomiędzy bohaterami najmocniejszą stroną „The Expanse” był od początku dobrze napisany scenariusz, klimat i przedstawienie bogatego i skomplikowanego społecznie świata napędzanego fantastyką naukową.
W XXIII wieku ludzie skolonizowali w końcu Marsa oraz pas asteroid pomiędzy Marsem a Jowiszem. Szybko okazało się jednak, że Marsjanie uniezależnili się od Ziemi tworząc i rozwijając własną nację. I o ile Ziemianie widząc postęp technologiczny jaki osiągnęli mieszkańcy Czerwonej Planety musieli uznać ich niepodległość (choć raczej nigdy się z tym nie pogodzili), tak zamieszkujący pas asteroid Pasiarze nie mieli już tak łatwo, bo stali się siłą roboczą dla rządów obu planet dostarczając ważne surowce z narażeniem życia. Mijały lata, ludzie żyjący na Pasie z czasem nie potrafili dostosować się już do grawitacji ziemskiej, zmieniały się również z racji panujących warunków ich ciała, pogłębiając coraz bardziej podziały między rasami. Coraz więcej głosów mówiło o rewolucji i buncie. Tarcia pomiędzy trzema stronami były coraz większe, a co najważniejsze - nikt w tym konflikcie nie był święty.
Gra o tron w kosmosie
Siłą „The Expanse” jest również to, że łatwo wyobrazić sobie przedstawioną w serialu sytuację gdy już nasza rasa zacznie próbować kolonizować sąsiednie planety. Twórcy często posiłkują się nauką i różnymi teoriami, aby wytłumaczyć wydarzenia na ekranie, więc ten realizm (nawet jeśli czasami tylko pozorny) nadaje opowieści dodatkowego smaczku. Nie jest to więc zupełnie oderwana od rzeczywistości historia. Ona jest bardzo bliska narracji i konfliktom, jakie przecież cały czas mają lub miały (wyścig zbrojeń, Zimna Wojna, walka z ekstremistami) miejsce na Ziemi. Bo kiedy kończy się rewolucja, a kiedy zaczyna terroryzm?
Polityka i intrygi na szczytach władzy mieszają się tutaj z dramatami jednostek, dlatego niektórzy zwykli nazywać serial „Grą o Tron” w kosmosie. W końcu na pierwszym planie też mamy konflikt pomiędzy rywalizującymi o władze nacjami, a w tle cały czas rozwija się wątek tajemniczej cywilizacji i potężnej protomolekuły, która może przechylić szalę zwycięstwa na jedną ze stron. Skąd pochodzi owa technologia? Czym są tajemnicze istoty widziane w kosmosie? Czy zagrażają istnieniu całej ludzkości? Podobieństwa z powieścią George’a R.R. Martina są więc widoczne gołym okiem nawet jeśli znacznie większa liczba postaci ma w „The Expanse” tzw. plot armor. Co nie oznacza, że kluczowi dla scenariusza bohaterowie nie mogą zginąć. „The Expanse” bardzo zgrabnie lawiruje też między gatunkami, bo znajdziemy tu nie tylko charakterystyczne elementy space-opery, ale również thrillera, kryminału, horroru, hard science-fiction, politician-fiction czy wątki typowo przygodowo-detektywistyczne.
Postawię na oklepany frazes, ale „The Expanse” to naprawdę ambitne science-ficion, pozwalające nam poznać pespektywę budowanego świata z trzech, a czasem nawet większej liczby perspektyw. I z całym dobrodziejstwem inwentarza dostajemy bohaterów z krwi i kości. Twórcy nie bali się podejmować trudnych tematów, pokazali nierówności społeczne, brudną walkę o władzę czy swoisty rasizm, zderzając racjonalne podejście z patriotycznymi postawami niektórych bohaterów. A przecież wplątano w to również wątki religijne i egzystencjalne nie mówiąc o stworzeniu języka Pasiarzy czy całej terminologii związanej z wykorzystywaną technologią. W serialu nie ma zbyt wielu znanych nazwisk, ale o dziwo postacie zostały naprawdę dobrze zagrane, a niektóre role jak Thomasa Jane'a wcielającego się w detektywa Millera są wręcz oscarowe.
Na sprzedaż
Naprawdę dawno już nie widziałem w serialu tak bogatego świata, pełnego barwnych postaci i miejsc. Zresztą ciężko mówić tu o negatywnych i pozytywnych bohaterach, bo nawet najwięksi antagoniści mają swoje racje, a napięta sytuacja pomiędzy stronami konfliktu z sezonu na sezon tylko narasta. Eksploracja Układu Słonecznego daje ku temu kolejne powody oraz budzi coraz większy strach przed tym, co nieznane, nieodkryte. Dlatego wielowątkowość tej historii to kolejny, ogromny atut, a jednocześnie podano ją tak, że nie czujemy się nią przytłoczeni. A przecież niewiele brakowało, by historia ekranizacji powieści Jamesa S.A. Coreya (co ciekawe jest to pseudonim literacki dwóch autorów - Daniela Abrahama i Ty Francka) została przedwcześnie urwana. Stacja SyFy po trzecim sezonie doszła do wniosku, że coraz większy budżet nie idzie w parze za komercyjnym sukcesem i oglądalnością wystawiając prawa do serialu na sprzedaż. Zainteresowanie kontynuacją wyraziły Netlfix i Amazon, ale ostatecznie serial wpadł pod skrzydła drugiego ze streamingowych gigantów i chyba dobrze się stało, bo czwarty i piąty sezon, który jest obecnie wyświetlany, trzymają bardzo wysoki poziom.
Nie da się też ukryć, że swoje robią montaż i efekty specjalne. Czasami wręcz ciężko uwierzyć, że na potrzeby serialu, a nie kina, nakręcono tak spektakularne sceny. Znakomita scenografia przypomina momentami środowiska znane z takich filmów jak "Obcy" czy "W stronę słońca", o nutce stylistyki noir, obecnej zwłaszcza w pierwszych sezonach, nie wspominając. Przyznam szczerze, że niewiele znam seriali (chlubny wyjątek ostatnich lat - "Breaking Bad"), które dobijając do 5 sezonu w dalszym ciągu potrafią intrygować i nie zjadają własnego ogona. Miałem tego pecha, że seriale w które zazwyczaj się wkręcałem na dłużej, z czasem traciły na jakości, że wspomnę chociażby "Lost", "Wikingów" czy "Skazanego na śmierć". Co napawa optymizmem, w przeciwieństwie do „Gry o tron" kolejne sezony „The Expanse” w dalszym ciągu bazują na bardzo udanej powieści. Producenci mają więc nieco ułatwione zadanie nie wychodząc przed szereg. I raczej nie wyjdą, bo ostatnia, finałowa powieść zatytułowana „Leviathan Falls” zadebiutuje pod koniec tego roku.
Jeśli więc nie miałeś okazji do tej pory z „The Expanse” się zapoznać, polecam zarówno książki jak i sam serial. Być może nie od razu go pokochasz, być może pierwszy sezon nieco wymęczysz, ale mogę obiecać, że z każdym kolejnym jest coraz lepiej i z czasem ciężko oderwać się od historii. Nie bądź trąba!
Przeczytaj również
Komentarze (70)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych