The Last of Us: Part II - minął rok, ja wciąż w Seattle
Postpandemiczne Seattle nie zestarzało się ani trochę. Wbrew naturalnej kolejności rzeczy - staje się jeszcze piękniejsze. Dwadzieścia pięć lat dzieła matki natury, okrasza pomnik dawnej cywilizacji pięknem upływającego czasu. W świecie The Last of Us: Part II nie ma miejsca na żaden pojedynczy, zbędny element. Wszystko stoi tutaj koncepcyjnym porządkiem, sprawnie wplecionym w zastygły chaos wywołany makabrycznymi przed laty wydarzeniami.
Premiera, która zatarła linię polarności między społecznościami graczy - bardziej niż kiedykolwiek. Jednocześnie twórcy obłędnym sposobem prezentacji wysuwają delikatnie środkowy palec na przekór usilnie wpychanym przez hejterów zarzutom w stronę "inności". Nigdy wcześniej nie ujęto tematu w bardziej subtelnym wydaniu. Poglądy odbiorców stanowią jedynie tło zaskakującego piękna gry. Świat przedstawiony pełni rolę narratora dziesiątek lub nawet setek historii, ukrytych pod płaszczem zieleni, gruzów i wyblakłych notek. Siłą gry nie jest poznana już dogłębnie opowieść, lecz cała sfera wizualno-artystyczna. Lepszej wycieczki do Seattle - poza rzeczywistością - nie znajdziemy nigdzie indziej. Po ponad roku, nadal tutaj wracam, z tą samą dozą fascynacji.
Piękno wcielone
Mariaż odmiennych postaci, spotykany chyba tylko w rozmaitych grach RPG, tutaj przypiera odbiorcę do mentalnej ściany. Nie tylko ze względu na kompletną odmienność. Narracja w trakcie rozgrywki wprowadza ewolucję wewnątrz bohaterki. Nie tylko podczas oscarowo wyreżyserowanych sekwencji przerywnikowych, lecz również gdy twórcy oddają nam kontrolę nad biegiem wydarzeń. A nie ukrywam, że każde starcie dla mnie jest jak nowy rozdział. Pełne emocji, zastygających w agonii ludzkich przeciwników, z których na naszych oczach uchodzi życie. Mamy przez kilka sekund wrażenie zabicia kogoś więcej, niż zwykłej, zaprogramowanej jednostki SI. Też nie chcieliście zabijać psich towarzyszy Wilków? Jednym z filarów narracji The Last of Us Part II jest kompletny brak wyboru ze strony reżysera oraz reszty ekipy Naughty Dog. Tutaj borykamy się z konsekwencjami podyktowanymi znanymi już przez większość z nas wyborów części pierwszej.
Również nie podjętych przez nas samych. Za punkt odniesienia obierzmy dyskusję na temat wyboru przy okazji The Last of Us (2013). Gracze początkowo zachodzili w głowę czemu twórcy nie pozwolili właśnie nam zadecydować w krytycznej chwili. Reżyserzy (Neil Druckmann, Bruce Strailey) odpowiedzieli jednoznacznie. I tak większość postąpi drogą scenariusza. Wówczas jeszcze nie zdawano sobie sprawy, że dla studia otworzyła się furtka dla o wiele bardziej smutnej, mrocznej lecz bezkompromisowej kontynuacji. Zarzuty w stronę scenariusza wciąż nie ustają. Główną przyczynę stanowi regresyjne podejście dla rdzennych miłośników oryginału. Zdaje się, stało się coś, na co mało kto zdołał się emocjonalnie przygotować. Aura pierwszego The Last of Us pochodzi z ujęcia dojrzewającej relacji. Celowo nie spokrewniono ze sobą dwójki bohaterów, aby ojcowskie poczucie odpowiedzialności zakorzenione w trudnej przeszłości - rozkwitło ponownie.
Pierwszy rozdział jest czymś w rodzaju poszukiwania światełka w tunelu, pierwiastkiem zapomnianej od dawna nadzieji. Sequel stawia gracza w bardzo jasnym punkcie. Zupełnie jakbyśmy znali finał od samego początku. Prolog dający chwilę wytchnienia w Jackson stanowi jedyne preludium względnej "normalności". Tutaj nawet nie liczy się walka o przetrwanie, lecz obsesyjna chęć bezstronnej, własnej sprawiedliwości. W końcu zaczynasz zdawać sobie sprawę, że nie stoisz po tej właściwej stronie, natomiast resztę tworzy sentyment. Przynajmniej tak właśnie stało się w moim przypadku. Uroku dodały liczne retrospekcje, podkreślające jedynie dołującą potęgę siły jaką jest czas i jego przemijanie. "Dlaczego zegar rzucił się z okna? Bo czas leci" - Joel Miller/Troy Baker. Zawsze kiedy oglądam fragment tej rozmowy, jestem pod wrażeniem prostoty i jednocześnie trafności tego pozornie czerstwego żartu. A pozory bardzo często mylą.
Siła eksploracji
Wracam do The Last of Us 2 nie tylko ze względu na dosadną historię. Seattle zwyczajnie mnie uzależnia w zakresie eksporacji. Narracja środowiskowa nie zwalnia nawet na chwilę. Inaczej nie sprawdzałbym kilkukrotnie tej samej lokacji. Naughty Dog odpowiednio przeplata rozmiary całego panteonu miasta. Od systemu ręcznej nawigacji pochodzącego z Uncharted: Zaginione Dziedzictwo, po wąskie szczeliny, dziesiątki korytarzy. Przy grze nie projektowanej z myślą otwartego świata - osiągnięto bardzo imponujące rezultaty. Minął ponad rok. Seattle ani trochę nie utraciło aury niesamowitego, stworzonego przez naturę i pandemiczną walkę miejsca. Wszystkie mijane budowle - jedne zachowane lepiej, inne niekoniecznie - tworzą pomniki dawnej rzeczywistości, bezpowrotnie zakorzenionej jedynie w głowach tych, którzy pamiętają dawny świat. Narracja środowiskowa tworzy dziesiątki niedopowiedzianych historii, których może już wolimy nie poznawać. Nowogeneracyjne środowisko PlayStation 5 podkreśla walory świata przedstawionego The Last of Us: Part II. Teraz kiedy ponownie odwiedzam Seattle, zastanawiam się czy kiedykolwiek uda się przebić ten artystyczny imperatyw Naughty Dog. Chyba jedynie im samym. Czekając na kolejną zawartość, ewentualnie "wersję reżyserką" zagłębimy się raz jeszcze w ten piękny, ambitny i bezkompromisowy projekt.
Nowogeneracyjna aktualizacja robi niesamowite wrażenie. Uruchamiając teraz grę na PlayStation 5, widzimy inwestycję twórców w kilkuletni zachwyt nad oprawą. The Last of Us: Part II w momencie debiutu zdeklasowało konkurencję. Obecnie prezentuje sie niczym tytuł na miarę prawdziwej, nowej generacji gier. Poruszanie się w tym niezwykłym środowisku post-pandemicznego Seattle dzięki podwojonej wydajności - zyskuje niesamowicie. Nawet pojedyncze tekstury sprawiają wrażenie jeszcze bardziej dopieszczonych. O tej grze będziemy mówić latami. Uwielbiam tytuły, w którym narratorem jest świat przedstawiony - w uproszczeniu - z narracją środowiskową. Wcześniej czyniły to m.in. cykl Dishonored czy seria Dark Souls od From Software lub sam Bioshock.
Sięgając po Part II trzykrotnie, za każdym razem eksplorowanie sprawiało mi tyle samo frajdy. Dzięki zerowej ikonizacji, przy użyciu jedynie mapy i własnej orientacji w terenie, immersja staje się tutaj namacalna. Choć to rozwiązanie obecne już w Uncharted: Zaginione Dziedzictwo, pasuje idealnie w tej rzeczywistości. Uważacie, że kolejny rozdział powinien skoncentrować się na jeszcze obszerniejszym charakterze otoczenia? Szukając inspiracji zastanówmy się nad ostatnimi doniesieniami o renowacji The Last of Us. Część druga do tej dzieli opinie dotyczące scenariusza i związanych z tym decyzji reżyserskich. Wszyscy jednak kochamy oryginał. Niezależnie od poziomu naszej akceptacji ujęcia historii w Part II. Czy chcemy nowej wersji The Last of Us? Edycja z dopiskiem Remastered to wciąż zachwycająca metoda na pierwsze lub ponowne przeżywanie tej historii. Dojrzewająca relacja bohaterów wraz z motywami zahaczającymi o dramat, euforię, czasem sarkazm i trudne wybory. Kolaż elementów narracji, który po prawie ośmiu latach nadal pierwszoligowo modeluje emocje. Zatem pytanie na dziś: Czy chcemy The Last of Us: Remake? Tylko poprawne odpowiedzi.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do The Last of Us Part II.
Przeczytaj również
Komentarze (103)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych