Doom Eternal w 120 fps? - czy to pokaz siły czy jej braku
Miliony grających szybko pokochały gry spod legendarnej bandery Bethesda Softworks. Firma zakorzeniła się w masowej świadomości entuzjastów odkrywania wirtualnych światów w ciągu dwóch dekad. Kultura PC doskonale pamięta komercyjny sukces The Elder Scrolls III: Morrowind, przeportowany niedługo później na klasycznego Xbox.
W tym miejscu dokonuje się mrzonka wtedy jeszcze dalekiej przyszłości. Kiedy Redmond sięgnęło po historycznego wydawcę. Przejęcia w branży gier nie stanowiły nigdy wydarzenia bez precedensu. Historia doskonale pamięta ówczesną politykę Electronic Arts wchłaniające jeden utalentowany zespół za drugim. Z racji jeszcze powszechnego braku dostępu do Internetu, o fakcie dowiadywaliśmy się jedynie z prasy. Microsoft, w odróżnieniu od EA, nie przekształca nazwy zespołów należących do Bethesdy, zachowując ich pełną autonomiczność. Nastały inne czasy, rzekłbym lepsze. Zapowiedź przejścia Bethesdy pod skrzydło elektoratu Xbox stała się jednym z najgorętszych tematów ostatnich miesięcy. Wciąż czekamy na pierwsze owoce nowej/starej współpracy. Póki co, najwięcej zyskał Slayer - jest dwukrotnie szybszy.
Chwila nieuwagi
Zanim dojdziemy do dzisiejszego funkcjonowania nowego porządku na drodze ścisłej współpracy z Philem Spencerem, warto się na chwilę zatrzymać przy wizerunku Bethesdy. Nie od dzisiaj wiemy, że wydawca niemal od zawsze preferował kooperatywną działalność z Redmond. Przywołany we wstępie przypadek Morrowind nie był bezcelowy. Pierwszy Elder Scrolls w historii konsol, przypadł zaszczytnie platformie z logiem X. Powód okazał się prozaiczny - jedynie moc drzemiąca w układach amerykańskiej konsoli byłaby w stanie odpowiednio wygenerować tak obszerne środowisko. Gracze PlayStation musieli zaczekać aż do 2006 roku, kiedy światło dzienne ujrzał Oblivion. Przygotowano edycję specjalnie dla PlayStation 3, a zwolennicy rodziny Sony otrzymali możliwość zapoznania się z ówczesnym, szczytowym osiągnięciem studia.
Wcześniej firma wydała kilka mniej znanych gier, jedynie w charakterze czysto-wydawniczym. Bethesdę uważano za giganta w tworzeniu rozbudowanych gier RPG. Punktem kulminacyjnym stało się wydanie Elder Scrolls V: Skyrim - nadal najbardziej dochodowego produktu firmy. Ilość zrealizowanych wydawnictw tej gry zawstydziłaby korposów z samego Capcomu czy innego Tecmo Koei. Skoro o przemierzaniu zaśnieżonych, smoczych dolin mowa - pamiętacie festiwal bugów konsolowych wersji? Problemy w końcu załatano, natomiast prawdziwy popis dali gracze skupieni wokół Skyrim na PC. W tym miejscu rozpoczyna się trochę (nie)wygodna praktyka stosowana przez firmę w dalszych projektach. Skyrim w ciągu kilku lat stał się utopią dla wszelakich modów, lecz również poprawek. Zdaje się, że firma za bardzo się do tego przyzwyczaiła. Kroplą przelewającą szalę goryczy okazał się Fallout'76. Niektórzy bez ogródek ochrzcili ten projekt mianem "definicji nijakości".
Wydana w listopadzie, 2018 roku, zszargała nerwy chyba wszystkim fanom wydawcy. Wypuszczono produkt znacznie poniżej oczekiwań, zawierający elementy dosłownie przekopiowane z poprzedniej gry, natomiast całokształt jawił się jako zbędny dodatek wobec Fallout 4. Tymczasem miał to być samodzielny, nowy twór cyklu. Bethesda tym samym potwierdziła, że należy do firm, które uległy syndromowi "głaskania po głowie", mimo licznych wpadek. Tym razem jednak to nie przeszło. Wizerunek mocno ucierpiał. Dawniej, pomimo obecności błędów, potrafiłem spędzić długie godziny w skórze Dragonborna. Nadrabiała zawartość i możliwości. Tutaj tego nie było. Dzisiaj, ponad dwa lata po premierze, zaczyna to prezentować względnie akceptowalny próg wymagań.
Slayer i reszta
Na szczęście Bethesda dzisiaj to już nie tylko Elder Scrolls czy Fallout. Dzięki takim niepodważalnym hitom jak chociażby reset marki Doom czy nowe oblicze cyklu Wolfenstein, firma przykuła uwagę graczy nie zainteresowanych jej erpegowymi korzeniami. Phil Spencer, realizując bardzo intratną z osobistego punktu widzenia transakcję, zdawał sobie sprawę ze wzbogacenia katalogu o marki pokroju świetnego the Evil Within czy Dishonored. Niby nie na własność, lecz jest to punkt zwrotny dla katalogu oferowanego przez dzisiejszego Xboksa. Mimo tego, Bethesda nie zapomina o posiadaczach konkurencyjnych platform. Gdyby Microsoft sugerował się międzyplatformowymi restrykcjami, Doom Eternal otrzymałby nowogeneracyjną aktualizację jedynie z dedykacją dla konsoli Redmond. Tak się nie stało. Ten rewelacyjny shooter prezentujący się w ruchu niczym taniec broni i mięsa armatniego, został podrasowany odpowiednio dla obu konsol, z lekką przewagą dla Xbox Series X. Te benefity wynikają oczywiście z większej mocy nowej konsoli. Mimo wszystko, Slayer wygląda ostrzej i groźniej niż kiedykolwiek wcześniej.
O dziwo, różnica względem pierwotnego wydania nie jest aż tak bardzo znacząca. To jedynie świadczy o bardzo wysokim poziomie jakości już na premierę. Gdyby teraz, Bethesda i Microsoft zdecydowali o ujawnieniu trzeciej demonicznej krucjaty Slayera, cóż - na poważnie rozważyłbym zakup XSX. Szkoda, że nie zdecydowano o podobnej kosmetyce wobec Doom (2016). Dla niektórych, tytułu lepszego od samego Eternal. Sam bardzo chciałbym jeszcze ujrzeć nowe odsłony Dishonored czy the Evil Within. Upiększeniem istniejących gier obydwu cyklów również nie pogardzę. Dotychczasowa współpraca obu firm opiera się na dostarczaniu znanego już wszystkim zainteresowanym doświadczenia, w lepiej okraszonych wydaniach. Korzystają najbardziej subskrynenci usługi Xbox Game Pass, których codziennie przybywa. Zanim ujrzymy pierwsze, wyraźne i mocno przemawiające za kupnem konsoli rezultaty, musimy jeszcze nieco zaczekać. Dopakowany Slayer w Doom Eternal oferuje nam obecnie częściowy podgląd na zagładę szykowaną jedynie pod nową generację.
W obliczu posiadania Bethesdy, Microsoft nie pozwoli na wydanie gry dla konkurencji. Przynajmniej nie od razu. Powiedzmy sobie szczerze. Na co czekalibyśmy bardziej? Wypełnione ogromem świata, kolejne Elder Scrolls czy Doom? Otwartych światów mamy dzisiaj multum. Dobrych, wywodzących się z legendarnej, amerykańskiej szkoły historycznych fpp już relatywnie niewiele. Bethesda oberwała na wizerunku przez zbytnią pazerność w Fallout '76, chociaż wcześniej masowo wybaczano firmie wpadki, jak chociażbyFallout 3 czy afera z ucinaniem premii twórcom o wiele bardziej udanego New Vegas, a wszystko przez wyrocznię Metacritic. Wydaje się, że postać mitycznego Slayera bardzo pomogła firmie w oczach graczy. A już najbardziej pomogłaby jego nowa, piekielna batalia. Nawet jeśli miałaby ostatecznie wygrać z samym Johnem 117, sprzedażowo rzecz jasna.
Przeczytaj również
Komentarze (94)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych