Bractwo asasynów to zwyczajnie bezmyślna banda zagubionych anarchistów
Dlaczego w konflikcie asasyni-templariusze kibicujemy tym pierwszym? Bo bohaterowie są członkami bractwa? Skrytobójcy z części na część coraz bardziej pokazują bezcelowość swoich działań, ale co tam – możemy zabijać ukrytym ostrzem!
Do czego dążą obie strony konfliktu serii Assassin’s Creed?
Asasyni walczą o pokój, a templariusze chcą przejąć władzę nad światem, przecież to oczywiste.
Niektórym graczom wystarczy samo to, że dostają zwinnego skrytobójcę z efektownym ukrytym ostrzem. Innych cieszy oddanie bractwu i przewodzenie grupą lojalnych morderców. Templariusze mogą mieć władzę i pieniądze, lecz na pewno nie mają tak szlachetnych wartości, jak my, biedni asasyni… prawda?
Guzik prawda. Stałe wrzucanie gracza w zakapturzone stroje i bezmyślne powtarzanie w kółko tytułowego kredo niespecjalnie prowokuje do zastanowienia się nad rzeczywistym sensem wojny podjazdowej z templariuszami. Ot, odwieczny przeciwnik, pretekst do cichej rzezi. „Nic nie jest prawdziwe, wszystko jest dozwolone” kusi naszych młodych bohaterów niczym Korwin-Mikke licealnych żołnierzy prywatyzacji. Starsi „mędrcy” w kapturach niczym przewodzący kultu nęcą zagubione sieroty obietnicami odegrania się na brzydkim zakonie za zabójstwo rodziców. Nawet palce sobie kiedyś odcinali, wariaci!
Altairowi wpoili kredo rodzice-asasyni i był manipulowany przez mentora Al Mualima, Ezio również odziedziczył przynależność do bractwa, napędzając się dodatkowo nienawiścią za egzekucję ojca i braci; Connorowi templariusze spalili wioskę i uśmiercili matkę, więc zagubiony chłopak trafił do starego emeryta, który dał już sobie dawno spokój z lataniem i dźganiem pierwszego lepszego wroga, ale zobaczył w tym pustym dzieciaku „nadzieję”. Edward Kenway chciał tylko zarobić, ale nawet nie próbuje już maskować faktu, iż asasyni są bandą dzikusów kryjących się po dżunglach.
Nie chcę wchodzić tu z historycznym odpowiednikiem bractwa, bo wtedy musiałbym też zawęzić się tylko do pierwszej części. Wiadomo, że działali w średniowieczu, nie istniały wysuwane z rękawów ostrza, a zamiast przyciągającego uwagę kaptura nosili zwykłe ubrania pozwalające wtopić się w tłum. Przymykamy oko na te rzeczy, bo najważniejsza jest rozgrywka. Nie można w ten sposób jednak tłumaczyć lekceważenia fabuły i wartości obu stron konfliktu.
Ofiary Altaira robiły coś złego, wierząc w wyższe dobro swoich czynów. My jednak posłusznie odbieraliśmy im życie, "by chronić niewinnych" i na zarzuty o ich podobieństwo, kierowany przez nas zabójca odpowiadał „twoja śmierć to niewielka cena, by uratować wielu innych” - czyli dokładnie to samo przekonanie, co umierający. I cytat z naszego obrońcy uciśnionych:
Ludzie powinni mieć wolność wyboru tego, co robią. Nie mamy prawa karać kogoś za jego zdanie, niezależnie od tego, czy się z nim zgadzamy.
Dopiero w mieliśmy szansę zagrać i poznać trzeźwo myślącego byłego asasyna* – templariusza Haythama Kenwaya, ojca Connora. Bezlitosny typ, który pomimo swoich korzeni, skończył ostatecznie w zakonie. Gdy staje naprzeciw swego syna, wydaje się gardzić jego życiem, choć w rzeczywistości robi wszystko, by Connor sam ujrzał, ile warte są wpojone przez Achillesa ideały i jego sojusznicy. Wiedział na przykład kto rozkazał spalić jego wioskę, ale z ujawnieniem tej informacji wolał poczekać do najgorszego momentu. Wydaje się pierwszym, który w końcu poświęcił chwilę na poszukanie jakiegokolwiek celu w działaniach zakapturzonych. I jak się domyślacie - nie znalazł żadnego.
*Cóż, jeśli mamy wchodzić w szczegóły, nigdy oficjalnie nie dołączył do bractwa, ale odpowiedni trening odbył (więcej w powieści Assassin’s Creed: Porzuceni).
Connor: Powiedz mi coś... Mogłeś mnie zabić przy naszym pierwszym spotkaniu – co cię powstrzymało?
Haytham: Ciekawość. Jeszcze jakieś pytania?
Connor: Czego naprawdę chcą templariusze?
Haytham: Porządku. Celu. Rozwoju. I tyle. A twoi towarzysze mieszają to wszystko z bezsensowną gadaniną o wolności. Przed wiekami asasynom przyświecał bardziej szczytny cel, był nim pokój.
Connor: Wolność TO pokój.
Haytham: Skądże. To zalążek chaosu.
I tak klaruje nam się podział: asasyni – wolność i chaos, templariusze – kontrola i porządek. Podział teoretyczny, bo oprócz Haythama, praktycznie cały zakon składa się z przygłupów i sadystów, z kolei skrytobójcy eliminują kolejnych wysoko postawionych członków wrogiej organizacji nie myśląc nawet o następstwach.
Problemem serii Asssassin’s Creed jest to, że nie mamy komu kibicować. Da Vinci czy niewyżyty seksualnie Benjamin Franklin byli całkiem zabawni, Machiavelli dał radę, ale nie możemy skupiać się na drugoplanowych postaciach historycznych, to nie ma sensu. Na Arno Doriana nie liczę, bo nie różni się od całej reszty młodych kołków szukających zemsty, lecz Shay Cormac z … cóż, przynajmniej będziemy mogli w końcu zabić kilku asasynów i raz jeszcze spotkać Haythama.
Przeczytaj również
Komentarze (43)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych